Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Lifestyle

Jakub Swadźba więcej traci, niż zarabia na inwestycjach. „Może dlatego, że jestem zbyt ufny” (WYWIAD)

Choć zbudował firmę wartą ponad 6 mld zł, to inwestor z niego żaden – woli nie liczyć, ile na tym stracił. Jak dorobił się pierwszego miliona, dlaczego nie oczekuje od każdej spółki spełniania kryteriów ESG i co przekonuje go do kolejnych inwestycji, mimo że został już oszukany? – Warren Buffett nie jest dla mnie żadnym wzorem. Nie odczuwałbym dumy z umiejętności kupienia czegoś tylko po to, żeby wkrótce sprzedać drożej – mówi Jakub Swadźba, prezes i współzałożyciel Diagnostyki.

Jakub Swadźba, prezes i współzałożyciel Diagnostyki
Jakub Swadźba zdecydowanie lepiej radzi sobie jako przedsiębiorca niż inwestor. Sukces Diagnostyki, która w 2025 r. udanie zadebiutowała na GPW, zapewnia mu możliwość inwestowania m.in. w startupy. Fot. materiały prasowe/Diagnostyka

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego Jakub Swadźba poświęca inwestowaniu tak mało czasu, jak to tylko możliwe.
  2. Jakie ma doświadczenia z inwestowaniem na giełdzie i w startupy.
  3. Dlaczego nie interesują go nieruchomości, złoto ani luksusowe zegarki.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Mariusz Bartodziej, XYZ: Przedsiębiorca, lekarz, naukowiec, a do tego inwestor. Ile godzin ma pańska doba, skoro przez pewien czas łączył pan aż tyle ról?

Jakub Swadźba, prezes i współzałożyciel Diagnostyki oraz prof. UAFM: Zaczyna się wcześnie rano, a kończy późnym wieczorem, bo prowadzę bardzo aktywne życie zawodowe. Jednak w żadnym razie nie jestem pracoholikiem. Staram się poświęcać dużo czasu na moje hobby, czyli sport i podróże, które czasem wiążą się z poszerzaniem horyzontów zawodowych.

Na przykład ostatnio byłem w Bostonie na konferencji longevity [długowieczności – red.], a w listopadzie jadę m.in. z moim synem, Dominikiem, do Indii. To już będzie bardziej wyjazd biznesowy, niż medyczny, choć osoby poznane na wspomnianej konferencji mają mi pokazać, co robią lokalnie w zakresie „zdrowowieczności”, czyli długiego życia w zdrowiu.

Jak to wszystko łączyć jeszcze z inwestowaniem?

Akurat na inwestowanie poświęcam tak mało czasu, jak to tylko możliwe. Lubię i potrafię tworzyć biznesy, ale inwestor ze mnie żaden.

Warto wiedzieć

Człowiek orkiestra

Jakub Swadźba najbardziej znany jest jako prezes i współzałożyciel Diagnostyki – największej sieci laboratoriów w Polsce. Zaczął ją tworzyć w 1998 r. wraz z Jackiem Pruskiem i Grzegorzem Głownią. W 2011 r. zainwestował w nią fundusz MidEuropa i zarobił na tym wielokrotność włożonej kwoty. Podczas pierwszej oferty publicznej (IPO) poprzedzającej debiut spółki na GPW sprzedał cały pakiet akcji za prawie 1,7 mld zł. Obecnie giełdowa kapitalizacja Diagnostyki przekracza 6 mld zł, a jej prezes zachował 9,44 proc. akcji zapewniających 12,82 proc. głosów.

Przedsiębiorca przez lata prowadził działalność naukową i lekarską. Dyplom lekarza medycyny zdobył w 1991 r. na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Krakowie. W kolejnych latach uzyskał pierwszy i drugi stopień specjalizacji w zakresie chorób wewnętrznych, a także tytuł doktora habilitowanego nauk medycznych. Jest kierownikiem Katedry Medycyny Laboratoryjnej Uniwersytetu Andrzeja Frycza, gdzie zatrudniony jest na stanowisku profesora.

Jakub Swadźba jest też w zarządzie związku Pracodawcy dla Zdrowia i Stowarzyszenia Profesjonalne Laboratoria Medyczne oraz w radzie fundatorów Fundacji Akademia Nowoczesnej Diagnostyki. Prywatnie propagator tzw. „zdrowowieczności”, czyli długiego życia w zdrowiu.

