Mentzen: jedyna opcja to prezydent spoza PiS i PO [wywiad]
Jak wyobraża sobie ewentualną prezydenturę oraz współpracę z rządem Donalda Tuska, a także o sytuacji w Konfederacji – mówi XYZ Sławomir Mentzen, lider Konfederacji oraz przyszły kandydat na prezydenta RP.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak Sławomir Mentzen widzi swoją ewentualną prezydenturę i czym chce się różnić w tej roli od Andrzeja Dudy.
- Z kim w wyborach chciałby się zmierzyć oraz jak wyobraża sobie koegzystencję z rządem Donalda Tuska.
- Jakie poglądy oraz cele programowe ma lider Konfederacji.
Grzegorz Nawacki i Rafał Mrowicki, XYZ: Komentując w sieci zwycięstwo Donalda Trumpa połączył je pan z wątkami tolkienowskimi. Skoro Trumpowi pomogły enty, to kto w tej bitwie był orkami?
Sławomir Mentzen, Konfederacja: (śmiech) Orkami, siłami Mordoru, byli oczywiście Demokraci wspierający masowo nielegalną i niekontrolowaną migrację do Stanów Zjednoczonych, chcący ograniczyć wolność słowa w internecie, promujący cywilizację śmierci oraz woke, zwalczający dobro, prawdę oraz piękno.
Kamala Harris i Joe Biden byli tu Sauronem?
Zdecydowanie. Choć Biden niekoniecznie, bo wycofał się z tego wyścigu.
A kim był tu Donald Trump?
Nie zastanawiałem się nad dalszym rozwinięciem tej analogii. Dobrze jest zaczynać takie porównania, ale przesadzenie może się skończyć karykaturalnie. Dlatego pozwoliłem sobie porównać w moim wpisie Amiszów do entów, a wybory do bitwy pod Helmowym Jarem, gdzie strona konserwatywna była przyparta do ściany – przegrana oznaczałaby brak nadziei i miejsca na wycofanie się.
Odchodząc od wątków fantastycznych, jak widzi pan relacje polsko-amerykańskie po werdykcie amerykańskich wyborców?
Polska powinna dążyć do dobrych relacji z USA niezależnie od tego, kto jest w administracji. Uważam za duży błąd, że rząd PiS najpierw tak bardzo postawił na Trumpa, a potem był zaskoczony wygraną Bidena w 2020 r. Obecny rząd ewidentnie sprzyjał Kamali Harris. Mamy wiele niekorzystnych wypowiedzi o Donaldzie Trumpie ze strony polskich polityków. Charge de affairs w USA, Bogdan Klich, niewybrednie wypowiadał się o Donaldzie Trumpie, żona Radosława Sikorskiego porównywała go do Hitlera, a Donald Tusk pozował z palcami złożonymi w pistolet wymierzony w plecy Trumpa. Rządzący politycy nie powinni sobie pozwalać na tego typu gesty i wypowiedzi. Relacje z USA powinny być pragmatyczne i asertywne, a ich obecność w naszej części Europy – wspierana. Musimy zabiegać o nasze interesy i unikać jednostronności, gdy tylko kupujemy różne rzeczy w USA, nie dostając nic w zamian.
Wróćmy do Polski. Zawsze chciał pan być ministrem finansów. Dlaczego więc chce pan startować w wyborach prezydenckich?
Ponieważ w 2025 r. nie będzie wyborów na ministra finansów.
Podejrzewam, że nigdy nie będzie wyborów na ministra finansów.
Będą wybory parlamentarne, w których decyduje się o tym, kto będzie ministrem finansów. W 2025 r. nie ma wyborów parlamentarnych, dlatego nie można w tym roku zostać ministrem finansów. Można zostać prezydentem.
Co mógłby zrobić pan w tej sferze jako prezydent?
W polskim systemie prawnym pozycja prezydenta jest niejednoznaczna. Choć jego funkcja wydaje się głównie reprezentacyjna, wybór w wyborach powszechnych zapewnia silny mandat. Rzeczywiście nie ma wielu uprawnień, natomiast ma jedno, którego nie ma nawet prezydent Francji. Prezydent Francji może rozwiązać parlament, przyjąć ustawę bez zgody parlamentu, ale nie ma prawa weta. Problem w tym, że polscy prezydenci nie korzystają prawie w ogóle z tego uprawnienia. Poprzedni prezydenci wetowali poniżej 1 proc. ustaw. Nie blokowali złych ustaw.
Mogą też kierować ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, co zwłaszcza ostatnio się zdarza.
To odrębny temat, zwłaszcza gdy rząd nie uznaje TK. Można wetować, a prezydent może mieć wpływ na prawo podatkowe. Zrobiłem research i okazało się, że ostatnio polski prezydent zawetował ustawę podwyższającą podatki na początku lat 90. Był to Lech Wałęsa. Od tamtej pory żaden prezydent nie bronił podatników i przedsiębiorców. Akceptowali bez wyjątku wszystkie komplikacje podatków i ja z tym skończę. Jeśli zostanę prezydentem, to nie podpiszę ani jednej ustawy, która podnosi lub komplikuje podatki.
