Kategorie artykułu: Społeczeństwo Technologia

Masz dość dezinformacji w mediach społecznościowych? LinkedIn wypada najlepiej w międzynarodowych badaniach

Z międzynarodowych badań dotyczących dezinformacji wynika, że publikowanie treści pod własnym imieniem i nazwiskiem, często w kontekście zawodowym, zwiększa poczucie odpowiedzialności za udostępniane informacje i ogranicza skalę celowych manipulacji.

Dezinformacja podbija media społecznościowe
Dezinformacja podbija media społecznościowe, Fot. Jonathan Raa/NurPhoto (Getty Images)

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. W jakim medium społecznościowym najłatwiej natrafić na treści dezinformujące.
  2. Czy Polska w tym zakresie różni się od Słowacji, Hiszpanii czy Francji.
  3. Czy platformy cyfrowe skutecznie uniemożliwiają zarabianie na treściach dezinformujących.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Najwięcej treści dezinformujących znajduje się na TikToku, gdzie aż 20 proc. wpisów – po uwzględnieniu ich zasięgów – wprowadzało odbiorców w błąd. Na Facebooku było ich 13 proc., a w serwisie X (dawnym Twitterze) – 11 proc. Niższe wyniki odnotowano na YouTube i Instagramie (po 8 proc.). Natomiast LinkedIn okazał się relatywnie odporny na obecność nieprawdziwych treści – zaledwie 2 proc. postów (po uwzględnieniu zasięgu) miało charakter dezinformujący.

Takie wnioski płyną z badań dotyczących odporności największych platform społecznościowych na dezinformację, przeprowadzonych przez europejskich fact-checkerów, w tym polskie Stowarzyszenie Pravda. Analiza objęła materiały publikowane na Facebooku, Instagramie, LinkedInie, TikToku, serwisie X i YouTube, w czterech krajach Unii Europejskiej: Polsce, Francji, Słowacji i Hiszpanii.

W sumie przeanalizowano około 2,6 mln postów, które wygenerowały ponad 24 mld wyświetleń. Badacze skupili się na treściach dotyczących debaty publicznej – takich jak kwestie Ukrainy, Rosji, klimatu, zdrowia, migracji czy polityki krajowej.

LinkedIn niemal wolny od dezinformacji. Dlaczego?

Autorzy badania podkreślają, że we wszystkich analizowanych krajach LinkedIn pozostaje platformą najmniej podatną na dezinformację. Wynika to z jej charakteru – nastawienia na profesjonalne relacje, wymianę wiedzy eksperckiej oraz ograniczoną obecność anonimowych użytkowników.

– Publikowanie treści pod własnym imieniem i nazwiskiem, często w kontekście zawodowym, zwiększa odpowiedzialność za udostępniane informacje i ogranicza skalę celowych manipulacji – tłumaczy Jakub Śliż, prezes Stowarzyszenia Pravda.

Oczywiście polskojęzyczny LinkedIn nie jest całkowicie wolny od fałszywych informacji. Badacze zidentyfikowali przypadki tzw. pseudostatystyk – publikacji, w których część danych liczbowych nie była zgodna z faktami.

– Społeczna szkoda wynikająca z takich postów nie jest jednak wysoka. Na LinkedInie trudno wskazać fale dezinformacji. Platforma ta służy głównie do dzielenia się informacjami branżowymi, opiniami i przemyśleniami. Nikt nie używa jej raczej do masowego rozpowszechniania fałszu – podsumowuje ekspert w rozmowie z XYZ.

Jak Polska wygląda na tle Słowacji, Hiszpani i Francji?

Skala dezinformacji na poszczególnych platformach cyfrowych różni się w zależności od kraju. Po wyłączeniu LinkedIna z porównań okazuje się, że w Polsce i Hiszpanii poziom dezinformacji jest zbliżony na wszystkich platformach społecznościowych.

Inaczej wygląda sytuacja we Francji i na Słowacji. Nad Sekwaną najwięcej fałszywych treści odnotowano na TikToku (40 proc.), a następnie w serwisie X i na Facebooku (po 20 proc.). Na Słowacji TikTok i Facebook również osiągnęły najwyższe wskaźniki (po 18 proc.).

Krótkie, emocjonalne formaty wideo sprzyjają podatności na manipulację – użytkownicy częściej reagują emocjonalnie niż analitycznie.

– Treści angażujące emocjonalnie, często uproszczone i oparte na obrazach, są bardziej podatne na zniekształcenia faktów i manipulacje – tłumaczy Jakub Śliż.

Platformy cyfrowe pozwalają zarabiać na dezinformacji

Z badań wynika, że algorytmy platform wciąż premiują konta publikujące kontrowersyjne lub zmanipulowane treści. Na wszystkich analizowanych serwisach – poza LinkedInem – profile szerzące dezinformację uzyskują więcej reakcji i komentarzy niż konta wiarygodne. Rzecz jasna – w przeliczeniu na liczbę obserwujących. Największe różnice występują na YouTube, gdzie takie materiały mogą liczyć na nawet ośmiokrotnie większe zaangażowanie.

Algorytmy platform wciąż premiują konta publikujące kontrowersyjne lub zmanipulowane treści.

Analiza wykazała także, że systemy monetyzacji nie eliminują w pełni zarabiania na dezinformacji. Aż 76 proc. kanałów o niskiej wiarygodności na YouTube nadal uczestniczyło w programie partnerskim. Na Facebooku co piąta strona szerząca dezinformację mogła zarabiać na swoich treściach.

„Systemy demonetyzacji są niespójne i nieskuteczne, zwłaszcza w serwisach wideo i reklamowych” – podsumowują autorzy raportu.

Główne wnioski

  1. W przypadku Polski, Słowacji, Francji i Hiszpanii najwięcej treści dezinformujących pojawia się na TikToku – aż 20 proc. wpisów, po uwzględnieniu ich zasięgów, wprowadzało odbiorców w błąd. Na Facebooku było ich 13 proc., a w serwisie X – 11 proc. Niższe wyniki odnotowano na YouTube i Instagramie (po 8 proc.).
  2. LinkedIn okazał się relatywnie odporny na nieprawdziwe treści – po uwzględnieniu zasięgów stanowiły one zaledwie 2 proc. wszystkich wpisów.
  3. – Publikowanie treści pod własnym imieniem i nazwiskiem, często w kontekście zawodowym, zwiększa odpowiedzialność za udostępniane informacje i ogranicza skalę celowych manipulacji – wyjaśnia Jakub Śliż, prezes Stowarzyszenia Pravda.