Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Newsy Świat

Trójmorze, czyli pogranicze nowego światowego porządku? „Rok 2025 to punkt zwrotny” (WYWIAD)

– Mamy obecnie do czynienia z geopolitycznym punktem zwrotnym, który rozgrywa się na naszych oczach w 2025 r. – alarmuje w rozmowie z XYZ ekspertka ds. geopolityki Velina Tchakarova. W jej ocenie wobec rosnącego zagrożenia ze wschodu – sojuszu Rosji i Chin – Europa, a szczególnie nasz region, musi zacieśniać współpracę gospodarczą i obronną ze Stanami Zjednoczonymi. Kluczowym elementem tego procesu powinna być rozbudowa infrastruktury w osi północ–południe, która pozwoli wzmocnić odporność i integrację regionu. Jak zauważa Tchakarova, doskonałą platformą do takich działań może być inicjatywa Trójmorza (3SI).

Prezydent USA Donald Trump i rosyjski dyktator Władimir Putin w trakcie spotkania 15 sierpnia 2025 r. na Alasce
Jak podkreśla Velina Tchakarova, niezależnie od opinii na temat Donalda Trumpa, trudno sobie wyobrazić, by w przyszłości dążył on do zniszczenia któregokolwiek z państw należących do Sojuszu Północnoatlantyckiego – w sposób, w jaki Władimir Putin próbuje unicestwić Ukrainę. Prezydent USA Donald Trump (z prawej) i rosyjski dyktator Władimir Putin w trakcie spotkania 15 sierpnia 2025 r. na Alasce. Fot. Andrew Harnik/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jaki – zdaniem Veliny Tchakarovej – mamy obecnie geopolityczny punkt zwrotny, który ma kluczowe znaczenie dla całego regionu Europy Środkowej i Wschodniej.
  2. Dlaczego inicjatywa Trójmorza (3SI) może być skuteczną platformą, dzięki której region odpowie na największe geopolityczne wyzwanie naszych czasów – rosyjskie zagrożenie wspierane przez Chiny.
  3. Jakie ryzyka towarzyszą tej tezie – zarówno negatywne (że region nie zdoła się zintegrować i obronić), jak i pozytywne (że nie spełni się scenariusz dekad nowej zimnej wojny).
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Mateusz Lubiński (XYZ): Co pani, jako ekspertka zajmująca się geopolityką od wielu lat i jako osoba z centrum Europy – jakim bez wątpienia można uznać Wiedeń – uważa za najważniejszy proces, który właśnie się dokonuje i ma kluczowe znaczenie dla całego regionu Europy Środkowej i Wschodniej?

Velina Tchakarova, Austriaczka, ekspertka ds. geopolityki, założycielka firmy doradczej FACE, specjalizującej się w konsultingu geopolitycznym: Moim zdaniem mamy obecnie do czynienia z geopolitycznym punktem zwrotnym, który rozgrywa się na naszych oczach w 2025 r. Myślę, że kiedyś, patrząc wstecz, uznamy ten rok za moment geopolitycznych objawień.

Tchakarova: Europa znalazła się w pełnym spektrum wojny hybrydowej z Rosją

Po pierwsze, jesteśmy w Europie w zupełnie nowym kontekście – wojennym. To wojna w szarej strefie: nie w pełni otwarta, ale realna, wojna hybrydowa. Nadal wojna – tylko prowadzona innymi środkami. Obecnie Rosja stosuje wobec Europy pełną gamę działań hybrydowych, starając się pozostać poniżej progu otwartej konfrontacji militarnej.

W 2025 r. osiągnęliśmy w tym względzie punkt kulminacyjny. Kiedy do Polski wtargnęły rosyjskie drony, stało się jasne, że mamy do czynienia z pełnym spektrum działań. Rosja działa w ten sposób, ponieważ postrzega Europę jako słabą i wykorzystuje narastające od lat słabości Zachodu.

Dobrą wiadomością jest to, że Europa ma ogromny potencjał, by odpowiedzieć na te działania skutecznie. Choćby poprzez wzmacnianie sojuszy obronnych, społeczeństw demokratycznych, praw człowieka i liberalnej gospodarki. Trzeba to robić ponad podziałami politycznymi, zarówno na poziomie europejskim, jak i krajowym.

