Mateusz Borowiecki o inwestowaniu na giełdzie: „Okresowo traciłem 50 proc., a kończyło się stuprocentowym wzrostem” (WYWIAD)
Exit to nie wygrana w „totka”, po której wszystko szybko się rozpuszcza. Powinien przynieść korzyści nie tylko przedsiębiorcy, ale też, pośrednio, społeczeństwu – mówi założyciel OptiBuya, sprzedanego globalnemu gigantowi. Opowiada m.in., dlaczego zainwestował w padla zamiast w klub piłkarski z Ekstraklasy, czemu nie zaangażuje się w używki ani kryptowaluty i jak ominęła go okazja na akcjach firmy Nvidia.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego Mateusz Borowiecki zaczął inwestować na giełdzie jeszcze na studiach i jak zmieniła się jego strategia.
- Z jakiego powodu wolał rozpocząć własną działalność deweloperską niż kupować mieszkania pod wynajem.
- Jaką strategię obrał względem inwestowania w startupy i inne przedsięwzięcia.
Mariusz Bartodziej, XYZ: 20 lat zarządzania własną firmą to kawał życia. Co zmieniło się dla pana po rozstaniu z OptiBuyem na początku roku?
Mateusz Borowiecki, założyciel firmy OptiBuy: Dwie dekady to rzeczywiście długo, bez dwóch zdań można się po drodze wymęczyć. Na szczęście rozwój OptiBuya był w większości historią stałego wzrostu, choć naturalnie zdarzały się górki i dołki.
Największym zaskoczeniem po wycofaniu się z zarządzania firmą było dla mnie uświadomienie sobie, jak wielka odpowiedzialność za zespół spoczywa na liderze. Odczułem więc psychicznie ogromną ulgę. Przez ostatnie dziewięć miesięcy naprawdę odpocząłem i wyszło mi to na dobre. Niemniej kilka tygodni temu zaangażowałem się operacyjnie w jedną ze spółek, w którą dopiero co zainwestowałem, i przypomniałem sobie, ile radości oraz satysfakcji mi to sprawia.
O jakim projekcie mowa?
Na razie mogę ujawnić tylko tyle, że dotyczy żywienia ludzi. Firma jest stabilna, ma bazę stałych klientów, ale wymaga usprawnienia działalności operacyjnej. Przez dwadzieścia lat zajmowałem się m.in. optymalizacją procesów i kosztów. Teraz przyszła pora, by spróbować wykorzystać to doświadczenie w innej organizacji i sprawdzić, ile będę w stanie wnieść.
Warto wiedzieć
Większość kariery we własnej firmie
Mateusz Borowiecki niemal całą karierę spędził w roli przedsiębiorcy. Ukończył w 2003 r. marketing i zarządzanie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, a już dwa lata później – w trakcie doktoratu na tej samej uczelni – założył firmę OptiBuy. Oferuje ona produkt i usługi z zakresu automatyzacji firmowych zakupów (e-procurement). W grudniu 2022 r. przejął ją za łącznie 30 mln euro (Mateusz Borowiecki miał większościowy pakiet udziałów) WNS Global Services – globalny holding wyceniany na nowojorskiej giełdzie na ponad 3 mld dolarów.
W 2025 r. przedsiębiorca zrezygnował z prowadzenia OptiBuya i zajął się inwestowaniem. Zaangażował się w fundusze, założył własny holding i planuje inwestycje w roli anioła biznesu.
Życie po exicie
Miał pan czas, by przygotować się do odejścia z OptiBuya, bo WNS Global Services przejął go już w grudniu 2022 r. – część wynagrodzenia została jednak odroczona (tzw. earn-out). Z niecierpliwością wyczekiwał pan pełnego exitu?
Odroczona część płatności nie była duża, więc nie przesądzała o długości mojego zaangażowania. Zobowiązałem się względem inwestora i współpracowników, że będę prowadził firmę przez minimum dwa lata. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, jak długi okres to ostatecznie będzie.
Chciałem się przekonać, jak będę się czuł w nowej roli, czyli już w pewnym sensie wynajętego menedżera, a nie właściciela. W pewnym momencie uznałem jednak, że to nie dla mnie.
Dlaczego?