Przedsiębiorca już od studiów

Przez pierwsze lata łączył pan karierę lekarską z naukową. Dopiero w 1996 r. zaczął pan ze wspólnikami handlować odczynnikami do laboratoriów, a dwa lata później tworzyć fundament pod dzisiejszą Diagnostykę. Co przesądziło o pana wejściu w biznes?

Tak naprawdę byłem zaradny biznesowo już wcześniej. Na pierwszym roku studiów mierzyłem odpłatnie ciśnienie na targu, a później czyściłem wagony kolejowe, by zarobić ze znajomymi na wyjazd po krajach Azji. Na piątym roku studiów zaczęliśmy z kolegami poważnie rozmawiać o interesach.

Co z tego wyniknęło?

Najpierw sprowadziliśmy aż z Włoch całego tira zeszytów i nimi handlowaliśmy, a później zajęliśmy się importowaniem słowników Collinsa. Zaangażowałem się w rozwój tych biznesów, które zaowocowały powstaniem wydawnictwa Pascal, choć nie zostałem jego współwłaścicielem.

Ci sami koledzy współtworzyli Onet, w którym zostałem członkiem pierwszej rady nadzorczej – krótko, bo musiałem odejść, ponieważ żona zaczęła pracę w Interii. W 1995 r. wyjechałem na pół roku do Belgii zrobić doktorat i wtedy stwierdziłem, że chcę prowadzić biznesy, ale tylko te związane z medycyną. Wracając z Belgii, kupiłem sprzęt i odczynniki firmy DPC, by stworzyć pierwsze laboratorium alergologiczne Labimm.

Po jakim czasie Diagnostyka stała się na tyle dochodowa, że mógł pan zacząć myśleć o dywersyfikacji majątku?

Mniej więcej przez dekadę, czyli w latach 1996-2006, wszystko reinwestowaliśmy w nasze firmy. Firmę DPC z Los Angeles przejął wtedy Siemens, więc musieliśmy mu sprzedać naszą spółkę – DPC Diagnostykę – która była jej dystrybutorem w Polsce. Tak pojawił się u mnie pierwszy milion złotych.

Kolejny, większy zastrzyk gotówki nadszedł w momencie wykupu 40 proc. udziałów w Diagnostyce przez fundusz MidEuropa w 2011 r. Tylko że prawie całą kwotę reinwestowaliśmy ze wspólnikami.

Przez kolejne lata nie wypłacaliśmy dywidendy, bo był to okres intensywnych inwestycji w Diagnostyce – przez dekadę m.in. przejęliśmy ponad 120 firm. Dopiero od kilku lat spółka dzieli się zyskiem ze wspólnikami.

Wysoka cena zaufania

Co pan zrobił ze wspomnianym pierwszym milionem?

Inwestowanie nie było dla mnie priorytetem, więc nie chciałem się tym osobiście zajmować. Zwróciłem się więc do banku, który zainwestował w jakieś fundusze dwa razy po 100 tys. zł. To był czas kryzysu finansowego z lat 2007-2009. Nie pilnowałem sprawy, a okazało się, że bank o mnie zapomniał. Sam zwróciłem w końcu uwagę, że zostało mi dwa razy po 70 tys. zł, a w najgorszym momencie byłem stratny nawet 50 proc.

I co pan zrobił?

Trafiłem na prywatną doradczynię, której przez rok całkiem dobrze szło. Skończyło się jednak tym, gdy oszukał ją inny klient, któremu pożyczyła moje pieniądze, więc nie mogłem już ich odzyskać.

Trudno było mi znaleźć odpowiedniego doradcę, bo nie miałem czasu się tym odpowiednio długo zajmować, a ponadto jestem bardzo ufny. W kwestii inwestycji osobistych to akurat wada. Wierzę w dobre intencje, więc nie wchodzę w szczegóły. To nie jest złe, dopóki jednak jest się na miejscu i wszystkiego dogląda. W związku z tym wziąłem sprawy w swoje ręce.

Z jakim skutkiem?