Jeśli zostanę prezydentem, to nie podpiszę ani jednej ustawy, która podnosi lub komplikuje podatki.
Startuje pan z wiarą w zwycięstwo?
Nie jestem faworytem, ale uważam, że mam realną szansę. Jeżeli wejdę do drugiej tury, to pokonam tam każdego rywala. Spór między PiS a PO jest tak duży, że wyborcy PiS woleliby mnie od przedstawiciela PO i odwrotnie. Problemem może być wejście do drugiej tury. Tu nie wszystko zależy ode mnie, tylko również od moich konkurentów. Jeżeli PiS wystawi kandydata, który nie przyjmie się w elektoracie, to mam szansę na wejście do drugiej tury. To nie jest niemożliwe. Coś takiego zdarzyło się w 2020 r., gdy Małgorzata Kidawa-Błońska zjechała w sondażach do 3 proc. i musiała zostać wymieniona w wyniku zawirowania z ponownymi wyborami. Teraz drugiej szansy nie będzie. Jeżeli PiS wystawi złego kandydata, a jest taka możliwość, to mam sporą szansę go pokonać.
Kto pańskim zdaniem może być tym nietrafionym kandydatem PiS?
Każdy, kto jest niesprawdzony. Szukają nawet w trzecim czy czwartym szeregu. Szukają kogoś, kto nie jest skompromitowany ośmioma latami ich rządów. Każdy, kto cokolwiek tam znaczył, jest zamieszany w rządy. Jest pokusa, by wybrać kandydata z dalszych szeregów, na którym nie ciąży historia kompromitujących działań i który może zyskać sympatię wyborców. Jednak brak doświadczenia takiej osoby sprawia, że trudno przewidzieć jej potencjalne błędy. Dobrym przykładem jest Jacek Siewiera. Udzielił trzech wywiadów, w których tak się skompromitował, że temat jego kandydatury przestał być brany pod uwagę. Gdyby udzielił ich po nominacji, to jestem przekonany, że bym z nim wygrał.
Tak wczesne ogłoszenie kandydatury ma panu pomóc, gdy inne partie wciąż się zastanawiają?
Główna i najważniejsza przyczyna była taka, że już od wiosny planowałem kampanię prawyborczą, którą miałem rozpocząć 31 sierpnia. Dwa tygodnie wcześniej Krzysztof Bosak wycofał się ze startu w prawyborach. Miałem już opłacone billboardy, zaplanowane spotkania, więc działania, które miały być kampanią prawyborczą stały się kampanią wyborczą. To ma swoje zalety, ale są też zagrożenia. Zaletą jest to, że przez 2-3 miesiące byłem jedynym kandydatem, nie musiałem się do nikogo porównywać i zwiększyło to zainteresowanie moją osobą. Miałem więcej czasu, dzięki czemu mogłem objechać całą Polskę. Od początku września w każdym miesiącu miałem ok. 20 spotkań w miastach i miasteczkach w całej Polsce. Objadę praktycznie wszystkie 20-tysięczne miejscowości w Polsce. Na każdym spotkaniu jest kilkaset osób, nawet w liczącej 4 tys. mieszkańców Małogoszczy w świętokrzyskim. Są też zagrożenia w prowadzeniu kampanii przez 8 miesięcy. Można znudzić się wyborcom i stracić ich zainteresowanie.
Dlaczego Krzysztof Bosak się wycofał? Poprzednio mieli państwo prawybory, dość zacięte.
Również z tego powodu. Widzimy, że w PO dochodzi do napięć między Trzaskowskim a Sikorskim. One nie są nam potrzebne, bo chcemy, by Konfederacja trwała, a taka rywalizacja mogłaby wywołać podziały. Zwyciężyła troska o jedność.
Jednak to wicemarszałek Bosak był typowany, jest też bardzo dobrze oceniany przez waszych wyborców, ale również przez potencjalnych wyborców głosujących w drugiej turze.
Tak, Krzysztof Bosak jest bardzo popularnym politykiem, świetnie wypada w wywiadach, debatach telewizyjnych. Ludzie go lubią i darzą zaufaniem. Jesteśmy różni, mamy różne wady i zalety. Mamy różne sposoby prowadzenia polityki. Ja rzadziej pojawiam się w mediach głównego nurtu, częściej spotykam się z ludźmi na żywo, jestem bardziej aktywny w mediach społecznościowych i reprezentuję bardziej wolnorynkowe podejście.
Pozostając przy liderach Konfederacji, to czy nie ma pan obaw, że pomimo zmarginalizowania Janusza Korwin-Mikkego w państwa środowisku politycznym, to Grzegorz Braun może sabotować pańską kampanię?
