USA kroi armię, Polska liczy na Strykery. A co z naszym przemysłem i polskimi produktami?
To, że w sektorze zbrojeniowym bardzo przychylnym okiem patrzymy na zakupy z USA, nie jest tajemnicą. Ale niektóre pomysły mogą mrozić krew w żyłach, szczególnie biorąc pod uwagę przemysł rodzimy. Takim pomysłem jest koncepcja pozyskania amerykańskich transporterów opancerzonych Stryker.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jaki nowy rodzaj wozu bojowego może pojawić się w Siłach Zbrojnych RP.
- Jakie wyzwania może nieść jego implementacja do wojska polskiego.
- Jak jego ewentualne pojawienie się w wojsku wpłynie na polski przemysł obronny.
Wojsko polskie zwiększa potencjał. Od wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie pozyskujemy sprzęt za setki miliardów dolarów. Dość przypomnieć tylko zakupy czołgów K2 i Abrams, armatohaubic K9, wyrzutni rakiet HIMARS i K239 Chunmoo, oraz śmigłowców Apache czy samolotów F-35.
A to tylko największe zakupy. W środę minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział zakup okrętów podwodnych w programie Orka ze Szwecji. Z Brytyjczykami budujemy fregaty rakietowe w programie Miecznik, a zakupowy szał nie ma końca.
Niektóre zakupy (czy choćby ich plany) mogą jednak, a nawet powinny, rodzić pytania. I niepokój. Najnowszy pomysł to pozyskanie z nadwyżek armii USA kołowych transporterów opancerzonych Stryker. Po co? Nie wiadomo. Kto wpadł na ten pomysł? Zależy kogo zapytać. Ale Letter of Request (LoR) został do Departamentu Stanu wysłany.
– Prowadzimy różne działania i analizy, w tym także ze Strykerami, ale nie mamy oferty w tym zakresie – ucina rzecznik Agencji Uzbrojenia, płk Grzegorz Polak.
Szybciej, więcej, głupiej. Jak zarżnąć przemysł i nie zyskać nowych możliwości, ale wydać dużo pieniędzy podatnika?
Koncepcja pozyskania kołowych transporterów opancerzonych Stryker pojawiła się w MON-ie stosunkowo niedawno. Cieniem kładzie się na niej geopolityka. Amerykańska armia ewidentnie przegrupowuje się w Europie i zwija zasoby. Nie dotyczy to Polski (na razie), ale coś się dzieje. Część sprzętu może w Europie pozostać. Np. w Polsce.
Chcemy zatem Strykerów. Jak mówi XYZ osoba blisko związana z polskim przemysłem zbrojeniowym, Polacy wysłali LoR na 200 wozów. Przy czym, miałby to być sprzęt używany, najprawdopodobniej z nadwyżek armii amerykańskiej. Choć LoR ma opiewać na ponad 200 maszyn w różnych wariantach to z pewnością z opcją na więcej. Dużo więcej. Mówi się o przedziale 800-1 tys. pojazdów.
Kto wpadł na ten pomysł – nie wiadomo. Jak słyszymy od naszych rozmówców, wojsko miga się od odpowiedzialności i przekonuje, że koncepcja narodziła się w Agencji Uzbrojenia lub Departamencie Polityki Zbrojeniowej MON-u. Agencja Uzbrojenia wskazuje na Sztab Generalny Wojska Polskiego. Temu zaprzecza z kolei jedno z zainteresowanych ministerstw.
„Pozornie wygląda to sensownie". Koszty to nie tylko sam zakup.
Do pomysłu uwagi ma m.in. Bartłomiej Kucharski, dziennikarz Zespołu Badań i Analiz Militarnych, ekspert w zakresie broni pancernej.
– Pozornie wygląda to sensownie. Pozornie. Oczywiście da się w ten sposób szybko wyposażyć w miarę – nowoczesne transportery kilka batalionów. Ale to nie jest wcale dobra wiadomość – mówi Bartłomiej Kucharski.
Uważa, że choć możemy zakupić transportery za część ceny pierwotnej, to będziemy musieli je wyremontować i naprawić.