Przez pierwszy rok utrzymałem bardzo dużą swobodę i w zasadzie niezmienioną decyzyjność w zakresie prowadzenia firmy. Później stopniowo ten zakres się zawężał, a centrala podejmowała działania słuszne z punktu widzenia całej grupy, ale niekoniecznie dla mojego zespołu. Mogłem więc dalej robić coś, z czym momentami się nie zgadzałem, lub stwierdzić, że powinien zająć się tym ktoś inny, a ja będę realizował swoje pomysły gdzie indziej.
Sądzę, że to drugie podejście było fair, zwłaszcza że z dużym wyprzedzeniem poinformowałem firmę o swoim planie. Finalnie na transakcji skorzystali wszyscy: ja ze wspólnikami, nowy właściciel oraz zespół, który utrzymał się w komplecie i zyskał nowe możliwości rozwoju.
Pańska firma od lat była rentowna, a roczny zysk wynosił nawet po kilka milionów złotych. Przy takiej skali pewnie bardziej brakowało panu czasu niż pieniędzy, by je wykorzystać?
Zarabianie pieniędzy nigdy specjalnie mnie nie motywowało. Prowadzenie biznesu porównałbym do gry strategicznej, których jestem fanem. Finalny wynik jest ważny, bo potwierdza, że wykonało się dobrą robotę, ale liczy się przede wszystkim samo dochodzenie do niego. Nigdy nie zależało mi na tym, by jeszcze więcej konsumować – i to się nie zmieniło.
Zarabianie pieniędzy nigdy specjalnie mnie nie motywowało. Prowadzenie biznesu porównałbym do gry strategicznej, których jestem fanem.
IKE fundamentem przyszłej emerytury
Mniej więcej po którym roku prowadzenia firmy doszedł pan do wniosku, że warto opierać majątek nie tylko na własnym biznesie i lokatach, ale też inwestycjach?
Pieniądze mają przede wszystkim zapewniać bezpieczeństwo. I wszystko, co robiłem w biznesie i prywatnie, miało na celu zredukowanie ryzyka – czyli ograniczenie skutków tego, na co nie mamy wpływu.
Już po dwudziestce postanowiłem, że w wieku 30 lat zacznę inwestować pod kątem zabezpieczenia emerytury. Zwłaszcza że wcześnie, w 2005 r., mając 25 lat, założyłem działalność gospodarczą, więc nie mogłem liczyć na wiele po jej zakończeniu.
Szukałem sposobów na zbudowanie poduszki bezpieczeństwa, bo w życiu prywatnym jest jak w biznesie – jeśli ma się oszczędności, łatwiej podejmować ryzykowne decyzje. Gdy coś się nie uda, nic wielkiego się nie stanie.
I na co pan postawił?
W wieku 31 lat, z niewielkim opóźnieniem, zacząłem inwestować maksymalne kwoty w ramach IKE [Indywidualnego Konta Emerytalnego – red.], zamiast konsumować. Teraz mam 45 lat i widzę, że to była świetna decyzja. Przeznaczanie równowartości trzech średnich miesięcznych wynagrodzeń rocznie nie stanowi dużego obciążenia dla bieżącego standardu życia, a po trzydziestu latach zapewni bardzo przyzwoitą emeryturę. Kluczowe są systematyczność i wczesny start.
Co robił pan później, poza IKE?
Uważałem, że najlepszą inwestycją będzie rozwój własnej firmy: poprawa jej efektywności, zdobycie nowego klienta itd. Dlatego skupiałem się na biznesie, a poza tym wybierałem tylko mało angażujące formy – akcje, obligacje i podobne instrumenty finansowe.
Jako bardziej doświadczony przedsiębiorca zacząłem inwestować w przedsięwzięcia, którymi nie musiałem zajmować się operacyjnie. Największym z nich jest firma IMA Technik, zajmująca się produkcją kontraktową na zlecenie zachodnioeuropejskich korporacji.
To wymagało stosunkowo dużego zaangażowania kapitałowego jak na realia sprzed ponad dekady. Wraz ze wspólnikami z OptiBuya zainwestowaliśmy kilka milionów złotych i chcemy rozwijać tę firmę dalej.
Po exicie dużo się zmieniło – miałem wreszcie coraz więcej czasu.
Jak skutecznie inwestować na giełdzie?
I na jakie inwestycje go pan przeznacza?
