Francja i Niemcy szykują systemy opieki medycznej na czas wojny. A u nas? „Nie jesteśmy gotowi”
Niemcy i Francja czują rosnące napięcie. Najpierw Francuzi, a teraz nasi zachodni sąsiedzi podnoszą gotowość systemu opieki medycznej. Szykują się na wielu rannych i poszkodowanych w razie ewentualnego konfliktu. Jak wygląda to w Polsce? Zapytaliśmy o to Ministerstwo Zdrowia.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak wygląda gotowość polskiego systemu opieki medycznej w czasie konfliktu zbrojnego.
- Gdzie są główne wady systemu i co należy poprawić.
- Jakie wyzwania stoją przed resortami obrony i zdrowia dla poprawy bezpieczeństwa obywateli.
Ze względu na rosnące napięcie w Europie, kolejne kraje szykują się na – mówiąc wprost – wojnę. Niemcy i Francuzi poważnie myślą o ewentualnym konflikcie zbrojnym i podnoszą zdolności swoich systemów opieki medycznej.
Zadaliśmy Ministerstwu Zdrowia (MZ) serię pytań. Dotyczyły one m.in. gotowości resortu do potencjalnego konfliktu, planowania obronnego i zgrania całego systemu. Odpowiedzi – konkretne dane są w większości utajnione – niekoniecznie napawają optymizmem.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w ubiegłym tygodniu zapadła w MON decyzja o utworzeniu Dowództwa Wojsk Medycznych.
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, czy polski system cywilnej opieki medycznej jest gotowy na potencjalny konflikt? A jeśli tak – jak wygląda ta gotowość i co może nas czekać?
Ministerstwo kluczy. Plany są, ale oczywiście niejawne
Ministerstwo odpowiedziało na pytania ostrożnie. Rozpoczęło od informacji, że na wypadek zagrożenia bezpieczeństwa państwa realizowane są przedsięwzięcia planistyczne i organizacyjne w zakresie przygotowania podmiotów leczniczych na potrzeby obronne państwa.
Są uregulowane konkretnym rozporządzeniem Rady Ministrów z 2023 r. Chodzi o rozporządzenie w sprawie przygotowania i wykorzystania podmiotów leczniczych na potrzeby obronne państwa.
Z rozporządzenia wynika, że za organizację, koordynację, a także nakładanie i uruchamianie zadań w tym zakresie odpowiadają wojewodowie. Natomiast sposób przygotowania ujmowany jest w planach opracowywanych przez jednostki samorządu terytorialnego oraz podmioty lecznicze, na które wojewoda nałożył zadania związane z potrzebami obronnymi państwa.
Co zostało m.in. wyszczególnione?
- Szpitale (oraz inne zakłady lecznicze, jeżeli wystąpi taka potrzeba) przygotowują się do zwiększonego udzielania świadczeń szpitalnych na potrzeby obronne państwa, w tym na potrzeby służb mundurowych przez zaplanowanie odpowiedniej liczby łóżek szpitalnych, zgodnie ze wskaźnikiem (75 łóżek szpitalnych na 10 tys. mieszkańców województwa).
- Dysponenci zespołów ratownictwa medycznego przygotowują się do zwiększonego udzielania świadczeń zdrowotnych na potrzeby obronne przez zespoły ratownictwa medycznego (zwiększenie liczby zespołów co najmniej o 10 proc.).
- W czasie zagrożenia bezpieczeństwa państwa podmioty lecznicze mają organizować m.in. zastępcze miejsca szpitalne i niezbędny personel. Wskaźniki miejsc zależne są od liczby ludności województwa. Wyliczono je na 50 miejsc zastępczych na 10 tys. mieszkańców województwa.
- Stacje sanitarno-epidemiologiczne przygotowują się do zapewnienia zabezpieczenia sanitarno-epidemiologicznego na potrzeby obronne państwa, planując zwiększenie gotowości i zdolności.
- 21 regionalnych centrów krwiodawstwa i krwiolecznictwa utrzymuje określony zapas dwóch składników krwi (koncentratu krwinek czerwonych oraz osocza świeżo mrożonego).
- Lotnicze Pogotowie Ratunkowe przygotowuje się do zwiększenia gotowości (zwiększenie liczby zespołów lotniczych i wydłużenie czasu pozostawania tych zespołów w gotowości).