Nie bardzo rozumiem, dlaczego Grzegorz Braun miałby sabotować kampanię kandydata Konfederacji.
Jego kontrowersyjne zachowania mogą iść na pańskie konto.
W tych wyborach wystartuje Sławomir Mentzen, a nie Grzegorz Braun. Nie wiem, dlaczego jego zachowania miałyby mi zaszkodzić. Te wybory różnią się od wyborów partyjnych, często wyniki partii znacząco odbiegają od wyników kandydata. Władysław Kosiniak-Kamysz dostał w 2020 r. ok. 2 proc., a PSL regularnie odnosi lepsze wyniki. Robert Biedroń również zdobył ok. 2 proc.
Jestem trzecią drogą!
Jeżeli zostałby pan wybrany, to czym jeszcze różniłby się od prezydenta Andrzeja Dudy poza podejściem do ustaw podatkowych?
Wieloma rzeczami. Nie tylko od Andrzeja Dudy, ale od wszystkich poprzednich prezydentów. Od 1995 r. nie było sytuacji, by wybory prezydenckie wygrał ktoś, kto jest liderem swojej partii.
Lech Kaczyński był jednak pierwszym prezesem PiS-u po jego powstaniu.
Jednowładcą w PiS był, jest i pewnie pozostanie Jarosław Kaczyński, który całą partię budował, by wysłać Lecha Kaczyńskiego do Pałacu Prezydenckiego. Nie zgadzam się więc z tym, że Lech Kaczyński był liderem PiS – to Jarosław Kaczyński kierował partią i wysłał tam brata, by dbał o jej interesy. Ja nie muszę słuchać lidera swojej partii, bo sam jestem liderem. Byłbym niezależny, a Polska tego potrzebuje, bo z doświadczenia wiemy, że zarówno PiS, jak i PO, gdy dobierają się do władzy, robią straszne głupoty. Sytuacja, w której prezydent jest z PiS, a premier z PO, jest w miarę korzystna, bo mogą wzajemnie się blokować. Gdyby wygrał ktoś z obecnej koalicji, mogliby stracić hamulce. Istnieje ryzyko, że w 2027 r. wybory znowu wygra PiS, jeżeli obecny rząd będzie rządził dalej tak nieefektywnie. Jedyna opcja, by być zabezpieczonym przed odpałami jednej i drugiej strony, jest wybór prezydenta spoza PiS i PO.
Czyli trzecia droga!
Tak! Jestem prawdziwą trzecią drogą. Konfederacja stała się prawdziwą trzecią drogą, bo PSL i Polska 2050 przyczepiły się do PO. Polacy mają do wyboru głos na PiS, który niedawno rządził, na PO, która rządziła poprzednio i o której młodzi Polacy dowiadują się, jak rządzi, albo na Konfederację, która jako jedyna nie rządziła i się nie skompromitowała.
Jestem prawdziwą trzecią drogą. Konfederacja stała się prawdziwą trzecią drogą, bo PSL i Polska 2050 przyczepiły się do PO.
I pan miałby blokować ruchy obecnego rządu, a po 2027 r. zapędy ewentualnego kolejnego rządu PiS?
Tak, jestem w stanie blokować wariactwa jednej i drugiej strony. Planuję aktywną prezydenturę, częste korzystanie z inicjatywy ustawodawczej i regularne zwoływanie Rady Gabinetowej. Prezydent Andrzej Duda popełnia błąd, bo zwykle wypowiada się na temat jakiejś ustawy oceniając ją dopiero, gdy wyląduje na jego biurku. W ten sposób pozbawia się wpływu na tę ustawę. Gdyby konsultował to na Radzie Gabinetowej, miałby na nie wpływ. Zamierzam aktywnie wpływać na legislację.
Jaki system byłby lepszy dla Polski? Prezydencki, czy parlamentarny? W pańskim wykonaniu mógłby być jeszcze większą niewiadomą, bo byłyby dwa ośrodki mocno rywalizujące.
Tak. Wydaje mi się, że mniejsze znaczenie ma czy będzie to system kanclerski, czy prezydencki. Ważne, by był jakiś. Mamy system mieszany i nic dobrego z tego nie wynika.
Widzi pan pole do współpracy z rządem w ważnych dla niego kwestiach?
Oczywiście, że tak. Dlaczego miałbym nie współpracować z rządem?
To zapytamy o kilka przykładów. Co zrobiłby pan w sprawie ambasadorów, których nominacje są blokowane przez Pałac Prezydencki?
