Szpitale dostaną 18 mld zł z KPO. To nie skróci kolejek do lekarzy. Kto zarobi najwięcej? (WYWIAD)
– Polacy będą stać w najdłuższych kolejkach w Europie do najpiękniejszych szpitali – mówi ekspert ochrony zdrowia Wojciech Wiśniewski z Federacji Przedsiębiorców Polskich. Pieniędzy na remonty i sprzęt dla szpitali jest za dużo, coraz więcej za to brakuje na leczenie. Jest jednak grupa, która na KPO zarobi szybko i dużo.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego szpitale nie będą w stanie wykorzystać całej puli z 18 mld zł na inwestycje w ramach KPO.
- Czy jest możliwe, że część pieniędzy na remonty zostanie przetransferowane do NFZ, co pomogłoby skrócić kolejki do lekarzy.
- Jak przyspieszone zakupy sprzętu medycznego wpłyną na jego ceny i co to oznacza dla sprzedających i kupujących.
Katarzyna Mokrzycka, XYZ: W KPO jest prawie 18 mld zł dla szpitali, tę pulę trzeba wydać błyskawicznie, bo już do czerwca 2026 r. Czy szpitale są w stanie zaabsorbować na inwestycje tak duże fundusze w tak krótkim czasie?
Wojciech Wiśniewski, ekspert ds. ochrony zdrowia Federacji Przedsiębiorców Polskich: Nie. I to wynika, chociażby z tego, jak długo trwa w Polsce proces inwestycyjny – rozpisanie konkursu, ogłoszenie jego wyników, przeprowadzenie przetargów, wyłonienie wykonawców, przeprowadzenie prac i odbiór. A zatem na inwestycje infrastrukturalne mamy bardzo mało przestrzeni. To oznacza, że Polska w przeważającej części – inaczej niż wiele innych krajów – skupi się na zakupach sprzętu medycznego. A nawet wtedy cała pula nie zostanie wydana, bo to nie jest jedyna bariera. Wydatkowanie pieniędzy z KPO jest bardzo trudne samo w sobie.
Nawet jeśli Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej, bo tak obiecuje minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, uzyska jakąś prolongatę z Brukseli – niech będzie, że na pół roku – na wydanie tych pieniędzy?
Nawet jeśli rząd zyska kilka dodatkowych miesięcy, to ten przyspieszony tryb jest obciążony innymi ryzykami, a największym – przy tej ogromnej puli – mogą być paradoksalnie bariery finansowe. KPO jest finansowane do poziomu netto – VAT trzeba opłacić samodzielnie [przy jednoczesnym braku osłony, np. możliwości skorzystania z kredytu obrotowego w BGK – red.]. Jeżeli szpital jest w trudnej sytuacji finansowej, a starosta nie ma 23 proc. na zapłacenie VAT, to maleją szanse na inwestycję. Przecież inwestycja warta 200 mln zł wymaga dołożenia kilkudziesięciu milionów na VAT.
W Polsce 186 SP ZOZ [samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej – red.] ma ujemny kapitały własny. Wiele placówek nie przystąpi więc nawet do konkursów, ponieważ jest w nich wymóg oświadczenia, że są pieniądze na VAT. Spodziewam się też, że właśnie ze względu na potrzebę szybkiego procesu bardzo wysoki będzie próg minimalnej wartości projektu, co spowoduje, że łatwiej będzie dostać środki na budowę nowego skrzydła szpitala, ale bardzo trudno na remont jednego oddziału. Dużo łatwiej wydać tak dużą kwotę, gdy dajemy 500 mln zł szpitalowi uniwersyteckiemu na duży remont niż 10 szpitalom powiatowym na remonty po 50 mln zł. W efekcie szpitale czy organy założycielskie, np. powiaty, w lepszej sytuacji staną się jeszcze bogatsze, a biedniejsze nie skorzystają w ogóle. Trafimy w potrzeby jednych, kompletnie nie trafiając w potrzeby pozostałych. Powtórzę, że poza kilkoma spektakularnymi inwestycjami w infrastrukturę wiele inwestycji skupi się na masowym kupowaniu sprzętu medycznego.
Czy polskie szpitale są niedoinwestowane? Brakuje im sprzętu? Nie mają czym leczyć?
Mamy kilkaset szpitali w Polsce, ich sytuacja jest szalenie zróżnicowana. Mamy piękne ośrodki kliniczne z infrastrukturą na światowym poziomie. I mamy też szpitale powiatowe, które nie mogą sobie pozwolić na niemal żadne inwestycje, więc trudno wyciągnąć z tego średnią. Potrzeby inwestycyjne na pewno występują na wszystkich tych poziomach, ale my już inwestujemy dużo w remonty ośrodków.
