Milion chińskich aut w Polsce już za trzy lata? Oceniamy, jak realna jest ta prognoza
2028 rok ma być przełomowy: liczba chińskich samochodów przekroczy u nas milion. I po raz pierwszy kupimy też milion nowych aut. Tę śmiałą prognozę warto potraktować poważnie, choć… raczej się nie spełni. Dlaczego?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Co jest zaskakującego w prognozie rynkowej Kamila Makuli, szefa platformy e-commerce sprzedającej najwięcej w kraju nowych aut przez internet.
- Ile chińskich aut kupują Polacy i jak bardzo odbiegamy pod tym względem od Niemiec oraz reszty unijnych państw.
- Skąd bierze się u nas „efekt zachwytu chińczykami”, jak zmienią one krajowy rynek nowych, ale też używanych aut i komu może to zaszkodzić.
Najpierw „elektryki”, a teraz też „chińczyki”. Po stu latach względnego spokoju motoryzacja się zmienia. Także polski rynek samochodowy jest na zakręcie. Pytanie: jak ostrym. Ta prognoza mówi, że bardzo. Tak gwałtowne zmiany w zaledwie trzy lata oznaczają rewolucję, a ta oznacza ofiary – tych, którzy nie sprostają chińskiej ekspansji. Czy europejskich producentów czeka zagłada?
Dwa rekordy w 2028 roku
Jeśli wierzyć najnowszej prognozie – już za trzy lata liczba chińskich aut na polskich drogach ponoć przekroczy milion.
Padnie też drugi rekord: liczba nowozarejestrowanych aut (nie tylko chińskich) w ciągu jednego roku także przekroczy milion.
Po sławetnym „milionie elektrycznych aut na polskich drogach w 2025 roku” to najbardziej odważna prognoza dotycząca naszego rynku. Czy się spełni? Jej autor jest niemal pewny swego. W przeciwieństwie do Krzysztofa Tchórzewskiego i Mateusza Morawieckiego siedzi w motoryzacji od lat. Kamil Makula to m.in. założyciel i szef Suparauto.pl – największej w Polsce platformy do sprzedaży aut on-line.
„Od 20 lat zajmuję się sprzedażą, najpierw jako praktyk, obecnie jako pionier nowych trendów w sprzedaży nowych samochodów” – pisze Kamil Makula.
Dotychczas taki scenariusz wieszczyli głównie prochińscy influencerzy, którzy regularnie jeżdżą do Chin i zakładają kolejne profile na Facebooku. To wciąż skromne, ale widoczne w sieci grono. Od dwóch lat wypełniają ją wpisami mającymi „otworzyć oczy” klientom „oszukiwanym” przez Brukselę i zachodnich producentów aut. Narracja? Wciąż ta sama. Europejscy producenci aut dbają tylko o tłuste marże. Chińscy? O dobro klienta. Pierwsi wdrażają nowe regulacje. Drudzy – nowe technologie. Auta pierwszych są drogie i przestarzałe. Drugich – przeciwnie. Swój cenowo-technologiczny skansen Bruksela chroni karnymi cłami na chińskie elektryki. Gra nie fair, bo zamiast zdać się na wolny rynek, tłamsi uczciwą konkurencję. Na szczęście Chińczycy oferują nie tylko elektryki, a Polacy nie są głupi, umieją liczyć i wybierają to, co tańsze i lepsze. Z tego wynika gwałtowny wzrost sprzedaży chińskich aut, które z czasem zdominują nasz rynek.
Przesada?

Superauto.pl, czyli kupno auta zza komputera
Jak się w Polsce kupuje auta? Przeważa model hybrydowy, w którym nabywca rozpoczyna ścieżkę zakupową w internecie, a kończy ją w salonie. Superauto.pl pozwala wszystko to zrobić on-line (model marketplace) bez potrzeby wychodzenia z domu (auto może być dostarczone na miejsce). Ta platforma to w zasadzie witryna łącząca cudze pojazdy (dealerów) z cudzą usługą (leasing, kredyt, wynajem długoterminowy, ubezpieczenia) firm leasingowych, banków i ubezpieczycieli.

Przeciętny salon samochodowy w Polsce sprzedaje 28, a przeciętna firma dilerska – 110 pojazdów miesięcznie. Od stycznia Superauto.pl sprzedało ich ponad 6 tys. Cel na przyszły rok? Podwojenie tej liczby. Warunek? Rozpoznawalność. Superauto.pl jest sponsorem tytularnym Stadionu Śląskiego oraz kadry biathlonistów. Niedawno opisaliśmy, jak umiejętnie szef chorzowskiej firmy łączy promocję ze sportową pasją.