– Zapewne na nasz koszt i zapewne będzie on pokaźny. Nie mówiąc już o tym, jak wpłynie to na nasz przemysł, że wspomnę tu choćby tylko o siemianowickim Rosomaku – wskazuje Bartłomiej Kucharski.
Po co nam Strykery – właściwie nie wiadomo. Ale dobrze będą wyglądać na zdjęciach
Być może jest to dobry moment, by odpowiedzieć (lub przynajmniej spróbować) na pytanie: „a po co nam właściwie Strykery”? Odpowiedź: "nie wiadomo po co".
Można oczywiście snuć narrację o dużych i pilnych zakupach, bo chcemy mieć sześć dywizji, a wojna czai się za rogiem. Tyle że jest to narracja oparta wyłącznie na politycznym chciejstwie. Już teraz mamy problem z wyposażeniem już istniejących (czterech) dywizji Wojska Polskiego. A co dopiero mówić o sześciu?
Docelowa struktura sił zbrojnych powinna wynikać z dokumentów planistycznych: Strategii Bezpieczeństwa Narodowego i będącego do niej „aktem wykonawczym” Polityczno-Strategicznej Doktryny Obronnej (PSDO). A podpisania obu tych dokumentów odmówił prezydent Karol Nawrocki. Mówienie o sześciu dywizjach jest więc w tej chwili pisaniem palcem po wodzie.
Inna kwestia to narracja o grożącym nam konflikcie zbrojnym. O tym słyszmy od polityków i wojskowych co jakiś czas. Tyle że – choć zagrożenie jest oczywiście realne – wszystko można robić z głową. A zakup kolejnego typu wozu dla wojska w trybie „nie mamy czasu” nie jest zakupem z głową. Mieliśmy z takimi zakupami do czynienia za czasów ministra Błaszczaka. Pozyskaliśmy w ten sposób np. samoloty FA-50 GF, do których nie mieliśmy pocisków rakietowych, ani amunicji do działek. Dobrze jednak wyglądały na fotografiach, do których minister chętnie pozował.
Następna sprawa to logistyka. Pojawienie się kolejnego typu wozu w silach zbrojnych to nie tylko sprzęt, to cały cykl. Dostawy części zamiennych, naprawy, obsługa i serwis. A także szkolenie i zgrywanie załóg i obsług. Jak ewentualne pojawienie się Strykerów w wojskach lądowych przełoży się na i tak napięty plan szkoleń? Kto miałby zresztą na nich jeździć? Zasoby ludzkie wojska nie są z gumy. Tego rodzaju pytania można mnożyć.
Kto się boi Strykera? Lista zakładów polskiego przemysłu zbrojeniowego jest długa
Najważniejsze pytania dotyczą jednak tego, jak wpłynie to na polski przemysł obronny? Mamy przecież własny produkt, analogiczny, tworzony polskimi siłami i rękami polskich pracowników. Chodzi oczywiście o naszego Rosomaka. Doskonale znanego w wojsku, sprawdzonego, wdrożonego i lubianego w silach zbrojnych.
Nawet jeśli udałoby się Strykery kupić po niższej cenie, to na nas spoczęłyby koszty serwisowania, napraw i obsługi sprzętu. A te, zważywszy na stan wozów, raczej nie byłyby niskie. Nie mówiąc o tym, że remont tylu wozów (zapewne wykonany przez Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne w Poznaniu) zająłby kilka lat.
Może to – i powinno – budzić niepokój w co najmniej kilku zakładach przemysłu zbrojeniowego w Polsce. Przede wszystkim w produkujących kołowe transportery opancerzone zakładach Rosomak S.A. w Siemianowicach Śląskich. Ale nie tylko.
– Jesteśmy polskim podmiotem, budujemy i tworzymy w Polsce, tu płacimy podatki. Wszystkim, a przede wszystkim politykom, powinno zależeć na tym, by jak najwięcej kupowano w Polsce, by zapewniać zatrudnienie polskim pracownikom. I by pieniądze z płaconych przez nas podatków trafiały do polskiego systemu i z nich budowane były drogi, szpitale. A jeśli kupujemy coś spoza Polski, to te pieniądze wypływają – mówi przedstawiciel jednej z polskich firm zbrojeniowych. Prosi jednak o anonimowość.
