Kategoria artykułu: Świat

Spór o Tajwan. Jak Tokio i Pekin walczą na słowa

Za spięciami dyplomatycznymi w Azji Wschodniej idą potyczki na słowa, karykatury i posty w mediach społecznościowych. Po stwierdzeniu japońskiej premier o możliwym użyciu wojska w związku z sytuacją na Tajwanie Chińczycy wyciągnęli z szafy demony II wojny światowej.

Zrzut ekranu z czterema karykaturami politycznymi
Fragment postu opublikowanego w mediach społecznościowych przez chińską ambasadę w Manili. Kontrolowane przez Pekin profile publikują materiały dyskredytujące szefową japońskiego rządu za jej wypowiedź o Tajwanie. Fot. materiały prasowe

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. W jaki sposób chińskie media państwowe i powiązane z rządem konta na platformach społecznościowych starają się zdyskredytować szefową rządu Japonii i jakich narzędzi do tego używają.
  2. Jak chińska dyplomacja zareagowała na słowa Takaichi o hipotetycznym użyciu wojska w związku z sytuacją na Tajwanie i jakie stanowisko zajmuje Tokio.
  3. Jaki cel ma w rzeczywistości kampania informacyjna władz w Pekinie.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Chińska machina medialna i internauci od ponad dwóch tygodni prowadzą zmasowaną kampanię propagandową wymierzoną w premier Japonii Sanae Takaichi. Powiedzieć, że japońska polityk jest w niej przedstawiana w niekorzystnym świetle, to jak nic nie powiedzieć.

Szefowa rządu w Tokio w chińskich memach i na karykaturach występuje jako wiedźma, oficer w imperialnym mundurze, podpalaczka i miłośniczka ładunków wybuchowych.

Na początku miesiąca Takaichi przekroczyła najczerwieńszą z czerwonych linii, które wyznaczył Pekin. Powiedziała, że zbrojny atak Chin na Tajwan stanowiłby „egzystencjalne zagrożenie” dla jej kraju i uzasadniałby użycie przez Japonię jej własnych sił zbrojnych. Słowa konserwatywnej polityk wywołały silną reakcję Państwa Środka, które uważa Tajwan za swoją zbuntowaną prowincję. Teraz władze w Pekinie żądają, aby przywódczyni sąsiedniego państwa wycofała swoje słowa i nie przebierają w środkach, aby ją oczernić.

Chińczycy wypominają Japonii imperialną przeszłość, okupację i zbrodnie dokonane podczas II wojny światowej. Tokio skupia się na teraźniejszości. Argumentuje, że ma prawo do oceny, co stanowi dla niego zagrożenie i przekonuje, że w praktyce nie zmienia stanowiska wobec Tajwanu. Japończyków łączą z demokratyczną wyspą historyczne, gospodarcze i strategiczne więzi. Pekin i partyjne media twierdzą, że wypowiedzi premier świadczą o powrocie do japońskiego „militaryzmu”.

Social media płoną

Na jednym z satyrycznych rysunków umieszczonych w sieci przez agencję informacyjną Xinhua Takaichi tańczy na skraju przepaści nad morzem płomieni w towarzystwie złowrogiego widma „militaryzmu”. Na innym przedstawiono ją, gdy pali książkę opisaną jako „japońska pacyfistyczna konstytucja”. Za Wielkim Murem popularność zdobył nawet hiphopowy teledysk, w którym powtarza się oskarżenie, że Takaichi „igra z ogniem”. Chińskie media rozpowszechniają też fotografie z ubiegłotygodniowego spotkania chińskich i japońskich dyplomatów w Pekinie. Wysłannik Tokio wydaje się na nich kłaniać swojemu rozmówcy, który trzyma ręce w kieszeniach. Upublicznienie tych zdjęć oprotestowały władze w Tokio.

Powiązane z chińskim wojskiem konto China Military Bugle, obecne na zachodnich portalach społecznościowych, 20 listopada opublikowało dwujęzyczną animację zatytułowaną „Ci, którzy igrają z ogniem, w końcu się spalą". Pojawił się na nim także siedmiosekundowy klip pokazujący japońską polityk na pokładzie okrętu z czasów imperialnych. Takaichi trzyma lunetę i bombę, a po chwili sama się podpala i wypada za burtę. Autor innej ilustracji umieścił Takaichi w magazynie amunicji, przedstawiając, jak bawi się materiałami wybuchowymi.

Takie materiały zalały chiński internet – zwłaszcza platformy Douyin i Weibo, gdzie hasztagi związane z Japonią niemal codziennie dominują na liście trendów. Ale są także masowo udostępniane na zablokowanych za Wielkim Murem zachodnich portalach: Facebooku, Instagramie oraz X.

