„To jest dron prowokacyjny”. Szef MON powiedział co spadło pod Łukowem
Szef resortu obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował, że pod Łukowem eksplodował w nocy wojskowy dron, i to dron rosyjski. Minister obrony przekazał, że jego pojawienie się na terenie Polski i eksplozja miały miejsce w „szczególnym momencie”, kiedy trwają dyskusje o pokoju. Nazwał ten incydent rosyjską prowokacją.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Co wydarzyło się w nocy pod Łukowem na Lubelszczyźnie.
- Jakiego rodzaju obiekt mógł spaść w Osinach.
- Dlaczego nie da się zabezpieczyć każdego skrawka terytorium RP przy pomocy obrony powietrznej.
W nocy z wtorku na środę niezidentyfikowany obiekt spadł na pole kukurydzy w miejscowości Osiny w pow. łukowskim (woj. lubelskie) i eksplodował. W środowe popołudnie minister Kosiniak-Kamysz oznajmił, że był to rosyjski dron.
– Po raz kolejny mamy do czynienia z prowokacją Federacji Rosyjskiej z użyciem rosyjskiego drona. Dzieje się to w szczególnym momencie, kiedy trwają dyskusje o pokoju, kiedy istnieje nadzieja na zakończenie wojny, którą Rosja wypowiedziała państwu ukraińskiemu, a która jednocześnie zagraża bezpieczeństwu państw NATO – powiedział podczas konferencji szef resortu obrony.
Minister dodał, że tym razem prowokacja jest wymierzona w Polskę. Przypomniał, że do incydentów z użyciem dronów dochodziło także w innych państwach: na Litwie, Łotwie i w Rumunii. A także w Mołdawii.
Co spadło pod Łukowem? Minister obrony o trzech możliwościach
Podczas porannej konferencji prasowej minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawił trzy rozpatrywane scenariusze. Po pierwsze – upadek drona wojskowego. Po drugie – możliwość, że był to dron używany do przemytu. I wreszcie, po trzecie – ewentualny sabotaż lub dywersja.
Sam moment eksplozji został zarejestrowany przez kamerę, a nagranie szybko trafiło do sieci. Na miejscu pracowali żołnierze Żandarmerii Wojskowej, którzy zabezpieczyli szczątki obiektu, a także przedstawiciele służb specjalnych: zarówno kontrwywiadu wojskowego, jak i cywilnej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
„Aktywowane zostały Lotnicze oraz Naziemne Zespoły Poszukiwawczo-Ratownicze celem sprawdzenia rejonu zdarzenia” – poinformowało Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ).
„Sprzęt to tylko sprzęt”
Były szef obrony powietrznej płk Robert Stachurski wskazuje, że mógł to być dron Shahed w wersji 136 lub 131. Przypomina, że w przyszłym tygodniu mają się rozpocząć ćwiczenia Zapad – więc obiekt mógł „zerwać się” z białoruskiego poligonu.
– Bez zapisu ze stacji radiolokacyjnych nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Wojska radiotechniczne muszą mieć zapis trasy. Z mediów słyszymy o „wypaleniu zboża” na obszarze 8-10 m i uszkodzeniu budynków, co sugeruje, że nie miał głowicy bojowej. Gdyby ją posiadał – a jej masa sięga nawet 50 kg – straty byłyby znacznie większe. Najpewniej eksplodowało paliwo. Z podobnymi sytuacjami już się spotykaliśmy. Nie było też doniesień o dużych ostrzałach Ukrainy, więc w mojej ocenie w 80 proc. to białoruska albo białorusko-rosyjska „zguba” – mówi oficer.
Według niego, w związku z ćwiczeniami Zapad DORSZ przygotowało plan wzmocnienia ochrony granicy.
– W minionych latach również prowadziliśmy takie przygotowania. Sprzęt białoruski i rosyjski jest już częściowo na ćwiczeniach albo trwa jego "przebazowywanie", więc loty próbne są możliwe. A sprzęt to tylko sprzęt – może ulec awarii – dodaje płk Robert Stachurski.
„Białorusini zestrzeliliby taki obiekt”
Doświadczony oficer wojsk radiotechnicznych – proszący o anonimowość – przedstawia nieco inną, choć korespondującą ze słowami płk. Stachurskiego tezę. Jego zdaniem mógł to być rosyjski Gierań, który nie został przechwycony.
– Mówiąc obrazowo: jak pies zerwał się z łańcucha, wleciał i eksplodował. Białorusini się nie patyczkują – gdyby to był dron rosyjski albo nadleciał z Ukrainy, mogliby go po prostu zestrzelić, bo już tak robili. Rosyjskie drony też zestrzeliwali. Nie pozwoliliby sobie na przelot, bo Rosjanie używali na ich terytorium uzbrojonych, bojowych dronów i pocisków – mówi rozmówca XYZ.
Czym jest Gierań?
To rosyjska wersja irańskich Shahedów. Rosjanie wykorzystują kilka typów tych dronów – starsze, Gierań-1, często nie są uzbrojone i służą głównie do odciągania uwagi obrony przeciwlotniczej. W kolejnych falach lecą już bezzałogowce z głowicami bojowymi.
