Orbán u Trumpa: Złoty czas
Węgierski premier Viktor Orbán był jedynym politykiem europejskim tej rangi, który w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich w USA postawił wszystkie karty na Donalda Trumpa. A gdy ten wygrał, wygrał i on. Teraz liczy tantiemy. Trump lubi Orbána. Dwukrotnie gościł węgierskiego premiera w swej prywatnej rezydencji Mar-A-Lago na Florydzie, jako jedynego polityka z naszego regionu zaprosił do Egiptu, gdy podpisywano porozumienia dotyczące Gazy, a teraz, gdy witał go w Białym Domu, wskazał palcem i powiedział: „Wielki przywódca”.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Na czym dziś bazuje fenomen politycznych "doskonałych stosunków" Węgier i USA.
- Czy Viktor Orbán zagwarantował dodatkowe zaopatrzenie surowców energetycznych i obejście amerykańskich sankcji na rosyjskie dostawy.
- Na czym polegają problemy Viktora Orbána, związane z wewnętrzną sytuacją polityczną w kraju dotyczącą m.in. inflacji i recesji.
Viktor Orbán do perfekcji opanował technikę, którą sam nazwał "páva tánc" – tańcem pawia. Tak stroszy piórka i się ustawia, by się przypodobać rozmówcy. A ponieważ Trump pochlebstwa uwielbia, więc Orbán przy każdej okazji podkreśla, że Trump to najlepszy amerykański prezydent od czasów Abrahama Lincolna i George’a Washingtona, wielki mąż stanu, na dodatek taki, który – jak on sam – należy do „obozu pokojowego” i na dodatek „zakończył już osiem wojen”.
To dużo, ale jest jeszcze jedna, kto wie, czy nie najpoważniejsza przyczyna tej mocnej osobistej więzi. W przekonaniu Trumpa i ludzi go otaczających Orbán to wizjoner, który już w lecie 2014 r. ogłosił budowę u siebie nieliberalnej demokracji.
Nie tylko o wzajemne pochlebstwa chodzi, lecz głęboką zbieżność ideową i programową, która prowadzi węgierskiego premiera do śmiałych tez, które sformułował w obszernym wywiadzie dla rządowego dziennika „Magyar Nemzet” na pokładzie samolotu lecącego do Waszyngtonu (wynajętego od Wizz Air, przecież w węgierskim posiadaniu).
Mówił, że stosunki z Ameryką są teraz „najlepsze w historii”. Cieszy się z doskonałych osobistych relacji z amerykańskim prezydentem oraz zaszczytów, jakich dostąpiło u Trumpa niewielu innych polityków na świecie i żaden z naszego regionu, a nawet Europy, może z wyjątkiem prezydenta Finlandii Alexander Stubba, goszczącego na jego ulubionym polu golfowym w Mar-A-Lago.
Węgierski premier w golfa nie gra, choć w odrestaurowanej rezydencji po Habsburgach w Hatvanpuszta, o czym ostatnio zrobiło się głośno, takie pole golfowe też ma. Ale i tak jest dumny ze znakomitych relacji z Trumpem, stąd mówi o „nowym rozdziale w stosunkach węgiersko-amerykańskich” i ich „złotej erze”, a nawet o „współpracy nuklearnej”. Przy okazji podszczypując Joe Bidena za to, że wcześniej „przeszkadzał”, co musiało się spodobać obecnemu gospodarzowi Białego Domu.
Ropa, gaz i paliwo
Premier zabrał ze sobą cały garnitur najważniejszych polityków i biznesmenów w kraju, łącznie aż 180 osób, w tym niemal połowę gabinetu, od szefa dyplomacji przez ministrów komunikacji, obrony, technologii czy zdrowia, po m.in. szefa firmy farmaceutycznej Gedeon Richter, koncernu paliwowego MOL oraz dyrektora wykonawczego rosyjskiej z rodowodu, modernizowanej od lat elektrowni atomowej w Paks.
Ci dwaj ostatni znaleźli się w delegacji nie bez powodu. W tym samym dniu, 7 listopada, jeszcze przed rozmowami w Białym Domu, szefowie dyplomacji Marco Rubio oraz Péter Szijjártó podpisali porozumienia dotyczące dostaw amerykańskiego gazu skroplonego (LNG) na Węgry (kontrakt opiewa na sumę 600 mln dolarów, ok. 200 mld forintów), a także na dostarczanie paliwa jądrowego (uranu) przez firmę Westinghouse (suma 100 mln dolarów – ok., 33,5 mld forintów).