Ktoś taki musi „czuć rynek”. 18 listopada Superauto.pl rozsyła do największych redakcji prognozę swego szefa. On sam nazywa ją wizją i zastrzega: „Nie jestem jasnowidzem, ale tak podpowiada mi intuicja oraz znajomość rynku. Czy słusznie?”
Skoro pyta, sprawdzamy.
Długa droga do celu
Skąd się wezmą owe dwa miliony? Argumenty autora są logiczne, więc trudno ich nie podzielać:
- rynek pierwotny urośnie kosztem wtórnego. Wielu klientów jeżdżących wyłącznie autami używanymi po raz pierwszy przesiądzie się na „nówkę” – chińską, więc tylko nieco droższą, za to dobrze wyposażoną i na gwarancji,
- podaż chińskich pojazdów utrzyma dynamiczny wzrost, bo kilka marek dopiero weszło na nasz rynek, a napływają kolejne,
- do „chińszczyzny” przekonają się też firmy, które włączą ją do swojego flotowego menu kosztem dotychczasowych dostawców.
Podsumujmy: według Kamila Makuli Chińczycy dopiero się rozkręcają, przeciągają klientów z wtórnego rynku na pierwotny, a z czasem zaczną podbijać firmowe floty. Wszystko to uczyni rok 2028 podwójnie przełomowym.
Jest jednak parę „ale”.
Intuicja kontra matematyka
Polski rekord wszech czasów to 640 tys. nowych aut. Ustanowiony w 1999 r., czyli rok przed zakończeniem kariery Siergieja Bubki i jeszcze trudniejszy do pobicia niż jego halowe „6,15” z 1993 r. Pułap 550 tys. nowo rejestrowanych aut przebiliśmy dopiero ćwierć wieku później, czyli w zeszłym roku. Nawet jeśli w tym zobaczymy szóstkę z przodu, będziemy w dwóch trzecich drogi do miliona. Pokonanie reszty w trzy lata byłoby rewolucją.
Podobnie jak ów milion „chińczyków” do końca 2028 roku: tu jesteśmy w jednej dziesiątej drogi. Wystartowaliśmy dwa lata temu rejestrując 370 aut. Rok później było ich 10 700. W tym, zdaniem SAMAR-u, będzie ich 54 tysiące. Pozostanie 935 tys., czyli średnio 312 tys. rocznie lub 854 sztuk dziennie. To ponad pięć razy więcej niż dziś. Pytanie: czy tegoroczny 400-procentowy wzrost utrzyma się po pierwszym stycznia, czy też zacznie spadać, co – zważywszy na efekt niskiej bazy – musi kiedyś nastąpić?
– Lecz jeszcze nie w przyszłym roku – odpowiada rzeczniczka Superauto.pl.
Jej szef wyjaśnia w komunikacie, że ten trend będzie przybierał na sile. Zaznacza jednak, że „nie jest to matematyczna prognoza, a jedynie wizja poparta wieloletnim doświadczeniem i obserwacją rynku”.
A więc obecny (1:5) wzrost sprzedaży „chińczyków” jeszcze przyspieszy i dopiero potem zacznie zwalniać.
To nam wystarczy, by ubrać w liczby wizję szefa Superauto.pl w rozbiciu na lata.
Reasumując: by osiągnąć cel miliona chińskich aut, ich skumulowana sprzedaż od końca tego do końca 2028 roku musiałaby wzrosnąć o 1436,7 procent. Czyli ponad 14-krotnie.
Efekt zachwytu „chińczykami”
To mało prawdopodobne. Dlaczego? Motoryzacja nie zna takiego przypadku. Ani nawet podobnego tempa ekspansji lub produkcji w skali państwa lub firmy. Rekordzista – wietnamski VinFast – zwiększył produkcję 11,7 raza w latach 2022-2024, ale startował z czterocyfrowej bazy (7400 aut).
14-krotny wzrost sprzedaży wymaga dwóch rzeczy: ogromnej podaży i ogromnego popytu. Nadciśnienia i podciśnienia. Tego pierwszego nie brakuje – Chińczycy mierzą się z monstrualną nadprodukcją osobówek, a eksport do Europy to wentyl bezpieczeństwa dla ich przegrzanego rynku.