Generalnie w ostatnich latach zwielokrotniła się podaż środków inwestycyjnych w ochronie zdrowia. Mamy dużo pieniędzy na inwestycje z Funduszu Medycznego, wprowadzonego w czasach pandemii. Mamy perspektywę unijną, gdzie też są pieniądze na ten cel. I mamy wreszcie wydatki budżetowe. Razem z KPO to cztery znaczące źródła finansowania – nie ma możliwości absorpcji tak olbrzymich środków inwestycyjnych w krótkim czasie. Dlatego niestety spodziewam się, że KPO dla ochrony zdrowia nie przyniesie pożądanej rewolucji, czyli nie zwiększy dostępu do usług medycznych. Dane są jednoznaczne: czas oczekiwania na świadczenia rośnie, dostępność do specjalistów spada. Biorąc to pod uwagę, Polacy będą stać w najdłuższych kolejkach w Europie do najpiękniejszych szpitali.
Jaki będzie efekt masowego kupowania przez szpitale sprzętu medycznego w tak krótkim czasie?
Prawdopodobnie kupimy więcej sprzętu, niż byśmy kupili, gdybyśmy mieli więcej czasu. Obawiam się, że grupą, która najbardziej skorzysta na KPO, będą producenci i dostawcy sprzętu medycznego. Pół Europy będzie produkować albo ściągać sprzęt dla Polski. Spodziewam się nadzwyczajnych zwyżek ich zysków. Zwiększenie podaży pieniądza zgodnie z zasadami ekonomii najpewniej doprowadzi bowiem do podwyższenia ceny jednostkowej sprzętu. Nie jestem odosobniony w tym przypuszczeniu. Na posiedzeniu podkomisji stałej do spraw organizacji ochrony zdrowia w Sejmie taką tezę postawiła także jedna z posłanek.
Co gorsza, wzrost cen od razu spowoduje trudności w przyszłości, bo skoro teraz ten sprzęt będzie kosztował tyle a tyle, to dlaczego w przyszłości miałby kosztować mniej?
Grupą, która najbardziej skorzysta, będą producenci i dostawcy sprzętu medycznego. Pół Europy będzie produkować albo ściągać sprzęt dla Polski. Spodziewam się nadzwyczajnych zwyżek ich zysków.
Czy szpitale będą mieć wystarczająco dużo ludzi do obsługi tego nowego wyposażenia? Brakuje lekarzy, w tym radiologów, pielęgniarek. Co z tego, że szpital będzie mieć dwa rezonanse, skoro dziś na sam opis badania czeka się 30 dni, a potem kilka miesięcy na wizytę u lekarza, który spojrzy na wyniki?
Od nowego sprzętu kolejki do lekarzy też się nie zmniejszą. Z pewnością w Polsce podstawowym problemem systemu ochrony zdrowia jest niedostateczna dostępność świadczeń, przy niedostatecznej dostępności kadry w wielu dziedzinach, także w ośrodkach, które są związane kontraktami z NFZ. To jest główny problem, a nie to, czy mamy w szpitalach szerokie nowe windy.
Czesi z najlepszym systemem ochrony zdrowia w tej części świata nie mają spektakularnych placówek, ale mają dobry dostęp do ochrony zdrowia za relatywnie niewielkie pieniądze.
Dobry, także jeżeli chodzi o jakość świadczonych usług – a wyniki medyczne?
W przeciwieństwie do nas Czesi mają kapitalnie funkcjonujący system rejestrów klinicznych. U nas prawie w ogóle nie mierzymy jakości usług. To jest właśnie najgorsze, że jakość sektora zdrowia w Polsce mierzy się poziomem wydatków, a nie efektywnością usług.
U nas podaż świadczeń zdrowotnych nie przystaje do potrzeb zdrowotnych. Bez jednoczesnego ratunku dla NFZ, który jest w katastrofalnej sytuacji finansowej, zupełnie przez siebie niezawinionej, znowu poprzecinamy wstęgi, pokażemy nowe wyposażenie za zawyżone stawki, ale pacjenci zdrowsi w wielu przypadkach nie będą. Będą leczeni być może nowszymi technologiami, bardziej skutecznymi, ale jeżeli chodzi o rozwiązanie strukturalnych problemów systemu ochrony zdrowia, nic się nie poprawi.
Nowe technologie są z reguły droższe. NFZ będzie musiał za nie więcej zapłacić w kontrakcie, a szpital zyska więcej kapitału na działanie?