Ważne jest też uświadomienie sobie, że Rosja nie mogłaby prowadzić tej wojny bez wsparcia Chin. Pekin prowadzi równoległe, wrogie działania wobec Zachodu, przy jednoczesnym utrzymywaniu gigantycznej wymiany handlowej. Mamy więc sojusz „Niedźwiedzia” ze „Smokiem”. Musimy być gotowi na drugą zimną wojnę, która może potrwać wiele lat.

Myślę, że ja i wielu innych Polaków mamy poczucie, że zimna wojna to nie najgorszy scenariusz. O ile tym razem znajdziemy się po właściwej stronie nowej Żelaznej Kurtyny...

Zgadzam się. Właśnie dlatego kluczowy sojusz z USA oraz regionalne alianse, takie jak Trójmorze, trzeba konsekwentnie wzmacniać. To one zdecydują, czy Europa Środkowa będzie tylko pograniczem nowego porządku światowego – czy jego aktywnym współtwórcą.

Nie popełnimy błędu, szukając analogii między Putinem a Adolfem Hitlerem

Zapytam więc o ten najważniejszy dla Europy sojusz obronny – ze Stanami Zjednoczonymi. Czy nie niepokoi panią, że prezydent Donald Trump i jego administracja mówią dziś o anektowaniu Kanady czy zajęciu Grenlandii, będącej częścią Królestwa Danii? Byłoby to wydarzeniem bez precedensu w historii Sojuszu Północnoatlantyckiego?

Jako realistka rozróżniam narrację od rzeczywistości. Owszem, wobec Kanady padły mocne słowa, ale w praktyce obie strony w cywilizowany sposób doszły do porozumienia. Udało się faktycznie wzmocnić współpracę w obszarach istotnych dla obu państw: logistyki, łańcuchów dostaw, bezpieczeństwa i obronności.

To, co mówi Trump – na przykład że sojusznicy istniejący tylko na papierze nie będą już partnerami, jeśli nie podejmą działań – to element narracji politycznej. Ma ona służyć osiąganiu krótkoterminowych celów i wywieraniu presji na partnerów.

Oczywiście, obecna administracja w Waszyngtonie ma wyraźnie nową agendę geopolityczną. Rzeczywiście wierzy, że Kanada, Grenlandia, Panama oraz część Ameryki Łacińskiej to obszary, które powinny należeć do nowej amerykańskiej strefy wpływów.

Adolf Hitler doszedł do władzy w 1933 r. w sojuszu z konserwatystami. Następnie anektował kulturowo bliską Austrię, później Czechy, a w 1939 r. dokonał inwazji na Polskę. Jeszcze przed samą inwazją uważał się za orędownika pokoju w Europie. Ale Donalda Trumpa porównał do HItlera kilka lat temu – podczas jednej z kampanii wyborczych – nawet obecny wiceprezydent JD Vance… Czy pani całkowicie wyklucza obecnie taki scenariusz w przypadku USA?

Jeśli szukamy analogii z Hitlerem, to na pewno nie popełnimy błędu, wskazując przede wszystkim na putinowską Rosję. Mentalność rosyjska jest taka, że Ukraina w ogóle nie powinna istnieć. Tu nie chodzi nawet o terytorium czy dostęp do surowców. W centrum tego rozrachunku leży przekonanie, że państwo – nazwijmy je Ukrainą – ze swoją ludnością, granicami, suwerennością, państwowością i wszystkimi jej atrybutami – nie powinno istnieć. To oficjalne dążenie do anihilacji społeczeństwa ukraińskiego, w którym ci, którzy nie zgodzą się zostać Rosjanami, mają przestać istnieć.

Takie właśnie zaprzeczenie istnieniu państwa, charakterystyczne dla nazistów czy putinistów, nie jest jednak czymś, do czego – moim zdaniem – Donald Trump mógłby się kiedykolwiek posunąć wobec jakiegokolwiek kraju należącego do Paktu Transatlantyckiego. Ale czy użyje jakiejś formy przymusu, by przekonać Europejczyków do współpracy na własnych zasadach? Tak, zdecydowanie – już to robił i będzie to robił.

W polityce celnej, na przykład, nie chodzi raczej o ekonomię. To środek nacisku, by skierować nas – nazwijmy to – na właściwy tor w orbicie amerykańskich interesów. Zdecydowanie.

