Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka

Sikorski: urząd prezydenta powinien być ważniejszy [wywiad]

– Aby przyspieszyć, potrzebujemy w Pałacu Prezydenckim osoby, która będzie w pełni dążyć do przywrócenia praworządności i rozliczenia rządów PiS-u, gdyż jest za co ich rozliczać. Osoby, która działa w interesie wszystkich Polek i Polaków, a nie zamienia Pałacu Prezydenckiego w ostatni bastion PiS-u – powiedział minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w wywiadzie dla XYZ.

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski
– Prezydent nie jest w Polsce szefem władzy wykonawczej, ale może robić więcej niż robi Andrzej Duda – mówi minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Fot. Sebastian Indra/MSZ

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak Radosław Sikorski widzi rolę prezydenta w państwie? Szef MSZ jest wymieniany wśród potencjalnych kandydatów KO w wyborach prezydenckich.
  2. Jak minister ocenia relacje z Pałacem Prezydenckim? Czy są sfery, w których dyplomacja współpracuje z prezydentem? Jakie znaczenie mają relacje prezydenta Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem? Jak można zakończyć kryzys wokół ambasadorów?
  3. Jak szef dyplomacji wyobraża sobie nową politykę azylową?

Grzegorz Nawacki i Rafał Mrowicki, XYZ: Pana ostatnie wystąpienia, zarówno na konwencji Koalicji Obywatelskiej, jak i na Europejskim Forum Nowych Idei, były odbierane jako początek kampanii prezydenckiej. Czy ma pan ambicje kandydowania na prezydenta Rzeczpospolitej w przyszłorocznych wyborach?

Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, Koalicja Obywatelska: Przewodniczący Tusk powiedział jasno kiedy, jak i kogo wyłonimy jako kandydata na prezydenta. Mianowicie, do 7 grudnia wybór zostanie dokonany spośród osób, które przemawiały na Radzie Krajowej. Zakładam, że decyzja zostanie oparta na dogłębnych badaniach, które wskażą, kto ma największe szanse na wygraną w drugiej turze i kto może liczyć na poparcie naszych koalicyjnych partnerów. Myślę, że wszyscy się zgodzimy, że tematem przewodnim najbliższych wyborów będzie bezpieczeństwo i wybór kandydata nie powinien być kwestią przypadku. Prezydent nie powinien być tak upartyjniony, jak obecny. Jego rolą jest podejmowanie decyzji zgodnych z przysięgą prezydencką, a nie zadowalanie szefa partii, z której się wywodzi. Konstytucja i dobro obywateli powinny być na pierwszym miejscu. Niestety, w ciągu ostatnich 10 lat urząd prezydenta został zdegradowany z powodu łamania Konstytucji i roli, jaką Andrzej Duda przyjął – nie najwyższego przedstawiciela państwa, ale bata na politycznych oponentów.

Czy może Pan zapewnić, że prezydent wywodzący się z państwa środowiska nie będzie faworyzował jednej partii?

Bronisław Komorowski nigdy nie zapominał, z jakiego obozu politycznego się wywodził. Mimo to wetował nasze ustawy tam, gdzie prawo było po jego stronie. Przykładowo, zawetował ustawę zmniejszającą administrację o około 10 proc., choć jej celem były oszczędności.

To może zapytamy inaczej: czy jest pan w gronie polityków, którzy uważają, że urząd prezydenta daje politykowi przestrzeń do działania czy w gronie tych, którzy uważają, że to prestiż, pałac i żyrandol?

Prezydent w Polsce nie jest szefem władzy wykonawczej, ale może robić więcej niż Andrzej Duda. Ma np. inicjatywę ustawodawczą i powinien pilnować przestrzegania Konstytucji, zamiast przyczyniać się do jej łamania. Prezydent stoi również na straży bezpieczeństwa państwa. Obecnie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, które prezydent powinien zwoływać, nie są naradami szczytu klasy politycznej, gdzie można sobie szczerze, bez mediów, powiedzieć trochę trudnych rzeczy, lecz stały się medialnymi spektaklami Andrzeja Dudy.

Prezydent reprezentuje Polskę w stosunkach zewnętrznych, powinien zatem aktywnie promować kraj. Gdyby osoba sprawująca ten urząd miała autorytet międzynarodowy, mogłaby być silnym głosem Polski, zamiast wygłaszać nudne przemówienia do pustych sal. Ten urząd mógłby być ważniejszy niż jest.

