Biznes Sport

Miliarderzy walczą o nowy zespół NBA. Jest szansa na powrót legendy

Ekspansja najlepszej koszykarskiej ligi świata wkrótce stanie się faktem. Pozostaje tylko ustalić, w jakich miastach zawitają dwa nowe zespoły i kto będzie ich głównym inwestorem. To nie będzie proste, bo mówi się o wielu mocnych kandydatach. Szykuje się zacięta walka na wystąpienia, lobbing, prezentacje i obietnice.  

Mimo że SuperSonics opuścili Seattle w 2008 r., to nadal mają wielu wiernych kibiców. Źródło: Steph Chambers/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak wygląda proces powstawania nowego klubu NBA.
  2. W jakich dwóch miastach najprawdopodobniej powstaną nowe zespoły i kto w nie zainwestuje.
  3. Kiedy ostatecznie może dojść do ekspansji najlepszej ligi świata.

Wynikiem 97-81 zakończył się finał NBA Cup, nowego turnieju przeprowadzonego w trakcie sezonu zasadniczego. Milwaukee Bucks odebrali trofeum i medale, a Giannis Antetokounmpo otrzymał statuetkę najlepszego zawodnika rozgrywek. Na parkiecie strzeliły korki szampana, by rozpocząć celebracje, które na pewno prędko się nie skończą. W końcu z hali T-Mobile Arena jest rzut beretem do słynnych kasyn w Las Vegas. 

Największe miasto stanu Nevada od prawie 20 lat jest cichym ulubieńcem NBA. W 2007 r. gościło weekend gwiazd, a każdego lata przeprowadzane tam są mecze kluczowej fazy ligi letniej, w której spotykają się najmłodsi gracze ligi oraz tacy, którzy chcieliby w niej znaleźć angaż. Nie można też zapomnieć, że w Vegas odbywają się półfinały i finał wspomnianego już istniejącego od 2023 r. turnieju NBA Cup (znanego rok temu jako In-Season Tournament). 

Nie powinno więc dziwić, że stolica hazardu jest najbardziej prawdopodobnym domem nowego zespołu NBA. Na pierwszy rzut oka ciężko sądzić inaczej – miasto się rozrasta, jest chętnie odwiedzane przez turystów, ma duży potencjał ekonomiczny i pieniądze na inwestycje. Po głębszej analizie pojawia się jednak kilka zgrzytów, a nie można też zapominać o tym, że jest wiele innych miejsc, które chętnie przyjęłyby profesjonalny klub sportowy. 

W biznesie nic nie jest czarno-białe, szczególnie z perspektywy osób niezaangażowanych w negocjacje, takich jak te, które rozpoczęły się kilka tygodni temu między NBA a miastami i inwestorami. Może się okazać, że nowy klub koszykarski zawita w mieście, które na papierze będzie najsłabszą z dostępnych opcji. To dlatego, że najbardziej wpływowi inwestorzy oferują lidze kolosalne pieniądze, ale nie na byle jaki zespół, tylko taki w konkretnym mieście, powiązanym z ich życiem prywatnym lub biznesem. 

Zdjęcie meczu NBA
Atmosfera podczas finału NBA Cup w Las Vegas pozostawiała wiele do życzenia – większą wrzawę niż boiskowe zagrania wywołały wykonane w przerwie przez akrobatów skoki na trampolinach. Może byłoby inaczej, gdyby kibice mogli wspierać lokalną drużynę, a nie dwie przyjezdne.
Źródło: Ethan Miller/Getty Images

Czas na zmiany 

Nie bez powodu temat ekspansji NBA, który przewija się od lat, nagle wrócił ze zdwojoną siłą. Liga podpisała nową, lukratywną, wartą w sumie 76 mld dolarów umowę telewizyjną, a do tego zyskała porozumienie z zawodnikami w kwestii zasad zatrudnienia, które mają obowiązywać do 2030 r. Może więc potencjalnym inwestorom przedstawić jasny plan rozwoju i ma zwyczajnie więcej czasu na żmudny proces negocjacji. 

Kilka tygodni temu Adam Silver, komisarz NBA, poinformował włodarzy istniejących już zespołów, że jeden lub dwa nowe kluby wkrótce dołączą do ligi. Na październikowej konferencji zapowiedział oficjalnie, że proces wyboru miast i inwestorów będzie ostrożny, ale zdecydowany. Przy współpracy z zewnętrznymi doradcami i z wykorzystaniem zaawansowanego planowania i modelowania wybrani zostaną najlepsi kandydaci. 

Dla obu stron proces negocjacji nie będzie tani, jednak na szczególnie duże koszty narażeni będą inwestorzy. Ostatni raz NBA powiększyła się w 1995 r. Za możliwość uczestniczenia w rozgrywkach twórcy i właściciele Toronto Raptors musieli wtedy zapłacić rekordowe 125 mln dolarów. Dziś szacuje się, że ta sama licencja będzie kosztowała co najmniej 4 mld dolarów. 