Po tym, jak niemal rok temu podpisano umowę na dostawę KTO Rosomak w wersji L (przedłużonej, z nową wieżą), potencjalny zakup Strykerów może wywołać niepokój także w Hucie Stalowa Wola i Grupie WB (producenci zautomatyzowanej wieży ZSSW-30) czy Zakładach Mechanicznych Tarnów.
I to tylko pierwsze z brzegu firmy, ponieważ kolejne wozy rodem z USA, to także duże prawdopodobieństwo implementacji na nich amerykańskiej łączności. Na to z pewnością ucieszy się L3 Harris, za to mniej – polskie zakłady Radmor, produkujące zaawansowane zestawy łączności. Radiostacje Harrisa trafią do czołgów Abrams i bojowych wozów piechoty „Borsuk”. Teoretycznie dla „ujednolicenia łączności” między tymi pojazdami. Tak przynajmniej zapewniał w odpowiedzi na interpelację wiceminister obrony, Paweł Bejda.
W dół, na kark, „żeby było” – tylko po co?
Można wymieniać kolejne powody, dla których Strykery w Wojsku Polskim to pomysł po prostu głupi. A jednak – jest forsowany. Bez planu, bez wizji sił zbrojnych, bez zabezpieczenia finansowo-logistycznego zaplecza.
To kolejna „zapchajdziura”, która łatwo może stać się pretekstem do rezygnacji z konstrukcji Nowego Kołowego Transportera Opancerzonego. A jego projekt, badania, rozwój – to domena polskich instytutów, naukowców i zdolności.
Kolejna sprawa dotyczy uzbrojenia. Strykery mogą przenosić kierowane pociski przeciwpancerne. Nietrudno sobie wyobrazić, że zamiast nowoczesnych pocisków Spike Amerykanie wymuszą na Polakach implementację starszych pocisków Tow, co z kolei znowu opóźnia i tak ślamazarny program rozwoju polskich pocisków tego typu, np. Pirata.
W tej transakcji nic się nie zgadza. A jednak, z jakiegoś powodu MON chce w to brnąć. Sprawa jest otwarta i wiele wskazuje na to, że Strykery trafią nad Wisłę. Armia wiele na tym nie zyska. A stracić może cały przemysł obronny. I to akurat zdaje się nikogo w MON nie interesować.
Zdaniem eksperta
Po co nam kolejny transporter wymagający odrębnego serwisu i obsługi?
Mamy swoją firmę, która produkuje, choć na licencji, transportery. Mam tu oczywiście na myśli Rosomaka. Uważam, że bardziej zasadne byłoby podjęcie decyzji o wycofaniu tych Rosomaków, służących do przewożenia załóg wyrzutni Spike, wysłanie ich do Siemianowic i wyposażenie je w systemy wieżowe.
Te Strykery muszą podlegać remontowi. Zatem pytanie, które muszę postawić, brzmi: gdzie te remonty będą przeprowadzane i przede wszystkim kto za nie zapłaci? Po co nam kolejny transporter, wymagający odrębnego serwisu i obsługi? Mamy już w silach zbrojnych bogatą kolekcję różnych typów czołgów i dokładamy do tego następny KTO? Szedłbym jednak w stronę rozwijania tego, co już mamy, a nie mnożenia bytów.
Główne wnioski
- MON zainteresowane jest pozyskaniem wozów opancerzonych Stryker z nadwyżek armii USA, ograniczającej swoją obecność w Europie.
- Według wiedzy XYZ MON wystosował we wrześniu zapytanie o dostępność maszyn. Na początku miałoby być ich ponad 200, ale docelowa liczba może sięgnąć tysiąca.
- Ich pojawienie się w wojsku polskim może negatywnie wpłynąć na zdolności produkcyjne polskiego przemysłu obronnego. Sygnalizuje to m.in. były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, gen. Mirosław Różański.