Jestem przeciwnikiem takiego rozwiązania. W tym roku luka finansowa w NFZ wyniesie 33 mld zł. Jeżeli w związku z zakupem sprzętu konieczne byłoby podniesienie taryf dla szpitali, to znaczy, że zaczęłoby brakować jeszcze więcej pieniędzy. A to oznaczałoby, że w efekcie albo pogłębi się zapaść w NFZ, albo możemy finansować jeszcze mniej świadczeń i jeszcze bardziej wydłużą się kolejki. W interesie nas wszystkich jest to, aby za zakupami sprzętowymi nie szła retaryfikacja świadczeń. Zwłaszcza że nie jest równocześnie prowadzony system retaryfikacji świadczeń, który by określał, że obsługa sprzętu z jakiegoś powodu może być droższa. Zresztą uważam, że w wielu przypadkach taryfy za świadczenia w Polsce są za wysokie. Często się powtarza taki frazes, że wartość świadczeń jest w Polsce niedoszacowana i że ośrodki realizują je na stracie, bo procedura niedoszacowana, bo sprzęt drogi. Znam wiele przypadków, kiedy takie ogólne zdanie nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.
Jest szansa, że za inwestycjami w wyposażenie pójdą większe kontrakty z NFZ i większe zatrudnienie kadry medycznej?
Te sprawy są niestety zupełnie rozłączne, nie ma żadnej korelacji między tym, ile pieniędzy wydajemy na inwestycje, a zwiększaniem dostępności świadczeń.
Relatywnie jednak wartość kontraktów NFZ rośnie.
Tak, ale wciąż wydatki publiczne na ochronę zdrowia w Polsce należą do najniższych wśród państw Unii Europejskiej. Luka finansowa NFZ do 2028 r. wyniesie prawie ćwierć biliona złotych. Luka finansowa to wartość środków niezbędnych do utrzymania obecnej sprawności systemu ochrony zdrowia, które w najbliższych latach nie mają pokrycia z przychodów składkowych albo takich przychodów, jak podatek cukrowy. Czyli, mówiąc inaczej, tyle musimy dołożyć z budżetu państwa. Za dwa lata będziemy wydawać na zdrowie z budżetu więcej niż na program 800 +.
To pokazuje, że nie ma w Polsce przestrzeni na obniżenie składki zdrowotnej. Biorąc pod uwagę, że w ustawie o radzie fiskalnej NFZ został objęty stabilizującą regułą wydatkową, to chciałbym zapytać, jakie wydatki w innych sferach działalności państwa potniemy, żeby dosypać pieniędzy do funduszu? Widzimy w branży pierwsze dowody katastrofy w systemie ochrony zdrowia, przede wszystkim rosnącą medianę czasu oczekiwania na świadczenie. Jeszcze jest o tym względnie cicho, bo na razie zdrowiem płacą za to ci najsłabsi, z mniejszych ośrodków, mniej zamożni, starsi. Głośno zrobi się, gdy problemy dotkną lepiej sytuowanych, z większych miast, z dużym kapitałem społecznym – tych, którzy zawsze po prostu mieli dostęp.
Czy jesteśmy w stanie doprowadzić do sytuacji, że ta luka przestanie rosnąć? Nie mówię, że zniknie, ale po prostu nie będzie się powiększać?
Uważam, że tak. Zaproponowaliśmy w październiku ubiegłego roku pakiet ratunkowy dla systemu ochrony zdrowia. Obejmuje on propozycję zwiększenia przychodów płatnika o 26 mld zł już w roku 2026. Jednym z jego elementów jest ograniczenie dynamicznie rosnących kosztów w systemie ochrony zdrowia. To przede wszystkim nowelizacja ustawy o zagwarantowanych ustawowo podwyżkach, a także rewizja sposobu rekompensaty wzrostu wynagrodzeń kontraktowych oraz poluzowanie norm zatrudnienia. Teraz wymogi kadrowe dotyczą również łóżek, na których w szpitalu nikt nie leży – placówka musi zatrudniać tyle samo personelu, gdy zajętych jest tylko połowa łóżek albo 70-80 proc.
Uważa pan, że wynagrodzenia kadry medycznej są za wysokie?
Nie. Część wynagrodzeń jest za wysoka. Na pewno za wysoka jest dynamika wzrostu wynagrodzeń przy obecnych nakładach na sektor zdrowia.
O której grupie pracowników mówimy?
Jeżeli chodzi o dynamikę wynagrodzeń, to o wszystkich, którzy podlegają ustawie o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego. Jeżeli zaś chodzi o wynagrodzenie kontraktowe, to przede wszystkim mam na myśli kominy płacowe w przypadku lekarzy specjalistów. Dynamika wzrostu kominów stale przyspiesza.