Prezydent zasugerował, że niektórzy polscy ambasadorowie to zdrajcy i agenci. Mają prawo czuć się zniesławieni. Na jego miejscu byłbym ostrożny, bo jeżeli ci ludzie mają ważne dopuszczenia do tajemnicy państwowej, czyli zostali sprawdzeni przez kontrwywiad, mogą takie sprawy wygrać w sądzie.

Po środowym wystąpieniu prezydenta Dudy w Sejmie mówił pan dziennikarzom, że jego immunitet się kończy, a kandydaci na ambasadorów, których nominacje są wstrzymywane, mogą dochodzić w przyszłości wobec niego swoich praw. Czy prezydent powinien się czegoś obawiać?

Prezydent zasugerował, że niektórzy polscy ambasadorowie to zdrajcy i agenci. Mają prawo czuć się zniesławieni. Przypominam, że pan prezydent ma wyznaczoną na październik przyszłego roku rozprawę w sprawie pozwu jednej z organizacji pozarządowych. Na jego miejscu byłbym ostrożny, bo jeżeli ci ludzie mają ważne dopuszczenia do tajemnicy państwowej, czyli zostali sprawdzeni przez kontrwywiad, mogą takie sprawy wygrać w sądzie. Pan prezydent twierdzi, że nie może powołać nowych ambasadorów, bo żadnego nie odwołał. Po pierwsze, ma konstytucyjne prawo ich odwołać. Po drugie, w kilkunastu placówkach nie ma kogo odwołać, bo odziedziczyłem 20 proc. wakatów na stanowiskach ambasadorów, na które PiS nie znalazł nawet słabych kandydatów –dotyczy to m.in. Izraela, gdzie ostatnim ambasadorem był Marek Magierowski (były prezydencki minister, a do niedawna ambasador w USA – red.). Wypowiedzi prezydenta Dudy często mijają się z faktami.

Widzi pan szansę na rozwiązanie tej kwestii przed wyborami prezydenckimi?

Każdy powinien wypełniać swoje obowiązki. Moim zadaniem jest wyłonienie odpowiednich kandydatów i przedstawienie ich prezydentowi. Zgodnie z Konstytucją, to prezydent ma obowiązek powoływać i odwoływać ambasadorów. Jeśli jakiś kandydat mu nie odpowiada, może go odrzucić, ale powinien powołać pozostałych. Prezydent powinien działać, a nie pozostawać bezczynny. Jak dotąd, przez ostatnie dziewięć miesięcy, prezydent po prostu się obija.

Czy Polska traci na braku ambasadorów w takich krajach jak Izrael czy USA?

W niektórych miejscach ranga reprezentacji nie jest tak istotna, np. przy organizacjach międzynarodowych. Są jednak kraje, takie jak monarchie czy nasi ważni sojusznicy, gdzie protokół i ranga ambasadorska mają większe znaczenie. Zdarzają się sytuacje, że szef placówki bez rangi ambasadora ma ograniczone możliwości działania, chociażby przez utrudniony dostęp do niektórych instytucji. Jednak najważniejsze jest to, że brak reprezentacji na najwyższym szczeblu może utrudniać realizację polskich interesów, co w miejscach takich jak Izrael czy Ukraina staje się kwestią bezpieczeństwa narodowego. Wina za taki stan rzeczy spoczywa na osobie, która nie realizuje swojej konstytucyjnej roli.

Czy to prawda, że dyplomacja odradzała prezydentowi Dudzie udział w urodzinach byłego prezydenta Czech Milosza Zemana, gdzie obecni byli politycy bliscy Władimirowi Putinowi, a jednocześnie patrzy przychylnie na jego bliskie relacje z Donaldem Trumpem, w kontekście potencjalnych zmian w Białym Domu?

Tak, MSZ najpierw na szczeblu wiceministra, a następnie ja osobiście, przekazywaliśmy prezydentowi naszą negatywną rekomendację dotyczącą udziału w urodzinach Milosza Zemana. Pojawiły się doniesienia, że w imprezie miał uczestniczyć Gerhard Schroeder, były prorosyjski kanclerz Niemiec, który po zakończeniu kariery politycznej pracował dla Gazpromu. Chcieliśmy ostrzec pana prezydenta, żeby chronił Polskę i siebie przed takim towarzystwem.