Popyt? Rośnie. Ale czy aż tak szybko? O to Kamil Makula jest spokojny. Mówi o „efekcie zachwytu chińczykami”, wyjątkowo silnym w Polsce – jedynym w Europie tak dużym kraju bez własnej marki motoryzacyjnej.
Coś w tym jest. Dane SAMAR-u za październik pokazały już 10-procentowy odsetek chińskich aut wśród nowych rejestracji. Z wyjątkiem Norwegii i Wielkiej Brytanii wyprzedziliśmy wszystkie państwa środkowej i zachodniej Europy, na czele z Niemcami, gdzie odsetek „chińczyków” jest trzy razy niższy. Także dlatego, że wiele chińskich marek właśnie od Polski zaczyna swą europejską ekspansję.
– Raczej ofensywę, etap intensywnego budowania przyczółków jako wstęp do ekspansji – mówi Wojciech Drzewiecki, szef SAMAR-u.
Ofensywę całkiem udaną. W tym roku chińskie auta idą w Polsce jak burza. Powody? Oczywiście niższe ceny, rządowe dopłaty, ale też największy w Europie import używanych samochodów, który już w zeszłym roku wyraźnie przyhamował. Część klientów zamiast do komisu po raz pierwszy poszła do salonu po pachnącą chińską fabryką alternatywę używanego auta.
Chińczykom sprzyja też wyraźny spadek lojalności wobec marek, zwłaszcza młodszych klientów. Ale i mnogość otwartych na współpracę dilerów, którym europejskie koncerny dały w kość, mnożąc wymogi i tnąc marże.
Zdaniem szefa Superauto.pl Chińczycy wykreują u nas „modę na nowe samochody”. Faktycznie, w dwudziestce najczęściej rejestrowanych aut przez klientów indywidualnych aż sześć pochodzi z Chin. Lideruje im odświeżony MG HS – wciąż niezbyt piękny, za to wygodny i dość tani (od 109 900 zł) kompaktowy crossover z siedmioletnią gwarancją.

Prezes twierdzi też, że „w najbliższych latach Chińczycy zdominują sprzedaż nowych pojazdów w Polsce". Ponad 300 tys. sztuk rocznie oznaczałoby aż 30-45 proc. rynku i wymagałoby „zachwytu” nie tylko klientów indywidualnych, ale też sceptycznie dotychczas nastawionych flot. Wszystko razem Kamil Makula nazywa rewolucją, co – zważywszy na możliwe konsekwencje – nie jest przesadą.
Miniwywiad
To nie trend, to rewolucja
Artur Włodarski: Chińskie auta na naszych drogach – dziś 65 tysięcy, za trzy lata – milion. Szybko. Jaki będzie scenariusz tego wzrostu?
Kamil Makula, prezes platformy Superauto.pl: Tempo wzrostu sprzedaży chińskich aut w Polsce jest imponujące – 29 tys. sztuk w ciągu dziewięciu miesięcy tego roku wobec 5,7 tys. rok temu. To coś więcej niż trend – to rewolucja. Przybywa chętnych na „chińczyki”, przybywa też ich producentów, którzy traktują Europę jako strategiczny rynek. Wiele chińskich marek dopiero poznamy. Sądzę, że wykreują modę na „nówki”, która przełamie naszą słabość do aut używanych. Młode pokolenia już nie uważają, że „chińskie to gorsze”, a „niemieckie to najlepsze”. Polacy umieją liczyć i jeśli mogą kupić dobre auto sporo taniej, to przestają zważać na markę.
Tym, co podbija popularność chińskich aut, jest też marketing szeptany. Użytkownicy dzielą się swymi, zwykle pozytywnymi wrażeniami i przekonują innych – krewnych, sąsiadów, znajomych. Także tych, którzy nigdy nie myśleli o nowym aucie. A teraz widzą, że mogą sobie na nie pozwolić.
Tak duży wzrost musi odbyć się kosztem nie tylko aut używanych – jakie marki mogą ucierpieć najbardziej?
Z naszych obserwacji wynika, że klienci rozważający zakup „chińczyka” najczęściej porównują go z Fordem, KIĄ, Hyundaiem, Toyotą czy Skodą, i to właśnie te marki mogą odczuć słabszy popyt. Zwłaszcza, że ich modele są średnio o 25 tys. zł droższe od chińskich odpowiedników.