Czy nie da się części pieniędzy na inwestycje przekierować do NFZ na kontrakty?
Od dawna to postulujemy. A konkretnie – przeniesienie niewykorzystanych środków z Funduszu Medycznego, bo to jedyne miejsce, gdzie są wolne pieniądze, które można przekierować do NFZ. To nawet 8-10 mld zł na rachunku Funduszu Medycznego prowadzonym przez BGK. Jest prosty sposób nowelizacji ustawy o Funduszu Medycznym, który nadal pozwoli realizować cele tej ustawy, czyli poprawę dostępności do leczenia pacjentów pediatrycznych i onkologicznych, i jednocześnie pozwoli kupić trochę czasu na zreformowanie całego systemu tak, żeby się całkowicie nie zapadł.
A co z miliardowymi długami szpitali? Czy one nie są żadnym problemem?
Zobowiązania szpitali ogółem to 22-24 mld zł. Zobowiązania wymagalne to około 3 mld zł i one są problemem, bo zaczynają rosnąć bardzo dynamicznie. Śmiem twierdzić, biorąc pod uwagę katastrofę w NFZ i pojawiające się kłopoty z wypowiadaniem kredytów obrotowych dla szpitali, że długi wymagalne szpitali mogą się podwoić w relatywnie krótkim czasie – roku, najdalej dwóch.
Uważam jednak, że długi szpitali w Polsce nie są żadnym, ale to, podkreślam, absolutnie żadnym problemem, wbrew powszechnej opinii.
Dlaczego?
Ponieważ realne zadłużenie szpitali w Polsce od kilkunastu lat spada. Jeżeli weźmiemy pod uwagę inflację i wartość umów między NFZ a sektorem szpitalnym, zobowiązania ogółem kształtują się na zwyczajowym poziomie, jaki jest potrzebny do prowadzenia działalności w kredycie obrotowym. Gwoździem powoli wbijanym do trumny ochrony zdrowia jest to, że w NFZ brakuje pieniędzy na usługi.
Warto wiedzieć
Wojciech Wiśniewski
Jest ekspertem ds. ochrony zdrowia Federacji Przedsiębiorców Polskich, członkiem Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia oraz Podzespołu ds. ochrony zdrowia Rady Dialogu Społecznego. Wraz z Łukaszem Kozłowskim z FPP i Sławomirem Dudkiem z Instytutu Finansów Publicznych jest współautorem nowego raportu „Finanse ochrony zdrowia pod ścisłym nadzorem procedury nadmiernego deficytu„.

Główne wnioski
- Ograniczona zdolność absorpcji funduszy z KPO przez szpitale. Kwota blisko 18 mld zł przeznaczona na szpitale w ramach KPO musi zostać wydana do czerwca 2026 r., co jest mało realne ze względu na krótki czas i skomplikowany proces inwestycyjny. Długotrwałe procedury przetargowe, brak środków na VAT (23 proc. wartości inwestycji) oraz trudna sytuacja finansowa wielu placówek, zwłaszcza powiatowych (186 szpitali z ujemnym kapitałem własnym), sprawiają, że duża część pieniędzy nie zostanie wykorzystana. Działania skupią się głównie na zakupach sprzętu medycznego, co nie rozwiąże strukturalnych problemów systemu ochrony zdrowia.
- Ryzyko nierówności i korzyści dla dostawców sprzętu. Szybkie wydatkowanie tak dużej puli pieniędzy może pogłębić nierówności między szpitalami – lepiej sytuowane placówki łatwiej wykorzystają środki na duże projekty, podczas gdy biedniejsze, np. powiatowe, mogą nie spełniać wymogów i nie otrzymają tyle pieniędzy, ile by potrzebowały. Masowy zakup sprzętu medycznego prawdopodobnie podniesie ceny jednostkowe urządzeń i przyniesie największe zyski producentom i dystrybutorom. To z kolei może zwiększyć przyszłe koszty utrzymania systemu, nie poprawiając dostępu pacjentów do usług medycznych.
- Brak systemowej poprawy dostępności świadczeń. Pomimo znacznych nakładów na inwestycje problemem pozostaje niedofinansowanie NFZ i niedobór kadr medycznych. Nowy sprzęt nie skróci kolejek do specjalistów ani nie zwiększy liczby personelu, a bez reform systemowych, takich jak przekierowanie środków na kontrakty NFZ czy racjonalizacja wydatków, ochrona zdrowia nie przejdzie rewolucji. W rezultacie Polacy mogą mieć nowoczesne szpitale, ale dostęp do leczenia pozostanie ograniczony, a czas oczekiwania na świadczenia będzie się wydłużał.