Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Społeczeństwo

„To jest dron prowokacyjny”. Szef MON powiedział co spadło pod Łukowem

Szef resortu obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował, że pod Łukowem eksplodował w nocy wojskowy dron, i to dron rosyjski. Minister obrony przekazał, że jego pojawienie się na terenie Polski i eksplozja miały miejsce w „szczególnym momencie”, kiedy trwają dyskusje o pokoju. Nazwał ten incydent rosyjską prowokacją.

Przemyt, sabotaż czy dron wojskowy - co spadło na pole w Łukowie?
Wojsko i służby zabezpieczają teren pola kukurydzy w miejscowości Osiny, na które spadł i eksplodował dron. Fot. PAP/Wojtek Jargiło

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Co wydarzyło się w nocy pod Łukowem na Lubelszczyźnie.
  2. Jakiego rodzaju obiekt mógł spaść w Osinach.
  3. Dlaczego nie da się zabezpieczyć każdego skrawka terytorium RP przy pomocy obrony powietrznej.

W nocy z wtorku na środę niezidentyfikowany obiekt spadł na pole kukurydzy w miejscowości Osiny w pow. łukowskim (woj. lubelskie) i eksplodował. W środowe popołudnie minister Kosiniak-Kamysz oznajmił, że był to rosyjski dron.

– Po raz kolejny mamy do czynienia z prowokacją Federacji Rosyjskiej z użyciem rosyjskiego drona. Dzieje się to w szczególnym momencie, kiedy trwają dyskusje o pokoju, kiedy istnieje nadzieja na zakończenie wojny, którą Rosja wypowiedziała państwu ukraińskiemu, a która jednocześnie zagraża bezpieczeństwu państw NATO – powiedział podczas konferencji szef resortu obrony.

Minister dodał, że tym razem prowokacja jest wymierzona w Polskę. Przypomniał, że do incydentów z użyciem dronów dochodziło także w innych państwach: na Litwie, Łotwie i w Rumunii. A także w Mołdawii.

Co spadło pod Łukowem? Minister obrony o trzech możliwościach

Podczas porannej konferencji prasowej minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawił trzy rozpatrywane scenariusze. Po pierwsze – upadek drona wojskowego. Po drugie – możliwość, że był to dron używany do przemytu. I wreszcie, po trzecie – ewentualny sabotaż lub dywersja.

Sam moment eksplozji został zarejestrowany przez kamerę, a nagranie szybko trafiło do sieci. Na miejscu pracowali żołnierze Żandarmerii Wojskowej, którzy zabezpieczyli szczątki obiektu, a także przedstawiciele służb specjalnych: zarówno kontrwywiadu wojskowego, jak i cywilnej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

„Aktywowane zostały Lotnicze oraz Naziemne Zespoły Poszukiwawczo-Ratownicze celem sprawdzenia rejonu zdarzenia” – poinformowało Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ).

„Sprzęt to tylko sprzęt”

Były szef obrony powietrznej płk Robert Stachurski wskazuje, że mógł to być dron Shahed w wersji 136 lub 131. Przypomina, że w przyszłym tygodniu mają się rozpocząć ćwiczenia Zapad – więc obiekt mógł „zerwać się” z białoruskiego poligonu.

– Bez zapisu ze stacji radiolokacyjnych nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Wojska radiotechniczne muszą mieć zapis trasy. Z mediów słyszymy o „wypaleniu zboża” na obszarze 8-10 m i uszkodzeniu budynków, co sugeruje, że nie miał głowicy bojowej. Gdyby ją posiadał – a jej masa sięga nawet 50 kg – straty byłyby znacznie większe. Najpewniej eksplodowało paliwo. Z podobnymi sytuacjami już się spotykaliśmy. Nie było też doniesień o dużych ostrzałach Ukrainy, więc w mojej ocenie w 80 proc. to białoruska albo białorusko-rosyjska „zguba” – mówi oficer.

Według niego, w związku z ćwiczeniami Zapad DORSZ przygotowało plan wzmocnienia ochrony granicy.

– W minionych latach również prowadziliśmy takie przygotowania. Sprzęt białoruski i rosyjski jest już częściowo na ćwiczeniach albo trwa jego "przebazowywanie", więc loty próbne są możliwe. A sprzęt to tylko sprzęt – może ulec awarii – dodaje płk Robert Stachurski.

„Białorusini zestrzeliliby taki obiekt”

Doświadczony oficer wojsk radiotechnicznych – proszący o anonimowość – przedstawia nieco inną, choć korespondującą ze słowami płk. Stachurskiego tezę. Jego zdaniem mógł to być rosyjski Gierań, który nie został przechwycony.

– Mówiąc obrazowo: jak pies zerwał się z łańcucha, wleciał i eksplodował. Białorusini się nie patyczkują – gdyby to był dron rosyjski albo nadleciał z Ukrainy, mogliby go po prostu zestrzelić, bo już tak robili. Rosyjskie drony też zestrzeliwali. Nie pozwoliliby sobie na przelot, bo Rosjanie używali na ich terytorium uzbrojonych, bojowych dronów i pocisków – mówi rozmówca XYZ.

Czym jest Gierań?

To rosyjska wersja irańskich Shahedów. Rosjanie wykorzystują kilka typów tych dronów – starsze, Gierań-1, często nie są uzbrojone i służą głównie do odciągania uwagi obrony przeciwlotniczej. W kolejnych falach lecą już bezzałogowce z głowicami bojowymi.