Bardzo różne. Zaangażowałem się w dwie spółki deweloperskie oraz dwa fundusze. W jednym z nich, Road To Rest, inwestujemy z przyjaciółmi w przedsięwzięcia z obszaru sportu, rozrywki i żywienia. Drugi to Hard2Beat – tam jestem nie tylko inwestorem, lecz także członkiem rady nadzorczej. Dzięki temu mam wgląd w świetne startupy, bez konieczności przeglądania setek pitch decków [inwestorskich prezentacji – red.].
Resztę oszczędności przeznaczam na długoterminowe, relatywnie bezpieczne aktywa – głównie polskie i zagraniczne obligacje, a niewielką część na rynek akcyjny.
Na giełdzie szuka pan okazji samodzielnie, czy powierza to profesjonalnym zarządzającym?
Samodzielnie, bo inwestowanie na giełdzie jest w pewnym stopniu moim hobby. Analiza fundamentalna spółek – a tylko nią się kieruję – sprawia mi przyjemność. Zacząłem jeszcze na studiach, w wieku 20 lat, i zapewniam, że warto. Inwestowanie wcześnie niewielkich kwot to cenna nauka, nawet jeśli się je straci. Ja początkowo częściej wybierałem źle niż dobrze, ale z czasem radziłem sobie coraz lepiej i w ujęciu całościowym wyszedłem na plus.
Jak zmieniło się pana podejście po tej lekcji?
Od dłuższego czasu stawiam na jakość, nie ilość – mam w portfelu akcje kilku spółek z GPW. Na bazie hipotez, które mogą się potwierdzić w ciągu 3-4 lat, wybieram spółki do analizy. Chcę dobrze rozumieć ich biznes i wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Zajmuję pozycję, czekam cierpliwie i zazwyczaj wychodzę na plus.
I nie wyprzedaje pan akcji w czasie krachów?
Dokładnie. Zdarzyło mi się stracić chwilowo 50 proc. wartości na jednej spółce, a po kilku latach zakończyło się to wzrostem o 100 proc. Gdybym sprzedał w lepszym momencie, zwrot byłby cztero-, a nie dwukrotny. Ale to naturalne na giełdzie – nie można być zbyt zachłannym.
Przykład? Wiemy, że spadek stóp procentowych jest nieuchronny – nie znamy tylko skali i tempa. Można więc zakładać, że mocno zadłużonym spółkom będzie za rok lżej. Z tego grona można wybrać te, które mają zdrowy biznes.
W ostatnich latach CCC miało ułamek dzisiejszej wartości właśnie m.in. z powodu dużego zadłużenia.
Takich spółek jest więcej. Oczywiście nie wszystkie tezy się sprawdzą – raz musiałem odpisać całą wartość inwestycji, bo spółka nie przetrwała. Ryzyko jest jednak wpisane w inwestowanie.
Sam przyjmuję konserwatywną strategię. Nigdy nie podpiąłem się pod żaden hype i nie kupiłem akcji spółki wycenianej na kilkudziesięciokrotność zysku. Ominęła mnie np. okazja na akcjach Nvidii [w pięć lat wzrosły o ok. 1300 proc. – red.], ale mogę spać spokojnie. Nie czułbym się komfortowo, mając w portfelu spółkę, która musi dynamicznie rosnąć, by nie straciła wartości.

Czyli jakich spółek pan szuka?
Stabilnych, które mogą przejściowo mieć trudności i są przez to nadmiernie karane przez inwestorów. Dobrym przykładem była reakcja rynku na zapowiedź podwyższenia podatku dla banków – spadek ich kapitalizacji był tak duży, że mógłby pokryć kilkanaście lat wyższych opłat. Takie przesadne reakcje tworzą okazje inwestycyjne.
Co zrobić z 30 mln euro?
WNS przejął OptiBuya za 30 mln euro, pan był większościowym udziałowcem. Czy po takim zastrzyku gotówki kupił pan coś, na co wcześniej nie mógł sobie pozwolić?
Nie. Nie kupiłem niczego, czego bym wcześniej nie posiadał, bo konsumpcja nie daje mi dużej radości. Pieniądze ze sprzedaży firmy mają służyć inwestowaniu.
Był pan przygotowany na tak wysoką wycenę, czy kwota pana zaskoczyła?
Ustaliliśmy ze wspólnikami, że chcemy prowadzić firmę do pewnego wieku, a potem ją sprzedać, by mieć czas na inne rzeczy. Nie mieliśmy konkretnych oczekiwań co do wyceny – im wyższa, tym lepiej. Jestem w pełni usatysfakcjonowany kwotą. Zdecydowanie odpowiadała ówczesnym realiom rynkowym, bo mieliśmy też inne, podobne oferty.