A czy dobre relacje prezydenta Dudy z Donaldem Trumpem to atut, który Polska może wykorzystać?

Polska powinna grać na dwóch fortepianach. Przypomnę, że swego czasu rząd PiS-u postawił wszystkie żetony na Donalda Trumpa i przegrał. Obecnie utrzymujemy kontakty z obiema stronami rywalizacji politycznej w Stanach Zjednoczonych. Co do prywatnych relacji prezydenta Dudy z Donaldem Trumpem – wspieramy go w tym, ma do tego pełne prawo.

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski
– Przypomnę, że swego czasu rząd PiS-u postawił wszystkie żetony na Donalda Trumpa i przegrał. Obecnie rząd utrzymuje kontakty z obiema stronami rywalizacji w Stanach Zjednoczonych – mówi minister Radosław Sikorski

Z czego jest pan zadowolony w sferze dyplomacji, rok po wyborach?

Zakończyliśmy zimną wojnę z Brukselą i sąsiadami, przywracając efektywne działania w ramach Trójkąta Weimarskiego—nie tylko podczas spotkań w Niemczech i we Francji, ale także podczas wspólnej wizyty w Mołdawii, gdzie wsparliśmy ten kraj w jego dążeniach do członkostwa w Unii Europejskiej. Na poziomie premiera jednym z największych sukcesów było odblokowanie Krajowego Planu Odbudowy. Polak, Piotr Serafin, obejmie stanowisko unijnego komisarza ds. budżetu. Jego kluczowym zadaniem będzie jak najdłuższe odsunięcie momentu, w którym Polska stanie się płatnikiem netto do budżetu UE. Wreszcie podpisano – nie wiem, dlaczego rząd PiS tego wcześniej nie zrobił – umowy o długoletnim wsparciu Ukrainy.

Wróciłem właśnie z Rzymu. Była to pierwsza wizyta ministra spraw zagranicznych we Włoszech od siedmiu lat! Na Filipinach byłem pierwszym polskim ministrem od dwudziestu lat. To ma swoje znaczenie. Polska znów jest słuchana na arenie międzynarodowej. Zdobyliśmy taką pozycję, że gdy premier Polski zgłasza kontrowersyjny pomysł, jak np. zacieśnienie kontroli nad zewnętrzną granicą UE, to nie tylko nie spotyka się to z krytyką, ale jego propozycje stają się polityką unijną. Podobną sprawczość mieliśmy, gdy proponowaliśmy Unii Partnerstwo Wschodnie, które teraz trzeba odnowić. Dziś znów kreujemy unijną politykę, zamiast tylko się jej podporządkowywać. Za rządów PiS byliśmy jak dziecko, które tupie nogą, krzyczy albo obraża się na wszystkich.

A co nie idzie zgodnie z planem? Są osoby rozczarowane tempem realizacji programu wyborczego.

Aby przyspieszyć, musimy mieć w Pałacu Prezydenckim kogoś, kto naprawdę chce przywrócić praworządność i kto rozumie potrzebę rozliczenia rządów PiS. Kogoś, kto działa w interesie wszystkich Polek i Polaków, a nie widzi Pałacu Prezydenckiego jako ostatniego bastionu PiS-u. Dlatego musimy wygrać wybory prezydenckie – żeby przyspieszyć realizację naszego programu.

Wrogi prezydent jako hamulcowy jest wygodną wymówką…

Czy sugeruje pan, że udajemy, że chcemy realizować nasz program? Nic bardziej mylnego! Naprawdę chcemy go zrealizować. Wiemy, że jeśli nam się to nie uda, wyborcy nas rozliczą. Proszę więc nie wysuwać takich podejrzeń. Mamy gotowy zbiór ustaw, które prezydent bezpodstawnie zawetował albo odesłał do Trybunału Konstytucyjnego, prowadzonego przez panią Przyłębską.

W sprawie „kredytu 0 proc.” w Ministerstwie Rozwoju jest trzech ministrów z różnych partii i nie umieją się dogadać.

To rzeczywiście jest kwestia, która dzieli, ale wynika to raczej z różnorodnych wizji poszczególnych partii koalicyjnych niż z braku aktywności. Osobiście uważam, że potrzebujemy więcej mieszkań w różnych formach własności, w tym mieszkań społecznych. Rozmawiałem niedawno z burmistrzem Szubina, mojej rodzinnej gminy, który z powodzeniem wybudował mieszkania socjalne – tańsze, bo pozbawione marży deweloperskiej. Potrzebujemy także planów zagospodarowania przestrzennego, które uwzględniają mądrą zabudowę deweloperską oraz wsparcia dla młodych Polaków, którzy nie mogą sobie pozwolić na kredyt. Te potrzeby wcale się ze sobą nie kłócą.

