Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Technologia

10 rekomendacji dla Ministra Nauki. „System czy się stoi, czy się leży, nie sprawdzi się”

– Kraj frontowy nie może nie mieć polityki naukowej i nie może opierać się wyłącznie na imporcie cudzych technologii. A mamy obawy, że za chwilę usłyszymy, że nie ma na naukę, bo trzeba wydawać na zbrojenia. Potęga krajów frontowych, jak Izraela, Tajwanu czy Korei Południowej, budowana jest przez własny przemysł, który opiera się na innowacjach i nauce, nie odwrotnie. Nie da się być krajem bezpiecznym bez dobrze działającego sektora nauki – mówi prof. Łukasz Okruszek z PAN, z którym rozmawiamy o zadaniach dla nowego ministra Nauki.

Marcin Kulasek, nowy minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, dostał zadanie, by pogodzić resort z sektorem nauki i wypracować rozwiązania, których przez rok nie wdrożył jego poprzednik. PAP/Piotr Nowak

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakich działań oczekują od nowego ministra Nauki polscy badacze.
  2. Dlaczego system finansowania naukowców się nie sprawdza.
  3. Na czym polega problem z oceną pracy badaczy w Polsce, ale także w innych krajach? Czy możliwe jest rozwiązanie alternatywne wobec ewaluacji przez pryzmat publikacji w takich periodykach, jak Nature i Science.

Przez wiele miesięcy minionego roku w sektorze nauki w Polsce toczyła się publiczna debata na temat wsparcia badań i ścieżek rozwoju. Przez media przewijały się kolejne jej wątki – dotyczące zmian personalnych, finansowania instytucji badawczych i modelu finansowania badań czy zasad ewaluacji nauki. Ostatnio i środowisko i opinię publiczną rozgrzała jeszcze afera z tzw. fabrykami artykułów (ang. research paper mills). Komercyjne podmioty produkują artykuły naukowe na żądanie, korzystając przy tym albo z plagiatów, albo z fałszowanych czy przerabianych danych. Zapewniają łatwą publikację badaczom, którzy zapłacą za tekst albo za miejsce wśród współautorów. Słaba to pociecha, że problem jest ogólnoświatowy i nie dotyczy tylko naszych niektórych naukowców. Ujawniane nazwiska pokazują, że w nieetyczne i bezprawne działania zaangażowanych było co najmniej kilku znanych polskich profesorów.

Jak dotąd najdalej poszło chyba rozwiązywanie finansowych problemów Narodowego Centrum Nauki, najważniejszego polskiego dawcy grantów na badania.

„Instytucja dostała zwiększoną dotację z budżetu państwa – wg ustawy budżetowej, na projekty naukowe ma być w tym roku przeznaczone 1,684 mld zł. Do tego dochodzi 500 mln zł w obligacjach, które będą do wydania sukcesywnie w latach kolejnych, na razie trwają analizy dotyczące sposobu ich wykorzystania” – mówi XYZ Anna Korzekwa-Józefowicz, rzeczniczka NCN.

Choć w kilku innych sprawach też publicznie odtrąbiono sukces, to efekty czekają w zamrażarce. Dotąd nie powstał na przykład Instytut IDEAS, w którym szefostwo miał objąć prof. Piotr Sankowski, także po głośnej aferze i w jego obronie. Środowisko z politowaniem oceniło też dofinansowanie budowy super komputera na krakowskiej AGH w wysokości 70 mln zł. Przy sumach na rozwój AI zadeklarowanych kilka dni temu w USA to są kwoty i działania, które nie dają szansy na uzyskanie podmiotowości w procesie rozwoju technologii. Grozi nam, że zawsze będziemy na łasce tych, którzy dzielą dostępem – do chipów, do rozwiązań, do modeli itd.

Dokładnie trzy tygodnie temu zmienił się minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Po Dariuszu Wieczorku (odwołanym w gruncie rzeczy z innych przyczyn niż konflikt ze środowiskiem, które nadzoruje) stanowisko objął Marcin Kulasek, znany z wypowiedzi uważanych w polskiej nauce za kontrowersyjne.