Oceniłbym każdy przypadek indywidualnie. Jeżeli jakaś kandydatura byłaby nieakceptowalna, to bym ją zablokował. Obecny system jest naginany przez obie strony, czego przykładem jest wycofanie kontrasygnaty na Twitterze. Jest tak, jak chce tego osoba podejmująca decyzję. Donald Tusk mówił o decyzjach niezgodnych z literą prawa, by przywrócić rządy prawa. Rozumiem ten spór, rozumiem dlaczego Andrzej Duda tak zareagował, w niektórych przypadkach zareagowałbym podobnie. Donald Tusk nie miałby ze mną łatwiej niż z Andrzejem Dudą.
Donald Tusk nie miałby ze mną łatwiej niż z Andrzejem Dudą.
A projekty światopoglądowe? Jaką decyzję by pan podjął w sprawie związków partnerskich w kształcie zaproponowanym przez ministrę Katarzynę Kotulę?
W takim kształcie oczywiście, że bym zawetował. Ustawa ta jest niekonstytucyjna – imituje małżeństwo, a także pozbawia kobiety ochrony, ponieważ taki związek można jednostronnie wypowiedzieć, i kobieta zostanie sama z dzieckiem nawet bez domniemania ojcostwa partnera.
A widzi pan możliwość usankcjonowania prawnego osób w związkach nieformalnych, również jednopłciowych? Takie osoby nie mają prawa, by państwo je dostrzegło?
A jaki problem ma rozwiązać ta ustawa?
Na przykład dziedziczenie.
Złożyłem projekt ustawy o likwidacji podatku od spadków, który całkowicie rozwiązuje tę kwestię.
A wychowanie dziecka, w przypadku, gdy jedna z osób ma dziecko z poprzedniego związku?
(chwila milczenia) Nie ingeruję w to, kto z kim żyje i wychowuje dzieci. Uważam, że państwo nie powinno w to ingerować. Małżeństwo, zgodnie z Konstytucją, jest związkiem kobiety i mężczyzny. Nie widzę powodu, by to zmieniać. Problemy, które zgłaszają homoseksualiści, można rozwiązać prościej niż tworząc imitację małżeństwa.
Zgodziłby się pan na liberalizację prawa aborcyjnego? Pamiętam, że kiedyś chciał pan karania kobiet przerywających ciążę.
Nie należy zabijać dzieci i państwo nie powinno się na to zgadzać. Słowo liberalizacja nie jest właściwe. Można by zapytać, czy jestem za liberalizacją prawa do zabijania czarnoskórych. Też bym zaprzeczył. To nie byłaby liberalizacja, bo każdy człowiek – mały, duży, młody, stary, żółty, czarny, biały – ma prawo do życia i nie powinno się tego życia odbierać.
Dopuściłby pan jakiekolwiek zmiany w tym prawie?
Nie zgadzam się na zabijanie niewinnych ludzi.
Dyskusja o prawie aborcyjnym sprowadza się często do definicji momentu, w którym powstaje życie.
Zgodnie z biologią życie powstaje w momencie połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Wtedy powstaje nowe DNA i nowe życie.
A ciąże z gwałtu?
Trzeba surowo karać gwałcicieli, a nie dzieci.
Odchodząc od spraw światopoglądowych, co zrobiłby pan w sprawie handlu w niedziele?
Obecna ustawa nie jest dobra. Rozumiem argumenty za tym, by niedziela miała szczególny charakter, ale tym nie powinno zajmować się państwo. Uważam, że to gminy powinny o tym decydować.
A wolna Wigilia?
To zależy. Mamy bardzo dużo dni wolnych. To koszt dla gospodarki ok. 6 mld zł. Gdyby ustawa przewidywała, że Wigilia jest dniem wolnym, ale jednocześnie inny dzień przestałby być wolny od pracy lub gdyby skrócić urlopy o jeden dzień w skali roku, co byłoby bardziej naturalne dla gospodarki, wtedy można to rozważyć.
Czyli coś za coś, jak mówi pański były kolega z debat przedwyborczych Ryszard Petru.
Nie wiem, co na ten temat mówi, ale tak.
Tych skojarzeń będzie mniej
Jak chciałby pan przekonać do siebie wyborców umiarkowanych i niezdecydowanych, którym Konfederacja może kojarzyć się jako ugrupowanie prorosyjskie lub antyszczepionkowe?
Tak, czasem dziennikarze przyklejają nam takie łatki. Dlaczego pan uważa, że jesteśmy prorosyjscy?
Nie mówię o tym, co o was myślę. Mówię o tym, jak jesteście kojarzeni.
Nie zamierzam polemizować z zarzutami, które nie mają oparcia w rzeczywistości. Zamierzam mówić o swoim programie, pokazywać, że jest alternatywa dla PiS i PO. W kampanii wyborczej w 2023 r. w pewnym momencie udało się nam pozyskać centrowych wyborców, którzy jednak odpłynęli do Trzeciej Drogi, ale teraz do nas wracają i nie przejmują się oskarżeniami o prorosyjskość.
Może potrzeba mniej Grzegorza Brauna?