Czekamy na szczegóły rozmów ministra obrony Kristófa Szalay-Bobrovniczkyego z wiceszefem Pentagonu, Elbridgem F. Colby, bowiem dodatkowe zakupy amerykańskiego sprzętu wojskowego były i są planowane. Dotychczas węgierski minister zapowiedział tylko „szeroką współpracę" dwustronną w dziedzinie bezpieczeństwa i zbrojeń. Co to naprawdę oznacza, pokaże dopiero czas, ale ważne jest to, iż strona amerykańska najwyraźniej nie przyjęła argumentów węgierskiej opozycji, twierdzącej, iż rosyjskie wpływy na Węgrzech są ekspansywne. Co z tego wszystkiego wyniknie, nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że strona węgierska położyła na stole u Trumpa kontrakt opiewający nawet na 20 mld dolarów, na zakup 10 małych modułowych reaktorów jądrowych (Small Modular Reactor – SMR). Wstępne memorandum na ten temat zostało w trakcie tych rozmów podpisane. To są niemałe sumy w świetle oficjalnych danych, zgodnie z którymi Węgry do końca października przeznaczyły aż 700 mld forintów na dostawy rosyjskiego gazu.
Nawet jeśli są to jeszcze tylko ustalenia na papierze, takie umowy musiały zadowolić Trumpa, jeszcze bardziej niż otwarcie i przed kamerami wypowiadane pochlebstwa ze strony gościa. Orbán natomiast upiekł w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu, bowiem zapewnił amerykańskie paliwo dla rosyjskiej z rodowodu elektrowni jądrowej, a przy okazji zagwarantował sobie dodatkowe zaopatrzenie surowców energetycznych – i obejście amerykańskich sankcji na rosyjskie dostawy.
Czego nie ukrywał i o czym mówił w wywiadach dla węgierskich podporządkowanych sobie mediów, jadąc teraz do Waszyngtonu, miał dwa podstawowe cele: uzyskać derogacje i wyjść spod amerykańskich sankcji ostatnio nałożonych na rosyjskie giganty paliwowe, Rosnieft i Łukoil, dominujące na węgierskim rynku dostawców, a także utrzymać na agendzie odłożony w czasie szczyt Trump-Putin w Budapeszcie.
W tej pierwszej kwestii Orbán argumentował, iż Węgry nie mają dostępu do morza i „są skazane na rosyjskie dostawy”, co Trump po rozmowach przyjął i niemal dosłownie je publicznie, przed kamerami powtórzył. Otwarta kwestia, na jak długo Węgrzy otrzymali to wyłączenie spod embargo, bo ich premier mówi o „nieograniczonym czasie”, a źródła amerykańskie tylko o... roku. Jak będzie, zobaczymy.
Ważne jest również to, że Węgrzy wynegocjowali amerykańskie błogosławieństwo na dywersyfikację dostaw, by otwierać nową nitkę, tzw. szlak południowy przez Turcję i Chorwację – w ten sposób, drogą morska i lądową, otrzymywać zarówno rosyjskie, jak i amerykańskie surowce.
Wybory – wysoka stawka
O jeszcze jednej, kluczowej teraz dla Viktora Orbána kwestii na pewno mówiono, tyle że nie przy otwartych kamerach. Rządzący krajem – ostatnio coraz bardziej jednoosobowo – premier ma bowiem poważne kłopoty na scenie wewnętrznej. Gospodarka oscyluje w granicach recesji, doskwiera inflacja i drożyzna. Praktycznie we wszystkich sondażach, nawet tych sporządzanych przez podporządkowane rządowi pracownie, przegrywa z opozycyjną partią Tisza (Szacunek i Wolność) Pétera Magyara, który podczas niedawnych obchodów święta narodowego 23 października, w dzień wybuchu węgierskiej rewolucji 1956 r. na masowym wiecu udowodnił, że to on sprawuje teraz w kraju rząd dusz.