To dobra okazja, żeby przedstawić mu zwarte postulaty naukowców, które warto mieć na uwadze. Rozmawiamy o tym z prof. Łukaszem Okruszkiem z PAN, uznanym badaczem, który w najbardziej gorącym okresie wielokrotnie stawał publicznie w obronie nauki w Polsce.

Oto jego 10 rekomendacji niezbędnych zmian dla Ministra Nauki, by sektor w Polsce zyskał pole do stabilnego rozwoju.

1. Zwiększenie finansowania nauki do 3 roc. PKB.

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Panie profesorze, co jest absolutnie najważniejszym tematem do uregulowania?

Prof. Łukasz Okruszek, PAN: Większe, regularne finansowanie. Ministerstwo musi zadbać o to, by te środki były zagwarantowane w każdym kolejnym budżecie państwa. Gdyby takie finansowanie regularnie trafiało do sektora nauki, to byłoby realnym kołem zamachowym do jego rozwoju. Bez zwiększenia nakładów na naukę jakakolwiek dalsza dyskusja będzie tylko mieszaniem herbaty, która nie staje się od tego słodsza. Tu chciałbym zwrócić uwagę na szalenie ważny aspekt – przestrzegamy przed pokusami zmniejszania finansowania nauki na rzecz finansowania sektora zbrojeniowego. Prezydent Donald Trump domaga się zwiększania wydatków na obronność – to dobrze, że Polska jest w tym prymusem. Trzeba wiedzieć, że kraj frontowy nie może nie mieć polityki naukowej i nie może opierać się wyłącznie na imporcie cudzych technologii. Mamy takie obawy, że za chwilę usłyszymy, że nie ma na naukę, bo trzeba wydawać na zbrojenia. Tymczasem kraje frontowe takie jak Izrael, Tajwan czy Korea Południowa właśnie na naukę wydają równolegle ogromne sumy, bo wiedzą, że zakup czyichś technologii nie zbuduje długofalowo obronności kraju. Potęga krajów frontowych budowana jest przez własny przemysł, który opiera się na innowacjach i nauce, nie odwrotnie. Nie da się być krajem bezpiecznym bez dobrze działającego sektora nauki.

2. Utrzymanie i wzmocnienie systemu konkursów i grantów.

– Nie negujmy systemu konkursowego, bo działa. NCN jest dziś kluczowym mechanizmem i kołem zamachowym jakościowych badań w polskiej nauce. Trzeba więc wzmocnić NCN, żeby system grantów wykorzystywać jak najsensowniej. Dzisiaj nie byłoby w nauce znakomitej większości ludzi, których znam, gdyby na początku swojej drogi nie uzyskali grantu, który pozwolił im zacząć budować własną linię badań.

– Część środowiska skarży się jednak, że NCN ma swoich ulubieńców, że niektórzy nigdy nie dostają grantów, że lepszy jest mechanizm, który każdemu daje po równo. Dlaczego pan się nie zgadza z takim podejściem?

– Czytam te wypowiedzi, że trzeba wrócić do mechanizmu, gdzie kierownik katedry rozdaje jakieś środki statutowe i nie zgadzam się z tym. Wiele osób nawet nie próbowało zdobyć grantu – tylko co trzeci naukowiec w Polsce w ogóle aplikował o środki NCN – może obawiając się, że nie dostaliby go, może to oni woleliby system, by każdemu wypłacić w roku tyle samo. Nie mogę oczywiście mówić w imieniu całego środowiska, bo nie znam całego środowiska, ale z mojej perspektywy i perspektywy ludzi, z którymi rozmawiam, pracuję – NCN jest mechanizmem, który daje szansę wyrwania się z lokalnych układów, układzików, jakichś koterii przy dzieleniu finansowania. Oczywiście, nie jest to proces doskonały i trzeba dyskutować o tym jak go ulepszyć, ale konkurs w NCN pozwala na najbardziej możliwą obiektywną ocenę projektu badawczego. Doświadczenia wielu osób z Polski i Europy są takie, że NCN działa bardzo dobrze przy ograniczonych zasobach, również na tle innych europejskich grantodawców. 

– Rozdzielenie środków po równo przez kierownika katedry nie dałoby takich samych wyników w nauce?