Grzegorz Braun nie jest już w Sejmie. Jest w dalekiej Brukseli, więc jeżeli komuś się źle kojarzy, to tych skojarzeń będzie miał znacznie mniej.
Niedawno był sondaż [badanie United Surveys dla RMF FM i „DGP” z końcówki maja – red.], w którym zapytano Polaków, która partia jest najbardziej prorosyjska. Na czele sondażu były PO i PiS, bo wyborcy PO uważają, że PiS jest prorosyjski, a wyborcy PiS uważają, że PO jest prorosyjska. Oba te zarzuty są śmieszne, podobnie jak zarzucanie Konfederacji prorosyjskości. Putin jest dla Polaków złem absolutnym i gdy chce się w kogoś uderzyć, to twierdzi się, że jest współpracownikiem Putina. Wszyscy to sobie zarzucają, ale to marna propaganda bez związku z rzeczywistością.
Putin jest dla Polaków złem absolutnym i gdy chce się w kogoś uderzyć, to twierdzi się, że jest współpracownikiem Putina.
Wspomniał pan o wzrostach sondażowych. Przed wyborami w 2023 r. mieli państwo wyraźny wzrost, jednak do wyborów spadli państwo na piąte miejsce. Obecnie coraz częściej są państwo na trzecim miejscu w sondażach. Jak to utrzymać?
Nikt oczywiście nie wie, co będzie. Zamierzamy pokazywać, że jesteśmy prawdziwą trzecią drogą w porównaniu z PiS i PO. Zamierzamy mówić o naszym programie, z którym zgadza się bardzo duża część Polaków. Część jest niestety odstraszana przez niesprawiedliwe zarzuty. Konfederacja jest w dobrej sytuacji. Ani obecnie nie rządzi, ani nie rządziła przed chwilą jak PiS. Podobna sytuacja była niedawno we Włoszech, gdy Bracia Włosi Georgii Meloni byli jedyną partią, która nie rządziła.
Te łatki jednak funkcjonują. Z jednej strony ludzie mówią, że wasz program gospodarczy jest sensowny, a z drugiej obawiają się haseł o wyjściu z Unii Europejskiej.
Czy potrafią panowie przywołać jakąkolwiek moją wypowiedź o potrzebie wyjścia z Unii Europejskiej albo wypowiedź prorosyjską? Myślę, że wszystkie partie mają polityków z kontrowersyjnymi wypowiedziami. Ja nie jestem prorosyjski. To ostatni zarzut, jaki można mi postawić, i traktuję go jako niepoważny. Zarówno ja, jak i Krzysztof Bosak, wielokrotnie mówiliśmy, że w tym momencie nie widzimy możliwości opuszczenia Unii Europejskiej.
Choć są politycy Konfederacji, którzy taką możliwość widzą.
Tak, są tacy, ale to nie oni rządzą Konfederacją.
Można ich zdyscyplinować. Takie hasła państwu szkodzą i zniechęcają wyborców.
Można, ja to rozumiem. W PiS mamy Antoniego Macierewicza, który opowiada dziwne rzeczy, w PO i Polsce 2050 również są politycy mówiący bardzo dziwne rzeczy. W każdej partii są osoby odbiegające od głównego nurtu, ale nikt poważny nie uważa, że to oni narzucają program całej partii.
W innych partiach widać takie dyscyplinowanie przez liderów.
A skąd pan wie, że u nas tego nie ma?
Właśnie o to pytamy.
Toczymy wewnętrzne dyskusje we własnym gronie, a nie w mediach.
Mówi pan, że sam nie jest prorosyjski, jednak europosłowie Konfederacji są w Parlamencie Europejskim we frakcjach z politykami, którzy sympatyzują z Rosją.
To nieprawda. To nie są sympatie prorosyjskie, tylko proniemieckie. Cała niemiecka klasa polityczna widzi interes we współpracy z Rosją. To nie jest tylko przypadek tylko AfD, ale również SPD i CDU/CSU. Gerhard Schroeder, jako kanclerz z SPD, podpisał umowę na pierwszy Nord Stream – projekt wybitnie antypolski i prorosyjski – a później pracował dla Gazpromu. Angela Merkel z CDU zainicjowała budowę Nord Stream 2. SPD i CDU są więc tak samo prorosyjskie jak AfD. Pewnie uważa pan, że Viktor Orban jest prorosyjski. Gdy jego partia Fidesz była w Europejskiej Partii Ludowej (EPP), jej szefem był Donald Tusk. To EPP, CDU i PO mają prorosyjskich polityków.
To prawda, co mówi pan o Niemczech, jednak Gerhard Schroeder kanclerzem był 20 lat temu, a kurs niemieckiej polityki ostatnio się zmienił. Orban od dawna też już jest poza EPP.
Pan redaktor na pewno nie jest tak naiwny. Retoryka się zmieniła, ale niemieckie interesy pozostały niezmienne. Niemcy dążą do wyciszenia konfliktu na warunkach, które nie przyniosą satysfakcji Ukrainie.