Bojowi dyplomaci

Wszystkie te materiały towarzyszyły szerszej reakcji przedstawicieli Pekinu. Minister spraw zagranicznych Wang Yi w ubiegłą niedzielę ostro skrytykował władze w Tokio: „To szokujące, że urzędująca japońska przywódczyni otwarcie wysyła niewłaściwy sygnał o próbie interwencji militarnej w kwestii Tajwanu”. Według oświadczenia opublikowanego później na stronach MSZ Chin Wang stwierdził też, że wszystkie kraje mają obowiązek przeciwdziałania „odrodzeniu japońskiego militaryzmu”. Stały przedstawiciel Chin przy ONZ Fu Cong argumentował na sesji Zgromadzenia Ogólnego, że uwagi Takaichi były rażącą ingerencją w wewnętrzne sprawy Chin. Rząd wydał też ostrzeżenie dla podróżnych, wzywając swoich obywateli do unikania wizyt w Japonii, odwołał koncerty japońskich artystów i wstrzymał import tamtejszych owoców morza.

W niedzielę Sanae Takaichi podkreśliła, że mimo trwającego kryzysu Japonia pozostaje otwarta na wszelkie formy dialogu z Chinami.

– Nie zamknęliśmy żadnych drzwi – powiedziała Takaichi.


Temperaturę sporu podnoszą tymczasem tzw. wilczy wojownicy – chińscy dyplomaci rutynowo używający konfrontacyjnego języka. Pracownicy ambasady ChRL w Manili napisali na X: „Dzisiejsze Chiny nie są już Chinami przeszłości. Jeśli Japonia waży się na militarną interwencję w Cieśninie Tajwańskiej, będzie się to równało aktowi agresji i Chiny z pewnością przeprowadzą zdecydowany kontratak”. Postowi towarzyszą cztery karykatury Takaichi, z których jedna przedstawia ją jako czarownicę.

W samej Japonii największe kontrowersje wywołały wypowiedzi chińskiego ambasadora i post konsula generalnego w Osace. W usuniętym później twitterowym wpisie konsul Xue Jian umieścił link do artykułu o Takaichi z komentarzem, w którym zasugerował, że jego kraj nie będzie miał innego wyboru, jak tylko „odciąć tę brudną szyję, która się na nas rzuciła”. Japończycy złożyli formalny protest w chińskim MSZ, nazywając wypowiedź dyplomaty “wysoce niewłaściwą”.

Hu Xijin, wieloletni szef propagandowego chińskiego tabloidu „Global Times”, napisał w połowie listopada, że Takaichi „podżegała” do sporu.

– Jeśli Japonia ośmieli się wydalić chińskich dyplomatów, Chiny niechybnie się odwzajemnią –stwierdził Hu Xijin.

Wykorzystał też okazję, aby nazwać przywódczynię sąsiedniego państwa „złą wiedźmą”, która doprowadziła do eksplozji nienawiści pomiędzy Chińczykami a Japończykami.

Zrzut ekranu z treścią posta
We wpisie na platformie X były redaktor naczelny tabloidu "Global Times", wydawanego przez Komunistyczną Partię Chin, oskarżył japońską premier o wzniecanie nienawiści między narodami.

Chiny o historycznej winie Japonii

Prof. Dominik Mierzejewski, kierownik Ośrodka Spraw Azjatyckich na Uniwersytecie Łódzkim, przeanalizował redakcyjne komentarze w „Dzienniku Ludowym”. To oficjalna gazeta Komunistycznej Partii Chin. Jego zdaniem historia odgrywa fundamentalną rolę w oficjalnej chińskiej narracji.

– Prawie połowa artykułów „Dziennika Ludowego” opiera swoją ocenę napięć z Japonią na wydarzeniach z przeszłości i przypominaniu o „historycznej odpowiedzialności” władz w Tokio za II wojnę światową. Z komentarzy dziennika wynika, że, co jest zgodne z prawdą, na barkach Japończyków spoczywa odpowiedzialność za dawną agresję i kolonializm. Partyjne media ostrzegają, jednak że niezdolność do uczenia się z historycznych lekcji może rodzić niebezpieczne konsekwencje na przyszłość. Co bardziej istotne Chiny „podkreślają, że w 1945 r. ONZ uznała Tajwan za część Chin, choć wówczas chodziło o Republikę Chińską, a nie Chińską Republikę Ludową". Taka narracja ma uwiarygodnić „zjednoczenie” z Chinami kontynentalnymi – wyjaśnia Dominik Mierzejewski.