Kto w 2028 r. zdominuje zakup chińskich aut – klienci indywidualni, jak obecnie, czy raczej firmy i floty?
Tym, co zachęca przedsiębiorców do analizy oferty marek chińskich, są niższe od 2026 r. limity odliczeń podatkowych. Stratę z tego tytułu mogą sobie powetować niższą ratą leasingu auta tańszego, ale równie dobrego.
Zaś co do flot – te zareagują później, bo są związane długoterminowymi umowami z importerami marek.
Nie w tej dekadzie
Są nią za to oba prognozowane miliony. To opinia wszystkich zagadniętych ekspertów: nie przeczą, że Chińczycy dobiją do miliona sprzedanych w Polsce aut. Tyle że nie w 2028 roku, lecz co najmniej dwa lata później. I wieszczą im 15-, góra 20-procentowy udział w rynku. Powody?
Zdaniem eksperta
Za wysoko zawieszona poprzeczka
- Reakcja europejskiej, japońskiej i koreańskiej konkurencji, która przecenia większość swych modeli – niektóre są już niewiele droższe od chińskich odpowiedników.
- Wciąż słaba sprzedaż większości chińskich marek, które nie mogą bez końca dokładać do interesu. Spośród ponad 20, jakie działają w Polsce, prawie połowa sprzedaje po kilka-kilkanaście aut miesięcznie. Za mało, by przetrwać.
Od stycznia do listopada tylko sześć chińskich marek sprzedało w Polsce ponad 1000, a tylko dziewięć więcej niż 100 aut. W tym czasie Toyota sprzedała 76 tys., Škoda – 52 tys, a Volkswagen – 34,5 tys. samochodów.
W październiku wśród 15 marek, które przebiły pułap 1000 aut, była tylko jedna chińska – MG. Aż 10 chińskich marek nie sprzedało nawet 10 sztuk (dane SAMAR-u).
- Kanibalizacja. Ponieważ chińskie samochody wyglądają i kosztują podobnie, już zaczynają ze sobą konkurować. Skala kanibalizacji będzie dużo większa niż wśród marek Stellantisa czy Grupy Volkswagena.
- Obsługa auta, a ściślej brak fizycznych przycisków. W chińskich samochodach – wzorem Tesli – królują ekrany i tablety. Nie wszyscy kierowcy chcą przeklikiwać się do większości funkcji, co – zwłaszcza podczas jazdy – jest niewygodne i niebezpieczne.
- Ryzyko zniknięcia z polskiego rynku. Największy koszmar klienta, który zostaje sam ze swym gwałtownie taniejącym autem. Taki los spotkał markę Seres i osobowe modele Maxusa. Pekin już zapowiedział, że od nowego roku złoży parasol ochronny, który dekadę temu roztoczył nad producentami aut, wspierając ich na różne sposoby.
- Geopolityka i gospodarczy patriotyzm. Część klientów woli wspierać lokalne marki wzmacniające gospodarkę kraju. Chińskie wsparcie Rosji w wojnie z Ukrainą też może stać się kryterium wyboru.
Zdaniem eksperta
Ponad 300 tys. chińskich aut rocznie? Raczej dwa-trzy razy mniej
Inna była też skala. Chiny to światowy lider motoryzacji, w dodatku trapiony przez nadprodukcję przekraczającą 10 milionów aut, które trzeba gdzieś sprzedać. A Europa to prestiżowy i intratny rynek. Pekin oficjalnie zapowiedział, że w ciągu 2-3 lat chce mieć 15 proc. tego rynku. To oznacza sprzedaż 1,5 mln chińskich aut rocznie.
Dwa – jest prawdopodobne, że w Polsce w najbliższych latach ich udział osiągnie, a może nieco przekroczy 20 proc., co oznacza 100-150 tys. chińskich aut rocznie. O ile nie zabraknie dobrych serwisów, łatwo dostępnych i niezbyt drogich części zamiennych oraz zadowolonych klientów. Dziś zapewne 70 proc. kupujących nie rozróżnia chińskich marek, których jest u nas prawie 30. To niesie ryzyko, że jeśli np. dwie-trzy takie marki zaliczą wpadkę z jakością lub serwisem, to wizerunkowo mogą ucierpieć wszystkie.