W teorii wygląda to poważnie i solidnie. A w praktyce? Co z tego bowiem, że MZ da łóżka (miejsca), jeśli nie będzie personelu? W rozporządzeniu nie ma mowy o członkach personelu medycznego, "przypisanych do łóżka”.
Czyżby zatem był z tym problem? Według danych z Naczelnej Izby Lekarskiej na 1 lipca 2025 r. w Polsce mieliśmy 160 741 lekarzy wykonujących zawód. Resort zdrowia, zapytany o to, ilu mamy lekarzy wojskowych odpowiedział: „Nie jest to sfera kompetencji i uprawnień Ministra Zdrowia. Na bieżąco współpracujemy z MON, zapewniając kształcenie lekarzy w mundurach zgodnie z potrzebami zgłaszanymi przez ten resort”.
„Jest z tym w wojsku problem”. Armii brakuje lekarzy
Jak opisywaliśmy kilka miesięcy temu, lekarzy wojskowych po prostu brakuje. W marcu było ich… 800. Warto dodać, że w tej liczbie ujęto wszystkich lekarzy, w tym również weterynarzy czy dentystów. Samych psychiatrów było zaledwie 13. Na liczące ponad 200 tys. personelu siły zbrojne nie jest to liczba duża.
Zastępca komendanta Wojskowego Instytutu Medycznego, pułkownik lekarz Jarosław Kowal wskazuje na coś innego. W jego ocenie należałoby zadać pytanie, ilu wojskowych oficerów służy obecnie w poszczególnych szpitalach wojskowych?
– Dziś są szpitale wojskowe, w których trudno choćby o jednego lekarza wojskowego... A w warunkach konfliktu, działań zbrojnych kluczem będzie szybko podjęta, oparta na doświadczeniach medycyny wojskowej, właściwa decyzja o sposobie realizacji zabezpieczenia medycznego poszkodowanego żołnierza – mówi oficer w rozmowie z XYZ.
Jak wskazuje, najważniejszymi specjalizacjami dla medycyny wojskowej są i będą: chirurgia, ortopedia, anestezjologia. W mniejszym stopniu interna.
Niekoniecznie potrzeba ginekologów, pediatrów czy innych specjalizacji. A jest z tym w wojsku problem. Tak samo jak z odpływem kadr.
Szczególnie chodzi tu o żołnierzy w stopniu kapitanów, majorów, podpułkowników czy pułkowników, którzy są świetnie wykształceni za duże pieniądze i odchodzą z wojska do cywila, bo zwyczajnie gdzieś indzie zarobią trzy razy więcej.
– Co z tego, że będziemy mieć zabezpieczone "łóżka", jeśli może zabraknąć doświadczonego personelu do ich obsady? Gen. Grzegorz Gielerak wielokrotnie podkreślał, że bycie lekarzem w mundurze po prostu przestało być atrakcyjne. Pod wieloma względami: sposobu kształcenia, drogi zawodowej, jej rozwoju, możliwości odbywania kursów czy nawet po prostu finansowym – tłumaczy płk Kowal.
Współpraca, współpraca i jeszcze raz współpraca (cywilno-wojskowa)
Oficer wskazuje też, że należy rozróżnić środowisko zabezpieczenia medycznego dla cywili oraz dla wojsk własnych i sojuszniczych. Dobre przygotowanie na wypadek konfliktu zbrojnego wymaga szerszej współpracy cywilno-wojskowej.
Jak wyjaśnia, próbę integracji obu tych środowisk, cywilnego i wojskowego, rozpoczęli jako WIM rok temu. WIM współpracuje w tym zakresie ze szpitalem w Hajnówce.
Według płk Kowala kluczowe znaczenie ma szybkość decyzji o zaopatrzeniu medycznym poszkodowanego żołnierza. Od sierpnia 2024 r. jest w tym szpitalu czterech oficerów lekarzy z Instytutu.
Stanowią oni część zabezpieczenia medycznego naszych żołnierzy, operujących na granicy. Leczą żołnierzy, wspomagają personel szpitala, szkolą.
– Jako instytut, o czym pisał gen. Grzegorz Gielerak przygotowaliśmy plany potrzeb zabezpieczenia medycznego jednego obszaru potencjalnych działań zbrojnych dla wybranej dywizji naszego wojska. Potrzeby w zakresie zabezpieczenia personelem i materiałowego są olbrzymie, np. w szczycie działań jest to 500 jednostek krwi na dobę – dodaje Jarosław Kowal.