Na początku marnym. Zaangażowałem się w kilka projektów i były to kolejne nietrafione inwestycje. Firmy były słabe, a aktywa niepłynne, więc nie dało się uciec bez straty. Dlatego warto inwestować w to, z czego można się wycofać w dowolnym momencie.

Przekonałem się o tym także m.in. przy inwestycji w alkohole – wysokiej klasy whisky i wina z Bordeaux, których wartość wynosiła ok. 300-400 tys. zł. Gdy postanowiłem je sprzedać, teoretycznie były warte nadal tyle samo, jednak kupców znaleziono mi tylko za 70 proc. wartości. Odzyskanie 100 proc. wymagałoby czasu, zaangażowania i sprzedawania produktów pojedynczo, a także wiedzy o produktach i sposobach na znalezienie zainteresowanych klientów.

Nie ma więc pan przed sobą inwestora marzeń. Jestem w tym zakresie ogromnym przeciwieństwem Diagnostyki, której 90-95 proc. inwestycji było udanych. Koniec końców zrozumiałem, że najlepiej inwestować w to, co się rozumie i co zapewnia jasną ścieżkę exitu.

Giełda jako ciekawostka, nieruchomości to nuda

Zarządza pan teraz firmą notowaną od lutego na GPW. Z giełdą było panu po drodze już wcześniej jako prywatnemu inwestorowi?

Tak, zacząłem grać na giełdzie kilka lat wcześniej. Tylko to znowu wiąże się z nietrafionymi decyzjami. Mianowicie powierzyłem pieniądze maklerowi, który w moim imieniu inwestował w kontrakty terminowe. W dwa miesiące zarobił dla mnie 200 tys. zł. Tyle tylko, że był strasznym pesymistą i grał w większości na spadki, a wtedy akurat pojawił się na giełdzie boom. Szybko te 200 tys. zł zysku zamieniło się w 900 tys. zł straty.

Odpuścił pan?

Nie poddaję się i nie lubię bezczynności. Postanowiłem więc sam zająć się inwestowaniem w kontrakty terminowe i po czterech latach mozolnej pracy w końcu wyszedłem na „zero”. Równolegle zacząłem kupować akcje spółek z GPW i w większości przypadków byłem na plusie. Jednak kwoty były dla mnie raczej symboliczne, traktowałem inwestowanie na giełdzie trochę w kategorii ciekawostki. Wartość mojego portfela z reguły nie przekracza miliona złotych.

A na jaką skalę zaangażował się pan w nieruchomości?

Żadną, bo mnie nudzą. Mamy w grupie spółkę zajmującą się nieruchomościami, ale głównie na własny użytek. Nigdy nie byłem fanem ani nieruchomości, ani złota – czyli tego, w co przeważnie się inwestuje. Tak samo nie interesują mnie luksusowe produkty modowe, jak np. zegarki. Do tego potrzeba pasji, a moją pasją jest Diagnostyka.

Gorzki smak inwestycji w startupy

W jakich okolicznościach zainteresował się pan startupami?

Co do zasady jestem bardzo sceptyczny wobec startupów, szczególnie medycznych. Ich rozwój jest bardzo trudny, a już zwłaszcza w Polsce – w odróżnieniu od USA, gdzie rynek i wiedza medyczna są większe. W związku z tym, gdy lata temu znajomy założył jeden z pierwszych funduszy venture capital [VC – red.] w Polsce i konsultował ze mną projekty medyczne, to zawsze mu je odradzałem.

W końcu jednak sam bardziej hobbystycznie, zainwestowałem w kilka spółek, ale nic z tego nie wyszło. Jedną z nich był Genomtec. Wycofałem się, gdy wspólnicy postanowili nie sprzedawać spółki szybko, tylko ją samodzielnie rozwijać.

HoldU – inny startup, który pana zainteresował – już zakończył działalność.

W tę spółkę zainwestowałem na szczęście tylko 100 tys. zł. Założycielom przyświecał szczytny cel, czyli rozpowszechnienie zdalnej psychoterapii, dotarcie do mniejszych miast. Tylko dla nich wszystkich to był poboczny projekt, więc nie miał kto się nim w pełni zająć.

Podobno siedem, osiem na 10 inwestycji w startupy kończy się fiaskiem. U mnie to jak na razie dziewięć na 10, ale może mam po prostu pecha. W zasadzie jak na razie tylko jedna spółka z mojego portfela dobrze rokuje.