Niemcy jednak uniezależniają się energetycznie od surowców rosyjskich.
Uważam to za gesty i retorykę. Istota polityki niemieckiej się nie zmieni.
Ukraińcy od razu by się zgodzili
Jako prezydent wspierałby pan dalej Ukrainę?
To zależy. Uważam, że w polityce zagranicznej, jeśli się coś daje, należy oczekiwać czegoś w zamian – inaczej wychodzi się na frajerów. Oczekiwałbym zgody na ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej, przeprosin za te wydarzenia oraz ograniczenia napływu ukraińskiej żywności na nasz rynek. Przekazaliśmy Ukrainie dużo broni i pieniędzy, nie dostając nic w zamian. Ukraińcy wprost mówią, że skoro nie dostaną już więcej, to nie są zainteresowani Polską. To pokazuje, jak wielkim frajerstwem ze strony polskiego rządu była taka pomoc bez żadnych ustępstw ze strony Ukrainy.
Obecnego czy poprzedniego rządu?
Obydwu.
Jak chciałby pan wymóc te rzeczy na Ukrainie?
Należałoby od razu rozpocząć remont trasy kolejowej z Rzeszowa do Lwowa. Póki nie rozpoczęłyby się ekshumacje, to ten remont by trwał. Ciekawe jak długo by potrwał? Ukraińcy od razu by się na to zgodzili. To będąca pod polską kontrolą kroplówka, która utrzymuje ich przy życiu.
Jakie ma pan podejście do politycznego lobbingu? Niedawno nagłośnił pan w Radiu Zet przypadek ministry zdrowia Izabeli Leszczyny, która wycofała się z podwyższenia akcyzy na jednorazowe e-papierosy, gdy zorientowała się, że stoją za tym lobbyści. Przepisy te wróciły jednak za sprawą Ministerstwa Finansów.
To ewidentny przypadek lobbingu. Lobbing jest zjawiskiem, którego nie da się wyeliminować. Zawsze będzie ktoś, komu będzie zależało na jakiejś ustawie. Jedyne co można robić, to zmniejszać zakres kontroli państwa nad gospodarką, by miejsc, w których lobbyści mogą coś wywalczyć, było jak najmniej. Jedyne co można robić, to zmniejszać zakres kontroli państwa nad gospodarką, by miejsc, w których lobbyści mogą coś wywalczyć, było jak najmniej. Lobbing był, jest i będzie, a jedyną metodą walki z nim – podobnie jak z korupcją – jest maksymalna transparentność i minimalizowanie władzy polityków.
Jak pan to widzi? Przez rejestr spotkań polityków z przedstawicielami wielkiego biznesu?
Są badania naukowe, które mówią, że im większa jawność i transparentność przetargów, tym poziom korupcji jest mniejszy. Prawdopodobnie takie rozwiązania by pomogły, jednak przede wszystkim potrzebne jest rozdzielenie gospodarki od polityki i zmniejszenie władzy polityków.
Jak w takim razie ocenia pan przypadek byłego już wiceministra rozwoju Jacka Tomczaka (podał się do dymisji, gdy Wirtualna Polska opisała jego związki z branżą deweloperską)?
Banki i deweloperzy bardzo agresywnie lobbowały za kredytem 0 proc. Jacek Tomczak był bardzo aktywny w promowaniu tego rozwiązania, z drugiej strony on i jego rodzina czerpali korzyści finansowe na współpracy z deweloperami. Rozumiem zarzuty o konflikcie interesów.
A jak ocenia pan pomysł kredytu 0 proc.?
To kolejny szkodliwy przykład ingerencji państwa w gospodarkę, zmierzający do wzrostu cen i zmniejszenia dostępności mieszkań.
Widzi pan pole do angażowania się przez państwo w mieszkalnictwo?
Należy zmniejszyć zaangażowanie państwa w tej sferze. Politycy, odkąd pamiętam, zajmują się tu stymulowaniem popytu oraz ograniczaniem podaży, a potem dziwią się, że ceny od tego rosną. Trzeba przestać stymulować popyt i przestać ograniczać podaż przez kolejne regulacje. Jeżeli w czteroletnim procesie inwestycyjnym wypełnianie papierów zajmuje dwa lata, trudno się dziwić, że mieszkania są takie drogie.
Samo ograniczenie regulacji będzie receptą?
Mogłoby być. Przykłady Tokio czy Austin pokazują, że deregulacja – zarówno prawa budowlanego, jak i lokalizacji inwestycji – spowodowała znacznie wolniejszy wzrost cen niż w innych metropoliach. Tak działa ekonomia. Jest zupełnie oczywiste, że przez zaprzestanie ograniczania podaży, cena spada.
Jak widzi pan dalsze pomaganie przedsiębiorcom, którzy ucierpieli w powodzi? Krytykował pan tutaj ministra finansów Andrzeja Domańskiego.
