Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura

Transformersy do ochrony? Architektura lat 90. może być zabytkiem

Ruszyły Europejskie Dni Dziedzictwa, których tegoroczne hasło brzmi: „W stronę architektury. Młode dziedzictwo”. Czy warto chronić architekturę powojenną, której kilka ważnych obiektów, jak warszawski Supersam czy wrocławski Solpol, zostało wyburzonych?

Willa Książków.
W Tarnowie właśnie trwa walka o willę Książków, niezwykłe dzieło architektury, które wciąż istnieje w niezmienionym kształcie. Spadkobiercy właścicieli postanowili nawet zaniżyć cenę w porównaniu do pierwotnej wyceny (z 7 mln na 5,5 mln zł). Mieli nadzieję, że dzięki temu dom kupi osoba, która doceni jego wartość. Co więcej, wokół willi zrodziła się społeczność, która wystosowała petycję do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Fot. archiwum autora

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego przypadek wrocławskiego Solpolu może być podobny do warszawskiego Supersamu.
  2. Jakiej architekturze dziś najbardziej zagrażają deweloperiada i presja modernizacyjna.
  3. Dlaczego nawet „architektura z dykty” powinna być objęta jakąś formą ochrony konserwatorskiej.

Tegoroczna edycja Europejskich Dni  Dziedzictwa (weekendy 12-14 września oraz 20-21 września) zdaje się prowokować hasłem „W stronę architektury. Młode dziedzictwo”. Jak dziś definiować granice tego, co można uznać za „zabytek” i co warto chronić? Może przewrotnie należy zauważyć, że pastelowe elewacje sprzed trzech dekad też mogą być dziś nośnikami pamięci godnymi ocalenia? Architektura lat 90., którą jeszcze niedawno wyśmiewaliśmy jako kicz, pstrokaciznę przestrzeni miejskich i bezmyślną komercjalizację przestrzeni miejskich, wkroczy na salony konserwatorskie i naprawdę czeka nas epoka ochrony transformersów. Tak, by nie powtórzyły się traumy, jakie w fanach architektury wywołało wyburzenie warszawskiego Supersamu czy wrocławskiego Solpolu.

Mieszkańcy walczą

Historia powojennego modernizmu pokazała, że przywiązanie przychodzi za późno. Supersam w Warszawie, rozjechany przez buldożery w 2006 roku, stał się symbolem straty, która dopiero w perspektywie okazała się nie do odrobienia. Po niezwykle nowoczesnym budynku, nowatorskim ze względu na swój podwieszany sufit i zdobywającym liczne nagrody, pozostała pustka. Nie w planie miasta, który szybko zajęła galeria handlowa, ale w historii architektury. To po utracie tego budynku zaczęliśmy mówić o ochronie architektury PRL-u, docenianiu konstrukcji, które wcześniej wydawały się „brzydalami”. Jeszcze dwadzieścia lat wcześniej samo określenie „socmodernizm” wprowadzone zostało z nacechowaniem negatywnym do literatury przedmiotu przez prof. Adama Miłobędzkiego. Dziś już te złe konotacje wywietrzały. Zaczęliśmy doceniać dobrą architekturę za styl, wyjątkowość, podejście do betonu, wizjonerstwo.

Z tej perspektywy spory o to, czy chronić Solpol we Wrocławiu – różowo-zieloną świątynię konsumpcji z 1993 roku – przypominają tamte emocje. Dolnośląski moloch też zrównano z ziemią.

Ale Supersam i Solpol łączy coś jeszcze. Obydwa przypadki pokazały, że to nie tyle eksperci, ile zwykli mieszkańcy, społecznicy i aktywiści stają dziś w pierwszym szeregu obrony architektury. Protesty, petycje, happeningi – to ferment oddolny, który w XXI wieku stał się najważniejszym „konserwatorem zabytków”. Brutal z Katowic (czyli słynny dworzec kolejowy z kielichowym dachem) miał nie tylko swój „pogrzeb”, ale także swoje „pożegnanie narzeczonej” (czyli pawilonu, który mieścił Urząd Stanu Cywilnego). Hotel Cracovia w Krakowie – społeczne apele o zachowanie i złoty happening „Chciwość miasta”, dowodzony przez artystkę i aktywistkę Cecylię Malik. Forum w Krakowie – proces powolnego oswajania przez knajpy z leżakami czy imprezy pokroju festiwalu muzyki elektronicznej Unsound.