Premier Tusk mówił, że nawet po zmianie prezydenta przy obecnej większości sejmowej nie będzie można zmienić prawa aborcyjnego. Pan jakiś czas temu mówił, że warto rozważyć referendum.

Nie jestem posłem, więc nie mogę głosować, ale zgadzam się ze stanowiskiem KO, że aborcja powinna być dozwolona do 12. tygodnia ciąży, a związki partnerskie powinny zostać usankcjonowane. Kiedyś, jako poseł, głosowałem za skierowaniem projektów ustaw Palikota i Dunina do prac komisji. Wtedy to nie przeszło, ale głosowałem za. Co do referendum, mamy różnicę zdań wśród partnerów koalicyjnych – Trzecia Droga jest za, a Lewica przeciw. Nie mam silnego stanowiska w tej sprawie, ale przypomnę, że w Irlandii legalna i bezpieczna aborcja została wprowadzona właśnie w wyniku referendum. Ostatecznie decyzję musi podjąć jakieś gremium: Trybunał, Sejm, Episkopat lub obywatele. Za rządów PiS, decyzje podejmował upolityczniony Trybunał Konstytucyjny. W takim przypadku, wybieram obywateli.

Wróćmy do tematów międzynarodowych. Jak wyobraża pan sobie realizację strategii migracyjnej, zwłaszcza w kontekście polityki azylowej?

Jeśli napływ migrantów wysyłanych przez białoruską straż graniczną przekroczy możliwości naszych służb, będziemy informować, że nawet jeśli przedrą się przez granicę, nie będą mogli złożyć podania o azyl w przygranicznych gminach. Mogą zostać zawróceni tam, skąd przyszli. To powinno skutecznie odstraszyć tych, którzy próbują się przedrzeć. Oczywiście, będą wyjątki dla grup wrażliwych, jak matki z dziećmi, osoby niepełnosprawne czy te, które były torturowane. Straż graniczna będzie mogła podejmować decyzje w tych sprawach.

Rosjanie celowo ściągają również rzezimieszków z Bliskiego Wschodu, których chcą nam tu podesłać, i dla takich ludzi wjazdu nie będzie.

Czyli nie będzie to definitywny zakaz wjazdu dla wszystkich próbujących przekroczyć granicę polsko-białoruską?

Rosjanie celowo ściągają również rzezimieszków z Bliskiego Wschodu, których chcą nam tu podesłać, i dla takich ludzi wjazdu nie będzie. Będą wyjątki, ale nieliczne. Proszę zauważyć, że to nie jest zawieszenie prawa do azylu, bo ci sami ludzie nadal będą mogli złożyć podanie o azyl, ale nie poprzez nielegalne przekraczanie granicy i stwarzanie niebezpieczeństwa dla naszych obywateli. Będą mogły to zrobić w polskich konsulatach, na przykład w Mińsku czy Moskwie.

Po konwencji premiera Tuska pojawiły się komentarze organizacji działających na rzecz praw człowieka, sugerujące, że używana retoryka radykalizuje podejście do migrantów.

Nie znajdzie pan w naszych wypowiedziach dehumanizującego języka wobec migrantów. Nie robimy konferencji prasowych z absurdalnymi oskarżeniami, jak te z krową rzekomo gwałconą przez migranta. Mówimy tylko, że nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich. Na świecie są setki milionów ludzi, którzy chcieliby zamieszkać w Unii Europejskiej, ale migracja zawsze była reglamentowana i powinna pozostawać pod kontrolą państw, szczególnie tych w Strefie Schengen. Oczekują tego od nas obywatele.

A ostre komentarze ze strony państwa polityków? Europoseł Bartłomiej Sienkiewicz mówił np. o odklejeniu od realiów organizacji takich jak Amnesty International.

To jego osobista ocena jako europosła.

Jakie są strategiczne cele polityki zagranicznej na nadchodzące lata? Z jakimi krajami Polska powinna zacieśniać relacje?

