Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Społeczeństwo

Plaga niskich emerytur? „Odeszliśmy od zasady: czy się stoi, czy się leży..." (WYWIAD)

– Nawet jeśli te wszystkie rozwiązania promujące dzisiaj dzietność, które są oczywiście pożądane, przyniosą dany efekt, to i tak trendów nie odwrócimy. Na to trzeba wieloletniej polityki i setek tysięcy urodzeń więcej niż obecnie. Taka jest smutna prawda, której nie usłyszymy od żadnego polityka. Bo polityk myśli w kategoriach najbliższych wyborów – mówi Marcin Wojewódka, prezes Instytutu Emerytalnego.

Na zdjęciu p.o. prezesa PKP Cargo, dr Marcin Wojewódka
Widmo kryzysu demograficznego? Marcin Wojewódka mówi o możliwych scenariuszach i działaniach rządu. Fot. Instytut Emerytalny

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Czy najnowsze dane dotyczące populacji kraju dają uzasadnione podstawy, by mówić o kryzysie demograficznym.
  2. Jak niska dzietność przekłada się na system emerytalny obecnie, a jak wpłynie na wysokość świadczeń w najbliższych dekadach.
  3. Jakie działania rządu byłyby pożądane, by zapewnić obecnym emerytom i oszczędzającym na jesień życia godne świadczenia.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Na każde 10 tys. mieszkańców z roku na rok ubywa średnio 39 osób. Z najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) wynika, że w minionym roku liczba ludności spadła o ponad 147 tys. osób w porównaniu z 2023 r. Z liczącej dziś w Polsce 37,4 mln osób populacji do 2060 r. pozostanie nas nieco ponad 30 mln – wskazują prognozy GUS. Coraz mniej osób przychodzi na świat, coraz mniej zatem zasili rynek pracy. Z kolei coraz więcej osób przechodzić będzie na coraz to kosztowniejszą emeryturę. Ta dysproporcja sprowadza się nie tylko do twierdzenia, że suma składek emerytalnych, się nie zgadza. Już obecnie stanowi wyzwanie dla systemu opieki zdrowotnej, rynku pracy, usług publicznych i polityki socjalnej, która – rzecz jasna – nie powinna zostawiać obywateli "na lodzie". Czy możemy starzeć się bez obaw o jesień życia? O tym rozmawiamy z dr. Marcinem Wojewódką, radcą prawnym i prezesem Instytutu Emerytalnego.

Temat niewygodny politycznie

Katarzyna Witwicka-Jurek, XYZ: Zacznijmy jak u Hitchcocka, czyli od najbardziej niepokojących danych. Według prognoz GUS w 2060 r. połowa mieszkańców Polski będzie miała ponad 50 lat, bo dokładnie 50,2 lata wyniesie mediana wieku ludności. Odsetek osób 65 plus, co pokazują z kolei dane Eurostatu, wzrósł w ostatniej dekadzie w Polsce o 5,6 pkt proc. Czy to czas, by nazwać sprawę po imieniu i mówić o kryzysie demograficznym?

Marcin Wojewódka, Instytut Emerytalny: Polska się kurczy, a dzieci rodzi się coraz mniej. Niestety takie są fakty, a z faktami trudno dyskutować. Będzie nas w Polsce z każdym rokiem mniej i będziemy stawali się powoli coraz bardziej dojrzałym społeczeństwem. Innymi słowy, średnia wieku będzie rosła. Także w tym obszarze będziemy podążać za zachodnią Europą. Jednak to, co nazywamy kryzysem demograficznym, dopiero nastąpi. Będziemy mieli coraz mniej rodzących się nowych obywateli, a odsetek seniorów w społeczeństwie będzie się zwiększał. Dzisiaj jeszcze dosyć trudno nam to sobie wyobrazić, ale tak będzie.  

Nawet jeśli te wszystkie rozwiązania promujące dzisiaj dzietność, które są oczywiście pożądane, przyniosą dany efekt, to i tak trendów nie odwrócimy. Na to trzeba wieloletniej polityki i setek tysięcy urodzeń więcej niż obecnie. Tego się po prostu nie da „technicznie” nad Wisłą wykonać. Taka jest smutna prawda, której nie usłyszymy od żadnego polityka. Bo polityk myśli w kategoriach najbliższych wyborów.

