30 tys. unijnych żołnierzy na Ukrainie? Mają zagwarantować spokój
USA chce pokoju na Ukrainie. Nie zamierza jednak wysyłać do kraju własnych żołnierzy. Plany związane z bezpieczeństwem naszego wschodniego sąsiada ma też Europa. Na Ukrainę mogłoby, jak opisuje The Washington Post, trafić od 25 do 30 tys. żołnierzy, którzy mieliby stanowić „siły odstraszające”. Czy takie rozwiązanie ma sens? Chińczycy przekonują, że nie, bo mają inny pomysł.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie rozmowy się toczą w sprawie pokoju na Ukrainie.
- Co jest jednym z rozwiązań, leżących na stole w sprawie zagwarantowania przestrzegania rozejmu lub pokoju.
- Czy zdaniem ekspertów zaproponowane siły będą wystarczające.
Donald Trump chce pokoju na Ukrainie. Prezydent USA ma dwa cele (wynika to z komentarzy i rozmów przedstawicieli administracji USA). W pierwszej kolejności chodzi o zastopowanie wypływu środków finansowych, które USA przeznaczało na pomoc Ukrainie. Po drugie (w dłuższej perspektywie) – przeciągnięcie Rosji na stronę USA w konflikcie z Chinami.
Dlatego też Trump dąży do zatrzymania działań wojennych na Ukrainie. Nawet kosztem samej Ukrainy. Być może wiązałoby się to z utratą dużych terenów kraju na rzecz Rosji. Wojska Putina okupują dużą część południa kraju, w zasadzie stracone dla Kijowa są resztki obwodów donieckiego i ługańskiego, które do 2022 r. pozostawały przy Ukrainie.
Prezydent USA sygnalizował, że w grę może wchodzić misja pokojowa lub stabilizacyjna. Tyle że bez udziału żołnierzy USA i nie pod auspicjami NATO. Dziennik The Washington Post (TWP) wskazuje, że na Ukrainę mogłaby trafić misja z krajów europejskich – wskazuje nawet jej liczebność – od 25 do 30 tys. żołnierzy. Żołnierze ci nie mieliby jednak zostać rozmieszczeni bezpośrednio na linii frontu. TWP pisało enigmatycznie o tym, że odgrywaliby rolę „sił odstraszania”.

Jakie rozwiązania mogłyby wchodzić w grę i czy wspomniane 30 tys. żołnierzy to dużo, czy mało? Zapytaliśmy o to ekspertów.
Dr Dariusz Materniak z portalu pol-ukr.net wskazuje, że rozmawianie o jakiejkolwiek misji pokojowej, dopóki toczą się działania wojenne i nie jest w stu procentach jasne, kto zasiądzie do stołu potencjalnych rokowań, jest bardzo przedwczesne. Niemniej, jeśli pojawiłaby się jakaś misja, to – w założeniu – powinna działać pozytywnie, jeśli mowa o zawieszeniu broni i jakichkolwiek działaniach rozejmowych.
– Najważniejszym problemem będzie to, czy Rosja zechce takie ewentualne postanowienia wypełnić. Zatem kluczowa będzie nie tyle sama misja i tworzący ją żołnierze – ale respektowanie założeń zawieszenia broni – podkreśla dr Dariusz Materniak.
Pojawiająca się w mediach liczba 30 tys. żołnierzy nie robi wrażenia. Do tego należałoby dodać jeszcze jakąś misję obserwacyjną OBWE, podobną do tej, działającej w latach 2015-2016. Nawet przy takim wsparciu byłoby to jednak za mało, biorąc pod uwagę, że linia frontu to ok. 1200 km.
Kolejną kwestią jest to, z jakiego kraju będą żołnierze takiej misji.
