Podatek od smartfona wraca. Czy opłata reprograficzna przystoi w XXI w.?
W ostatnich miesiącach ponownie coraz głośniej jest o tzw. podatku od smartfona, czyli rozszerzeniu opłaty reprograficznej. Dlaczego kolejny rząd wraca do sprawy, kto i ile realnie za to zapłaci? Czym w ogóle jest taka opłata i gdzie trafiają pieniądze? I wreszcie, czy takie rozwiązanie w ogóle jest jeszcze potrzebne w obecnych, cyfrowych czasach? Na te i wiele innych pytań w "Można jaśniej" odpowiada prof. Rafał Sikorski, prawnik ds. własności intelektualnej.
Z tego odcinka dowiesz się…
- Dlaczego opłata reprograficzna coraz mniej odpowiada cyfrowej rzeczywistości.
- Jakie alternatywne modele wsparcia kultury funkcjonują w Europie.
- Co można zrobić, by realnie pomóc artystom, nie szkodząc przedsiębiorcom.
Wideocast
Powiększ video
Wideocast
Powiększ audio
Jak bumerang wraca temat rozszerzenia opłaty reprograficznej o kolejne urządzenia. Potocznie nazywamy to podatkiem od smartfona, ze względu na to, że właśnie te mają zostać objęte dodatkową daniną. Niemniej lista urządzeń, które potencjalnie zostaną objęte obciążeniem jest znacznie dłuższa, to m.in. tablety czy laptopy.
Choć mechanizm nakładania parapodatku wydaje się na wskroś archaiczny, kolejne rządy wracają do sprawy i w różnej formie starają się przeforsować nowe przepisy. Główna idea opłaty reprograficznej to obciążenie producentów, importerów lub dystrybutorów procentem ze sprzedaży urządzeń, dzięki którym potencjalnie możemy dokonywać kopii utworów audiowizualnych w ramach dozwolonego użytku osobistego.
W "Można jaśniej" prof. UAM dr hab. Rafał Sikorski, zajmujący się związkami prawa konkurencji z prawem własności intelektualnej, tłumaczy, czym dokładnie jest opłata reprograficzna.
Czym jest opłata reprograficzna?
Opłata reprograficzna nie jest nowym pomysłem. Jej historia sięga już lat 50. i 60. XX wieku, kiedy wprowadzono ją w krajach Europy Zachodniej. Jej głównym celem była rekompensata strat, jakie ponoszą twórcy w związku z tzw. użytkiem prywatnym.
Chodzi o sytuacje, w których osoba fizyczna kopiuje utwór na własny użytek – np. nagrywa muzykę na kasetę czy płytę, robi kopię książki na ksero albo przegrywa film. Skoro w takim przypadku nie kupuje dodatkowego egzemplarza, twórca potencjalnie traci przychody.
Dlatego ustawodawca postanowił nałożyć opłatę na producentów i importerów urządzeń umożliwiających kopiowanie. Początkowo były to magnetofony i magnetowidy, później kopiarki i drukarki, a dziś – wobec rozwoju technologii – mówi się o smartfonach i innych tego typu urządzeniach.
Dlaczego akurat smartfony?
Ministerstwo Kultury argumentuje, że smartfony – podobnie jak dawniej magnetofony czy nagrywarki – również umożliwiają kopiowanie utworów. Mają pamięć, na której można przechowywać muzykę, filmy czy książki, a tym samym pozwalają na prywatny użytek treści chronionych prawem autorskim.
– W projekcie rozporządzenia pojawiła się propozycja objęcia smartfonów 1-procentową opłatą reprograficzną. Na pierwszy rzut oka wydaje się to niewielka kwota, jednak w praktyce prowadzi do wzrostu ceny urządzeń, a ciężar finansowy ostatecznie spadnie na konsumentów – tłumaczy prof. Sikorski.
Kto zapłaci?
Choć formalnie opłata pobierana jest od producentów, importerów czy dystrybutorów, to w praktyce niemal zawsze zostaje przerzucona na końcowego użytkownika.
Jak tłumaczy prof. Sikorski, w latach 50. w Niemczech obawiano się nadmiernej ingerencji państwa w życie prywatne. Nie chciano sprawdzać, kto i jakie kopie wykonuje w domu. Dlatego obciążono przedsiębiorców, którzy następnie przenoszą koszty na kupujących.
Czy polska gospodarka na tym ucierpi?
Naturalnym skutkiem wprowadzenia opłaty jest podwyżka cen urządzeń elektronicznych. Jednak główny ciężar poniesie konsument. To kupujący ostatecznie płacą więcej za konkretne urządzenia.
Tymczasem problemem jest również fakt, że sposób korzystania z treści zmienił się diametralnie na przestrzeni ostatnich dwóch dekad. Jeszcze w latach 90. popularne były dyskietki, a w latach 2000. – płyty CD, na które nagrywano muzykę, filmy czy gry, często z nielegalnych źródeł.
Dziś jednak kopiowanie na nośniki fizyczne jest niemal nieobecne. Szczególnie, gdy mowa o muzyce, filmach czy książkach. Zamiast tego korzystamy z serwisów streamingowych, za które płacimy w formie abonamentu lub reklam. Trudno więc porównywać realia sprzed 20 lat z dzisiejszymi.
– W tym modelu nie powstaje podstawa do naliczania opłaty reprograficznej, bo prywatny użytek niemal przestał istnieć. Mimo to ministerstwo wciąż powraca do pomysłu objęcia smartfonów tą opłatą, nie dostrzegając fundamentalnej zmiany w sposobie konsumpcji kultury – podkreśla prof. Rafał Sikorski.
Czy rzeczywiście rozszerzenie opłaty reprograficznej może wesprzeć rodzimą kulturę i artystów? Kto zarządza tymi środkami i na co je przeznacza? Czy rozwiązanie to w ogóle pasuje do realiów XXI wieku? Po odpowiedzi na te pytania zapraszamy do obejrzenia lub wysłuchania najnowszego "Można jaśniej".
Główne wnioski
- Obecny model opłaty reprograficznej nie odpowiada realiom cyfrowym – kopiowanie prywatne praktycznie zniknęło.
- Alternatywne modele są możliwe – przykład Finlandii pokazuje, że można wspierać kulturę inaczej niż obciążając sektor elektroniczny.
- Polska ma szansę na nowoczesne rozwiązanie, które wesprze twórców, nie uderzając w gospodarkę. Wsparcie artystów powinno pochodzić z budżetu państwa.

Partnerem programu jest Santander Bank Polska
Jesteśmy jedną z największych grup finansowych i największym bankiem z kapitałem prywatnym w Polsce. Oferujemy nowoczesne rozwiązania finansowe dla osób indywidualnych, mikro, małych i średnich przedsiębiorstw oraz polskich i międzynarodowych korporacji – zapraszamy na www.santander.pl. Pomagamy naszym klientom w osiąganiu sukcesów, wspieramy w realizacji tego, co dla nich ważne.
Prowadzimy klientów przez świat finansów w przejrzysty sposób.