– Nie wszyscy są w stanie funkcjonować w ten sposób, bez dużych celowych zasobów. Dobra nauka opiera się na projektach. Jeżeli ja dostanę kilkanaście tysięcy złotych w środkach statutowych to wystarczy mi na zbadanie pięciu osób w skanerze. Godzina skanowania kosztuje 1500 zł więc żeby zrobić jedno badanie, będę badał ludzi jakąś dekadę. Co zrobi mój kolega, który rocznie wydaje 140 tys. zł tylko na odczynniki? Za co wykona resztę prac? Co zrobi moja koleżanka, która za jeden eksperyment przy użyciu sekwencjonowania wysokoprzepustowego płaci 30 tys. a robi ich kilka rocznie? Zrobi pół badania w tym roku i pół w przyszłym? Co ma powiedzieć archeolog, którego jedna wyprawa zespołu to 250 tys. zł, fizyk, który na doświadczenie z zimnymi atomami potrzebuje 2-3 miliony zł tylko na sam sprzęt? System „czy się stoi, czy się leży, każdemu się należy” nie sprawdzi się przy wysokojakościowych badaniach.

3. Większe zachęty do pracy w nauce.

Nauka stawia ogromne wymagania, ale w Polsce nie daje dziś naukowcom żadnych zachęt. I nie mówimy tu o luksusach życia badacza tylko o zapewnieniu mu minimalnego poziomu socjalnego, który pozwala skupić się na pracy badawczej. Należy zadbać o sytuację pracowniczą, wynagrodzenia i zachęty w nauce, żeby naukowcy nie zastanawiali się, czy mają z czego żyć.

–Biedny naukowiec nadal jest naprawdę aż tak biedny?

– Wciąż toczymy dyskusję, za co w ogóle trwać, a nie o tym, jak iść naprzód, jak rosnąć, nie o tym, jak budować najlepsze wspierające jakość programy. Gdy jakaś firma wrzuca ogłoszenie o pracę i domaga się wysokich kwalifikacji, dyspozycyjności i jeszcze prawa jazdy za najniższą krajową to po Internecie krążą prześmiewcze memy na jej temat. A my w akademii robimy to w zasadzie non stop. Chcemy ściągać na doktoraty najlepszych absolwentów po studiach, crème de la crème, takich którzy przyjdą budować naukę i będą mieć umiejętności techniczne, programistyczne, metodologiczne. I oferujemy im pensję poniżej rynkowej i to wypłacaną w formie stypendium, które nie daje im nawet zdolności kredytowej, żeby kupić mieszkanie. To, co oferujemy, to ciągle rosnące wymagania przy malejących zachętach.

– Czy granty mogą pójść wyłącznie na realizację danego badania, czy także na dofinansowanie działalności Instytutu, na koszty stałe, na wynagrodzenia dla badaczy?

– W każdym grancie NCN jest jakaś część kosztów pośrednich, które powinny wspomóc budżet jednostki w zakresie realizacji projektu. My na tym jechaliśmy przez lata, ale nie da się dłużej, szczególnie że NCN obniżył już jakiś czas temu wysokość kosztów pośrednich. Dużą część grantów stanowią też koszty osobowe a przecież jeśli to dawca grantu płaci za koszty stałe, takie jak pensje, to na same badania, na naukę, zostaje znacznie mniej. Koszty z konkursów nie powinny łatać dziury na nasze pensje, tylko budować podstawę do dalszego działania jakościowego, merytorycznego. My powinniśmy budować na tym doskonałość naukową. A i tak nadal większość naszych pracowników naukowych to ludzie utrzymywani przez granty. Mój zespół w tym momencie nie ma jednej etatowej osoby, która nie byłaby finansowana grantowo. Większość zespołów, które znam, opiera się wyłącznie na tym, że ludzie są zatrudnieni projektowo. Nie mają poczucia stabilizacji. Projekt się kończy i wracają do punktu wyjścia, jak student. I rzeczywiście to może budzić resentyment i tęsknotę do czasów, gdy każdy dostawał po równo, bez specjalnego wysilania się.

– Zarabiacie na zewnątrz? Poza sektorem nauki, poza instytutami realizujecie zlecenia, projekty komercyjne, badania dla firm, jakieś analizy, które leżą w waszym obszarze zainteresowania?