Krytykowałem ministra Domańskiego, bo wyszedł z propozycją dofinansowania zakupu kas fiskalnych, tak jakby byłoby to najważniejsze w procesie odbudowy firm. Państwo niestety zawiodło w czasie powodzi. Niepotrzebnie wysyłało uspokajające sygnały i doprowadziło do tego, że nie powstało wystarczająco dużo zbiorników retencyjnych. Jeżeli z winy państwa ktoś stracił dom, mieszkanie czy firmę, to takiej osobie należą się odszkodowania.
Co ma pan do zaoferowania przedsiębiorcom poza hasłami o deregulacji i uproszczeniu podatków?
Rok temu opublikowałem trzy projekty ustaw – o PIT, CIT i VAT. Każdy może się z nimi zapoznać.
Nie znikną jak słynne 100 ustaw?
Nie, są na moim adresie i mam nad tym kontrolę.
Jak chciałby pan poprawić sytuację w ochronie zdrowia, gdy szpitalom powiatowym brakuje pieniędzy? Samo obniżenie składki zdrowotnej ma tu pomóc?
To kolejny przykład, w którym państwo stymuluje popyt i ogranicza podaż, a potem dziwi się, że dostępność jest niska. Musimy zastanowić się, czemu nasz system ochrony zdrowia działa źle. Jeżeli jesteśmy 20. gospodarką świata, a w kwestii ochrony zdrowia jesteśmy około 60. miejsca, to znaczy, że coś tu jest nie tak. Ten system jest zły. Mamy monopolistę w postaci NFZ. Złożyłem niedawno interpelację w Ministerstwie Zdrowia z pytaniem, czy toczyły się prace porównujące różne systemy ochrony zdrowia z innych krajów, by sprawdzić, czy któryś można zastosować w Polsce. Jak na razie nie dostałem odpowiedzi i podejrzewam, że nikt się tym tam nie interesuje. Nasza propozycja to rozbicie monopolu NFZ na wzór niemiecki i wprowadzenie konkurencyjnych funduszy zdrowotnych. Każdy Polak miałby wybór, w którym funduszu chce się ubezpieczyć i miałyby one możliwość wymuszania na szpitalach i przychodniach pewnej jakości usług.
Funduszy prywatnych?
Mogą być zarówno prywatne, jak i państwowe. Uważam, że należy pozostawić przynajmniej jeden państwowy fundusz, ale powinno to działać na zdrowych zasadach.
Jakie ma pan refleksje po roku zasiadania w Sejmie?
Czy było warto, ocenię za kilka lat. Polityka ma wiele wspólnego z biznesem. Są też różnice. Pierwszą z nich jest wysoki próg wejścia – firma z 5 proc. udziału w rynku konsumenckim jest bardzo dużym graczem, a gdyby panowie mieli 5 proc. rynku medialnego, bylibyście zadowoleni. W polityce, jak się ma 5 proc., to jest się dopiero dopuszczonym do gry. Druga olbrzymia różnica między biznesem a polityką: rynek może rosnąć. Wszyscy jego uczestnicy mogą się rozwijać. W biznesie znajduje się przyjaciół, sojuszników, którzy zarabiają na wspólnych transakcjach. W polityce jest gra o sumie zerowej. Gdy chce się coś osiągnąć, to czyimś kosztem. Nie da się zwiększyć liczby posłów czy stanowisk. W polityce znajduje się samych wrogów. Długoterminowo nie jest to zdrowe.
A podobieństwa?
Trzeba zgromadzić zasoby, a następnie efektywnie nimi gospodarować. Mamy klientów, których trzeba zachęcić, by kupili produkt i wyborców, których zachęcamy, by na nas zagłosowali. Niektóre sposoby pozyskiwania klientów i wyborców, są podobne. Partie są organizacjami. Niektóre prawa dotyczące przedsiębiorstw dotyczą również organizacji politycznych. Chodzi o wykształcenie kultury organizacyjnej, systemu zasad.
Widzę jeszcze jedną różnicę. Jeżeli ktoś chce się nauczyć prowadzić firmę, to znajdzie tysiąc podręczników, setki podcastów, dwa miliony przedsiębiorców, którzy będą służyć radą. Można też pójść na studia. Jeżeli ktoś chciałby prowadzić partię polityczną, to musiałby zapisać się na kurs do Tuska lub Kaczyńskiego, a żaden z nich takich lekcji nie udziela. Trzeba się tu uczyć na własnych błędach.
Jak łączy pan prowadzenie biznesu z polityką?
Wiele razy obiecywałem inwestorom, że nie będę im nic obiecywał. Będę zajęty dobrym prowadzeniem spółki. Jestem przekonany, że w długim terminie akcjonariusze będą zadowoleni. 2-3 dni w tygodniu jestem w firmie, a pozostałe dni jestem w Sejmie lub w trasie wyborczej. Większe zaangażowanie w firmę by się przydało, natomiast mam kampanię i do majowych wyborów prezydenckich nie będę mógł poświęcić na to więcej czasu.