To nie liga wyznacza koszt licencji – negocjacje odbywają się na zasadzie “kto da więcej”. Właśnie przez ten system miasta takie jak Vancouver (drużyna Vancouver Grizzlies dołączyła do NBA w 1995 r. razem z Raptors, ale potem przeniosła się do Memphis), Nashville czy nawet Meksyk nie mają praktycznie żadnych szans na pozyskanie zespołu, mimo że są godnymi kandydatami, jeśli spojrzeć na ich potencjał marketingowy czy finansowy. Problem w tym, że portfele inwestorów, którzy chcą w nich mieć zespół, są zbyt ubogie. 

Wśród miast jest tak naprawdę dwóch godnych kandydatów: Las Vegas i Seattle. Szczególnie w tym pierwszym miejscu zespół chce mieć pokaźna grupa bogaczy, więc NBA już ostrzy sobie zęby na wojnę negocjacyjną (to norma w ostatnich latach, wystarczy spojrzeć, ile kosztowały nowych właścicieli prawa do Washington Commanders z NFL czy Chelsea Londyn z Premier League), która podbije koszt licencji do kolosalnego poziomu. O tym, od jakiej kwoty ruszy licytacja, przesądzi wartość sprzedaży Boston Celtics. Pakiet większościowy wycenianego na 5 mld dolarów ubiegłorocznego mistrza ligi może znaleźć nowego właściciela już na początku 2025 r. Transakcja powie wiele o nastrojach na rynku i o tym, ile wynosi godziwa wycena zespołu NBA z dużego miasta. 

Zdjęcie logotypu raptors
W tym sezonie Toronto Raptors świętują swoje trzydziestolecie. Chociaż drużyna dawno nie miała dobrych wyników sportowych, bo jest w fazie przebudowy, to osiąga dobre wyniki finansowe. W sezonie 2023/2024 udało jej się wypracować 341 mln dolarów przychodów, najwięcej w historii.
Źródło: XYZ

Gracze, bogacze i celebryci 

Dużą zaletą Las Vegas jest to, że urzędu miasta nie trzeba prosić dwa razy o pieniądze na nowy profesjonalny zespół sportowy. Najpierw przy wsparciu pieniędzy publicznych stworzono Las Vegas Golden Knights występujący w hokejowej NHL. Potem dzięki nowemu stadionowi wybudowanemu częściowo z miejskich funduszy udało się namówić Oakland Raiders, występujących w futbolowej NFL, na przeprowadzkę do Nevady. Podobnie wkrótce będzie z Oakland Athletics z bejsbolowej MLB, którzy już wynieśli się z Kalifornii, a za trzy lata, po wybudowaniu nowego obiektu, zawitają w Vegas. Żeby przyciągnąć tych ostatnich użyto milionów dolarów, które pierwotnie miały zostać przeznaczone dla lokalnego departamentu szkolnictwa. 

W Las Vegas mieszka tylko pół miliona ludzi, relatywnie mało, jeśli spojrzeć na liczbę profesjonalnych zespołów i ich meczów oraz miejsc na stadionach. Wiadomo jednak, że miasto żyje z turystyki i to goście mają zapewniać frekwencję na meczach. W przypadku Golden Knights czy Raiders ta zasada się sprawdza, ale czy zadziała w przypadku NBA? Atmosfera na finale NBA Cup pozostawiała wiele do życzenia, ale prawda jest taka, że nikt się nie będzie nad tym zastanawiał. W końcu z jakiegoś powodu po zespół ustawiła się już kolejka inwestorów. 

Pierwszy w kolejce stoi Lebron James, legendarny koszykarz, który od lat powtarza, że chce mieć zespół w Vegas. Miałby w niego zainwestować wraz z grupą Fenway Sports, z którą jest współwłaścicielem Boston Red Sox z MLB i Liverpoolu FC z piłkarskiej Premier League. Apetyt na klub NBA w Vegas zgłosił też RedBird Capital, właściciel AC Milanu. 

Mocnym kandydatem jest też Bill Foley, właściciel hokejowych Las Vegas Golden Knights. W ostatnim wywiadzie powiedział, że pieniądze nie są dla niego problemem, bo wspierają go ludzie, którzy są 20 razy bogatsi niż on (Forbes wycenia majątek Foleya na 2 mld dolarów). Do tego doradzają mu byli zawodnicy NBA i jest współwłaścicielem hali T-Mobile Arena, na której gra jego drużyna NHL i gdzie prawdopodobnie będą musiały odbywać się mecze koszykówki (inną opcją jest nowa hala, a tę długo się buduje). Obietnica atrakcyjnej umowy między NBA a właścicielami T-Mobile Areny, gdzie może dalej przez lata odbywać się NBA Cup, ma być częścią negocjacji. 