Szkolenia medyków cywilnych i wojskowych się różnią. Mroczna magia triażu
Inaczej kształci się medyka wojskowego inaczej cywilnego. Trudno zresztą wyobrazić sobie, by w razie ewentualnego konfliktu, na pierwszej linii pola walki pojawił się lekarz. Opowiada o tym procesie szeroko prof. Waldemar Machała, specjalista anestezjologii i medycyny ratunkowej, od lat zaangażowany w rozwój medycyny wojskowej.
– Jeśli mówimy o programie kształcenia lekarzy to różnice między cywilnymi lekarzami a wojskowymi są duże. Na przykład pierwszą i podstawową zasadą obowiązującą lekarza i ratownika pola walki jest bezpieczeństwo własne – czynności ratunkowe podejmuje się wtedy, jeśli się nie jest „pod ostrzałem” – mówi prof. Waldemar Machała.
Dlaczego? Bo jeśli nie zapewnimy sobie bezpieczeństwa, to nie zapewnimy go także innym.
W warunkach pokojowych pierwsza karetka przybywająca na miejsce wypadku masowego – wymagającego przybycia kilku zespołów – staje się, umownie rzecz biorąc, karetką triażową. W przypadku zdarzenia wojskowego na miejscu pojawi się medyk pola walki lub ratownik, który organizuje CPP – casualty collection point i tam zabezpiecza podstawowe czynności życiowe: zatamowanie krwotoku, odbarczenie odmy opłucnej z nadciśnieniem i udrożnieniem drożności dróg oddechowych, oraz przygotowuje rannych do ewakuacji.
Jest to tzw. I poziom czynności medycznych. Prawdziwy triaż rozpoczyna się „dopiero” na drugim poziomie, zatem przed szpitalem polowym. Jest to, jak wyjaśnia profesor Machała, kardynalna doktryna tactical combat casualty care.
II poziom to szpital polowy. Tam będą wykonywane jedynie operacje ratujące życie (ale w podstawowym stopniu). Dalsze działania będą podejmowane na III/ IV i V poziomie (wojskowe szpitale specjalistyczne – combat suport hospitals). Dzięki temu możliwe będzie uratowanie jak największej liczby rannych.
Ćwiczenia systemu były. Ale nie do końca właściwe. Ministerstwo kluczy po raz drugi
A jak wyglądają szkolenia systemu opieki medycznej w czasie potencjalnego konfliktu zbrojnego o dużym natężeniu? O to również zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia. Resort odpowiedział, że ćwiczenia z udziałem podmiotów leczniczych odbywają się i są organizowane przez samorządy, podmioty lecznicze, służby. I wyszczególnia szkolenia, w których brało udział jako współorganizator:
W 2023 r. - ogólnokrajowe ćwiczenia pod kryptonimem WOLFRAM.
W 2024 r. - ćwiczenia w województwie małopolskim pod kryptonimem MAYDAY24.
W 2025 r. - ćwiczenia w województwie podkarpackim pod kryptonimem SAREX.
Teoretycznie brzmi konkretnie. Tyle że… WOLFRAM to ćwiczenia sztabowe, MAYDAY były przeznaczone dla służb cywilnych, a SAREX to ćwiczenia poszukiwawczo-ratunkowe. Z działaniem w warunkach konfliktu zbrojnego nie ma to wiele wspólnego.
Resort dodał jednocześnie, że minister zdrowia bierze udział w cyklicznych ćwiczeniach zarządzania kryzysowego NATO Crisis Management Exercises (CMX). Ostatnie takie ćwiczenie odbyło się w marcu br.
Jego założeniem jest przetestowanie procedur konsultacji i decyzji politycznych na szczeblu Sojuszu Północnoatlantyckiego. Podczas CMX ćwiczone jest reagowanie zasobów cywilno-wojskowych na złożone scenariusze. Ale szczegóły dotyczące scenariuszy, sił i środków biorących udział w CMX oraz wniosków z CMX są informacjami niejawnymi.
Jeden pozytyw – są kursy. Tylko co z ich realizacją?
Ratownicy medyczni zatrudnieni w sektorze cywilnym w ramach kursów doskonalących przechodzą szkolenie z:
– zasad postępowania w przypadku wystąpienia zdarzenia mnogiego, masowego oraz zdarzeń z obszaru zagrożeń chemicznych, biologicznych, radiacyjnych i nuklearnych oraz
– zasad postępowania w przypadku zdarzeń koordynowanych przez jednostki wyspecjalizowane w zakresie walki z terroryzmem.