Kolejne duże ryzyko, jakie istnieje dla realizacji pani tezy o nadchodzących długich latach zimnej wojny – tym razem optymistyczne. To możliwość, że komunistyczne Chiny albo co najmniej putinowska Rosja załamią się i rozpadną. Czy uważa pani, że na taki scenariusz nie ma co liczyć?

Liczyć można, ale realistycznie powinniśmy raczej przygotowywać się na to, co może być najgorsze.

Rosja oczywiście już raz się rozpadła – w spektakularny sposób, gdy upadł Związek Radziecki. Było to wydarzenie wyzwalające i absolutnie kluczowe dla regionu. Federacja Rosyjska doświadczała dalszych ruchów secesyjnych w latach 90., ale udało jej się ustabilizować politycznie i gospodarczo.

To, co Rosja robi wobec Ukrainy – czy wcześniej wobec Gruzji – należy, moim zdaniem, rozumieć nie jako przejaw słabości, lecz dowód, że była i jest wystarczająco silna, by to zrobić.

Argument o słabości Rosji powraca – i trudno się dziwić – ze względu na problemy, z jakimi Rosja mierzy się trzy i pół roku później. Nie tylko na froncie, gdzie tkwi w impasie bez znaczących zdobyczy terytorialnych, ale także w kontekście gospodarki. Jeśli sytuacja będzie się utrzymywać, w przyszłości może dojść do momentu, w którym Rosja znajdzie się na drodze do rozpadu Federacji Rosyjskiej.

Myślę jednak, że byliśmy bliżej tego scenariusza na samym początku wojny w 2022 r. Wówczas, jako kraje Zachodu, mieliśmy spójne podejście. Powiedzieliśmy, że wzmocnimy obronę Ukrainy, przekażemy jej wszelką możliwą pomoc, odizolujemy Rosję międzynarodowo i nałożymy sankcje, które uniemożliwią jej prowadzenie wojny.

To było nasze nastawienie, nasza strategia. A teraz spójrzmy, gdzie jesteśmy trzy i pół roku później. W każdym z tych trzech obszarów pojawiły się ogromne luki – wiele niepowodzeń w naszym własnym podejściu: obchodzenie własnych sankcji, poziom połączeń, jakie Rosja osiągnęła z krajami Globalnego Południa, a także z Chinami i Indiami, które stały się jej kluczowymi partnerami handlowymi.

Do tego dochodzi jeszcze kwestia pomocy wojskowej i szeroko rozumianej pomocy pozamilitarnej dla Ukrainy – jak powolni i niezdecydowani byliśmy w realizacji własnych zobowiązań.

Wszystko to sprawia, że uważam, iż Rosja jest nadal daleka od punktu zwrotnego, który mógłby zagrozić jej spójności jako państwa. Ale jeśli te zmienne się odwrócą – nie wykluczam takiej możliwości.

W przypadku Chin sytuacja wygląda podobnie. Nie zapominajmy, że chińskie przywództwo ma jedną wielką słabość. I nie jest nią Ameryka ani żaden zewnętrzny wróg, lecz wewnętrzna niestabilność polityczna. Uważam, że rozpad to bardzo realny scenariusz. Właśnie dlatego, jak wiemy, rozpad Związku Radzieckiego był bardzo dokładnie analizowany przez chińskie władze.

Wszystkie reżimy autorytarne prędzej czy później stają w obliczu rozpadu, kiedy przestają dostarczać swoim obywatelom realnych korzyści. Skostniały system może trwać długo – z przyzwyczajenia, ze strachu, z bezwładu. Ale gdy wreszcie upada, czyni to z hukiem, w sposób tym bardziej spektakularny.

Trójmorze platformą do lokalnej współpracy wobec zagrożenia ze strony Rosji?

Temat spotkania, w którym bierze Pani udział w Warszawie, to „Trójmorze – alternatywa geopolityczna”. Czy w pani rozumieniu to realna alternatywa, a jeśli tak – to wobec czego?

Inicjatywa Trójmorza funkcjonuje w obrębie obszaru geograficznego, który jest dziś najbardziej dotknięty i bezpośrednio związany z wydarzeniem kluczowym dla całej europejskiej wspólnoty – wojną, jaką prowadzi przeciwko niej Rosja. To właśnie pogranicze tego konfliktu, miejsce, gdzie przebiegać będzie nowa żelazna kurtyna. Ale jednocześnie to region, w którym jest najwięcej do zrobienia. Występuje tu największa luka infrastrukturalna, ponieważ dotąd Europa koncentrowała się na rozbudowie połączeń zachód–wschód, zaniedbując kierunek północ–południe.