Z analizy artykułów publikowanych od 11 do 22 listopada wynika, że na historycznym japońskim imperializmie opierało się 46 proc. argumentów przytaczanych przez „Dziennik Ludowy”. Mniej więcej jedna czwarta narracji dotyczy dzisiejszych napięć. Winę za nie przypisuje się rządowi w Tokio. 22 proc. argumentów skupia się na całościowej krytyce polityki obecnego japońskiego gabinetu. Prawie całkowicie pomijana jest współzależność gospodarcza między oboma państwami. Zdaniem badacza jest to symptomatyczne.

– Partyjny przekaz trafia przede wszystkim do odbiorców wewnątrz Chin, dlatego podkreśla się w nim moralną hierarchię wartości. Dla partii komunistycznej najważniejsze są historia i przypominanie o japońskiej winie. Negatywny obraz Japonii to jedyne „efektywne” narzędzie utrzymania unitarnego statusu Chin. Gospodarka jest traktowana marginalnie także dlatego, że rząd w Pekinie woli skupić uwagę opinii publicznej na suwerenności i godności narodowej. W takiej narracji nie ma miejsca na niuanse, współzależności ani próby kompromisu – ocenia prof. Mierzejewski.

Wspominanie o tym, że Chiny i Japonia są sobie wzajemnie potrzebne, osłabiałoby nacjonalistyczny przekaz Pekinu.

Narracja Pekinu skupia się na historycznych przewinach Japonii i nie ma w niej miejsca na niuanse ani próby kompromisu.


„Rozdmuchana" narracja?


– „Dziennik Ludowy” podkreśla, że Japonia „miesza się” w chińskie sprawy, „prowokuje” i „wywołuje kłopoty”. Wedle gazety to Japonia destabilizuje sytuację, a Chiny reagują defensywnie. Jest to standardowa odpowiedź Pekinu na kryzysy międzynarodowe. Chiński rząd stara się dowieść, że to nie on jest źródłem eskalacji. Partyjna gazeta przedstawia japońskie elity jako dążące do konfrontacji, ale też jako element rozgrywki wewnątrz frakcji rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej – podsumowuje Dominik Mierzejewski.

„Dziennik Ludowy” tylko w jednym miejscu wspomniał o gospodarce. Skupił się na potencjalnych stratach dla japońskiej gospodarki wywołanej spadkiem liczby chińskich turystów.

Czy antyjapońska narracja ma wpływ na zwykłych mieszkańców Chin? O ile spór z Japonią nie stał się dotąd tematem ulicznych dyskusji, to nie mógł umknąć uwadze żadnego użytkownika smartfona.

– Temat jest nieproporcjonalnie rozdmuchany w mediach społecznościowych. Ktoś stara się mocno grać na nacjonalistycznych nastrojach. Rząd stale o tym mówi i wszyscy mamy wrażenie, że to bardzo ważna sprawa – mówi anonimowo mieszkający w Shenzhen pracownik działu HR jednej z dużych firm.

Japończycy murem za premier

– Biorąc pod uwagę obecną trudną sytuację gospodarczą w Chinach, niewykluczone, że podsycanie nastrojów antyjapońskich jest wykorzystywane do odwracania uwagi od wewnętrznych kłopotów – uważa Hiroyuki Takahashi, doświadczony tokijski dziennikarz i specjalista od public relations.

Jak dodaje, w samej Japonii chińska propaganda nie miała praktycznie żadnego wpływu na opinię publiczną, choć jest analizowana przez media.

Jeśli niezwykle napastliwe komentarze chińskich dyplomatów w mediach społecznościowych odniosły jakiś skutek, to wzmocniły poparcie dla rządu Takaichi. Japońskie media szeroko omawiały oświadczenia ambasadora Chin, które zostały określone co najmniej jako nieuprzejme, a nawet zahaczające o groźby i szantaż – mówi Takahashi.

Fakt, że ambasador i konsul swoje konfrontacyjne komentarze opublikowali także po japońsku dodatkowo zszokował opinię publiczną, nienawykłą do agresji słownej. Wywołało to osobną debatę w parlamencie. Partie opozycyjne wzywały do wydalenia dyplomatów. Ale rząd Partii Liberalno-Demokratycznej woli tonować nastroje. Także media zrozumiały, że zbyt ostra reakcja byłaby niekorzystna dla Japonii - wyjaśnia dziennikarz.

Jak podkreśla, reakcje społeczne na twarde stanowisko premier są przeważnie pozytywne.

Jeśli komentarze chińskich dyplomatów w mediach społecznościowych odniosły jakiś skutek, to wzmocniły poparcie dla rządu Sanae Takaichi.