Trzy – Chińczycy są dobrzy w elektryki. To nimi mieli zaatakować Unię, która odpowiedziała cłami. Pekin zareagował błyskawicznie, zmienił mikst napędowy i teraz 90 proc. aut z Chin ma silnik spalinowy na pokładzie. Jeśli Bruksela utrzyma kurs na zeroemisyjność, Chińczycy w końcu wyciągną elektrycznego asa z rękawa.
Wierzę w scenariusz miliona. W kraju rozwijającym się w takim tempie jak Polska i z taką ilością obywateli już dawno ta liczba powinna pęknąć. Wciąż wolimy import. Myślę, że chińczyki to zmienią.
A czy milion nowych aut w ciągu roku to realny scenariusz? Tu zdania są podzielone: czterech ekspertów twierdzi, że „nie”, jeden, że „tak”, choć też nie w tej dekadzie.
Zdaniem najbardziej sceptycznego z całej piątki ta prognoza to – być może nieświadoma – lecz jednak manipulacja. Hasło „milion chińskich aut na drogach” miałoby „oswoić nieznane”, sprawić, byśmy przestali się ich bać. Milion oznacza masowość. Masowość zamienia ekstrawagancję w normę, a nasz zmysł społeczny każe trzymać się norm i podążać z tłumem.
Abstrahując od trafności prognozy „dwóch milionów”, trzeba docenić odwagę jej autora, który w przeciwieństwie do większości prezesów nie boi się publicznie wybiegać w przyszłość. Bardziej zagadkową niż kiedykolwiek wcześniej.
Zdaniem eksperta
Kanibalizacja spowolni ekspansję
Co może ją przyspieszyć? Wejście we floty. Jak choćby we Włoszech i Hiszpanii, gdzie chińskie auta jeżdżą w wypożyczalniach. Ale firmy typu Avis, Budget czy Hertz to „najgorsze zło” z punktu widzenia utraty wartości tych aut. Wypożyczalnie kupują je masowo, intensywnie eksploatują i już po dwóch latach wyprzedają, dewastując wartość rezydualną takich pojazdów. Dlatego importerzy wiedzą, że nie mogą zanadto „wpychać się” do „short-rentali”. Generalnie gros firmowych flot unika chińskich aut m.in. z obawy o ich ponadprzeciętną utratę wartości na rynku wtórnym.
A co do sprzedaży „nówek”: milion w jednym roku? Cóż, Chińczycy mogą przesunąć balans między rynkiem pierwotnym i wtórnym, lecz nie aż tak. Nie bez otwarcia się na „chińszczyznę” firm i flot. Te jednak będą wpierw chciały poznać realne koszty obsługi i dostępność części zamiennych. Chińczykom trudniej będzie zdobyć zaufanie firm niż klientów indywidualnych. Również z powodu niejasnej sytuacji producentów w Państwie Środka. Chcąc bowiem ograniczyć ogromną nadpodaż aut, w nowej pięciolatce Pekin nie będzie już wspierał ich produkcji i sprzedaży. To może doprowadzić do wycofania się niektórych graczy z Europy, podkopując zaufanie do reszty chińskich marek.
Główne wnioski
- Kamil Makula, prezes platformy Superauto.pl, podzielił się w mediach zaskakującą prognozą sprzedaży w Polsce aż miliona nowych aut rocznie już od 2028 r. To o jedną trzecią więcej od rekordowego pod tym względem roku 1999 (640 tys.) i prawie dwa razy tyle co w 2024 r. (555 tys.). Także za trzy lata liczba chińskich aut na naszych drogach miałaby przekroczyć milion. Obecnie jest ich nieco ponad 60 tysięcy.
- Spełnienie drugiej z tych wizji oznaczałoby konieczność sprzedaży średnio 312 tys. chińskich aut rocznie (czyli sześć razy tyle, co obecnie), począwszy już od 2026 roku. Takiej dynamiki sprzedaży nie było w historii motoryzacji. Wymagałaby otwarcia się na „chińczyki” (sceptycznych dotychczas) firm i flot, oraz „zachwytu chińczykami” polskich klientów, którzy masowo przerzuciliby się z aut używanych na nowe – chińskie.
- Zdaniem autora prognozy „w najbliższych latach Chińczycy zdominują sprzedaż nowych pojazdów w Polsce" kosztem niemieckich, japońskich i koreańskich producentów. Ci jednak nie zamierzają oddawać rynku bez walki i już uruchamiają ofensywę promocyjną. Zdaniem ekspertów prognoza prezesa Superauto.pl ma szansę się spełnić, ale częściowo i nie prędzej niż w 2030 roku.

