Kategorie artykułu: Polityka Społeczeństwo

Co trzeci uczeń wybiera edukację zdrowotną. Prawica i Kościół wpływają na niską frekwencję

Edukacja zdrowotna nie cieszy się dużą popularnością. W zajęciach bierze udział ok. 30 proc. wszystkich uprawnionych uczniów. Udział w zajęciach w szkołach ponadpodstawowych jest kilkukrotnie niższy niż w podstawówkach. Ministra edukacji Barbara Nowacka chciała początkowo, by udział w zajęciach był obowiązkowy, ale nie uzyskała zgody konserwatywnej części koalicji.

Barbara Nowacka
Ministra edukacji Barbara Nowacka chciała, by udział w edukacji zdrowotnej był obowiązkowy. Fot. PAP/ Andrzej Jackowski

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak wygląda udział w zajęciach edukacji zdrowotnej.
  2. Co o danych mówi ministra edukacji Barbara Nowacka.
  3. Jak oceniany jest start przedmiotu.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Ministerstwo Edukacji Narodowej zaprezentowało dane dotyczące udziału uczniów w zajęciach edukacji zdrowotnej. Dane obejmują niemal 100 proc. szkół. Łącznie w zajęciach uczestniczy 920 925 uczniów – ok. 30 proc. wszystkich uprawnionych.

Na edukację zdrowotną najliczniej chodzą uczniowie szkół podstawowych – 804 539 osób (40,36 proc. uprawnionych).

Edukacja zdrowotna. Zaledwie co dziesiąty licealista jest zapisany

Udział w tych dodatkowych zajęciach w szkołach ponadpodstawowych jest znacznie niższy. W liceach ogólnokształcących uczestniczy 55 003 uczniów, co oznacza, że na edukację zdrowotną chodzi zaledwie co dziesiąty licealista (10,08 proc.). Jeszcze niższy udział jest wśród uczniów techników – 30 729 osób (7,78 proc.). W branżowych szkołach I stopnia na edukację zdrowotną uczęszcza 27 457 uczniów (14,4 proc.), a w szkołach artystycznych 3 083 uczniów (18,33 proc.).

Największy odsetek uczniów zapisanych na edukację zdrowotną jest w województwie wielkopolskim – 38,59 proc. Najmniejszy w województwie podkarpackim – 17,19 proc.

Ikona wykres interaktywny Wykres interaktywny

Duże miasta. Największy udział w zajęciach jest w Gorzowie Wielkopolskim

Poza danymi z podziałem na województwa resort zaprezentował również dane dotyczące wybranych dużych miast.

Spośród wskazanych miast najliczniej na edukację zdrowotną chodzą uczniowie z Gorzowa Wielkopolskiego – 35,66 proc. uczniów. Najniższy wynik notuje Rzeszów, gdzie na edukację zdrowotną uczęszcza 14,49 proc. uczniów.

W Warszawie na zajęcia chodzi 27,92 proc. uczniów. Wyższy odsetek uczestników odnotowano m.in. w Łodzi, Katowicach, Gdańsku, Szczecinie i Poznaniu.

Ikona wykres interaktywny Wykres interaktywny

Spór wokół edukacji seksualnej

Edukacja zdrowotna to nowy przedmiot, który znalazł się w szkolnych planach od bieżącego roku szkolnego. Wprowadzenie go promowała Barbara Nowacka, ministra edukacji narodowej z Koalicji Obywatelskiej. Obejmuje takie zagadnienia jak wartości, zdrowie fizyczne, aktywność fizyczna, odżywianie, zdrowie psychiczne, zdrowie społeczne, dojrzewanie (w szkołach podstawowych), zdrowie seksualne, zdrowie środowiskowe, Internet i profilaktyka uzależnień oraz system ochrony zdrowia (w szkołach ponadpodstawowych).

Tematyka zdrowia seksualnego wywołała kontrowersje. Ten element programu nauczania budził sprzeciw nie tylko wśród polityków opozycyjnej prawicy, lecz także w bardziej konserwatywnej frakcji koalicji rządzącej. Początkowo udział w zajęciach miał być obowiązkowy dla wszystkich uczniów. W styczniu prezes PSL i wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdził, że nie zgadza się, by zajęcia były obowiązkowe. Pomimo deklaracji Barbary Nowackiej, która broniła przedmiotu, premier Donald Tusk oraz ówczesny kandydat na prezydenta RP Rafał Trzaskowski poparli stanowisko szefa PSL.

W kolejnych miesiącach politycy PiS budowali negatywną narrację wokół przedmiotu. Brali w tym udział również biskupi, którzy w listach odczytywanych w parafiach wyrażali krytyczny stosunek do edukacji zdrowotnej. Konserwatywna prawica opowiada się za przekazywaniem wiedzy o zdrowiu seksualnym w rodzinie, a nie w szkole. Istotnym punktem negatywnej kampanii wokół edukacji zdrowotnej była decyzja pary prezydenckiej, która wypisała swojego nastoletniego syna z zajęć.