W Tarnowie właśnie trwa walka o willę Książków, niezwykłe totalne dzieło architektury, które wciąż istnieje w niezmienionym kształcie. Spadkobiercy właścicieli postanowili nawet zaniżyć cenę w porównaniu do pierwotnej wyceny (z 7 mln na 5,5 mln zł). Mieli nadzieję, że dzięki temu kupi dom osoba, która doceni jego wartość. Co więcej, wokół willi zrodziła się społeczność, która wystosowała petycję do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To właśnie takie gesty lokalnych społeczności nadają rytm nowemu nurtowi w ochronie zabytków.

Willa Książków.
Willa Książków. Fot. archiwum autora

Deweloperiada i presja modernizacji

Postmodernistyczne lata 90. były jak wczesne wideoklipy z MTV: kalejdoskopowe, na granicy kiczu i nowoczesności. Solpol projektu Wojciecha Jarząbka, wyburzony w 2022 roku, stał się emblematem tej estetyki. Jedni widzieli w nim Disneyland, inni – powiew Zachodu w mieście po transformacji. Zniknął, zanim zdążyliśmy naprawdę się zastanowić, czy to, co było memem, nie staje się przypadkiem świadectwem epoki.

Podobnie inne „dzieci transformacji”: pasaże handlowe z kolumnami jak z papier-mâché, hotele z marmurowymi lobby, biurowce przeszklone jak akwaria. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nie ma sensu ich bronić. Dziś – kiedy Europejskie Dni Dziedzictwa otwierają dyskusję o „młodym dziedzictwie” – pytamy, czy to nie nasze „PRL-e 2.0”. Może to obiekty, które z brzydkich kaczątek zmieniają się na naszych oczach w łabędzie architektury. Czas zawalczyć o to, by nie był to łabędzi śpiew lat 90.

Trzeba też jasno powiedzieć: architektura początku III RP znika szybciej, niż zdążymy ją zrozumieć. Presja modernizacyjna i swoista deweloperiada, czyli nieustanny nacisk deweloperów, by wykupić i wyburzyć atrakcyjne działki w centrach miast, sprawiają, że te obiekty giną bez refleksji. Bo przecież lepiej postawić nową szklaną wieżę niż utrzymywać „dziwoląga z czasów transformacji”. A jednak to właśnie te dziwowiska architektoniczne są najpełniejszym zapisem epoki przyspieszenia, gonitwy, szalonego nadganiania Zachodu z wszystkimi tego konsekwencjami.

Że czas przyspiesza, dowodzą fakty. W 1983 roku wpisano do wojewódzkiego rejestru zabytków aż 11 obiektów, z czego aż sześć modernistycznych z okresu dwudziestolecia międzywojennego. To m.in. Miejskie Hale Targowe, dziś jedne z emblematycznych dla gdyńskiego szlaku modernizmu. Ale to oznacza, że na wpis – skądinąd ważny i przełomowy – czekać musiały te obiekty 50 lat! Ale już rotunda Panoramy Racławickiej, jedno z najważniejszych dzieł powojennej architektury na Dolnym Śląsku, wpisano w 1991 roku, choć budowa obiektu zakończyła się w 1985 roku. A temu budynkowi muzealnemu, mieszczącemu słynny obraz, deweloperzy bynajmniej nie zagrażali.

Architektura z dykty? Tak, i to jej wartość

Argumentem za wyburzeniem często jest to, że budynki z lat 90. powstawały w pośpiechu, z niekoniecznie najlepszych materiałów. Że to architektura „z dykty i styropianu”. Ale czy to nie właśnie znak czasu? Tak jak ceglany gotyk świadczy o aspiracjach średniowiecznych miast, a barok o potędze kontrreformacji, tak budynki czasów polskiej transformacji świadczą o głodzie wolności i konsumpcji, typowej dla „najntinsów”. Paradoksem będzie, jeśli dla przyszłych pokoleń zostanie więcej gotyckich katedr niż przykładów z okresu, gdy Polska weszła w kapitalizm.