Nowa rzeczywistość geopolityczna, związana z Chinami i Rosją, sprawia, że nie będziemy już w stanie dalej rozwijać połączeń w osi zachód–wschód. Będziemy musieli łączyć się ze światem – i między sobą – poprzez sieć północ–południe. Tu właśnie pojawia się ogromne wyzwanie geopolityczne – by te połączenia zabezpieczyć i rozwijać – ale też wielki potencjał: budowa infrastruktury o podwójnym zastosowaniu (militarnym i cywilnym), cyfrowej, energetycznej, surowcowej oraz w zakresie bezpieczeństwa i obronności.

Musimy to zrobić, by być kompletni jako wspólny gracz. Po pierwsze – jako Unia Europejska, po drugie – jako europejski filar NATO, po trzecie – jako solidny partner dla państw trzecich, takich jak Indie, Japonia, Korea Południowa czy Australia. Możemy się z nimi łączyć jedynie drogą morską – przez wschodnie Morze Śródziemne. W obrębie Trójmorza mamy Bałtyk, Morze Czarne i Arktykę – trzy strategiczne akweny.

Oczywiście musimy włączyć też Ukrainę. A Turcja pozostaje naturalnym partnerem, ponieważ nie chce i nie może dopuścić do dominacji Rosji w basenie Morza Czarnego.

Brzmi to oczywiście pięknie. Mamy jednak w obrębie inicjatywy Słowację z Ficem czy Węgry Orbána. Te kraje obecnie wydają się grać do innej bramki, wykazując wyraźnie prorosyjskie czy prochińskie tendencje.

Tak, to duże wyzwanie, ale wynika z tego, że jesteśmy demokratyczni, mamy różne opinie i różne podejścia. To wciąż nas łączy w opozycji do Chin czy Rosji.

To część naszej wewnętrznej rzeczywistości. Wynika z faktu, że nasze elity polityczne i instytucje od początku nie komunikowały się strategicznie. Myślę, że miało to związek z tym, że nie rozumiały w pełni skali problemu. To, nawiasem mówiąc, jest zrozumiałe, bo wymaga czasu. Ale nie można prowadzić wojny przy pomocy spekulacji – trzeba działać. Większość tych wydarzeń dzieje się w Ukrainie, więc to także kwestia realiów.

Jest też Austria – z wpisaną do konstytucji neutralnością i mocno zakorzenionym po wojnie nastawieniem pacyfistycznym…

Chciałabym, żeby Austria była bardziej aktywna. Byłoby to bardzo korzystne – także dla niej samej – zwłaszcza w innych obszarach.

Ze względu na neutralność Austria nie uczestniczy w debacie o bezpieczeństwie i polityce obronnej Europy. Owszem, deklaruje solidarność europejską, ale gdyby przyszło do rozmowy o artykule 42 Traktatu o Unii Europejskiej (odpowiedniku artykułu 5 NATO, mówiącego o obowiązku pomocy w razie zagrożenia – przyp. red.), prawdopodobnie powołałaby się na przykład Irlandii i na swój neutralny status, zasadniczo informując partnerów z UE, że nie będzie zaangażowana na równi z nimi.

To jest trudne. To nie jest czas, by być neutralnym w takich sprawach. Uważam, że to dobra okazja, by Austria była bardziej aktywna, by pokazała realne zaangażowanie wobec partnerów. Jestem przekonana, że Austria, która tak wiele zyskała na połączeniach wschód–zachód, powinna dziś stać się częścią osi północ–południe. Nie powinna się izolować ani pozostawać na uboczu – powinna działać.

Pamiętajmy, że Austria jest bardzo ostrożna i pragmatyczna. Obawia się, że nowe inicjatywy mogłyby doprowadzić do dublowania jej roli, że mogłyby przyćmić Unię Europejską jako głównego gracza. Nie podzielam tych obaw. Uważam, że Austria ma ogromną szansę, by wnieść istotny wkład. Ma know-how, ma doświadczenie, nie tylko dlatego, że postrzega siebie jako część Europy. Również z tego względu, że nie była częścią byłego bloku sowieckiego, ma inne podejście, inną wrażliwość. To, co ją dziś powstrzymuje, to uprzedzenia z przeszłości. Uważam, że to ogromna szansa dla austriackich elit politycznych, przemysłu i firm. Mogą zrobić jakościowy krok naprzód i zająć bardziej wiodącą pozycję. Jeśli rząd Austrii uzna, że kraj powinien pozostać bierny, zostanie zepchnięty na margines wydarzeń i nie będzie w nich uczestniczyć. Bierność nie jest już opcją strategiczną.