– Jestem psychologiem, ale najpierw skończyłem matematykę finansową, łatwo mógłbym więc przekwalifikować się na analityka danych i zarabiać. W tym momencie bardzo staram się dobrze robić to, co robię. Gdybym chciał zarabiać i skupić się wyłącznie na finansowym aspekcie, to nie wybierałbym pracy w nauce.

– Buduje Pan zwartą linię demarkacyjną między nauką rozumianą jako rozbudowywanie wiedzy a nauką rozumianą dzisiaj jednak coraz częściej jako sektor, który ma być użyteczny również dla gospodarki?

– Nie, po prostu badania podstawowe mają inne cele niż komercjalizacja. Parę miesięcy temu ukazał się raport szacujący koszty samotności dla gospodarki. Wyceniono je na ponad 19 mld zł rocznie –12 proc. budżetu NFZ na rok 2024. Ja próbuję zrozumieć mechanizmy łączące poczucie samotności ze zdrowiem i mówić o tym w kontekście zdrowia publicznego. Na tym etapie moją rolą jest prowadzenie badań podstawowych. Nie mamy gotowych narzędzi, bo nie rozumiemy zjawiska. Jeszcze nie wiemy też, w jaki sposób przetransferować wiedzę. Od paru lat próbuję zbudować model tego, co badamy. Gdy będę miał przekonanie, że rozumiem zjawisko, to z chęcią zajmę się komercjalizacją dalszych działań. Jeszcze nie teraz, bo jeszcze nie mam odpowiedzi, jak to najlepiej zrobić.

– Czy prowadzenie badań podstawowych uważa pan za prawo czy przywilej? To coś, do czego każdy powinien mieć w cywilizowanym kraju prawo bez pytania – „a co ja z tego będę miał”?

– Bez dobrych badań podstawowych nie będzie dobrych badań aplikacyjnych, czyli zastosowań w gospodarce. Celowe, sensowne i dobrze prowadzone badania podstawowe są kluczowym elementem koła zamachowego gospodarki. Uważam, że wchodząc do nauki, dostałem wielki przywilej – mogę myśleć, mogę liczyć, mogę zajmować się badaniami mózgu, psychiki, funkcjonowania społecznego i jeszcze ktoś mi za to płaci. Nauka powinna być egalitarna i dawać ludziom równość szans wejścia do niej. Nie może pozwalać na to, żeby przez dekady trwać w niej z minimalnym dorobkiem i znikomym pożytkiem dla dobra wspólnego. Komercjalizacja pracy naukowej tu i teraz nie może być najważniejszym czynnikiem oceny. Są działki, które będzie bardzo ciężko skomercjalizować i są badania, których efekty można oceniać po latach czy dekadach, więc pomysł, żeby wszystkie dziedziny ewaluować według tych samych kryteriów, wydaje się karkołomny. Kto dziesięć lat temu by powiedział, że lingwistyka jest jakimś kluczowym przedmiotem, na którym będzie opierać się rozwój sztucznej inteligencji? Na lingwistów, na filozofów języka patrzono jak na ludzi, którzy żyją w swoich bańkach, a to, co robią, jest totalnie odrealnione. A dzisiaj to są ludzie, którzy mają oferty pracy od firm tworzących modele językowe, takie, że nakrywają czapką cokolwiek, co można dostać w akademii. Żebyśmy jednak mieli szansę dojść do takiego etapu, najpierw trzeba badaczom zapewnić normalne warunki pracy. A wciąż bywa tak, że badacz, który otrzymał ileś grantów, ma dużo prestiżowych publikacji, żeby się utrzymać musi szukać drugiej pracy albo prowadzić zajęcia dydaktyczne.

– A co jest złego w tym, że naukowiec jest obligowany do tego, by wykładać?