Jak odmienić ten trend? Niestety nie ma w Polsce dzisiaj polityka, który nie bałby się powiedzieć Polkom prawdy. Bo jak powie, to zaraz przegra wybory. Więc wszyscy udają, że jest dobrze, a może być lepiej dzięki brawurowym pomysłom. Musimy sobie też powiedzieć jasno coś, co nie spodoba się wielu czytającym. Nawet jeśli te wszystkie rozwiązania promujące dzisiaj dzietność, które są oczywiście pożądane, przyniosą dany efekt, to i tak trendów nie odwrócimy. Na to trzeba wieloletniej polityki i setek tysięcy urodzeń więcej niż obecnie. Tego się po prostu nie da „technicznie” nad Wisłą wykonać.

Taka jest smutna prawda, której nie usłyszymy od żadnego polityka. Bo polityk myśli w kategoriach najbliższych wyborów. Więc chętnie doda jakąś „nastkę” emerytom, więc zrobi sobie fotkę na otwarciu nowego żłobka, więc zgłosi poprawkę do ustawy o jakichś zachętach finansowych w zakresie mieszkalnictwa dla młodych par. Wszystkie powyższe działania słuszne, zasadne, w zbożnym celu. Ale one nie dają szansy na odwrócenie trendu… tego od nikogo nie usłyszymy. Hipokryzja? Brak wiedzy? Proszę sobie odpowiedzieć samemu.

Warto wiedzieć

Dr Marcin Wojewódka:

Radca prawny, Prezes Zarządu Instytutu Emerytalnego. Założyciel Kancelarii Prawnej Wojewódka i Wspólnicy, członek Rady Nadzorczej PKP Cargo. Wykładowca akademicki. Doktor nauk ekonomicznych. W latach 2016-2017 członek Zarządu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych nadzorujący pion administracji i zamówień publicznych. Członek rad nadzorczych spółek notowanych na GPW. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz Studiów Podyplomowych Psychologia Zarządzania Personelem.

Praca do siedemdziesiątki?

Co zatem mogłoby uratować system?

Rozwiązaniem pożądanym dla Polski byłoby podniesienie oraz zrównanie powszechnego wieku emerytalnego obu płci. To podniosłoby wysokość świadczeń emerytalnych osób przechodzących na emeryturę oraz docelowo zmniejszyłoby koszty systemu. Ale przecież dzisiaj żaden polityk w Polsce nie popełni harakiri, głosując za takimi rozwiązaniami. Wygląda więc na to, że będziemy dalej przez lata się oszukiwać. A emerytury dalej nie będą godne…

I w wielu przypadkach nie są także obecnie. Tu warto porównać dwie dane. Minimalna emerytura na rękę wynosi nieco ponad 1700 zł. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych w najnowszych danych z połowy br. podał, że „minimum socjalne” dla jednoosobowego gospodarstwa emeryckiego wynosi 1 869,94 zł. Można sobie wyobrazić, ilu emerytów z minimalnym świadczeniem żyje na granicy tego „minimum”.

Z matematycznego punktu widzenia najniższa emerytura rzeczywiście jest poniżej minimum socjalnego, ale musimy pamiętać, że w Polsce z roku na rok rośnie liczba osób pobierających emeryturę niższą niż obecna emerytura minimalna. I to jest zgodne z prawem i zgodne z systemem emerytalnym, na który umówiliśmy się w 1998 r., przeprowadzając jedną z reform rządu premiera Buzka. Wtedy odeszliśmy od systemu zabezpieczenia emerytalnego opartego na zasadzie „czy się stoi, czy się leży, to emerytura się należy”. Zdecydowaliśmy wtedy o tym, że emerytura w Polsce, a właściwie jej wysokość, będzie pochodną wysokości składek odprowadzonych przez okres aktywności zawodowej. A jednocześnie wprowadzono gwarancję emerytury minimalnej, ale ta jest związana z określonym stażem składkowym oraz wiekiem ubezpieczonego.

Warto wiedzieć

Polska starzeje się coraz szybciej

Aby zapewnić stabilny rozwój demograficzny kraju, to w danym roku na każde sto kobiet w wieku 15-49 lat powinno przypadać średnio co najmniej 210-215 urodzonych dzieci, a obecnie przypada około 110. Zastępowalność pokoleń gwarantuje współczynnik dzietności na poziomie 2,1. W Polsce utrzymuje się on na poziomie ok. 1,1.

W 2024 r. grupa osób w wieku 65 lat i więcej zwiększyła się o 175 tys. do ponad 7,7 mln, co stanowi 20,6 proc. ogólnej liczby ludności.