W Polsce natomiast często – szczególnie po prawej stronie sceny politycznej – pojawia się narracja, że Trójmorze mogłoby być alternatywą dla „niemieckiej” UE. A zatem czymś, co dałoby Polsce możliwość bycia liderem grupy państw z regionu.

Oczywiście, taka inicjatywa może być różnie interpretowana i wykorzystywana na potrzeby polityki wewnętrznej. W momencie jej uruchomienia była postrzegana jako projekt wspierany przez Stany Zjednoczone.

Na początku istniały realne obawy, że Inicjatywa Trójmorza może przekształcić się w przedsięwzięcie kierowane przez USA, potencjalnie konkurencyjne wobec Unii Europejskiej. Podczas prezydentury Donalda Trumpa Waszyngton zadeklarował wsparcie finansowe w wysokości do 1 mld dolarów za pośrednictwem U.S. International Development Finance Corporation na realizację projektów infrastrukturalnych w regionie. Ta obietnica została zrealizowana tylko częściowo, ale wyraźnie pokazała strategiczne intencje Ameryki wobec Europy Środkowej i Wschodniej.

Niemcy początkowo podchodziły do Inicjatywy Trójmorza z dużą rezerwą. Obawiały się, że może ona stać się narzędziem wpływów Stanów Zjednoczonych w Europie Środkowo-Wschodniej. Berlin nie uczestniczył aktywnie w pierwszym szczycie w Dubrowniku w 2016 r., co dobrze odzwierciedlało jego początkowe zastrzeżenia. Z czasem jednak stanowisko Niemiec ewoluowało. Podczas szczytu w Bukareszcie w 2018 r. Niemcy dołączyły do rozmów i od tego momentu zaczęły odgrywać bardziej konstruktywną rolę. Ta zmiana była pozytywnym sygnałem. Dowiodła, że Inicjatywa może rozwijać się w ramach szerszej struktury europejskiej, a nie w opozycji do niej.

Trójmorze przetrwało i nadal się rozwija – podobnie jak Partnerstwo Wschodnie – jako pragmatyczna platforma współpracy w zakresie infrastruktury, bezpieczeństwa energetycznego i transformacji cyfrowej w regionie. Mimo to, pod rządami obecnego rządu Polski, entuzjazm polityczny, który wcześniej napędzał projekt, wydaje się dziś bardziej powściągliwy. Warszawa kładzie obecnie większy nacisk na pragmatyczne, wewnątrzunijne podejście do Trójmorza. Tę zmianę wielu obserwatorów, w tym ja, odbiera z pewnym rozczarowaniem.

Z Veliną Tchakarovą rozmawialiśmy podczas Forum „Idee dla Polski” organizowanego przez Instytut Sobieskiego. Druga edycja wydarzenia odbyła się 22 października 2025 r. w Warszawie.

Główne wnioski

  1. W ocenie austriackiej ekspertki ds. geopolityki Veliny Tchakarovej rok 2025 stanowi moment przełomowy – Europa znajduje się w stanie wojny hybrydowej, a Rosja prowadzi działania poniżej progu otwartego konfliktu, testując słabości regionu. Incydenty, takie jak wtargnięcie rosyjskich dronów do Polski, ukazują pełne spektrum zagrożeń.
  2. Odpowiedzią na agresywne działania Rosji powinno być wzmacnianie sojuszy obronnych, demokracji, praw człowieka i liberalnej gospodarki – niezależnie od różnic politycznych. Tchakarova podkreśla, że Rosja nie działa w izolacji, lecz w strategicznym partnerstwie z Chinami, co może oznaczać początek drugiej zimnej wojny.
  3. Inicjatywa Trójmorza ma potencjał, by stać się platformą właściwej odpowiedzi na wrogie działania ze strony Rosji i Chin, zwłaszcza w kontekście tworzenia infrastruktury północ–południe. Wymaga to jednak spójnej, strategicznej komunikacji, przezwyciężenia wewnętrznych różnic politycznych oraz większego zaangażowania poszczególnych państw regionu.