– Tu pojawia się moja kolejna rekomendacja:

4. Dywersyfikacja ścieżek pracy naukowej.

– Są naukowcy, którzy są doskonałymi dydaktykami – świetnie się sprawdzają w kontakcie ze studentami, przekazują wiedzę, ale nie chcą prowadzić własnych programów badawczych. Są tacy, którzy marzą tylko o tym, żeby grzebać w sprzęcie od strony inżynieryjnej i wspomagać zespół swoją ekspertyzą w tym zakresie, ale nie wykładać i nie prowadzić własnych badań. I są tacy, którzy marzą o tym, żeby weryfikować swoje projekty badawcze, mieć grupę badawczą i iść dalej tylko w badaniach nie dekoncentrując się prowadzeniem nauczania. A nasz model kariery dla wszystkich tych osób jest jednolity i oferuje przede wszystkim ścieżkę naukowo-dydaktyczną, gdzie trzeba prowadzić badania, ogarniać wszystko wokół tych badań i jeszcze do tego mieć jakąś dydaktykę, niezależnie czy ja się w tym sprawdzam, czy nie. A jaki jest sens, żeby wysoko wykwalifikowane osoby siedziały w tabelkach w Excelu, bo muszą same rozliczyć grant, ponieważ jednostka badawcza oszczędza na księgowości i na wsparciu badań? Ja z chęcią będę wykładał, jeżeli to będzie miało dla mnie sens i cel. Jeżeli jednak, zamiast popchnąć problem badawczy, muszę się skupiać na innych aktywnościach, żeby spiąć koniec z końcem, to ma to mało sensu i dla mnie, i dla podatnika, bo nie robię dobrze ani jednego, ani drugiego.

5. Zmiana modelu dofinansowania najbardziej efektywnych jednostek.

– Czy wie pani, czym jest tunel finansowania?

– Nie mam pojęcia.

– Mamy taki mechanizm dotacji, który zakłada, że jednostka nie może w danym roku dostać mniej niż 100 proc. i więcej niż 106 proc. dotacji z roku poprzedniego. Nawet przy zmianie kategorii ewaluacyjnej na wyższą, gdy moja jednostka badawcza udowodni, że jest świetna, że się wykazała, nie możemy dostać więcej niż 106 proc. naszego stanu obecnego finansowania. W jaki sposób tego typu sytuacja premiuje działania jakościowe, zachęca do podejmowania jakichkolwiek nowych inicjatyw? Jeżeli długofalowo kluczowym predyktorem naszych środków na badania, na istnienie, na płace jest dotacja z zeszłego roku to mamy bardzo silną autoregresję. Owszem, w ten sposób mogą długofalowo bardzo stabilnie funkcjonować jednostki, które są słabe, ale system karze jednostki efektywne. Czy mamy się zadowolić tym, że nie ma ryzyka spadku dotacji? Taki system podważa sens jakiejkolwiek ewaluacji. Bo po co delegować ludzi, żeby udowadniali, jaki jest wpływ społeczny naszych działań, starać się o publikacje w kluczowych periodykach na świecie, jeżeli najsilniejszym czynnikiem, który wyznacza naszą aktualną dotację, jest uprzednia dotacja, a nie efekty i jakość naszej pracy?

– Jak modelować zmiany finansowania?  

– Potrzebujemy mechanizmów „projakościowych” w instytucjach badawczych, które nie są uczelniami. Trzeba rozluźnić tunel, nie stawiać takiej twardej bariery, jak 106 proc. i ani złotego więcej. Wzrost dofinansowania za wyniki będzie zachętą dla badaczy do dalszych wysiłków.

6. Rozwiązanie punktowych problemów, z którymi mierzą się naukowcy.

– Gdybym miał wyjaśnić najkrócej, o co chodzi, to bym powiedział, że o to, żeby urealnić zastosowanie prawa zamówień publicznych przy projektach badawczych, bo w tym momencie te regulacje niesamowicie utrudniają życie i prowadzą do patologii.

– Dlaczego to takie ważne?

– Ludzie dostają na przykład odczynniki nie takie, których potrzebują tylko najtańsze, bo wymuszają to przepisy zakupowe, albo pół roku czekają na komputer, co zamraża im badania, bo cała instytucja naukowa musi przeprowadzić przetarg itp. W jednostkowych przypadkach wydaje się to błahe, przy kilku tysiącach sytuacji rocznie to problem.