Jak czytamy dalej w odpowiedzi MZ, ratownicy medyczni z jednostek podległych MON przechodzą szkolenie według rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej z 27 września 2023 r. w sprawie wojskowo-medycznych kursów kwalifikacyjnych. Kursy te obejmują zajęcia praktyczne i teoretyczne z zakresu medycyny pola walki.
Tyle że co innego ratownicy, a co innego medycy pola walki. W przypadku tych pierwszych, odpowiedź MZ jest niejako pokrętna. Czytamy, że przechodzą szkolenia z zasad postępowania w przypadkach zagrożeń z zakresu CBRNE (ang. Chemical, Biological, Radiological, Nuclear) oraz zdarzeń mnogich. A także „koordynowanych przez jednostki wyspecjalizowane w zakresie walki z terroryzmem”. A te są w Polsce koordynowane przez ABW, czyli formację cywilną.
Można mieć wątpliwości, jak zadziałałby system ratownictwa medycznego w przypadku konfliktu zbrojnego. Służba zdrowia w Polsce ma ograniczoną wydolność. Ma chroniczne problemy z wydolnością, w jej finansach od lat zieje ogromna dziura.
Oczywiście jako formacja cywilna będzie w razie potencjalnego konfliktu pełniła funkcje na rzecz ludności cywilnej. A przynajmniej teoretycznie. Czy jednak w razie realnego zagrożenia nie zostaną oni wykorzystani do wsparcia działań? Szczególnie w nagłych przypadkach? Odpowiedź na to pytanie wydaje się retoryczna.
„Nie jesteśmy przygotowani w żaden sposób”
Jak wygląda to od środka? Zdaniem samych ratowników medycznych – źle. A nawet bardzo źle.
– Według mnie nie jesteśmy w żaden sposób przygotowani. Myślę, że ponad 90 proc. ratowników medycznych (RM) to kontraktorzy na własnej działalności gospodarczej. W ciągu pięciu lat każdy RM musi uzbierać punkty edukacyjne, co pozwoli mu nadal pracować w systemie PRM. To, na jakie kursy pójdzie – a sami za nie płacimy – zależy tylko od niego, nie ma nic narzucanego – mówi anonimowo Robert, ratownik z północy Polski.
Tłumaczy, że na to wszystko nakłada się także liczba przepracowanych przez ratowników godzin. Normą jest wypracowywanie 200-300, a nawet i 400 godzin w miesiącu, co w czasie pokoju jest do zrobienia, ponieważ nie ma wyjazdów przez całą dobę. W czasie wojny ratownicy będą niewydolni, a nie będzie ich kim zastąpić.
Inną podkreśloną przez niego kwestią jest to, ile osób nadal będzie chciało świadczyć usługi w razie konfliktu zbrojnego. Rozmówca XYZ przypomina, że ratownicy są zwykłymi cywilnymi pracownikami niezobowiązanymi żadnymi dodatkowymi przepisami (chronieni prawnie jak funkcjonariusze – ale bez obowiązków funkcjonariusza państwowego).
Podkreśla też, że wypadki mnogie/masowe nie są rzadkością, zespoły RM reagują na nie bez problemu. Ale, jak zaznacza, wypadek np. autobusu ma się nijak do wybuchu bomby. Wyposażenie karetek jest, jak wskazuje, typowo cywilne i przygotowane na sytuację jedna karetka – jeden poszkodowany.
Negatywnie wypowiada się także o przygotowaniu i wydolności szpitali, czy szpitalnych oddziałów ratunkowych. Jego zdaniem epidemia dobitnie pokazała, co się dzieje, kiedy wyjazdów do pacjentów i ich transportów do szpitali jest kilka razy więcej, niż zwykle. Czy coś się w tej kwestii zmieniło? Zdaniem ratownika – nic. W kolejnej sytuacji o charakterze masowym np. w razie wojny – karetki znowu będą stały godzinami, czekając na przyjęcie.
Trzeba, jak mówi, pamiętać, że resort zdrowia tak sprytnie dotuje środki finansowe na liczbę zespołów ratownictwa medycznego, że w danym mieście "jest ich na styk". Jeśli coś się wydarzy, nikt nagle nie wyczaruje dodatkowych karetek, nie wspominając o wykwalifikowanych ratownikach.