Jak podszedł pan do dywersyfikacji majątku, by nie trzymać wszystkiego w depozytach? Stwierdził pan, że teraz może pozwolić sobie na większe ryzyko?
Na początku skonsultowałem się z osobami, które wcześniej znalazły się w podobnej sytuacji, by uniknąć cudzych błędów. Wszyscy zgodnie mówili, że lepiej zainwestować w coś później, w sposób przemyślany, niż na gorąco. Dlatego początkowo kupowałem wyłącznie papiery wartościowe o wysokiej płynności. Dopiero z czasem zacząłem angażować się w kolejne przedsięwzięcia: najpierw deweloperskie, później funduszowe, a na koniec bezpośrednio w udziały spółek.
Przyjąłem zasadę, że ryzykowne aktywa – akcje, udziały w prywatnych spółkach czy funduszach – nigdy nie przekroczą 50 proc. wartości portfela. To i tak sporo, ale nie chodzi tylko o potencjał większego zwrotu. Po prostu kupowanie obligacji nie daje mi satysfakcji, w przeciwieństwie do obserwowania, jak rozwija się firma, którą wspieram.
Na początku skonsultowałem się z osobami, które wcześniej znalazły się w podobnej sytuacji, by uniknąć cudzych błędów. Wszyscy zgodnie mówili, że lepiej zainwestować w coś później, w sposób przemyślany, niż na gorąco.
W nieruchomościach lepiej budować niż kupować
Pierwszą nieruchomość z myślą o czerpaniu zysku z najmu albo o dywersyfikacji majątku kiedy pan kupił?
Nigdy nie zainwestowałem w nieruchomość pod wynajem. To wydaje się łatwe i przyjemne, ale w praktyce wymaga dużego zaangażowania. Nie zmieniłem zdania nawet po pojawieniu się firm, które w imieniu właściciela zarządzają najmem. Wolę zarabiać na budowie i sprzedaży nieruchomości mieszkalnych. Jedna z moich spółek deweloperskich to Osada Ruczaj – budujemy na warszawskim Wilanowie domy na dużych działkach. Druga prowadzi projekt Yacht Apartment – typowe apartamenty letnie pod tzw. „drugi dom”.
Kondycja rynku nieruchomościowego chyba niezbyt sprzyja?
Jest słabsza niż jeszcze dwa lata temu, ale z tym biznesem jest jak z każdym innym – jeśli działa się przemyślanie, a nie próbuje podpiąć pod chwilowy trend, można na tym dobrze wyjść.
Domy i mieszkania są i będą potrzebne. Osoby, które nagle chciały wykorzystać dobrą koniunkturę, często mają dziś problem. Dlatego np. nigdy nie zainwestowałbym w firmę, która rok temu chciała produkować gry, dziś zamierza robić drony, a za rok zajmie się jeszcze czymś innym.

Inwestycje w startupy i nie tylko
Wspomniał pan, że został jednym z inwestorów w funduszu venture capital (VC) Hard2Beat. Dlaczego akurat w tym?
Absolutnie w każdy projekt, w który się zaangażowałem, wchodziłem ze względu na stojące za nim osoby. Takie podejście sprawdzało się wcześniej podczas prowadzenia firmy – współpracowałem z ludźmi, co do których miałem pewność, że będą dobrymi partnerami.
W Hard2Beat zainwestowałem z uwagi na obecność Maćka Zawadzińskiego. Nasze drogi przecięły się około dekadę temu podczas programu dla firm technologicznych w Dolinie Krzemowej. Później obserwowałem jego karierę, aż w końcu w podobnym czasie dokonaliśmy exitu. Wraz z pozostałymi założycielami H2B zbudował kompetentny i zróżnicowany zespół – dlatego powierzyłem im pieniądze, choć poważnie rozważałem także inny fundusz.
W rolę anioła biznesu też zdążył pan już się wcielić?
Jestem bliski sfinalizowania pierwszej inwestycji tego typu. Zamierzam angażować większe kwoty niż „kilkadziesiąt tysięcy złotych” – to byłoby zbyt duże rozdrabnianie przy czasie, który trzeba poświęcić.
Interesują mnie przede wszystkim firmy, którym mogę realnie pomóc we wzroście. Raczej będę unikał typowych startupów – zostawiam je funduszom. Koinwestycje z przypadkowymi osobami mnie nie interesują.