Z Trzaskowskim w drugiej turze
Rozumiemy, że dobrym wynikiem dla pana będzie wejście do drugiej tury. A co będzie złym wynikiem?
To zależy od stylu. Jak z piłką nożną. Można być zadowolonym z wyniku 3:3, a można być niezadowolonym z wyniku 1:0. 1-2 proc. będzie złym wynikiem, ale nie nastawiam się na taki scenariusz.
W drugiej turze wolałby się pan zmierzyć z Trzaskowskim czy Sikorskim?
Z Trzaskowskim. Jest politykiem skrajnie lewicowym, mającym wyższe poparcie w elektoracie lewicowym niż liderzy Lewicy i nie wyobrażam sobie, by wyborca centroprawicowy na niego zagłosował.
Jest w Polsce zapotrzebowanie na program liberalny? Da się tym wygrać wybory? Niedawno na pana miejscu siedział Michał Kobosko i mówił nam, że to niemożliwe.
Bardzo blisko był w 2005 r. Donald Tusk. Na hasłach się skończyło. Obecnie jest to trudniejsze, bo Polacy zafascynowali się programami socjalnymi. Polska sytuacja budżetowa staje się coraz bardziej tragiczna. Na 2025 r. mamy zaplanowany rekordowy deficyt. Jeżeli ta sytuacja będzie się utrzymywać, to wierzę, że Polacy zrozumieją, że dalsze życie na kredyt nie jest dobre i potrzeba innego podejścia. Może być trudno z tego wybrnąć; Grecy się nie wycofali, a Argentyna miała dekady kryzysu, zanim Javier Milei zaczął odwracać sytuację. Takie procesy są powolne i wymagają lat, by wyborcy zaakceptowali program wolnorynkowy. Nie to jest najważniejsze. Spojrzałbym na demografię. Mamy największe poparcie wśród młodych wyborców, w grupach przed 30. i 40. rokiem życia. Jesteśmy najbardziej popularni w mediach społecznościowych. PiS i PO mają bardzo wysokie notowania u ludzi po 60. roku życia. Przyszłość należy do nas. Mamy najlepsze dotarcie do młodych ludzi, którzy nie oglądają telewizji, nie czytają gazet i wiedzę czerpią z Internetu.
To wysokie poparcie u młodych mają państwo co najmniej od dekady, jednak z utrzymaniem go bywało różnie, gdy wyborcy dorastali.
Z naszych badań wynika, że to się w końcu zmieniło. Starzejemy się z naszymi wyborcami. Sam mam już prawie 40 lat, co ułatwia dotarcie do ludzi w podobnym wieku i nieco starszych, bo dzielimy podobne doświadczenia z dzieciństwa i kody kulturowe.Jestem przekonany, że im bardziej będziemy się z Krzysztofem Bosakiem starzeć, tym skuteczniej utrzymamy obecny elektorat, który nie przejdzie do Donalda Tuska ani Jarosława Kaczyńskiego, a jednocześnie będziemy przyciągać nowych wyborców.
Jaka jest tożsamość Konfederacji, jeżeli wspomniane wcześniej łatki są nieprawdziwe?
Jesteśmy partią wyraźnie wolnorynkową, probiznesową, konserwatywną. Sprzeciwiamy się masowej migracji, polityce klimatycznej, ruchowi woke z USA i lewicowym szaleństwom. Jesteśmy umiarkowaną partią dla rozsądnych Polaków.
Ma pan politycznych idoli?
Współcześnie dobrą robotę wykonuje Javier Milei w Argentynie. Z przeszłych polityków cenię rządy Margaret Thatcher. W Polsce nie mam wielkich idoli, ale szanuję Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego za to, jak skutecznie potrafią zdobywać władzę, utrzymywać ją i panować nad partią.
Główne wnioski
- Sławomir Mentzen chce prowadzić bardziej aktywną prezydenturę niż Andrzej Duda. Chce chętniej korzystać z prawa weta. Deklaruje też, że nie zgodzi się na podwyżki podatków.
- W drugiej turze lider Konfederacji chciałby zmierzyć się z Rafałem Trzaskowskim, którego uważa za skrajnie lewicowego. Kandydatów PiS się nie obawia.
- Mentzen nie obawia się, że kontrowersyjni działacze mogą mu zaszkodzić. Jego zdaniem, w wyborach indywidualnych, nie ma to dużego znaczenia. Twierdzi, że kontrowersyjni politycy są dyscyplinowani, jednak nie na forum publicznym.
Przeczytaj także:
Sikorski: urząd prezydenta powinien być ważniejszy [wywiad]
Kobosko: Polska 2050 nie skończy jak Nowoczesna [wywiad]