Dlatego Orbán za wszelką cenę ubiegał się i ubiega o „szczyt pokojowy” w Budapeszcie i odłożone spotkanie w węgierskiej stolicy prezydentów Donalda Trumpa i Władimira Putina, bo to raz jeszcze podniosłoby jego notowania i utrzymało – w oczach wielu na Węgrzech – rangę męża stanu o światowej renomie. Do pewnego stopnia te zabiegi przyniosły rezultat, bowiem Trump stwierdził publicznie, że „nie wyklucza” takiego spotkania – i tym samym swej wizyty w węgierskiej stolicy.
Jednakże, jak się wydaje, nawet takie spotkanie na szczycie Orbána nie uratuje. Obok rosyjskiej ropy i gazu a teraz też amerykańskiego paliwa i sprzętu, jak najszybciej musi on jeszcze „kupić” więcej elektoratu. Pierwsze kroki już poczynił, zapowiadając nie tylko 13, ale nawet 14 emeryturę. A ponieważ w tym rozdaniu rządzi już nieprzerwanie od 16 lat, więc wiadomo, że w ostatniej fazie kampanii nie zawaha się, w obronie swych pozycji, obiecać a nawet rozdać dużo.
Przy czym i tak ma przecież niemal jedną trzecią elektoratu, bowiem korzystając z konstytucyjnej większości, skutecznie wcielił w życie proces zwany w fachowej literaturze „state capture”, czyli zawłaszczenia państwa. Tym samym ma w swoich rękach wszystkie służby i instytucje oraz siłę polityczną i ekonomiczną. Natomiast jego przeciwnik Péter Magyar może liczyć jedynie na masowe poparcie oraz rosnące niezadowolenie, bowiem na Węgrzech wysoka inflacja i niebywała korupcja w wydaniu rządzących, co opozycja umiejętnie wyeksponowała, dotarła do świadomości i kieszeni ludu.
Tym samym, w ramach toczącej się już kampanii – wybory zaplanowano na 6 kwietnia – trwa aksjologiczne starcie między suwerenistami, wspieranymi przez Trumpa, i zwolennikami dalszej i pogłębionej integracji, popieranymi przez instytucje w Brukseli. Tej Brukseli, którą Orbán, przy wsparciu amerykańskiego prezydenta, otwarcie uznaje za „obóz wojny”. I konsekwentnie mówi, że w zwycięstwo Ukrainy nie wierzy, w obecności Trumpa je podważa, mówiąc „cuda się zdarzają”, a on przecież „chce pokoju”. Nie dodaje tylko jednego, że na rosyjskich warunkach. A to nie podoba się też wielu Węgrom. Na wspomnianym wyżej wiecu partii Tisza na Placu Bohaterów w centrum Budapesztu 23 października zebrane niezliczone tłumy skandowały: „Ruscy do domu”.
To hasło przypisywane jest Orbánowi, gdy wchodził na wielką polityczną scenę w czerwcu 1989 r. na dokładnie tym samym placu, co wypomniał mu Magyar, nawet cytując jego słowa. Wtedy "Ruscy" mieli iść do domu, dzisiaj natomiast są w domu – tyle że w węgierskim, pod rządami Orbána. Trumpowi jak widać, to nie przeszkadza, ale Węgrom jednak tak. Dlatego stawka najbliższych wyborów na Węgrzech jest tak wysoka.
Główne wnioski
- Premier Orbán udowodnił, że gra politycznie ostro.
- Jeden cel, którym było wyłączenie Węgier spod amerykańskich sankcji na rosyjską ropę i gaz, udało się osiągnąć. Pytanie, czy uda się Orbánowi, w co otwarcie gra, ściągnąć do Budapesztu podczas kampanii prezydentów Trumpa i Putina, co zdecydowanie zwiększyłoby jego szanse zwycięstwa w nadchodzących wyborach.
- Wizyta Orbána i rozmowy w Białym Domu dowodzą, że suwereniści i patrioci po obu stronach Atlantyku trzymają się razem i mówią, że stanowią „obóz pokoju”. Niestety nie dodają, że na rosyjskich warunkach, co w trudnej sytuacji stawia władze Unii Europejskiej i stolice państw członkowskich, zwłaszcza Warszawę, mocno teraz skłóconą z Budapesztem. Taki stan rzeczy nie poprawia niestety naszego wizerunku w Waszyngtonie. Dlatego polski rząd ma kłopot nie tylko z Orbánem, ale także z prezydentem USA, głównym gwarantem naszego bezpieczeństwa.