Naszym głównym priorytetem jest bezpieczeństwo i ochrona granic, a także odstraszanie Rosji i umacnianie kluczowych struktur Zachodu, takich jak NATO. Ważna jest też współpraca w ramach traktatów unijnych. Kluczowe będą relacje z krajami czującymi podobne zagrożenia, jak Polska – z państwami Bałtyckimi, Rumunią, partnerami z Trójkąta Weimarskiego oraz Stanami Zjednoczonymi. Możemy również czerpać korzyści gospodarcze z odleglejszych regionów. Podczas mojej ostatniej podróży na Filipiny towarzyszyli mi wiceministrowie rolnictwa, cyfryzacji i obrony, bo Filipiny kupują tuziny polskich helikopterów Black Hawk. Mamy także kompatybilne rolnictwo, ponieważ co innego rośnie u nich, a co innego u nas. Współpraca gospodarcza jest ważna, zwłaszcza w dziedzinie wysokich technologii, jak polska aplikacja mObywatel czy system płatności Blik, na które jest zapotrzebowanie na świecie.

PiS krzyczał o patriotyzmie, ale promować Polski nie umiał. Zamiast tego wydawał pieniądze na nietrafione projekty, jak hotel w Szwajcarii, zepsuty jacht czy dziwaczne artykuły pisane łamanym angielskim

Czyli będą panu towarzyszyć wiceministrowie z resortów odpowiadających interesom z konkretnymi krajami.

Wracamy do tego, co robiłem 15 lat temu. PiS krzyczał o patriotyzmie, ale promować Polski nie umiał. Zamiast tego wydawał pieniądze na nietrafione projekty, jak hotel w Szwajcarii, zepsuty jacht czy dziwaczne artykuły pisane łamanym angielskim.

Na Bliskim Wschodzie sytuacja eskaluje w rocznicę wybuchu konfliktu. Izrael otworzył kolejny front.

To budzi niepokój na całym świecie, również u nas. Z polskiej inicjatywy 40 państw wystąpiło w ONZ w obronie kontyngentu w Libanie, który znalazł się pod ostrzałem izraelskim i pełni rolę bufora między siłami izraelskimi a Hezbollahem. Życie naszych żołnierzy w tej sytuacji jest dla mnie priorytetem.

Wspomniał pan o odepchnięciu wojny wśród strategicznych kierunków dyplomacji. Jak pan ocenia plan zwycięstwa ogłoszony przez prezydenta Zełenskiego?

Plan Zełenskiego został ogłoszony zaledwie 48 godzin przed naszą rozmową, więc jesteśmy w trakcie jego analizy. Jego głównym celem jest uniemożliwienie Putinowi osiągnięcia pierwotnych zamierzeń, czyli podbicia Ukrainy i wcielenia jej do rosyjskiego imperium. To trudny moment – Rosja ma inicjatywę na lądzie, a nie wiadomo, kto będzie rządził w Stanach Zjednoczonych. Uważam jednak, że w ciągu roku lub dwóch Rosji skończą się zasoby do prowadzenia wojny. Kluczowe będzie, czy Ukraina będzie miała wystarczająco rekrutów i czy wsparcie dla niej będzie kontynuowane na obecnym poziomie.

Myśli pan, że rosyjska inwazja może zakończyć się w ciągu dwóch lat?

Rosji zaczyna brakować czołgów do modernizacji ze starych sowieckich zasobów, a inflacja coraz bardziej daje się we znaki. Słychać, że z odsieczą idzie stalinowski reżim Kim Dzong Una. Kiedyś Putin był przyjmowany przez królową Anglii i Jana Pawła II. Dziś ma za sojuszników Koreę Północną i Iran. Pogratulować. Nie sądzę, by wzmacniało to Rosję.

Mówi pan o relatywnie optymistycznym scenariuszu, w którym Rosja będzie słabsza w ciągu dwóch lat, a z drugiej strony generał Wiesław Kukuła mówi, że w niedalekiej przyszłości powinniśmy się szykować do złapania za broń. Które podejście jest bliższe rzeczywistości?

Każde wojsko musi być zawsze gotowe do walki, inaczej wydatki na armię byłyby marnotrawstwem. To dobrze, że generał motywuje żołnierzy do gotowości – to oznacza, że są przygotowani. Z kolei rolą dyplomacji jest utrzymywanie wojny jak najdalej od naszych granic. Każdy musi robić to, co do niego należy.

