Polityka Świat

Prof. Góralczyk: Końca globalizacji nie będzie. Świat w nowym paradygmacie

Nie będzie końca globalizacji, co wieszczą niektórzy, jako że bierze się ona niejako z ludzkiej natury i znanego powiedzenia: szybciej odejdziemy my, aniżeli kapitalizm. Rynki pozostaną, konkurencja też – nawet wzmocniona, co zdaje się zapowiadać kolejna prezydentura Donalda Trumpa – pisze prof. Bogdan Góralczyk, analityk XYZ.

Źródło: phototechno/ Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak zmienia się globalny porządek gospodarczy i polityczny, a jakie nowe zjawiska i trendy wpływają na jego kształtowanie.
  2. Jakie wyzwania stoją przed Unią Europejską w kontekście nowego globalnego ładu.
  3. Jakie podejście i działania są niezbędne, aby odnaleźć się w nowym porządku światowym.

Przez ponad trzy dekady od rozpadu ładu zimnowojennego i ZSRR żyliśmy w radosnej epoce globalizacji i otwartych rynków. Dominowało wtedy hasło Williama „Billa” Clintona: „Gospodarka, głupcze” – mantra, która określała nasze życie. Kluczowe pojęcia tamtych czasów to: firma, konkurencja, rynek, zysk, dywidenda, reklama, a przede wszystkim gospodarczy wzrost, najlepiej dwucyfrowy. Rachunek zysków i strat, dochody i zasoby – zarówno pieniężne, jak i majątkowe – oraz ekonomia w szerokim rozumieniu, zdominowały codzienność i perspektywy na przyszłość, zarówno naszą, jak i naszych dzieci.

Ta epoka – otwartych rynków, szerokiej wymiany i życia bez granic – najwyraźniej dobiega końca. Choć globalizacji jako procesu nie da się zatrzymać, bo jest niejako naturalnym zjawiskiem, zauważalnie spowalnia, i to z naszej woli.

Nie będzie końca globalizacji, co wieszczą niektórzy, jako że bierze się ona niejako z ludzkiej natury i znanego powiedzenia: szybciej odejdziemy my, aniżeli kapitalizm. Rynki pozostaną, konkurencja też – nawet wzmocniona, co zdaje się zapowiadać kolejna prezydentura Donalda Trumpa.

Na Zachodzie pojawia się jednak nowe słownictwo, które wyznacza kierunek zmian: protekcjonizm, izolacjonizm, nacjonalizm gospodarczy, separacja, introwersja. Pojawiają się groźby nowych ceł i barier, a w dyskusjach gospodarczych coraz częściej mówi się nawet o tzw. decouplingu, a więc groźbie rozwodu lub rozpadu istniejących gospodarczych i handlowych więzi, a w modzie jest także, ukuty przez Ursulę von der Leyen, termin de-risking, czyli utrzymywanie relacji handlowych bez nadmiernego ryzyka.

Chodzi tu przede wszystkim o spory na linii Zachód-Chiny, ale również o konflikty i nieporozumienia między poszczególnymi państwami i regionami na świecie. Poprzednia epoka globalizacji i otwartych rynków dobiega końca. Co wchodzi w jej miejsce? Życie nie znosi próżni – i niestety, już widzimy, co ją wypełnia. Coraz częściej powtarzamy nowe zawołanie: „Bezpieczeństwo, głupcze”. Tym razem nie chodzi jednak tylko o klasyczne rozumienie bezpieczeństwa militarnego – zasoby broni, armię, arsenały czy amunicję – choć i to ma znaczenie, czego jaskrawym dowodem jest 4,7 proc. PKB przeznaczane w Polsce na wojsko. Obecnie bezpieczeństwo rozumiemy znacznie szerzej. Stało się bardziej wielowymiarowe i interdyscyplinarne.

Mówimy – i słusznie – o bezpieczeństwie energetycznym, żywnościowym, ekologicznym, klimatycznym, jak też, coraz częściej cyberbezpieczeństwie lub w kontekście masowych migracji. To zupełnie inna agenda niż w poprzednich latach i dekadach!

Zmieniliśmy słownik i coraz częściej musimy reagować na zupełnie nowe zjawiska i wyzwania. Zmiany klimatyczne manifestują się w postaci bezprecedensowych suszy, powodzi, tornad czy tajfunów. Musimy dostosowywać się do nagłych zmian pogodowych, a jednocześnie żyjemy z poczuciem, że wkroczyliśmy w epokę turbulencji, niepokojów – także społecznych – oraz nieprzewidywalności.