Nowacka: zainteresowanie jest mimo negatywnej kampanii

Ministerstwo Edukacji Narodowej twierdzi, że frekwencja zależy od organizacji pracy szkoły oraz umiejscowienia przedmiotu w planie lekcji. Jako istotny czynnik wskazuje również uwarunkowania lokalne. MEN zwraca uwagę na systematyczny spadek odsetka uczniów biorących udział w zajęciach wychowania do życia w rodzinie. W roku szkolnym 2019/2020 było to 50,38 proc., a w roku 2024/2025 już tylko 33 proc.

Ministra Barbara Nowacka w rozmowie z XYZ przyznaje, że cieszy ją zainteresowanie przedmiotem mimo skali kampanii negatywnej. Gdy pytamy, czy rozważa, by od kolejnego roku szkolnego przedmiot był obowiązkowy, przypomina, że od początku była za takim rozwiązaniem.

– Frekwencja na edukacji zdrowotnej (30 proc.) jest podobna do tej na wychowaniu do życia w rodzinie w 2024 r. – wynosiła wtedy 33 proc. Ale przez nieobowiązkowość zajęć oczywiście uczestnictwo jest nieduże. Przedmiot jest dobrze oceniany, z bardzo dobrą podstawą programową przygotowaną przez praktyków i ekspertów. MEN od początku proponował, aby był obowiązkowy – mówi Barbara Nowacka.

Szkolna rzeczywistość

Strona społeczna, która popierała obowiązkowość przedmiotu, przyznaje, że czuje rozczarowanie. Paweł Mrozek, maturzysta oraz założyciel ruchu Akcja Uczniowska, zwraca uwagę na aspekt polityczny oraz realia szkolne.

– Zaczynając od szkolnej rzeczywistości, nie było tak, że uczniowie kierowali się aferą polityczną. Kierowali się raczej pewnym rodzajem zdrowego rozsądku w kontekście liczby szkolnych obowiązków. Znamy przypadki, w których uczniowie kończyli lekcje jednego dnia o 18:00, a następnego mieli mieć edukację zdrowotną o 7:00. W międzyczasie trzeba odrobić zadania domowe, przygotować się do sprawdzianów oraz dotrzeć do szkoły. To kwestie organizacyjne – nie ma tu mowy o bezpośrednim wpływie polityki na decyzje uczniów – mówi Paweł Mrozek.

Polityczna klęska

Założyciel Akcji Uczniowskiej przyznaje, że spodziewał się, iż frekwencja nie będzie wysoka, jednak niski udział licealistów w zajęciach – a także niższy niż na wychowaniu do życia w rodzinie – go zaskoczył. Młodzieżowy aktywista dodaje, że sytuacja wokół edukacji zdrowotnej to klęska polityków, którzy ją wprowadzali.

– Edukacja zdrowotna została przygotowana świetnie, a podstawa programowa odpowiada wyzwaniom współczesności. Ministra Nowacka dowiedziała się chyba na końcu, że przedmiot będzie nieobowiązkowy. Polityczne kalkulacje doszły do głosu, a tak być nie powinno, zwłaszcza, że rząd zapowiadał odpolitycznienie polskiej szkoły. Przedmiot „edukacja zdrowotna” padł ofiarą polityki, która nie powinna wchodzić w obszar edukacyjny. Jeżeli rządzący mówią o odpolitycznieniu szkoły, to powinni mieć w tym udział eksperci. To porażka, z którą nikt nie chce się identyfikować, ale brakuje przeprosin, przyznania się do błędu oraz wzięcia się do roboty, by od nowego roku szkolnego przedmiot był obowiązkowy. We wrześniu kolejnego roku może być jednak kolejna kampania wyborcza – mówi Paweł Mrozek.

Polityczne kalkulacje doszły do głosu, a tak być nie powinno, zwłaszcza, że rząd zapowiadał odpolitycznienie polskiej szkoły. Przedmiot „edukacja zdrowotna” padł ofiarą polityki, która nie powinna wchodzić w obszar edukacyjny.

"Nierówności społeczne w dostępie do wiedzy"

Pozytywów dopatruje się dr Konrad Ciesiołkiewicz, wiceprzewodniczący Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15, wykładowca Uczelni Korczaka. Start przedmiotu uważa za dobrą informację, jednak jego zdaniem zajęcia powinny być obowiązkowe. Obecną nieobowiązkowość traktuje jako rodzaj pilotażu.