– Żołnierze z Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, generalnie z krajów NATO, w optyce rosyjskiej propagandy, są stronami konfliktu. To stawiałoby je w sytuacji o tyle niekomfortowej, że musiałyby wypełniać postanowienia misji pokojowej. Dlatego najlepszym wyjściem byłoby zaangażowanie żołnierzy ONZ. Z krajów trzecich, niewłączonych bezpośrednio mówi konflikt. Być może, warto byłoby pomyśleć o mających doświadczenia w tego rodzaju działaniach Pakistańczykach czy nawet wojskach Brazylii. Przede wszystkim należy jednak jasno określić jaki charakter będzie miała ta misja, czyli jasno i precyzyjnie sformułować podstawy prawne, na których bazie będzie funkcjonowała. Moim zdaniem potrzebna byłaby rezolucja ONZ – dr Dariusz Materniak.
30 tys. żołnierzy na 1200 km linii frontu. Gen Gruszka: to za mało
Przejdźmy teraz do samych liczb, które pojawiły się w przestrzeni medialnej. Mówi o tym gen. broni w st. spoczynku Edward Gruszka – oficer z wieloletnim doświadczeniem, który dowodził polskimi kontyngentami wojskowymi w Syrii oraz Bośni i Hercegowinie. Ma za sobą także doświadczenia z Iraku, gdzie dowodził Wielonarodową Dywizją Centrum-Południe. Misje wojskowe, pokojowe, stabilizacyjne i bojowe – jest w tych dziedzinach ekspertem. Z jego praktyki wynikają także wątpliwości, którymi dzieli się z XYZ.
– 30 tys. żołnierzy – jeśli to tylko kontyngent unijny – to za mało. Co najmniej pięć razy za mało. To duży kraj, linia rozgraniczenia jest lub byłaby długa, więc należałoby myśleć o liczbie min. 100-150 tys. Trudno jednak wymagać od administracji, która przejęła władzę w USA nie miesiące a tygodnie temu, by miała gotowy plan na porozumienie pokojowe i jego przestrzeganie – mówi gen. Edward Gruszka.
30 tys. żołnierzy – jeśli to tylko kontyngent unijny – to za mało. Co najmniej pięć razy za mało. To duży kraj, linia rozgraniczenia jest lub byłaby długa, więc należałoby myśleć o liczbie min. 100-150 tys. Trudno jednak wymagać od administracji, która przejęła władzę w USA nie miesiące a tygodnie temu, by miała gotowy plan na porozumienie pokojowe i jego przestrzeganie.
Będący obecnie doradcą ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza Gruszka dodaje jednak coś, co może wydawać się oczywiste, ale wcale nie jest – strony każdego porozumienia pokojowego muszą się zobowiązać do jego przestrzegania. Co oznacza, że większą sztuką, niż podpisanie i tak przecież bardzo trudnego dla Ukrainy porozumienia z Rosją, będzie przestrzeganie jego zapisów.
– Wtedy możemy myśleć o tym, jakie siły i środki dysponować do działania sił rozjemczych. Jako dowódca czy wysoki oficer sztabowy spędziłem sześć i pół lat na różnych misjach, także pokojowych, pod flagą NATO i ONZ. Dlatego uważam, że najpierw dogadać się muszą strony zaangażowane. Każdy konflikt ma swój początek i koniec, i od polityków zależy, jak będzie wyglądało takie rozdzielnie. Dajmy politykom i wojskowym czas. Widać, że są kraje, które rozdają karty i te – niestety, ale jesteśmy w tej drugiej grupie – które obserwują i mogą tylko zadbać jak najlepiej o zabezpieczenie własnych interesów – mówi generał Gruszka.
Warto podkreślić, że chęć udziału w ewentualnej „misji rozjemczej” wyrazili także… Chińczycy. Jak przekazał w rozmowie z Deutsche Welle chiński ekspert ds. wojskowości Zhou Bo, rola Państwa Środka może być wielopłaszczyznowa. Po pierwsze, chińska armia może pojawić się na Ukrainie jako uczestnik i gwarant bezpieczeństwa militarnego. Po drugie, jej obecność miałaby być dla Moskwy łatwiejsza do przyjęcia. Wariant krajów europejskich Zhou Bo nazwał nierealnym, gdyż Kreml uznałby to za „inny wariant obecności NATO”. Po trzecie – Chiny mogłyby wziąć udział w odbudowie kraju z powojennych zniszczeń.