Jak można cokolwiek przewidzieć, gdy na czele największego mocarstwa globu ponownie staje Donald Trump – człowiek, o którym wiadomo, że nigdy nie wiadomo, co powie lub zrobi następnego dnia? W takich warunkach trudno kalkulować i planować przyszłość. Tym bardziej że od wielkich mocarstw zależy wiele, a dwie największe potęgi – USA i Chiny – najwyraźniej znajdują się w zwarciu, które jeszcze nie wiadomo, co ostatecznie ze sobą przyniesie. Chociaż już widać, że napięcie, a nawet konflikt tych kolosów raczej narasta, a nie zmierza ku ponownej harmonijnej koegzystencji i ku ponownemu wzajemnemu zaangażowaniu. Zamiast nich mamy na agendzie widmo nowych ceł, dodatkowych taryf, a na granicach nawet płotów i zasieków (nie mówiąc o masowych deportacjach, o których coraz głośniej).

Jedno wydaje się pewne: spokoju nie ma i nie będzie. Nawet gdyby Donald Trump spełnił swoją deklarację – w co wielu wątpi – że już pierwszego dnia urzędowania zaprowadzi pokój na Ukrainie, pojawiłyby się kolejne pytania. Na jakich warunkach? Czyim kosztem? Kto skorzystałby na takich rozwiązaniach? Tu mamy same niejasności, podobnie jak w wielu innych dziedzinach.

Mamy więc na agendzie – zarówno politycznej, publicznej, jak i osobistej czy firmowej – mnóstwo niejasności i znaków zapytania. Stary porządek już nie istnieje, a hegemonia USA została wyraźnie podważona. Tymczasem nowy ład jeszcze się nie ukształtował. W efekcie wszystkie najważniejsze ośrodki siły próbują się teraz pozycjonować i zabezpieczyć swoją przyszłość, dążąc do znalezienia się w gronie wygranych nowego porządku, który najprawdopodobniej będzie wielobiegunowy.

W tym kontekście pojawia się kolejne kardynalne pytanie, równie ważne jak zakończenie wojny na Ukrainie: jaka przyszłość czeka Unię Europejską? UE to specyficzny i unikatowy na skalę światową organizm, który również wszedł w fazę turbulencji.

Z jednej strony Unia jest potężna gospodarczo, handlowo i jako soft power, ale wkroczyliśmy w epokę, w której dominują argumenty siły, a nie siła argumentów i norm, z których UE słynęła.

Dlatego za hasłem „bezpieczeństwo, głupcze” idą rosnące wydatki zbrojeniowe oraz intensywne debaty o „strategicznej autonomii” Unii i Europy jako całości. Nowe ośrodki siły, takie jak Chiny, Indie, Brazylia, grupa BRICS+ i inne wschodzące rynki, coraz skuteczniej podważają dotychczasową dominację szeroko rozumianego Zachodu.

Coraz częściej pojawiają się tezy, że jesteśmy świadkami nie tylko zmiany słownictwa i agendy, ale także logiki dziejów oraz samego paradygmatu. Zamiast otwartych rynków, kwitnącej wymiany i globalizacji, na porządku dziennym mamy deglobalizację, de-risking, introwertyzm, izolacjonizm, protekcjonizm oraz nowe cła i bariery.

Co robić w takiej sytuacji? Proponuję nowe hasło: defrost – odmrożenie i wyzwolenie naszych umysłów. Dotychczasowe schematy myślowe i mapy mentalne, takie jak przekonanie, że rynkiem rządzą wyłącznie USA czy że świat jest europocentryczny, stały się nieaktualne. Musimy dostosować się do nowych czasów i do odnowionego paradygmatu znanego od pradziejów: liczy się naga siła, a warunki dyktują najsilniejsi, kierujący się wyłącznie własnymi interesami.

Ci słabsi – jak my – powinni z tego wyciągnąć właściwe wnioski. Trzeba postawić na odpowiedniego konia, by znaleźć się w nowym porządku po stronie wygranych, a nie przegranych. To czas na wyobraźnię, odwagę, śmiałość myślenia, sprawną i skuteczną dyplomację oraz silne i zwarte państwo. Czy mamy te cechy? Proszę się rozejrzeć wokół.

Główne wnioski

  1. Globalizacja i wiązane z nią otwarte rynki znalazły się w odwrocie. Dowodzi tego nowe słownictwo: deglobalizacja, izolacjonizm, cła i bariery, a nawet zamknięte granice i deportacje. Teraz wyraźnie zamykamy się, zamiast otwierać.
  2. Mamy nową epokę i nowe kwestie na agendzie. Żyjemy w nowym paradygmacie. Zamiast gospodarki i handlu bez granic coraz bardziej zajmujemy się bezpieczeństwem – i to bardzo szeroko rozumianym, od klimatycznego i energetycznego, po cybernetyczne i żywnościowe.
  3. Poprzednia mantra „gospodarka, głupcze”, obowiązująca przez ponad 30 lat, teraz jest zastępowana przez nową: ”bezpieczeństwo, głupcze”. Obaw i zagrożeń wokół nas dużo, ale kapitalizm nawet i ten niebezpieczny zakręt przetrwa. Tylko w jakim stanie będziemy my po tym obecnym geostrategicznym wirażu? – tego akurat nie wie nikt. I to jest chyba najgroźniejsze.