Która?

Współzałożony przez mojego syna startup uPacjenta, w którym mam ok. 10 proc. udziałów. To wynik konsekwentnej realizacji planów i ciężkiej pracy. Zebrał już sporą rundę finansowania przy kilkudziesięciomilionowej wycenie, a ostatnio przekroczył próg rentowności.

W tym przypadku od początku wiedzieliśmy, co robimy. Diagnostyka wykonuje badania, więc uPacjenta mógł skupić się w pełni na rozwoju technologii i marketingu. Poza tym w tej inwestycji mam kogoś zaufanego, kto nadzoruje cały biznes. Może takiego lidera zabrakło w innych spółkach, w które się angażowałem.

Od początku twardo kalkulował pan szanse powodzenia tego projektu, czy w dużym stopniu chciał pan po prostu dać synowi szansę przekonania się, z czym wiąże się bycie przedsiębiorcą?

Nie traktowałem zaangażowania w tę firmę jako „książkowej” inwestycji i może dlatego się udaje. Dominik skończył ekonomię w dobrej szkole w Londynie i od początku chciał być przedsiębiorcą. Zaczęli ze wspólnikiem od maszyn vendingowych ze zdrową żywnością. Byłem sceptyczny, bo zdrowe jedzenie nie kojarzy się z maszynami, poza tym trzeba liczyć się z problemem psucia się produktów.

Po mniej więcej roku zrezygnowali i wpadli na pomysł pobierania krwi w domu pacjenta. Mój syn uznał na bazie własnego doświadczenia, że takie warunki będą dla niektórych osób bardzo istotne w kontekście zdecydowania się na badania, a dla innych po prostu bardziej komfortowe. Myśleliśmy o włączeniu tej usługi do Diagnostyki, ale moi dyrektorzy byli sceptyczni – skoro brakuje pielęgniarek, to efektywniej wykorzystywać je w punkcie, ponieważ dojazdy tylko rozbijają grafik.

I założyciele spółki potrzebowali zmiany modelu biznesowego?

Musieli zająć się nie tylko rozwojem technologii, ale też usługami, zatrudniając własny personel. Bardzo pomogła im pandemia COVID-19, w której pobieranie krwi i wymazów w domach oraz zakładach pracy okazało się bardzo potrzebne. Firma mogła szybko się rozrosnąć, a ponadprzeciętny zysk pomógł jej przejść przez najtrudniejsze pierwsza lata działalności, gdy w pewnym momencie zaczyna brakować pieniędzy. Teraz uPacjenta dobrze sobie radzi i wręcz poszerza ofertę.

Bliscy i pasje ważniejsze od pieniędzy

Skoro nie startupy to co, może ETF-y (fundusze odwzorowujące zachowanie indeksów giełdowych)?

Nie, choć wydają się sensowną opcją pomiędzy pasywnymi i agresywnymi aktywami. Nie inwestuję już jednak bezpośrednio. Mam zaufaną doradczynię z małego biura maklerskiego, która wybrałem spośród pięciu ekspertów. Jej podejście mi odpowiada: przygotowuje dobre zestawienia i rozmawiamy przez 45 minut raz w miesiącu. Potrzebuję kogoś godnego zaufania, kto z jednej strony nie zawraca mi niepotrzebnie codziennie głowy, ale z drugiej trzyma rękę na pulsie i jest zaangażowany w wyniki mojego portfela.

I jak wygląda pana portfel inwestycyjny, ma pan zakusy na bardziej ryzykowne aktywa?

Zdecydowanie. Mniej więcej połowę oszczędności mam w funduszach obligacyjnych, a resztę w aktywach o wyższym profilu ryzyka. Kompletnie nie interesują mnie inwestycje przynoszące kilkuprocentowy wzrost, czyli na granicy inflacji.

Główną częścią mojego majątku wciąż są akcje Diagnostyki i dzięki temu nie muszę martwić się o pieniądze. Cała reszta to fundusze, które nie są mi niezbędne do życia. Żyję rodziną, przyjaciółmi, pasjami i Diagnostyką, a nie pieniędzmi. One nie są dla mnie priorytetem, więc może dlatego nie jestem dobrym inwestorem. Skoro jednak już je mam, to, zamiast trzymać na koncie, wolę przeznaczyć je na coś, co przyniesie mi trochę adrenaliny. Generalnie lubię ryzyko i gdy coś się dzieje, stąd m.in. pasja podróżnicza.