Godnym uwagi graczem jest również Marc Lasry, były właściciel Milwaukee Bucks. Chce zostać właścicielem nowego zespołu wraz z grupą mniejszych inwestorów, w której są celebryci i byli zawodnicy NBA oraz WNBA. Przekonuje, że sprzedał poprzedni klub, bo grał w mieście, w którym trudno się zarabia. Za to w Las Vegas biznes kręci się całą dobę, miasto żyje i niezwykle łatwo w nim sprzedać odbiorcom rozrywkę. 

Fanatycy, politycy i spadkobierczyni

Najbardziej wartościowym aktywem Seattle w stanie Waszyngton, który mógłby skłonić NBA do przyjęcia oferty tamtejszych inwestorów, są niezwykle wierni fani. Mimo że od przeprowadzki Supersonics do Oklahomy i przemianowania ich na Thunder minęło już ponad 16 lat, to w północno-wschodniej części USA miłość do basketu nadal jest ogromna. 

W październiku w Seattle odbył się mecz przedsezonowy między Portland Trail Blazers a Los Angeles Clippers. Hala Climate Pledge Arena była wypełniona fanami SuperSonics skandującymi nazwę ukochanej drużyny, ramię w ramię nie tylko z Shawnem Kempem i Garym Peytonem, byłymi gwiazdami zespołu, ale także politykami: senator Marią Cantwell i zasiadającą w kongresie Marie Gluesenkamp Perez. 

Gary Payton (drugi od lewej) i Shawn Kemp (trzeci od lewej) chętnie wesprą akcję promocyjną SuperSonics, zespołu, w którym występowali w latach 90-tych ubiegłego wieku. Brali czynny udział w konferencjach i spotkaniach z fanami Seattle Kraken, niedawno powstałego zespołu NHL.
Źródło: Alika Jenner/Getty Images

W Seattle wojny licytacyjnej nie będzie. Mimo że z regionem powiązani są bogacze Jeff Bezos, twórca Amazona, i Bill Gates, twórca Microsoftu, to żaden nie wyraził zainteresowania klubem. Przez chwilę kandydatem był Steve Ballmer, były prezes Microsoftu, ale kupił Clippers. Mówiono też o Philu Knightcie, twórcy Nike’a, ale on wolałby kupić Trail Blazers. 

Wszystko wskazuje na to, że jeśli SuperSonics zostaną reaktywowani (nowy zespół ma mieć starą nazwę), to ich właścicielem będzie wielu drobnych inwestorów z Samanthą Holloway na czele. To córka Davida Bondermana, zmarłego twórcy firmy TPG Capital, z którym udało jej się przekonać NHL do stworzenia Seattle Kraken, nowego profesjonalnego zespołu hokejowego. 

Poza rodziną Bonderman właścicielami Krakena są m.in. Andy Jassey, prezes Amazona i Marshawn Lynch, były futbolista z drużyny Seattle Seahawks. To ta grupa miałaby zainwestować również w SuperSonics. Według zasad NBA jeden właściciel kontrolujący zespół, czyli w tym przypadku potencjalnie Holloway, musi posiadać 15 proc. udziałów. Zgodnie z przewidywaniami spadkobierczyni będzie musiała wyłożyć na stół 600 mln dolarów. To oczywiście pod warunkiem, że nie będzie wojny licytacyjnej.

Holloway ma dobrą relację z Brucem Harellem, burmistrzem Seattle, który otwarcie mówi w mediach, że ma nadzieję, iż nie pojawi się nowy inwestor i to Samantha będzie właścicielem nowego zespołu koszykówki. Miasto bierze czynny udział w negocjacjach, zazwyczaj zapoznaje się z planami danego inwestora i proponuje ewentualne inwestycje, dlatego nawet gdyby pojawił się konkurent dla Holloway, Harell mógłby go pokonać samodzielnie, np. nie oferując żadnego wsparcia ze strony miasta czy dyskredytując plany. 

Co dalej 

Z największą pewnością można stwierdzić, że do NBA dołączą dwie nowe drużyny. Nieco mniej, ale również bardzo prawdopodobne jest to, że będą występować w Las Vegas i Seattle. Nie wiadomo jednak, kto okaże się inwestorem oraz kiedy ostatecznie dołączą do rozgrywek. Muszą to zrobić w tym samym roku, więc jeśli np. w Vegas zapadnie decyzja o budowie nowej hali, to proces może się wydłużyć i SuperSonics mimo gotowości inwestorów z Seattle (hala już stoi, fundusze z miasta są, podobnie jak pracownicy specjalizujący się w budowie zespołu, bo dopiero co tworzyli Seattle Kraken) będą musieli poczekać. 

Główne wnioski

  1. Mimo że o klub NBA stara się wiele miast, to najprawdopodobniej dostaną go Las Vegas i Seattle.
  2. Wśród miliarderów chętnych, by zainwestować w koszykarski klub w największym mieście Nevady, wywiąże się wojna licytacyjna. Ostateczna kwota inwestycji może się okazać kosmiczna.
  3. O powrót SuperSonics do stanu Waszyngton zadba grupa inwestorów odpowiedzialnych za powstanie Seattle Kraken, drużyny występującej w NHL.