Gdybym miał angażować się w coś od zera, to raczej samodzielnie. Wyjątkiem byliby dawni bliscy współpracownicy – w takie firmy z dużym prawdopodobieństwem bym zainwestował.
Równolegle założył pan w tym roku własny fundusz – Borowiecki Fund. Co się za tym kryje?
To holding, który ma skupiać wszystkie moje inwestycje. Niewykluczone, że z czasem rozwinie się w prawdziwy fundusz. Mam z tyłu głowy pomysł stworzenia kilkuosobowego zespołu, ale na razie jest na to za wcześnie. Na tym etapie chcę zainwestować w kilka rentownych firm z przychodami rzędu kilku milionów złotych, prowadzonych przez osoby, które dobrze znam i co do których jestem przekonany, że sobie poradzą.
OptiBuy został przejęty przy dwucyfrowym mnożniku zysku EBITDA. Jak to przekłada się na pańskie oczekiwania względem biznesów, w które pan inwestuje?
Takie wyceny są nadal możliwe i jestem gotów inwestować przy takim wskaźniku, jeśli będę miał podstawy sądzić, że dynamika wzrostu to uzasadnia. Dobre firmy muszą kosztować. A ja nie szukam inwestycji na rok czy dwa lata. Od tego jest giełda – tam można ulokować mniejsze kwoty w spółkach, na które nie ma się wpływu i do których nie podchodzi się emocjonalnie. Ja szukam firm, w które mogę zaangażować się na pięć lat lub dłużej.
Padel lepszy od piłki nożnej
A co z inwestycjami w sport, skoro zaangażował się pan już w padla?
Moja ulubiona forma aktywności to zdecydowanie jazda na rowerze. Grałem kiedyś sporo w squasha, ale to bardzo kontuzjogenny sport, więc zrezygnowałem. Analizując potencjalne możliwości inwestycyjne, myślałem nawet o budowie klubu squasha. Ostatecznie, wraz ze wspólnikami, przejęliśmy klub padla i planujemy stworzyć ogólnokrajową sieć.
Wierzę, że okołosportowe projekty będą zyskiwać na znaczeniu. To m.in. efekt rosnącego dobrobytu społeczeństwa – coraz większą część domowego budżetu przeznacza się na rozrywkę i aktywności sprzyjające zdrowiu.
Rozważał pan kiedyś zakup klubu sportowego? W Polsce przybywa przedsiębiorców inwestujących szczególnie w piłkę nożną – najgłośniejszym ostatnim przykładem jest przejęcie Widzewa Łódź przez Roberta Dobrzyckiego.
Rzeczywiście, byłem o krok od zainwestowania w klub piłkarski z Ekstraklasy. Długo się nad tym zastanawiałem i ostatecznie zrezygnowałem. Uświadomiłem sobie, jak wiele osób już na tym straciło. Przede wszystkim jednak odpuściłem, bo wymagałoby to wyjścia na świecznik, a wolę tego unikać. Nie jest mi to potrzebne.
Byłem o krok od zainwestowania w klub piłkarski z Ekstraklasy. Długo się nad tym zastanawiałem i ostatecznie zrezygnowałem.
Inwestuje pan na giełdzie i lubi gry komputerowe – akcje CD Projektu pan ma?
Nie, ale akcje innej dużej spółki z branży już tak. Nie wynika to jednak z mojej sympatii do gier, tylko z przekonania, że globalnie coraz większa część wydatków będzie kierowana właśnie na tę formę rozrywki.
Branża przeszła ogromną transformację. Pamiętam, że moje pierwsze gry we wczesnych latach 90. były pirackie – nie mówiło się wówczas o czymś nielegalnym, bo w Polsce nie obowiązywała jeszcze ustawa o prawach autorskich. W kolejnych latach gry stały się tak drogie, że na premiery mogła pozwolić sobie tylko ograniczona grupa osób. Dziś to znów powszechna i łatwo dostępna forma rozrywki.
A w jakie aktywa nigdy pan nie zainwestuje?
Nie planuję inwestować m.in. w kryptowaluty, mimo że można na nich nieźle zarobić – uważam je za bezwartościowe z punktu widzenia społecznego. Nie zamierzam też angażować się w firmy zajmujące się używkami. Takie podejście było mi bliskie jeszcze w okresie zarządzania OptiBuy – nigdy nie składaliśmy ofert np. w branży tytoniowej.