Architektura lat 90. to transformersy historii. I nazwać je tak można nie tylko ze względu na czas. One raz udają pałace, innym razem wieżowce z Nowego Jorku, jeszcze innym świątynie handlu, w których plastik i aluminium mieszają się z „historyzującym” gzymsikiem. Ale właśnie w tej dziwacznej różnorodności i braku jednolitości kryje się wartość. To zapis narodzin wolnego rynku, zachłyśnięcia się kapitalizmem, pogoni za Zachodem.

Dla przyszłych pokoleń to nie tylko „brzydka architektura”, lecz kapsuła czasu. Dlatego nie tyle konserwatorzy, ile fascynaci projektowania coraz częściej pytają: czy nie warto zachować kilku egzemplarzy, choćby po to, by opowiedzieć o chaosie i entuzjazmie epoki?

Prawo, które trzeba dopisać

Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami mówi o obiektach „będących świadectwem minionego okresu”. I tu pojawia się problem definicji. Czy transformacja ustrojowa to już „miniona epoka”? Anna Cymer w książce o architekturze „Długie lata 90.” przekonuje, że tak, to zamknięty rozdział. Jeśli przyjąć to widzenie, to argument za ochroną ma silne podstawy. Przypomnijmy, że jednym z momentów, w których zrodziła się świadomość powojennej architektury, była książka reportażowa o budynkach z PRL o wymownym tytule „Źle urodzone” Filipa Springera. Może kolejna książka otworzy nas na nowe rozumienie tego, co ma wartość?

Pozostaje pytanie o formy. Poza rejestrem zabytków istnieje przecież Lista Dóbr Kultury Współczesnej, która mogłaby stać się dla transformacyjnych obiektów swoistym „półparasolem ochronnym”. Może to właśnie ta lista powinna pełnić rolę filtra, przez który przejdą najbardziej charakterystyczne „dzieci najntinsów”, zanim konserwator wyciągnie do nich pomocną dłoń.

Kiedy w latach 2000. zrównywano z ziemią pawilon Chemii czy katowicki dworzec kolejowy, wydawało się, że nie ma odwrotu. Dziś wiemy, że to były architektoniczne perły, które przepadły pod naporem kapitału. Czy naprawdę chcemy, by za 20 lat ktoś mówił to samo o hotelu Sobieski (tylko przemalowanym ze swej pstrokatej formy z lat 90.) czy pierwszych warszawskich biurowcach z Al. Jerozolimskich?

Europejskie Dni Dziedzictwa prowokują. Jeśli „młode” może oznaczać lata 90., to konserwatorski parasol być może powinien rozłożyć się także nad tymi kontrowersyjnymi dziećmi transformacji? Bo kto powiedział, że zabytek musi być piękny dla wszystkich? Może wystarczy, że jest prawdziwy? Najwyższy czas znaleźć odpowiedzi na te pytania, nim będzie za późno. Znów…

Główne wnioski

  1. Przypadek warszawskiego Supersamu i wrocławskiego Solpolu pokazały, że to nie tyle eksperci, ile zwykli mieszkańcy, społecznicy i aktywiści stają dziś w pierwszym szeregu obrony architektury. Protesty, petycje, happeningi – to ferment oddolny, który w XXI wieku stał się najważniejszym „konserwatorem zabytków”. Właśnie trwa oddolna akcja ochrony willi Książków w Tarnowie.
  2. Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami mówi o obiektach „będących świadectwem minionego okresu”. I tu pojawia się problem definicji. Czy transformacja ustrojowa to już „miniona epoka”? Anna Cymer w książce o architekturze „Długie lata 90.” przekonuje, że tak, to zamknięty rozdział. Jeśli przyjąć to widzenie, to argument za ochroną ma silne podstawy. Przypomnijmy, że jednym z momentów, w których zrodziła się świadomość powojennej architektury była książka reportażowa o budynkach z PRL o wymownym tytule „Źle urodzone” Filipa Springera. Może kolejna książka otworzy nas na nowe rozumienie tego, co ma wartość?
  3. Argumentem za wyburzeniem często jest to, że budynki z lat 90. powstawały w pośpiechu, z niekoniecznie najlepszych materiałów. Że to architektura „z dykty i styropianu”. Ale czy to nie właśnie znak czasu? Tak jak ceglany gotyk świadczy o aspiracjach średniowiecznych miast, a barok o potędze kontrreformacji, tak budynki czasów polskiej transformacji świadczą o głodzie wolności i konsumpcji, typowej dla czasów „najntinsów”.