Do 2060 r. mediana wieku ludności wyniesie ponad 50,25 roku, czyli będzie o około siedem lat większa niż w 2024 r., co oznacza, że połowa mieszkańców Polski będzie miała ponad 50 lat.

Główny Urząd Statystyczny

Z szacunków wynika, że w połowie 2025 r. spośród grupy około 6,4 mln emerytów w Polsce, kilkaset tysięcy osób (ok. 450 tys.) pobierało emeryturę minimalną lub niewiele przekraczającą tę minimalną. Ponadto w tych 6,4 mln osób, mamy kolejne kilkaset tysięcy osób (ponad 300 tys.), które otrzymywały emeryturę niższą niż minimalna (z uwagi na brak spełnienia przez nie warunku odpowiednio długiego stażu ubezpieczeniowego). Te grupy będą rosnąć, bo to wynika z faktu osiągania wieku emerytalnego przez roczniki, które przez część okresu aktywności zawodowej nie opłacały składek na ubezpieczenia emerytalne.  

„Czy się stoi, czy się leży, emerytura się należy?"

Prawo mówi jasno: są składki, jest emerytura. Jednak wielu z nas w przeszłości – czasem z wyboru, czasem z uwagi na brak alternatyw – pracowało na tzw. śmieciówce. Kilka dekad temu niestety szara strefa też miała się dobrze. Nie było mowy o składkach. Skoro mówimy o dzietności, weźmy pod uwagę także matki, które wciąż decydują się na niekiedy dłuższą niż rok przerwę w zatrudnieniu. Te osoby systemowo narażone są na niższe świadczenia.

Zaraz, zaraz. Przecież każdy obiad kosztuje, na każde wypłacane świadczenie ktoś musiał odprowadzić składki albo dosypać jakieś środki. W innym przypadku mamy do czynienia z populistycznymi hasłami. Niektórzy bardzo chcą zapomnieć, że w Polsce od 1998 r. można zawsze skorzystać z instytucji dobrowolnego opłacania składek na ubezpieczenia społeczne. I wtedy świadczenie emerytalne byłoby wyższe. Inna sprawa, że nikt tego nie robi. I jeśli tylko ktoś może płacić niskie składki do FUS, to oczywiście to robi. Odróżnijmy sytuację kobiet, które mogą korzystać z zasiłku dla bezrobotnych i świadczeń z pomocy społecznej od np. celebrytów. Obecnie wielu z nich narzeka, że mają przyznaną minimalną emeryturę, a nie płacili składek do FUS od swoich relatywnie wysokich honorariów, (bo nie musieli, ale mogli). To może jednak niech taki celebryta posypie głowę popiołem.

Obecnie wielu celebrytów narzeka, że mają przyznaną minimalną emeryturę, a nie płacili składek do FUS od swoich relatywnie wysokich honorariów. Bo nie musieli, ale mogli.

Albo gdy np. informatyk mając do wyboru etat lub umowę B2B wybierał to drugie rozwiązanie, bo to wiązało się z płaceniem niższych składek do FUS, to nie ma co dzisiaj płakać nad swoimi świadczeniami emerytalnymi. Czy naprawdę chcemy, żeby nasze dzieci płaciły za cwaniactwo tych osób? Ja nie chcę.

To jaki system emerytalny byłby w związku z powyższym sprawiedliwy?

Sprawiedliwy system emerytalny to taki, w którym wysokość świadczenia emerytalnego jest pochodną wysokości składek odprowadzonych w okresie aktywności zawodowej. Natomiast wszystkie inne rozwiązania, które polegają głównie na ingerencji w proporcję między tym, co się wkłada, a co się wyjmuje z systemu, oddalają nas od zasady sprawiedliwości określonej powyżej. Przykład? Politycy zastanawiali się, czy waloryzacja świadczeń powinna być kwotowa, czy procentowa. Kwotowa jest rozwiązaniem korzystniejszym dla osób o niższych świadczeniach. Procentowa jest bardziej sprawiedliwa, ale też droższa dla systemu, a jednocześnie nie przynosi zwykle dodatkowych głosów wyborczych politykom. Nie zgadzam się z pytaniem o to, jak organizować dystrybucję świadczeń! Trzymając się zasady, że masz tyle, ile odłożyłeś, nie trzeba jej przecież organizować. 

Dokładamy i będziemy dokładać miliardy do FUS

A co z pieniędzy we wspólnej kasie? ZUS cyklicznie przypomina, że „sytuacja Funduszu Ubezpieczeń Społecznych jest stabilna”. Mamy zapewnienia, że FUS jest wypłacalny, ale dzięki dotacji z budżetu.