7. Niezbędny jest realny dialog ze środowiskiem przy zachowaniu transparentności podejmowanych decyzji.

– Każdy minister zapewnia, że rozmawia z naukowcami, ale niewielu nas naprawdę słucha. W debacie pojawiła się na przykład ze strony naukowców propozycja dotycząca przesunięcia środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego na ERC (Europejska Rada Badań Naukowych, która przyznaje najbardziej prestiżowe granty europejskie), co mogłoby zwiększyć skuteczność badaczy w zakresie aplikacji o granty europejskie. Inne kraje, jak Litwa, już to robią, a u nas cisza w temacie. My rekomendujemy, podpowiadamy, a propozycja wisi. Ze strony naukowców padają różne pomysły – dotyczące finansowania, przydzielania grantów, przesunięć środków, prawa zamówień publicznych i tak dalej, ale dotąd nikt po stronie resortu nie  zdecydował się iść za nimi.

– Być może resort Nauki najpierw chce przeprowadzić jakiś własny plan? Dużo się mówi, chociażby o konsolidacji jednostek badawczych.

– Nie mam problemu z tym, żeby dyskutować o konsolidacji, o restrukturyzacji polskiej nauki, o tym, jaki jej model jest sensowny i jaki model będzie najskuteczniej realizował jakieś cele polityki państwa, gospodarki państwa. Ale najczęściej do tego też nie jesteśmy zapraszani albo wszystko się dzieje jakoś tak nieszczególnie przejrzyście. Różne ciała dyskusyjne czy doradcze działają na takiej zasadzie, że nagle pojawia się ogłoszenie na stronie ministerialnej, że jest jakiś komitet pracujący nad polityką naukową państwa, ale skąd się wziął, dlaczego w takim czy innym składzie – nikt nie wie. Albo kto i według jakich zasad zmienił listę czasopism, w których publikowanie jest punktowane? Nie ma transparentności działań organu nadzorującego naukę. Byłoby świetnie, gdyby minister powiedział – tu jest moja lista doradców, ciało, które będzie kluczowe w procesie reformy tego czy owego. Za wszelką cenę należy unikać takich sytuacji, jak z ustawą o PAN w 2024 r., gdy projekt ustawy zostaje wrzucony w ostatnim możliwym momencie w środku wakacji i w środku sezonu urlopowego mają się odbywać błyskawiczne konsultacje. 

– Czy jest formalna polityka naukowa państwa?

– Nie mam poczucia, że jest jakiś długoterminowy plan. Podobno gremium powołane przez ministra Wieczorka pracowało nad dokumentem pod tytułem „polityka naukowa”, ale nie zostało to przedmiotem otwartych branżowych deliberacji. Jeśli ma powstać coś sensownego, trzeba usiąść i podyskutować, co ma na celu polityka naukowa, po co społeczeństwu nauka, po co gospodarce naukowcy, w jakiej formie ma ona w Polsce działać. Potrzebujemy wizji.

8. Potrzebujemy jasnego modelu ewaluacji.

– Nie zmieniajmy ciągle ewaluacji, nie wprowadzajmy nowych elementów, jak np. ten, że w trakcie czteroletniego okresu, który podlega ewaluacji, zmieniane są listy czasopism naukowych. Co chwilę pojawiają się nowe pomysły, jak ten, żeby były inne mechanizmy ewaluacji dla nauk społecznych i STEM [technologia, inżynieria, matematyka – red.].   

– A dlaczego uważa pan, że nie należy tego robić?

– Nie w trakcie okresu ewaluacji. Jeżeli ustalamy zasady na cztery lata, to pozwólmy im działać przez cztery lata. A my gramy do bramki, która ciągle się przesuwa, a czasem jeszcze ktoś nam piłkę podmienia.

– Rok 2025 należy przyjąć jako punkt zero i w tym roku niczego nie zmieniać?

– Rok 2025 to jest ostatni rok z czterech podlegających ewaluacji, a my ciągle nie znamy jej jasnych zasad, więc jak najszybciej należy je określić i powiedzieć – według jakich norm za rok będziemy musieli się rozliczyć z ostatniego okresu działalności. A później trzeba ustalić nowe spójne zasady, żeby naukowcy mogli przez kolejne cztery lata według nich popracować. Dziś algorytm oceny jest niezrozumiały dla wszystkich, chyba łącznie z ministrem.