Są jakieś aktywa czy branże, w które nie zainwestuje pan, chociażby jako lekarz i propagator długiego życia w zdrowiu?

Jestem bardzo praktyczny, więc nie – chyba że coś ewidentnie miałoby czynić wyłącznie zło. Nigdy nie byłem fanem zbrojeń, ale teraz nie odrzuciłbym definitywnie inwestycji np. w fabrykę broni w Polsce, skoro musimy szykować się na ewentualną agresję Rosji. Nie mam już bariery psychologicznej, która by mnie przed tym powstrzymywała. Zainwestowałem też już kiedyś w alkohol, natomiast w papierosy raczej bym się nie zaangażował, bo w mojej ocenie są bardziej szkodliwe.

Nie jestem jednak osobą, która od każdej inwestycji oczekuje spełniania kryteriów ESG. Choć założenia promowania zrównoważonego rozwoju były właściwe i ten kierunek jest potrzebny, to przez surowe restrykcje w pewnym stopniu wypacza się sens słusznej idei – w konsekwencji obserwujemy częściowe wycofywanie się z Europejskiego Zielonego Ładu. Komunizm był przecież w teorii fantastyczną ideą, ale z biegiem lat została ona całkowicie wypaczona. Unikajmy powtórki.

Lekcja z dywersyfikacji

W jakim sektorze szuka pan adrenaliny najczęściej, medycznym?

Dokładnie. Niedawno zaangażowałem się w fundusze Opoki TFI skoncentrowane na amerykańskich startupach medycznych. Zarządzający przekonali mnie, że były one tak długo niedowartościowane przez brak dostępu do „taniego pieniądza” – a przecież te firmy „przepalają” ogromne kwoty, nim osiągną sukces – że niedługo nadejdzie odbicie. I zapowiada się dobrze. W jednym miesiącu miałem 9-procentowy wzrost, czyli spory. Większy, niż gdy próbowałem sił na własną rękę.

To znaczy?

Kiedyś zainwestowałem po 10 tys. euro w dziesięć spółek, bo doradcy mnie nauczyli, jak ważna jest dywersyfikacja. Na dziewięciu zarobiłem po kilka procent, ale spadek wartości dziesiątej był rzędu 50 proc. A „sparzyłem się” na akcjach akurat jedynej spośród nich firmy medycznej, tj. słynnej i dużej grupy znanej m.in. z aspiryny: Bayer, czyli branżowo dość mi bliskiej.

Jak w takim razie podchodzi pan do dywersyfikacji geograficznej?

Do niedawna trzymałem 100 proc. aktywów w Polsce, jednak sytuacja geopolityczna skłoniła mnie do zmiany podejścia. Wspólnicy zarekomendowali mi, by ulokować trochę pieniędzy w szwajcarskim banku. Po pół roku zarobiłem nieco mniej niż u mojej doradczyni w Polsce, ale przynajmniej nie straciłem, więc to już duży plus. Czy to byłyby moje jedyne pieniądze dostępne w przypadku konfliktu zbrojnego? Lepiej może się nie zastanawiać.

Iskra w oku potrafi przekonać

Ile pan już stracił na inwestowaniu?

Wolę tego nie liczyć.

I jak po tym wszystkim kolejne osoby przekonują pana do inwestycji?

Czasem to po prostu iskra w oku, choć kończy się różnie. Dla przykładu: prezes dużej spółki giełdowej, z którym byłem na wakacjach, opowiadał o świetnym rozwoju swojej firmy. Kupiłem więc trochę akcji po ok. 100 zł, później sprzedawałem po ok. 170 zł i faktycznie zarobiłem kilkadziesiąt tysięcy złotych – choć niedługo później kurs przekroczył 200 zł. Potem cena akcji spadła do 180 zł, więc znowu je kupiłem, ale tym razem notowania spadają dalej. Natomiast w innym przypadku stałem się ofiarą człowieka, który oszukał wiele osób.