Nie można też nie wspomnieć o słabym funkcjonowaniu obrony cywilnej. Ta wciąż pozostawia wiele do życzenia. A przecież to właśnie państwowa opieka medyczna wspierana przez straż pożarną, stanowi podstawę funkcjonowania tego systemu.
Fasada i wydmuszka. W razie konfliktu zbrojnego może nastąpić katastrofa
Utrzymuje się fasadę w postaci kilkuset lekarzy na całe siły zbrojne albo tworzy nowy podmiot (Dowództwo Wojsk Medycznych), którego umocowanie prawne i pozycja w strukturze sił zbrojnych jest wątpliwa.
Według płk. Jarosława Kowala musimy w końcu podjąć dynamiczne działania. Zintegrować systemy cywilne i wojskowe, rozwijać szkolenia, nawiązać ścisłą współpracę między resortami.
– Czas na to najwyższy! Potrzebujemy po prostu zielonego światła, by wyjść z fazy ciągłego planowania do realizacji pewnych zadań – podsumowuje płk Jarosław Kowal.
Zdaniem eksperta
Czy nasz system jest przygotowany? Nie
Ministerstwo Zdrowia chwali się udziałem w ćwiczeniach SAREX albo WOLFRAM? Świetnie, tyle tylko SAREX to ćwiczenia w zakresie współdziałania służb w sytuacjach poszukiwawczo-ratowniczych, z działaniami wojennymi nie ma to zbyt wiele wspólnego. A WOLFRAM to ćwiczenia dowódczo-sztabowe, czyli „na papierze”. Dobrze, że były, ale znowu – z realiami szkolenia w warunkach bojowych nie ma to wiele wspólnego. Dziś to wszystko jest w mojej ocenie niegotowe na potencjalny konflikt. Ale nie mówmy nawet o wojnie! Moje pytanie – który szpital jest przygotowany na zdarzenia masowe? Np. na duży wypadek komunikacyjny albo pomoc w razie dużej katastrofy naturalnej. Mogę się założyć, że w takim przypadku skończyłoby się to dzwonieniem po szpitalach z pytaniami o dostępność wolnych miejsc i rozsyłaniem poszkodowanych po całym kraju. Widzieliśmy zresztą podczas powodzi w 2024 r., że szpitalom cywilnym z pomocą przyszli medycy wojskowi. Podobnie było w czasie pandemii.
Który szpital dzisiaj jest gotowy do masowych działań transportowych, do przyjęcia dużych liczb rannych z obrażeniami różnego rodzaju? Jak wygląda proces triażu, czyli segregacji rannych na podstawie oceny stanu zdrowia? Ile wolnych łóżek jest w szpitalach? I personelu do ich obsługi? To są pytania, które trzeba postawić. Ale odpowiedzi się obawiam.
Jeśli mówimy o działaniach w realiach konfliktu, to wyobraźmy sobie sytuację, w której w blok mieszkalny uderza rosyjski pocisk albo dron. Czy nasz system jest przygotowany? Nie! My nie jesteśmy przygotowani na średniej wielkości zdarzenie masowe, a co dopiero mówić o konflikcie zbrojnym? Zresztą system cywilnego ratownictwa medycznego jest z założenia nakierowany na pomoc cywilom. Chyba nikt nie oczekuje, że biała karetka z wielkim czerwonym krzyżem wjedzie nagle na teren pola walki, żeby podjąć rannego?
My próbujemy cały czas wymyślić koło na nowo. Zobaczmy, jak wygląda to np. w USA, w Izraelu czy Australii. Tam systemy działają i funkcjonują od lat. Naprawdę można ich doświadczenia zaanektować, zmienić i dostosować do naszych potrzeb. Ale my musimy inaczej, po swojemu.
Główne wnioski
- Polski system opieki medycznej, wojskowy i cywilny nie jest przygotowany na wypadek konfliktu na terenie kraju.
- Zdaniem zastępcy dyrektora Wojskowego Instytutu Medycznego płk. Jarosława Kowala, szpitale wojskowe cierpią na brak kadry.
- Ministerstwo Zdrowia przekonuje, że szkoli się systemowo, ale podaje jako przykłady albo ćwiczenia sztabowe, albo takie, które nie są stricte wojskowymi.


