Trump na tronie. Żarty i napinanie mięśni czy prawdziwa zmiana?
Donald Trump wraca do Białego Domu. Częściowo już go znamy z poprzedniej kadencji, dlatego niemal wszystkie analizy i prognozy dotyczące jego kolejnej prezydentury – zapowiadanej niczym wkraczanie na tron przez samowładcę – słusznie zaczynają od jego cech charakterologicznych.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie wartości i podejście do polityki charakteryzują Donalda Trumpa.
- Jak Trump dzieli społeczeństwo i kto stanowi jego głównych przeciwników.
- Jakie są główne plany Trumpa dotyczące zmian w administracji i wymiarze sprawiedliwości.
To już wiemy: Trump to polityk, a raczej rasowy biznesmen z transakcyjnym podejściem do świata. Podstawowe wyznawane przez niego wartości to sukces, zwycięstwo, zysk oraz słynne już „bilateral deals” – dwustronne targi i umowy. Chce utrzymywać kontakty jedynie z tymi – zarówno ludźmi, jak i państwami – którzy go naśladują. Uwielbia być podziwiany, a jego nadmiernie rozbudowane ego zdaje się wyprzedzać go o kilka metrów.
Kontrowersyjny, ale popierany
Taki polityk musi budzić kontrowersje. Owszem, Trump jest charyzmatyczny, ale jednocześnie mocno dzieli społeczeństwo: na zagorzałych zwolenników i obóz przeciwników, w tym głównie liberalne elity – polityczne, medialne i celebryckie – związane z Partią Demokratyczną. W oczach swojego szerokiego elektoratu pozostaje jednak autentyczny, co przełożyło się na większe poparcie niż w poprzednich wyborach. Co więcej, tym razem zyskał także większe wsparcie w kręgach biznesowych, ponieważ podczas jego wcześniejszej kadencji prezesi wielkich korporacji nie popierali go tak masowo, jak teraz.
Tym razem mandat Trumpa jest zdecydowanie silniejszy – co ponownie każe skupić się na jego cechach charakterologicznych. Jest to postać impulsywna, skłonna do manipulacji i kłamstwa, ale jednocześnie doskonale wyczuwająca nastroje szerokich, obecnie głównie niezadowolonych mas. Wiemy, że to polityk chaotyczny i chimeryczny, często kłótliwy i trudny w relacjach nie tylko z politycznymi oponentami, ale także z najbliższym otoczeniem, które w poprzedniej kadencji zmieniał jak przysłowiowe rękawiczki. Nie można wykluczyć, że podobna sytuacja się powtórzy.
Chaos czy nowe porządki
Najbardziej istotne jednak jest to, że w powszechnej opinii Trump uchodzi za zdezorganizowanego i nieprzewidywalnego. Czy jego rządy wprowadzą chaos, czy też zapowiadane nowe porządki? Tego nie wiadomo. Wszystko jednak wskazuje na to, że jego celem jest zgodnie z założeniami Projektu 2025 dokonanie głębokiej wymiany pracowników federalnych na swoich zwolenników i uderzenie w osławiony „deep state”.
Podobnie jak w pierwszej kadencji, Trump zamierza wymieniać sędziów na wszystkich szczeblach na bardziej konserwatywnych, co będzie wyraźnym ciosem w dotychczasowy liberalny porządek. Kluczowym pytaniem pozostaje, czy podważy system „checks and balances” – równowagi i kontroli władz, który jest fundamentem liberalnego systemu – na rzecz wzmocnienia egzekutywy i swojej pozycji. Takie zamiary niewątpliwie istnieją, ale pozostaje wiele niewiadomych co do ich realizacji.
Istotne pytanie dotyczy również tego, z kim Trump zamierza współpracować, poza najbliższą rodziną. Już teraz trwają spekulacje, jak długo potrwa jego „miodowy miesiąc” z Elonem Muskiem, który zdaje się kreować na nieformalnego wiceprezydenta i zapowiadanego wykonawcę czystek na szczeblu federalnym. Wielu zastanawia się, jak długo dwóch tak wyrazistych narcyzów z mesjańskimi zapędami zdoła wytrzymać w zgodzie oraz z jakimi fajerwerkami nastąpi ich raczej niechybny rozwód?
Nowa administracja przynosi na scenę wewnętrzną USA wiele pytań i niepewności. Jednak z uwagi na globalny potencjał Stanów Zjednoczonych, równie poważne znaki zapytania pojawiają się na scenie międzynarodowej i globalnej.
MAGA albo NAFTA
Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście kwestia migracji, którą najtwardsze skrzydło Republikanów chciałoby całkowicie zablokować, jednocześnie forsując masowe deportacje. Tego domagają się fundamentaliści, jednak z kręgów formującej się administracji napływają już sygnały o możliwym poluzowaniu procedur dla wykwalifikowanych pracowników, zwłaszcza z Indii. To istotna zmiana, biorąc pod uwagę dotychczasowe preferencje Donalda Trumpa, który – jak wiemy – wolałby zajmować czy wręcz anektować Grenlandię lub Kanadę.
Natomiast gdyby Trump chciał forsować te pomysły jako prezydent, mógłby zmienić bieg historii. Zamiast dotychczasowego MAGA (Make America Great Again) na scenie mogłaby pojawić się nowa koncepcja współpracy północnoatlantyckiej, nawiązująca do NAFTA, czyli wizji Wielkiej Ameryki. Byłaby to struktura obejmująca Grenlandię, Kanadę, Zatokę Meksykańską (pardon: Amerykańską), a może nawet Kanał Panamski.