– Poziom poparcia dla rządu oscyluje w okolicach 70 proc., a reakcje prasy są generalnie korzystne dla administracji premier Takaichi. Co prawda niektóre media i politycy krytykowali jej słowa o Tajwanie jako zbyt daleko idące, ale wielu wyborców odebrało je raczej jako klarowne wyłożenie japońskiego stanowiska wobec Chin – mówi Hiroyuki Takahashi.

Według telefonicznego sondażu przeprowadzonego 15 i 16 listopada przez agencję Kyodo Sanae Takaichi popiera 69,9 proc. badanych. Prawie połowa zgodziła się, że Japonia ma prawo do użycia sił samoobrony w przypadku kryzysu militarnego wokół Tajwanu. Przeciwnego zdania było 44 proc. pytanych.

Japońscy internauci zaczęli odpowiadać na chińskie memy i przerabiać niektóre publikowane przez Chińczyków karykatury. Rysunek przedstawiający Sanae Takaichi patrzącą w swoje odbicie, na którym jest ubrana w mundur wojskowy, ma też drugą wersję. Na niej to Xi Jinping patrzy w lustro, widząc w nim… Kubusia Puchatka. Disneyowskiej postaci używano dawniej w satyrycznych materiałach na temat przywódcy Chin, który miał być fizycznie podobny do bajkowego misia.

Czy Japonia przegrywa PR-owo?

Analitycy zwracają uwagę, że mimo konsekwentnej odpowiedzi na poziomie dyplomacji, Japończycy nie osiągnęli tak silnego efektu propagandowego, jak ich adwersarze. Media przytaczają jedynie oficjalne oświadczenia rządu w Tokio.

W rozmowie z agencją Kyodo Shin Kawashima, profesor na Uniwersytecie Tokijskim, wezwał rząd do opracowania silniejszej strategii w mediach społecznościowych. Jego zdaniem Japonia powinna wzmocnić komunikację, stosując różnorodne kanały i w ten sposób skuteczniej przedstawiać swoją perspektywę innym krajom. Jeśli Tokio nie zdoła jasno przedstawić swojego stanowiska, Chiny wykorzystają to do przekonania innych, że to sąsiedzi chcieli zmienić status quo w Cieśninie Tajwańskiej. W efekcie cała wina może spaść na Japonię.

- Nie ma wątpliwości, że japoński rząd nie jest dobry w komunikacji online. Oddolne inicjatywy także prawie nie istnieją, bo ze względów kulturowych Japończycy są bardzo ostrożni w wyrażaniu swoich opinii – przyznaje Hiroyuki Takahashi.

Wielu komentatorów powątpiewa jednak w skuteczność propagandowych działań Chin.

– Chińska reakcja była niejako automatyczna i zaprogramowana, bo sprawa dotyczy Tajwanu i Japonii, a więc dwóch tematów niezwykle wrażliwych dla ChRL – ocenia dr Marcin Przychodniak, analityk do spraw Chin w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Zdaniem eksperta Pekinowi zależy głównie na pokazaniu spójności i konsekwencji chińskiej polityki zagranicznej. Wpływanie na ocenę całego sporu przez innych jest drugorzędne.

Główne wnioski

  1. Po wypowiedzi szefowej rządu Japonii o Tajwanie chińskie państwowe media i internauci prowadzą kampanię propagandową. Wykorzystują do tego m.in. karykatury, memy, klipy wideo i teledyski, w których ostrzegają, że japońska premier dąży do ożywienia „militaryzmu”. Materiały pojawiają się w chińskich i zachodnich mediach społecznościowych. Najważniejszą rolę w chińskiej narracji odgrywa historia i przypominanie o odpowiedzialności Japończyków za II wojnę światową.
  2. Odpowiedź Japonii jest bardziej wyważona, obliczona na wyjaśnianie stanowiska i dialog. Władze w Tokio argumentują, że mają prawo do oceny, co stanowi dla nich zagrożenie. Przekonują, że nie zmieniły stanowiska wobec Tajwanu. Kryzys nie zaszkodził politycznemu poparciu dla Sanae Takaichi, które wyraziło blisko 70 proc. badanych. Prawie połowa zgodziła się, że Japonia ma prawo do użycia sił samoobrony w przypadku kryzysu militarnego wokół Tajwanu.
  3. Do internetowej narracji chińskiej strony dołączyli tzw. wilczy wojownicy – dyplomaci, którzy stosują ostry język do wyrażenia dezaprobaty Pekinu dla stanowiska Japonii. Tokio wystosowało formalny protest przeciwko wypowiedzi chińskiego konsula, który sugerował „odcięcie brudnej szyi” premier Takaichi. Tymczasem Chińczycy przypisują japońskiej polityk winę za „wzniecanie nienawiści” między dwoma narodami.