– Czy pan jest zadowolony z systemu punktacji za publikacje? Ten mechanizm oddaje jeszcze wartość i wagę badań naukowych?

– Nie, bo system publikacyjny stał się totalnie niewydolny. Inicjatywy, które miały go poprawić, doprowadziły do tego, że dużo inwestycji z publicznych środków idzie do prywatnych kieszeni wydawców, a opłaty za publikacje są absurdalnie wysokie. Nie widzę żadnego, literalnie żadnego powodu, żeby publiczne polskie środki miały generować zyski prywatnych wydawców.

9. Reforma systemu publikacyjnego.

– „Punktoza” rządzi nauką. Już wszyscy mają świadomość, że branża weszła na poziom patologii. Czy odejście od systemu publikacyjnego jest jednak możliwe, skoro stał się on wspólną płaszczyzną dla środowisk naukowych z całego świata?

– Pojawiają się propozycje, by ustalić jakieś europejskie repozytoria wyników, które będą publiczne dostępne, lepiej recenzowane i nie będą wymagać wyrzucania po 50 tys. zł z grantu na to, żeby zapłacić wydawcy za to, że umieści pdf na swojej stronie.

– Czy każdy naukowiec pokaże wówczas światu to, co wypracował?

– I to jest problem, bo jednak publikacja w topowym tytule naukowym wciąż będzie dawać większe korzyści, rozgłos, zasięgi. Mało kto może sobie pozwolić, żeby z niej skorzystać. Są nadal wydawnictwa, które zapewniają solidny system recenzyjny. To jest jakiś konsensus, który ustaliliśmy – został wynaturzony – ale funkcjonujemy w nim. Nie sądzę, żeby wiele zespołów badawczych, nawet najlepszych, miało odwagę powiedzieć, że od dziś nie publikujemy w Nature i Science i będziemy tylko wrzucać wyniki do repozytoriów. Co więcej, zwykle system publikacyjny kontrastowany jest z oceną ekspercką, która z kolei jest bardzo podatna na subiektywizm.

– A zbiory otwarte badań, gdzie naukowcy sami weryfikują publikowane wyniki?

– Generalnie chciałbym, żebyśmy wchodzili w tego typu otwarte ekosystemy naukowe: wieszamy jakieś tematy w otwartym dostępie i podlega to publicznej dyskusji, a nie zamkniętemu obiegowi w prestiżowych żurnalach. Ale raz, że naukowcom to nie daje takiego prestiżu jak druk w znanym tytule, a dwa, że nie wszyscy mają kompetencje, żeby krytycznie podejść do danych dostępnych bez sita recenzenckiego. Pół biedy, jeśli ktoś opublikuje coś, co nie ma dużego znaczenia, ale jeżeli jutro przeczytamy rewelacje o niezwykłej skuteczności irańskich szczepionek na koronawirusa albo wyniki zimnej fuzji, którą badacz zrobił w lodówce w piwnicy, to już nie przejdzie to bez echa. Powinniśmy też brać pod uwagę, że jeżeli dopuścimy publikowanie wyników badań w formie zupełnie niekontrolowanej, to AI zaleje repozytoria fałszywymi wynikami naukowymi. To będzie koniec wiarygodności.

– Obawia się pan, że fejk newsy przekłamią naukę. Doszliśmy zatem do momentu, gdy wynaturzony system jest najlepszym systemem, jaki możemy mieć?

– Na razie chyba tak.

– Skoro na świecie tak trudno znaleźć lepsze rozwiązanie, to czy ma sens stawiać zadanie zmiany systemu jednemu ministrowi z jednego kraju?

– Polski minister ustala kryteria brzegowe dla polskiej nauki, więc to jak najbardziej leży w jego gestii.

10. Równe traktowanie różnych instytucji nauki.

– Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego czasem zapomina, że poza szkolnictwem wyższym, które stanowi dominującą część systemu, jest też część stricte związana z nauką. Mamy bardzo duży rozdźwięk między tym, jak w Polsce traktowane są uczelnie i inne jednostki sektora naukowego. Instytuty badawcze, różne państwowe podmioty, jednostki PAN są trochę nauką drugiej kategorii, często funkcjonują na gorszych warunkach, co jest argumentowane tym, że nie mamy elementu dydaktyki. W efekcie długofalowo od paru lat takie uczelnie, jak UW czy UJ mają stabilny wzrost dotacji, natomiast, jeżeli uwzględnimy inflację, instytuty PAN doświadczają stabilnego jej spadku w realnych kwotach. Badania podstawowe mają zaś sens tylko, jeżeli mają stabilne, długofalowe trajektorie.