Na tę chwilę trudno ocenić, czy te pomysły to tylko żarty i napinanie mięśni przed objęciem urzędu, czy też autentyczne polityczne i strategiczne plany. Jeśli jednak byłoby to drugie, szybko stalibyśmy się świadkami politycznego rollercoastera. Międzynarodowa agenda tej administracji jest bowiem z natury rzeczy globalna.
Wojna handlowa, w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie
Gdyby Donald Trump faktycznie próbował siłowo zająć Grenlandię, jak wpłynęłoby to na spójność Sojuszu Północnoatlantyckiego? A co więcej, czy nie dałoby to Chińczykom pretekstu do szybszego zajęcia Tajwanu, gdyby Ameryka była pochłonięta własnymi problemami?
Spekulacje na tym etapie mogą trwać bez końca, jednak pewne kwestie wydają się niemal przesądzone. Na przykład, Stany Zjednoczone pod rządami Trumpa prawdopodobnie będą prowadziły politykę egoistycznie skoncentrowaną na własnych interesach. Zacieśnią protekcjonizm i izolacjonizm, przenosząc produkcję do kraju, a także kontynuując wojnę handlową i celną – nie tylko z Chinami, co jest już pewne, ale prawdopodobnie również z Unią Europejską i innymi partnerami. Europa będzie musiała ponownie podjąć debatę nad swoją strategiczną autonomią.
Z naszej perspektywy kluczowa pozostaje kwestia Ukrainy. Już teraz wiadomo, że konfliktu nie uda się rozwiązać w 24 godziny, jak początkowo obiecywał Trump jako kandydat na prezydenta. Jego najbliżsi współpracownicy mówią już o problemie wymagającym co najmniej pół roku.
Obecnie ani Moskwa, ani Kijów nie są gotowe do rozmów, rozejmu czy zawieszenia broni. Kiedy dojdzie do takich działań i na jakich warunkach? Czy USA utrzymają swoją obecność na wschodniej flance NATO? Jak ułożą się relacje między USA a Federacją Rosyjską, a także Trumpa z Putinem? To fundamentalne pytania, na które na razie brak odpowiedzi, co tylko pokazuje, na jak wielkim historycznym zakręcie się znajdujemy.
A przecież na agendzie nowej amerykańskiej administracji znajduje się również rozpalony do czerwoności Bliski Wschód oraz relacje między Waszyngtonem a Pekinem, które coraz częściej określane są mianem „najważniejszych relacji dwustronnych na świecie”. Kontynuacja wojny handlowej i celnej, rozpoczętej przez Trumpa w marcu 2018 r., wydaje się przesądzona. Co więcej, jej zakres prawdopodobnie zostanie poszerzony o rywalizację w kosmosie i zaawansowanych technologiach, takich jak półprzewodniki, samochody elektryczne, alternatywne źródła energii i ziemie rzadkie – pierwiastki, których skarbnicą jest Grenlandia. Czyli te wszystkie elementy, w których dotychczas dominowali Chińczycy.
Co Trump zrobi z Chinami, podczas gdy jego zaufany Elon Musk robi tam wielkie interesy i publicznie atakuje raczej polityków europejskich niż chińskich? A co ze stale narastającą kwestią Tajwanu, zwłaszcza że zarówno nowy szef dyplomacji, Marco Rubio, jak i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Mike Waltz, znani są z „jastrzębich” poglądów wobec Chin? Obaj otwarcie opowiadają się za zmianą porządków w regionie Azji i Pacyfiku oraz za ograniczaniem wpływów ChRL.
Niepodzielnie rządzić światem
Jak miałoby wyglądać to ograniczanie, pozostaje niejasne. Pewne jest jednak, że dotychczasowy ład światowy trzeszczy w posadach, a dominacja Zachodu jest coraz mocniej kwestionowana. Stany Zjednoczone sygnalizują chęć powrotu do tej dominacji, ale wyraźnie chcą to osiągnąć samodzielnie. Czy poradzą sobie bez wsparcia UE i NATO? No i jak sobie poradzą nie tylko z Chinami, ale także Rosją, nadal posiadającą największe arsenały jądrowe na globie, a także z Indiami, które ostatnio idą szybko w ślady Chin.
Albowiem ambitne MAGA Donalda Trumpa staje wobec fazy odrodzenia dwóch najludniejszych organizmów na globie, dwóch starożytnych cywilizacji, które po okresie stagnacji wchodzą w fazę renesansu. To jest istota rzeczy na obecnej scenie globalnej. Co Donald Trump i jego administracja z tym wszystkim zrobią? Oto jest pytanie.
Główne wnioski
- Wchodząca na scenę administracja amerykańska jest niespójna, a na jej czele stoi człowiek chimeryczny i nieprzewidywalny.
- Przewidywalne jest natomiast to, że wszystkie najważniejsze zachodnie instytucje, począwszy od UE i NATO, zostaną teraz poddane testom.
- Nie wiadomo natomiast, jak Donald Trump będzie realizował swoje ambitne, choć wyraźnie egoistyczne plany i wizje, oraz jak ułoży sobie relacje z kluczowymi rywalami i partnerami, takimi jak Chiny, Rosja, Indie czy Bliski Wschód. To właśnie te państwa będą kształtować nowy ład, ponieważ stary, oparty na amerykańskiej dominacji, jest systematycznie podważany. Trump zapewne spróbuje temu przeciwdziałać. Czas pokaże, czy jego zamiary uda się wcielić w życie, czy też – co bardziej prawdopodobne – stanie się to kolejną, a zarazem niebezpieczną odsłoną walki z wiatrakami.