Czasami ktoś powie mi coś interesującego, co zostaje mi w głowie na dłużej. I być może zainwestuję niedługo w pewien medtech, który na początku kompletnie mnie nie przekonał do siebie, ale z czasem stwierdziłem, że mogę okazać się pomocny. Jak mówiłem, nie jestem typowym inwestorem, który patrzy tylko i wyłącznie na zysk.

Choć nie potrafi pan odnaleźć się w roli inwestora, to jako przedsiębiorca spisuje się pan świetnie. Giełdowa kapitalizacja Diagnostyki wzrosła od lutowego debiutu o ok. 70 proc., przekraczając 6 mld zł. Skąd w takim razie ten sukces?

Bo tę firmę stworzyłem, a nie w nią zainwestowałem. Na starcie wyłożyłem jakieś 3 tys. marek niemieckich, a mój wspólnik 100 tys. I z czasem te 3 tys. mi oddał, bo nie miałem na życie, więc tak naprawdę zainwestowałem tylko swoją pracę i „głowę”. Sukces Diagnostyki to konsekwencja pełnego zaangażowania i umiejętnego dogadywania się w zespole przez lata.

Jestem współwłaścicielem firmy i jej prezesem, ale nie inwestorem. Warren Buffett nie jest dla mnie żadnym wzorem. Nie odczuwałbym dumy z umiejętności kupienia czegoś tylko po to, żeby wkrótce sprzedać drożej. To nie moja bajka.

Zdaniem partnera

Konsekwencja i gotowość do ryzyka

Powyższa historia jest żywym dowodem na to, jak wiele twarzy może mieć współczesny przedsiębiorca – lekarz, naukowiec i inwestor z ogromnym bagażem doświadczeń. Często sukces wynika z pracowitości, odwagi, ale i gotowości do ponoszenia ryzyka. I choć historia Diagnostyki to spektakularna ścieżka wzrostu, nie brakuje w niej trudnych lekcji, z których może skorzystać każdy przedsiębiorca – także ten, który prowadzi niewielką firmę w sektorze MŚP.

W swojej pracy lubię spotykać przedsiębiorców, którzy są twórcami biznesów, ich liderami i głównymi motorami napędowymi. W ich oczach widać wiarę w sukces i radość z tworzenia, niekiedy mimo przejściowych problemów. Bo prawdziwa satysfakcja z biznesu płynie nie z samego zysku, lecz z poczucia wpływu, konsekwencji i budowania czegoś trwałego, krok po kroku, z pełną świadomością własnych decyzji. I właśnie taką postawę codziennie widzę u klientów eFaktor – przedsiębiorców, którzy chcą nie tylko finansować działalność, ale przede wszystkim rozwijać ją z odpowiedzialnością i spokojem.

Główne wnioski

  1. Zaufanie. Jakub Swadźba już od czasu dorobienia się pierwszego miliona złotych nie chciał zajmować się inwestowaniem. Trudno mu było jednak znaleźć odpowiedniego doradcę. Bank o nim zapomniał, przez co stracił kilkadziesiąt procent powierzonej kwoty, a jego doradczyni została oszukana i nie mógł już odzyskać swoich pieniędzy. Dopiero w ostatnim czasie znalazł właściwą osobę.
  2. Pieniądze. Główną częścią jego majątku są akcje Diagnostyki i dzięki temu nie musi martwić się o pieniądze. Cała reszta to fundusze, które nie są mu niezbędne do życia. A żyje rodziną, przyjaciółmi, pasjami i Diagnostyką – nie pieniędzmi. One nie są dla niego priorytetem, więc może dlatego nie jest dobrym inwestorem. Skoro jednak już je ma, to, zamiast trzymać na koncie, woli przeznaczyć je na coś, co przyniesie trochę adrenaliny. Lubi ryzyko i gdy coś się dzieje, stąd m.in. pasja podróżnicza.
  3. Startupy. Przedsiębiorca zainteresował się hobbystycznie startupami. Jest wobec nich bardzo sceptyczny, szczególnie wobec medtechów rozwijanych w Polsce, ale uznał, że może w ten sposób wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie. Jak na razie tylko na tym traci. Złą passę może przełamać startup uPacjenta, którego współzałożycielem jest jego syn: Dominik. Dla Jakuba Swadźby nie jest to jednak „książkowa” inwestycja.