Exit to nie wygrana w „totka”
Jak dużo propozycji inwestycji pan odrzucił od czasu sprzedaży firmy?
Trochę ich było, ale nie powiedziałbym, że doświadczyłem fali zgłoszeń. Jeśli trafiają do mnie spoza kręgu bezpośrednich znajomych, w ogóle ich nie analizuję. Nie jestem funduszem, który zbiera wszystkie pitch decki, by sprawdzić, co z tego wyniknie.
Czyli nie ma co obawiać się komunikowania tego, z jakim sukcesem sprzedało się firmę? Wielu przedsiębiorców woli to przemilczeć.
To ciekawy wątek. Już dekadę temu starałem się spędzać jak najwięcej czasu w Dolinie Krzemowej, by z bliska poznać, jak ten rynek funkcjonuje. Przekonałem się, że tam mało kto coś ukrywa – niemal wszystkie informacje, w tym finansowe, są jawne. Wszyscy zdają sobie sprawę, że sprzedaż firm i późniejsze inwestowanie są konieczne dla rozwoju gospodarki.
Exit to nie wygrana w „totka”, po której wszystko szybko się rozpuszcza. Powinien przynieść korzyści nie tylko przedsiębiorcy, ale też – pośrednio – społeczeństwu. Odniesienie sukcesu nie jest niczym złym, więc nie powinno się go ukrywać. Nie wiem, skąd bierze się nieraz ta fałszywa skromność – może to historyczna zaszłość. Każdy sukces powinien napędzać kolejne. Widać, że młodsze pokolenie ma już zupełnie inne nastawienie – są bardziej otwarci i ekstrawertyczni niż starsi przedsiębiorcy.
Zdaniem partnera
Ciężar odpowiedzialności przedsiębiorcy
Każdy przedsiębiorca, niezależnie od skali działalności, odczuwa ciężar odpowiedzialności – nie tylko za siebie, ale i za ludzi, których zatrudnia, kontrahentów, a często całe lokalne społeczności. W MŚP ta odpowiedzialność bywa szczególnie dotkliwa. Małe i średnie firmy nie mają dużych rezerw kapitałowych, w związku z czym wiele podejmowanych decyzji może nieść duże konsekwencje – spotykam się z tym na co dzień w swojej pracy w eFaktor. Dlatego tak istotne staje się świadome zarządzanie ryzykiem i korzystanie z narzędzi, które pozwalają je redukować.
Jako poznaniak zawsze będę doceniał gospodarność, zaradność i przemyślane decyzje biznesowe. Zawsze będę kibicował przedsiębiorcom, którzy wyznają takie wartości, i cieszył się z owocnych exitów – szczególnie, jeśli na końcu korzyści z tego będzie mieć również lokalna społeczność. Taki cel przyświeca także i mnie w codziennej pracy.
Główne wnioski
- Zabezpieczenie
Mateusz Borowiecki już po dwudziestce postanowił, że w wieku 30 lat zacznie inwestować pod kątem zabezpieczenia emerytury. Postawił m.in. na regularne odkładanie oszczędności w ramach IKE i po latach widzi, że była to dobra decyzja. Ponadto jeszcze w czasie studiów zaczął inwestować na giełdzie i zebrał doświadczenie, które dziś pomaga mu osiągać satysfakcjonujący zysk. - Strategia
Przedsiębiorca po sprzedaży firmy skonsultował się z osobami, które wcześniej znalazły się w podobnej sytuacji, by uniknąć cudzych błędów. Wszyscy zgodnie radzili mu, że lepiej inwestować później i w sposób przemyślany niż na gorąco. Dlatego początkowo kupował wyłącznie papiery wartościowe o wysokiej płynności, a dopiero z czasem angażował się w kolejne przedsięwzięcia: najpierw deweloperskie, później funduszowe, a w końcu bezpośrednio w udziały spółek. - Zasady
„Nie planuję inwestować m.in. w kryptowaluty, mimo że można na nich nieźle zarobić” – mówi Mateusz Borowiecki. Uważa je za bezwartościowe z punktu widzenia społecznego. Nie zamierza też angażować się w firmy zajmujące się używkami. Takie podejście było mu bliskie jeszcze w okresie zarządzania OptiBuy – nigdy nie składał ofert np. w branży tytoniowej.