– To, że frekwencja będzie niższa, niż byśmy chcieli, było oczywiste przy fakultatywnym charakterze zajęć i braku woli politycznej, by uczynić je obowiązkowymi. Wolałbym, aby przedmiot objął wszystkie osoby małoletnie, zwłaszcza w szkołach podstawowych. Główny powód to zmniejszenie nierówności społecznych w dostępie do wiedzy i informacji. One mają ogromny wpływ na zdrowie publiczne oraz zdrowie i życie konkretnych osób – przyznaje dr Konrad Ciesiołkiewicz.

Wolałbym, aby przedmiot objął wszystkie osoby małoletnie, zwłaszcza w szkołach podstawowych. Główny powód to zmniejszenie nierówności społecznych w dostępie do wiedzy i informacji.

Wiceprzewodniczący Państwowej Komisji ds. pedofilii zwraca uwagę, że wiedza przekazywana na tych zajęciach może chronić przed krzywdzeniem seksualnym. Edukację zdrowotną traktuje jako część systemu przeciwdziałania przemocy wobec dzieci i młodzieży. Jak podkreśla ekspert, krzywdzenie seksualne często ma miejsce w najbliższym otoczeniu.

– W 9 na 10 sytuacji krzywdzenie dzieje się w bliskim kręgu. Środowisko, w którym dochodzi do tego rodzaju przemocy, nie będzie wspierać ani zapisywać dziecka na ten przedmiot. Często może nie być świadomości, że to ważne, albo może to być sprzeczne z interesem tego środowiska. Zdarza się, że dzieci przez wiele lat nie potrafią nazwać przemocą seksualną tego, czego doświadczają, bo sprawca robi wszystko, by sytuację normalizować, a dzieci nie mają punktów odniesienia – podkreśla dr Konrad Ciesiołkiewicz.

Dr Ciesiołkiewicz przyznaje, że dynamika społeczno-polityczna wzięła górę nad staraniami ministerstwa, by w zajęciach brali udział wszyscy uczniowie. Jego zdaniem osoby oraz instytucje popierające przedmiot powinny zaangażować się w to, by zmniejszyć strach przed edukacją zdrowotną – zwłaszcza te, których celem jest ochrona małoletnich.

„Demonizowanie szkodzi dzieciom”

Wykładowca Uczelni Korczaka ma nadzieję, że sama obecność przedmiotu w szkołach, choćby w formie nieobowiązkowej, pomoże się z nim oswoić. Jego zdaniem nauczanie go oraz pokazanie, że jest nieszkodliwy i potrzebny, może uspokoić tych, którzy „ferowali wyroki przed wejściem w życie podstawy programowej” i straszyli rodziców oraz młodzież.

– Mamy ogromne grupy społeczne, które niestety edukacji zdrowotnej, a zwłaszcza jej części związanej z seksualnością, boją się jak diabeł święconej wody. To demonizowanie, które szkodzi dzieciom. Mam nadzieję, że ten rok szkolny pokaże, iż to przedmiot, który może być dobrze prowadzony – często uczą go nauczyciele i nauczycielki obecni w szkołach od lat, osoby znane i darzone zaufaniem – zauważa dr Konrad Ciesiołkiewicz.

Wykładowca ma nadzieję, że coraz więcej osób dostrzeże, jak bardzo ten przedmiot może wspierać młodych ludzi w poprawie jakości życia.

– To leży w interesie nas wszystkich. Można przekonywać i pokazywać praktykę. Gdy przedmiot jest już nauczany, nie będzie można straszyć tym, co nie istnieje. Warto pokazywać dobre przykłady tego, jak edukacja zdrowotna może realnie pomóc. Niska frekwencja jest apelem o większą pracę, by w kolejnym roku szkolnym przedmiot objął wszystkie dzieci i młodzież w szkołach podstawowych – uważa ekspert.

Mam nadzieję, że ten rok szkolny pokaże, iż to przedmiot, który może być dobrze prowadzony – często uczą go nauczyciele i nauczycielki obecni w szkołach od lat, osoby znane i darzone zaufaniem.

Główne wnioski

  1. W zajęciach edukacji zdrowotnej bierze udział 920 925 uczniów. To zaledwie ok. 30 proc. ogółu. Największy odsetek uczniów zapisanych na zajęcia jest w województwie wielkopolskim, najniższy – w podkarpackim. Najliczniejszą grupę uczestników stanowią uczniowie szkół podstawowych, najmniejszą – uczniowie techników.
  2. Ministra Barbara Nowacka przyznaje, że na niewielką chęć udziału w zajęciach wpłynęła narracja hierarchów kościelnych oraz polityków prawicy. Jej zdaniem zajęcia powinny być obowiązkowe.
  3. Dr Konrad Ciesiołkiewicz również uważa, że edukacja zdrowotna powinna być obowiązkowa. Podkreśla, że bieżący rok szkolny może stać się szansą na odwrócenie negatywnej narracji przeciwników przedmiotu. Z kolei Paweł Mrozek z Akcji Uczniowskiej ocenia, że politycy ponieśli porażkę.