Trudno jest mi uznać stwierdzenie, że FUS jest wypłacalny. Oczywiście FUS dzisiaj pokrywa zobowiązania emerytalne, czyli wpłaca z posiadanych środków świadczenia. Jednakże FUS jest trwale niedochodowy w tym sensie, że bez zewnętrznej pomocy, bez dosypania środków z budżetu państwa, FUS nie jest w stanie sam sfinansować wypłacanych świadczeń. Fachowym językiem nazywa się to poziomem pokrycia. To oscyluje w przedziale od nieco poniżej 70 proc. do prawie 85 proc., różniąc się z roku na rok. Innymi słowy, FUS wydaje np. 100 mld zł na świadczenia, ale ze składek ściąga tylko 85 mld złotych. Czyli pozostałe 15 mld musi dosypać mu budżet państwa, czyli de facto podatnicy.

Musimy sobie jasno powiedzieć, że w świetle obecnych prognoz demograficznych nie mamy szans na zbilansowany FUS. Zawsze będziemy dokładać, pytanie tylko ile. I to jest właśnie „stabilna sytuacja FUS”. Co więcej, politycy dodatkowo zadłużają FUS. Każde nowe świadczenie bez pokrycia w nowych składkach jest zadłużaniem funduszu. Każdy obecny i kolejny rząd w naszym kraju będzie musiał do FUS dorzucić grube miliardy złotych. Jeden trochę mniej, a inny trochę więcej.

Z niżem demograficznym mierzy się nie tylko Polska. Czy są rozwiązania, którymi moglibyśmy się inspirować? Wiele krajów podnosi wiek emerytalny, co w Polsce wydaje się karkołomnym zadaniem. Platforma Obywatelska już w politycznym sensie „oberwała” za taki ruch.

Systemy emerytalne poszczególnych państw znacząco różnią się między sobą. I to nie tylko w zakresie parametrów takich jak powszechny wiek emerytalny czy jego zróżnicowanie dla poszczególnych płci. Kluczowe jest to, jaką stopę zastąpienia, a więc jaką wysokość świadczeń zapewniają. Tak więc rozwiązania, które funkcjonują w jednej jurysdykcji, nie muszą się automatycznie sprawdzić w innej. Przecież jeżdżenie po polskich drogach autem z kierownicą po prawej stronie jest technicznie możliwe, ale chyba niezbyt komfortowe.

Na granicy głodowych świadczeń

Skoro mowa o stopie zastąpienia: niebezpiecznie zbliżamy się do granicy wyznaczonej przez Międzynarodową Organizację Pracy. Wysokość emerytur to zupełnie inna prędkość niż wysokość wynagrodzeń.

Stopa zastąpienia to relacja pierwszej emerytury do ostatniej pensji. Aby spełnić minimalne standardy Międzynarodowej Organizacji Pracy, system emerytalny powinien zapewniać przyznawanie świadczeń na poziomie nie niższym niż 40 proc. Dziś jesteśmy nieco powyżej tej średniej, ale nie zawsze tak będzie. Z prognoz m.in. ZUS-u wynika, że przedmiotowa stopa zastąpienia będzie malała. W przyszłości możemy spodziewać się średniej stopy zastąpienia w przedziale między 20 a 30 proc. I to nie jest niestety straszenie. To jest nieunikniona rzeczywistość. Czas zatem skończyć z doraźną polityką na rzecz długoterminowego planowania, bez bycia „zbawcą seniorów” na koszt przyszłego podatnika i serwowania nowych świadczeń.

Główne wnioski

  1. Polska stoi w obliczu nieuniknionego kryzysu demograficznego. Starzenie się społeczeństwa będzie miało wpływ nie tylko na system emerytalny, lecz także na dostęp do usług publicznych i rynek pracy.
  2. Zdaniem naszego rozmówcy skutków kryzysu nie unikniemy jedynie doraźnymi rozwiązaniami prorodzinnymi. Potrzebne jest długofalowe działanie, w tym także podjęcie tematu tabu w polityce, czyli kwestii podniesienia wieku emerytalnego.
  3. Marcin Wojewódka wyjaśnia, że składki muszą być fundamentem systemu. Każda próba ingerencji takich, jak np. dodatki kwotowe nie zastąpią uczciwej waloryzacji i ostatecznie pogłębiają niesprawiedliwość społeczną.