– Na nagraniu widać i słychać eksplozję. Słychać też silnik drona. Biorąc pod uwagę dźwięk oraz odległość od granicy, odrzuciłbym hipotezę o dronie przemytniczym. Nikt nie przerzuca kontrabandy – najczęściej papierosów – na odległość 130 km od granicy. Papierosy nie eksplodują. Na podstawie obrazu i dźwięku, porównując z innymi nagraniami, uważam, że to był bezzałogowiec bojowy. Być może było to sprawdzenie szczelności naszego systemu obrony powietrznej – wskazuje oficer.
Jak szczelny jest system obrony powietrznej?
Tu ekspert podnosi inny problem – gotowość polskiego systemu obrony powietrznej. Zwraca uwagę na częste komunikaty DORSZ, że w odpowiedzi na rosyjskie ostrzały Ukrainy podrywane są pary dyżurne polskich myśliwców. To jest – jak zaznacza – de facto jedyny element systemu, który pozostaje uzbrojony.
– Nasze systemy przeciwlotnicze nie są w pełnej gotowości bojowej, bo mamy stan pokoju. Może poza kilkoma wyjątkami. Co my w ogóle mamy? Dywizjony wokół Warszawy i Patrioty, które nie są jeszcze w pełni operacyjne. Mówiąc szczerze – nie bardzo mamy z czego strzelić. Faktycznie chronione jest lotnisko w Jasionce. Tyle że bez radaru dookólnego wyrzutnie Patriot działają sektorowo – ocenia żołnierz.
Dodaje, że polskie systemy radiolokacyjne śledzą przestrzeń powietrzną w określonym zakresie wysokości i w trybie pokojowym.
– Taki dron jak Gierań czy Shahed teoretycznie powinien być łatwy do wykrycia: jest wolny, ale niewielki i leci nisko, co utrudnia obserwację. Mówiąc wprost – nie wszystko, co leci w naszą stronę, da się zobaczyć. Gotowość bojowa wojska nie jest podniesiona. Dlaczego miałaby być, skoro nie jesteśmy w stanie kryzysu, wojny czy konfliktu? – podsumowuje oficer.
Nasze systemy przeciwlotnicze nie są w pełnej gotowości bojowej, bo mamy stan pokoju. Może poza kilkoma wyjątkami. Co my w ogóle mamy? Dywizjony wokół Warszawy i Patrioty, które nie są jeszcze w pełni operacyjne. Mówiąc szczerze – nie bardzo mamy z czego strzelić.
„Nie postawimy Patriota pod Łukowem”
Osobną kwestią pozostaje to, jak funkcjonują i jak są rozmieszczone polskie systemy obrony przeciwlotniczej (OPL). Nie istnieje stuprocentowo szczelna obrona powietrzna – nawet państwa dysponujące bardziej rozbudowanymi systemami niż Polska nie są w stanie objąć nimi całego swojego terytorium.
Przykład daje Izrael. Tamtejszy wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej i antybalistycznej uchodzi za jeden z najbardziej rozwiniętych na świecie, a mimo to pociski z Iranu czy Jemenu zdołały trafiać w cele. Warto w tym kontekście przywołać słowa płk. Roberta Stachurskiego, który stwierdza wprost: "nie postawimy przecież Patriota pod Łukowem".
– Cały system obrony powietrznej Polski, ani nawet NATO, nie ochroni pola każdego rolnika. Nie ma możliwości, by chronić – za przeproszeniem – kukurydzę w Osinach. Obrona powietrzna ma zabezpieczać duże aglomeracje, zgrupowania wojsk i infrastrukturę krytyczną – mówi były szef obrony powietrznej kraju.
Stachurski formułuje przy tym trzy kluczowe pytania. Po pierwsze: od jakiej wysokości prowadzone jest wykrywanie obiektów? Odpowiedź na to nie jest jawna. Po drugie: czy dowódca operacyjny obniżył pole wykrywania i wzmocnił posterunki radiolokacyjne na czas białorusko-rosyjskich ćwiczeń Zapad? I wreszcie po trzecie: co widziała Straż Graniczna? – mając własne radary, powinna rozpoznawać i wiedzieć, co wlatuje na nasze terytorium.
Były szef obrony powietrznej wyraża nadzieję, że dowódca operacyjny wzmocni ochronę granicy w związku z Zapadem i że odpowiednie założenia zostały już przedstawione ministrowi obrony oraz szefowi Sztabu Generalnego WP.
– Jako państwo nie możemy wykluczać prowokacji ani testowania szczelności naszego systemu obrony powietrznej – podkreśla nasz rozmówca.
Pytanie – jaki był czas reakcji wojska? Na miejscu jako pierwsze pojawiły się jednostki policji i ochotniczej straży pożarnej. Żandarmeria Wojskowa i przedstawiciele sił zbrojnych przybyli dopiero po kilku godzinach. Być może więc incydent spod Łukowa pokazuje bardzo konkretny obszar, nad którym należy się pochylić jeszcze w czasie pokoju, aby w razie kryzysu reagować szybciej i skuteczniej.
Główne wnioski
- Na terytorium Polski wleciał i eksplodował rosyjski dron.
- Trzeba postawić pytania o sprawność i gotowość naszego systemu obrony powietrznej.
- W związku z rozpoczynającymi się w przyszłym tygodniu białorusko-rosyjskimi manewrami Zapad Polska powinna – jak wskazuje płk Stachurski – wzmocnić ochronę swojej granicy z Białorusią.