– Jakich konkretnych rozwiązań oczekiwałby pan jako naukowiec w tym obszarze?

– Uczelnie mają dostęp do mechanizmów finansowania, których my nie mamy, np. IDUB czyli Inicjatywa Doskonałości Uczelnie Badawcze. Na początek chciałbym analogicznej inicjatywy dla jednostek badawczych. No i oczywiście wyrównania poziomu dotacji tak by w analogicznych komponentach odpowiadał on sytuacji na uczelniach.  

– Na ten rok zapowiedziano dla instytutów badawczych 5-proc. wzrost nakładów. To mało?

– Już teraz wiemy, że to będzie za mało na pokrycie potrzeb. A informację o dotacji dostaniemy pewnie dopiero w czerwcu – i to kolejna sprawa – dlaczego zwykle pojawia się ona dopiero w połowie roku? Przez ten dziwny termin nasz cykl działalności wygląda tak, że najpierw przez pół roku drżymy, jaka będzie dotacja, bo nie wiemy, jak działać, nie mając pewności co do pieniędzy, a później przez pół roku zastanawiamy się co robić ze zbyt małą dotacją. Gdzie tu miejsce na naukę, jeżeli przez pół roku zastanawiam się, jakie zajęcia mam wziąć zimą i jakie dodatkowe aktywności podjąć, żeby zapłacić rachunki. Czemu nie można ustalić poziomu dotacji jak najwcześniej, tak, żeby nie trzeba było funkcjonować w oparciu o promesy czy jakieś niepewne dane?

– Nauka nie ma sobie nic do zarzucenia? Całe zło, należy złożyć na karb urzędniczych decyzji? Ostatnio sporo było historii o nieetycznych zachowaniach naukowców, którzy zbudowali wokół siebie systemy zarabiania na lewych cytowaniach i tzw. „papierniach”.  Sektor nie jest chyba bez winy i w dodatku nie umie się samooczyszczać?

– Nie mogę powiedzieć, że nauka nie ma sobie nic do zarzucenia, bo ileś tych mechanizmów patologicznych widać gołym okiem. Okazuje się, że mamy zorganizowane grupy, które tworzą pseudo kontent i na tej podstawie dostają granty, środki itd. To jest nie do przyjęcia. Obracam się w gronie osób, które wchodziły w świat naukowy 10-15 lat temu, przebijaliśmy się od dołu. Moje doświadczenie jest doświadczeniem starania się – żeby robić naukę dobrze i metodycznie budować swoją pozycję. Większość osób, które znam, wchodziło do góry mniej więcej po tej trajektorii. I też mnie boli, denerwuje i irytuje, że są tacy, co chodzą na skróty i kreują patologię, żeby się dorobić. Nazywając to, co się działo po imieniu, to jest po prostu zorganizowany system defraudacji pieniędzy.

Jeżeli ktoś chce robić naukę dobrze i sprawnie, jeżeli ktoś ma do tego potencjał i jakiś pomysł, to powinien mieć taką możliwość, bo przecież nie robi tego tylko dla siebie.

Główne wnioski

  1. Naukowcy w Polsce podchodzą do swojej dziedziny pragmatycznie, nie są roszczeniowi czy zmanierowani. Chcieliby zdrowych zasad finansowania i oceny ich pracy. Żadna z przedstawionych 10 rekomendacji dla Ministra Nauki nie wychodzi poza zdrowe zasady obowiązujące w rynkowych dziedzinach gospodarki.
  2. Polscy badacze liczą, że nowy minister nadzorujący ten sektor zacznie ich słuchać i z nimi rozmawiać w otwartych debatach, zamiast spierać się w mediach społecznościowych.
  3. Nauka musi być dostępna dla tych, którzy chcą w niej działać, ale ich praca powinna się opierać o zasadę: „każdemu według zasług”, a nie „każdemu po równo”.