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski
– Prezydent zasugerował, że część polskich ambasadorów to zdrajcy i agenci. Mają prawo czuć się zniesławieni – mówi minister Radosław Sikorski

Te słowa były odebrane jakby generał Kukuła mówił nie tylko o wojsku, ale również o cywilach. Użył określenia „nasze pokolenie”.

Proszę przeczytać Konstytucję – każdy obywatel ma obowiązek bronić ojczyzny, niezależnie od płci. Więc tutaj nic odkrywczego ani pan, ani pan generał, nie powiedzieliście.

Relacje z Ukrainą przeszły różne fazy. Po rosyjskiej agresji byliśmy liderem pomocy, ale później wsparcie osłabło, m.in. z powodu kampanii wyborczej. Ukraińcy także zaostrzyli swoją retorykę. Czy potrzebny jest reset w tych relacjach? Jak Pan widzi przyszłość współpracy z Ukrainą?

Relacje rzeczywiście pogorszyły się w ubiegłym roku, może nawet jeszcze wcześniej. To było spowodowane częściowo błędami PiS, a częściowo Unii Europejskiej. Kiedy Putin odciął transport morski z Odessy, Unia Europejska de facto dopuściła Ukrainę do jednolitego rynku bezwarunkowo, zamiast jedynie zwiększyć kontyngenty wolnocłowe. Duża część ukraińskiego zboża, zamiast trafić tranzytem na rynki zamorskie, została w Polsce. PiS-owski komisarz ds. rolnictwa, Janusz Wojciechowski, tego nie dopilnował, co wywołało uzasadnione oburzenie w Polsce i napięcia z Ukrainą. Dziwne jest dla mnie blokowanie dróg publicznych w ramach protestu. Rozumiem protest przy drodze, ale droga publiczna, zwłaszcza przy granicy, powinna być przejezdna, bo przejścia graniczne to infrastruktura krytyczna. Mam nadzieję, że takie sytuacje się nie powtórzą. Mieliśmy różne interesy – Polska chciała, by ceny polskiego zboża były wyższe, podczas gdy Ukraina starała się wyeksportować swoje. Analogiczne problemy zgłaszają inne kraje, jak Rumunia. W Polsce problem został częściowo rozwiązany dzięki zwycięstwu Ukrainy na Morzu Czarnym. To chyba pierwszy raz, gdy kraj bez floty pokonał flotę dużego mocarstwa.

Sprawy gospodarcze zawsze były mi bliskie, choć promocja gospodarcza formalnie leży w gestii innego resortu. Robię to, bo uważam, że budowanie marki Polski i polskich produktów jest częścią naszej siły

Skąd u pana nagle większe zainteresowanie sprawami gospodarczymi?

Przypomnę, że kiedy byłem ministrem, miałem wiceminister ds. promocji gospodarczej, Beatę Stelmach, byłą szefową giełdy. Prowadziliśmy wtedy misje gospodarcze, ja np. do Brazylii, a pani minister do Afryki. Organizowałem też narady z biznesem, np. w Jastarni, na temat użyteczności dyplomacji w ekspansji na nowe rynki. Sprawy gospodarcze zawsze były mi bliskie, choć promocja gospodarcza formalnie leży w gestii innego resortu. Robię to, bo uważam, że budowanie marki Polski i polskich produktów jest częścią naszej siły.

Jest tu wiele do zrobienia, bo przedsiębiorcy nie są wielkimi fanami tego, jak gospodarczo działa nasza dyplomacja. Czy podzielenie tego na kilka resortów nie jest niekorzystne?

To zawsze będzie zadanie międzyresortowe. Jako MSZ otwieramy drzwi na rynkach zamorskich. Gdy minister jedzie z delegacją, nasi biznesmeni są przyjmowani na wyższym szczeblu, niż gdyby jechali sami. Wdrożyłem kodeks postępowania dla dyplomatów, który określa, co jest dozwolone w promocji gospodarczej, a co nieetyczne i zabronione. Dzięki temu dyplomaci wiedzą, jak się zachować i nie unikają kontaktu z biznesem.

Nasz handel z Ukrainą paradoksalnie wzrósł od wybuchu wojny. 90 proc. pomocy zachodniej i kupowanych przez Ukrainę produktów płynie przez Polskę i z Polski. Wolelibyśmy jednak, żeby to była współpraca gospodarcza innego typu, a mianowicie zaangażowanie polskich firm w powojenną odbudowę Ukrainy, bo będzie co odbudowywać.