– Na nagraniu widać i słychać eksplozję. Słychać też silnik drona. Biorąc pod uwagę dźwięk oraz odległość od granicy, odrzuciłbym hipotezę o dronie przemytniczym. Nikt nie przerzuca kontrabandy – najczęściej papierosów – na odległość 130 km od granicy. Papierosy nie eksplodują. Na podstawie obrazu i dźwięku, porównując z innymi nagraniami, uważam, że to był bezzałogowiec bojowy. Być może było to sprawdzenie szczelności naszego systemu obrony powietrznej – wskazuje oficer.

Jak szczelny jest system obrony powietrznej?

Tu ekspert podnosi inny problem – gotowość polskiego systemu obrony powietrznej. Zwraca uwagę na częste komunikaty DORSZ, że w odpowiedzi na rosyjskie ostrzały Ukrainy podrywane są pary dyżurne polskich myśliwców. To jest – jak zaznacza – de facto jedyny element systemu, który pozostaje uzbrojony.

– Nasze systemy przeciwlotnicze nie są w pełnej gotowości bojowej, bo mamy stan pokoju. Może poza kilkoma wyjątkami. Co my w ogóle mamy? Dywizjony wokół Warszawy i Patrioty, które nie są jeszcze w pełni operacyjne. Mówiąc szczerze – nie bardzo mamy z czego strzelić. Faktycznie chronione jest lotnisko w Jasionce. Tyle że bez radaru dookólnego wyrzutnie Patriot działają sektorowo – ocenia żołnierz.

Dodaje, że polskie systemy radiolokacyjne śledzą przestrzeń powietrzną w określonym zakresie wysokości i w trybie pokojowym.

– Taki dron jak Gierań czy Shahed teoretycznie powinien być łatwy do wykrycia: jest wolny, ale niewielki i leci nisko, co utrudnia obserwację. Mówiąc wprost – nie wszystko, co leci w naszą stronę, da się zobaczyć. Gotowość bojowa wojska nie jest podniesiona. Dlaczego miałaby być, skoro nie jesteśmy w stanie kryzysu, wojny czy konfliktu? – podsumowuje oficer.

Nasze systemy przeciwlotnicze nie są w pełnej gotowości bojowej, bo mamy stan pokoju. Może poza kilkoma wyjątkami. Co my w ogóle mamy? Dywizjony wokół Warszawy i Patrioty, które nie są jeszcze w pełni operacyjne. Mówiąc szczerze – nie bardzo mamy z czego strzelić.

„Nie postawimy Patriota pod Łukowem”

Osobną kwestią pozostaje to, jak funkcjonują i jak są rozmieszczone polskie systemy obrony przeciwlotniczej (OPL). Nie istnieje stuprocentowo szczelna obrona powietrzna – nawet państwa dysponujące bardziej rozbudowanymi systemami niż Polska nie są w stanie objąć nimi całego swojego terytorium.

Przykład daje Izrael. Tamtejszy wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej i antybalistycznej uchodzi za jeden z najbardziej rozwiniętych na świecie, a mimo to pociski z Iranu czy Jemenu zdołały trafiać w cele. Warto w tym kontekście przywołać słowa płk. Roberta Stachurskiego, który stwierdza wprost: "nie postawimy przecież Patriota pod Łukowem".

– Cały system obrony powietrznej Polski, ani nawet NATO, nie ochroni pola każdego rolnika. Nie ma możliwości, by chronić – za przeproszeniem – kukurydzę w Osinach. Obrona powietrzna ma zabezpieczać duże aglomeracje, zgrupowania wojsk i infrastrukturę krytyczną – mówi były szef obrony powietrznej kraju.

Stachurski formułuje przy tym trzy kluczowe pytania. Po pierwsze: od jakiej wysokości prowadzone jest wykrywanie obiektów? Odpowiedź na to nie jest jawna. Po drugie: czy dowódca operacyjny obniżył pole wykrywania i wzmocnił posterunki radiolokacyjne na czas białorusko-rosyjskich ćwiczeń Zapad? I wreszcie po trzecie: co widziała Straż Graniczna? – mając własne radary, powinna rozpoznawać i wiedzieć, co wlatuje na nasze terytorium.

Były szef obrony powietrznej wyraża nadzieję, że dowódca operacyjny wzmocni ochronę granicy w związku z Zapadem i że odpowiednie założenia zostały już przedstawione ministrowi obrony oraz szefowi Sztabu Generalnego WP.

– Jako państwo nie możemy wykluczać prowokacji ani testowania szczelności naszego systemu obrony powietrznej – podkreśla nasz rozmówca.

Pytanie – jaki był czas reakcji wojska? Na miejscu jako pierwsze pojawiły się jednostki policji i ochotniczej straży pożarnej. Żandarmeria Wojskowa i przedstawiciele sił zbrojnych przybyli dopiero po kilku godzinach. Być może więc incydent spod Łukowa pokazuje bardzo konkretny obszar, nad którym należy się pochylić jeszcze w czasie pokoju, aby w razie kryzysu reagować szybciej i skuteczniej.

Główne wnioski

  1. Na terytorium Polski wleciał i eksplodował rosyjski dron.
  2. Trzeba postawić pytania o sprawność i gotowość naszego systemu obrony powietrznej.
  3. W związku z rozpoczynającymi się w przyszłym tygodniu białorusko-rosyjskimi manewrami Zapad Polska powinna – jak wskazuje płk Stachurski – wzmocnić ochronę swojej granicy z Białorusią.