Misja tak, ale jaka? Stabilizacja Ukrainy okiem prawnika
Wszystko to bez odpowiednich uwarunkowań prawnych będzie tylko bezprzedmiotowym rozważaniem. Artykułuje to dr Mateusz Piątkowski z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Dr Piątkowski specjalizuje się w międzynarodowym prawie humanitarnym konfliktów zbrojnych i prawnych aspektach operacji lotniczych. W rozmowie z XYZ swoje wątpliwości przedstawia w formie pytań.
Jaka będzie podstawa prawna ewentualnej misji wojskowej na Ukrainie? Czy (wciąż ewentualna) misja będzie działała w ramach modelu Organizacji Narodów Zjednoczonych, czy w modelu porozumienia Ukrainy z państwem, które dany komponent wysyła? Jakie byłyby tzw. Rules of Engagement, czyli zasady użycia siły przez członków tego rodzaju misji. Z pytania o RoE zaś wynikają zaś kolejne – czy obecność wojsk rozjemczych byłaby utrzymana w konwencji sił pokojowych (wyłącznie samoobrona misji i jej mandatu), czy jako grupa stabilizacyjna, asystująca siłom zbrojnym Ukrainy? A może jednak będzie „odstraszaczem”, asystentem bezpieczeństwa, który mógłby np. się włączyć do potencjalnych działań zbrojnych, gdyby doszło do naruszenia zasad rozejmu/zawieszenia broni?
Także dr Mateusz Piątkowski uznaje, że 30 tys. żołnierzy to nie jest istotna siła. Mówi raczej o symbolu.
– Nie zapewni się 30 tys. żołnierzy prawidłowego nadzoru na 1200 km strefy zdemilitaryzowanej. Taką strefę należy nadzorować, prowadzić obserwację. Pojawił się temat stworzenia strefy zakazu lotów, ale to też trzeba w jakiś sposób wymusić. A już np. zestrzelenie rosyjskiego statku powietrznego w strefie zdemilitaryzowanej może być zarzewiem konfliktu – uważa dr Mateusz Piątkowski.
Nie zapewni 30 tys. żołnierzy prawidłowego nadzoru na 1200 km strefy zdemilitaryzowanej. Taką strefę należy nadzorować, prowadzić obserwację. Pojawił się temat stworzenia strefy zakazu lotów, ale to też trzeba w jakiś sposób wymusić. A już np. zestrzelenie rosyjskiego statku powietrznego w strefie zdemilitaryzowanej może być zarzewiem konfliktu
Wreszcie, w ramach konkluzji, ostatnia wątpliwość eksperta – możliwość wycofania się jednego z państw stabilizujących z udziału w misji, co mogłoby być ciosem dla tego rodzaju operacji. Taka sytuacja wydarzyła się już w 2013 r., gdy żołnierze sił zbrojnych Filipin zostali zatrzymani przez bojowników syryjskich po starciach w strefie buforowej między Syrią a okupowanymi przez Izrael Wzgórzami Golan. Filipińczycy zostali wtedy uwolnieni, ale wojska tego kraju zostały wycofane z regionu przez władze.

Główne wnioski
- Jeśli powstanie międzynarodowa misja wojskowa na Ukrainie, będzie musiała mieć bardzo solidne ramy prawne i dokładnie wyznaczone Rules of Engagement.
- Sugerowane przez amerykański dziennik 30 tys. żołnierzy to liczba niewystarczająca do sprawnych i skutecznych działań.
- Na obecność żołnierzy będzie musiała wyrazić zgodę nie tylko Ukraina, ale również – chcąc nie chcąc – Rosja.