A jak pan ocenia relacje społeczne z Ukrainą? Entuzjazm wobec pomocy Ukraińcom wydaje się mniejszy niż w 2022 roku.

Tak, entuzjazm jest mniejszy, ale nadal silny. Są też kwestie historyczne, które muszą zostać rozwiązane, np. sprawa rzezi wołyńskiej. Mam nadzieję, że rozwiążemy to w duchu chrześcijańskiego obowiązku. Ukraińcy w swoich artykułach piszą, że Polacy powinni mieć prawo do godnego pochówku swoich pomordowanych. Nie powinniśmy robić z tego polityki. Przyczyna naszej solidarności z Ukraińcami tkwi także w tym, że w losie zaatakowanej przez Rosję Ukrainy widzimy odbicie naszej własnej historii. Cieszę się, że w sprawie konieczności zwycięstwa i przetrwania Ukrainy panuje wśród nas niemal powszechna zgoda. Wyłamuje się tylko garstka prorosyjskich wariatów.

A czy na Zachodzie zapał do pomocy Ukrainy nie gaśnie?

Wojna jest droga. Koszty wojny to nie tylko rachunki za pomoc Ukrainie, ale także ceny energii. Na rekompensaty za droższą energię wydano więcej niż na pomoc Ukrainie. Częścią mojej roli jest tłumaczenie, że możemy Putina teraz odstraszyć kosztem 0,5 proc. PKB Unii rocznie albo pozwolić Putinowi podbić Ukrainę i wtedy na powtrzymanie Rosji trzeba będzie wydać znacznie więcej. Dlatego lepiej działać teraz.

Wracając do wyborów prezydenckich. Marszałek Szymon Hołownia, prezydent Rafał Trzaskowski i ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk również pojawiają się na giełdzie nazwisk…

Czytam, że PiS ma czterech kandydatów. Kandydatów na kandydatów mamy pod dostatkiem.

Czy mnogość kandydatów po stronie rządzącej koalicji to problem? Jak pogodzić rządzenie z kandydowaniem, zważywszy, że mowa o osobach na ważnych stanowiskach?

To żaden problem. Na tym etapie chodzi o uzgodnienie stanowisk. Aby zrealizować nasz program, potrzebujemy prezydenta, który nie będzie działał przeciwko rządowi, a mam wrażenie, że obecny prezydent właśnie tak robi. Żeby w pełni wykonać nasz plan, musimy wygrać te wybory. Jeszcze lepiej, gdybyśmy wygrali w pierwszej turze, a wspólny kandydat dawałby na to szansę. Koalicja Obywatelska na pewno wystawi jednego kandydata.

A który z nich ma największe szanse na wygraną w drugiej turze?

To bardzo proste. Powinniśmy wyłonić tego, który w drugiej turze ma większe szanse poszerzenia swojego elektoratu i większą szansę wygranej. Więcej pola do wzrostu. Trzeba to profesjonalnie zbadać. Kiedy PiS ogłosi swojego kandydata – a muszą się spieszyć, bo ich kandydaci są mniej rozpoznawalni, z wyjątkiem może ministra Błaszczaka, który jest znany np. z tej rakiety, która spadła 10 km od mojego domu – wtedy się do tego odniesiemy. My nie musimy się spieszyć. Nasi kandydaci są dobrze znani opinii publicznej.

Jak pan ocenia fakt, że PiS wciąż ma tak szeroką pulę, a czasu jest coraz mniej przyjmując, że – podobnie jak w 2014 roku w przypadku Andrzeja Dudy – ogłoszą kandydata w okolicach 11 listopada?

To może wynikać z tego, że żaden z ich kandydatów nie budzi entuzjazmu. Wygramy z każdym z nich.

Główne wnioski

  1. Kandydata KO na prezydenta poznamy 7 grudnia. Według Radosława Sikorskiego każdy z potencjalnych kandydatów KO może wygrać z kandydatem PiS. Sam na razie unika jasnej deklaracji, wskazując że to decyzja premiera Tuska, ale analizując wypowiedzi można wyciągnąć wniosek, że dużo myśli o kandydowaniu
  2. Według Radosława Sikorskiego urząd prezydenta powinien mieć większe znaczenie niż obecnie.
  3. Szef MSZ chce angażować wiceministrów z innych resortów w zagraniczne delegacje. Ma to pomóc polskiej gospodarce.