Świat

Trzy utracone parasole

Dobiega końca złota epoka Europy. USA mają własne problemy, dostęp do tanich rosyjskich surowców został odcięty, a Chiny nie są już tanią fabryką.

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakie są najważniejsze zagrożenia dla bezpieczeństwa i dobrobytu Europy w XXI w.
  2. W jaki sposób Europa powinna reagować na zmiany w globalnym porządku.
  3. Jakie są potencjalne konsekwencje różnych strategii.

Po upadku porządku zimnowojennego i rozpadzie ZSRR coraz bardziej integrująca się Europa przez kilka dekad żyła jak przysłowiowy pączek w maśle. Czerpaliśmy pełnymi garściami z korzyści płynących z „końca historii”, jak to określił Francis Fukuyama, czyli z największego bodaj triumfu Zachodu w dziejach. Owszem, głównym zwycięzcą były przede wszystkim Stany Zjednoczone, które automatycznie zamieniły poprzedni dwubiegunowy ład w „jednobiegunową chwilę”, jak to ładnie ujął Charles Krauthammer. Ale Europa, od traktatu z Maastricht utożsamiana z Unią Europejską (UE), również pełnymi garściami czerpała z dobrodziejstw otwartych rynków i wszechobecnej, triumfującej globalizacji. Podobnie było po 2004 r., kiedy UE rozszerzyła się na obszary poza byłą żelazną kurtynę. Ta „złota epoka” niestety dobiega końca na naszych oczach. Dziś to już nie gospodarka i rynek są na piedestale, ale zupełnie nowa agenda spod znaku bezpieczeństwa – i to w różnych jego aspektach: energetycznym, klimatycznym, ekologicznym, żywnościowym, czy cybernetycznym, a nie tylko w klasycznym militarnym w sensie. Ilość nowych wyzwań kaskadowo rośnie, masowe migracje zakłóciły spokój wewnętrzny, a konflikty na obrzeżach (Ukraina, Bliski Wschód) podpaliły nam granice, podważając bezpieczeństwo zewnętrzne. Żyjemy w erze postępującej fragmentacji oraz zauważalnej deglobalizacji. 

W efekcie, co nie dziwi, zestaw propozycji i rozwiązań dotyczących tych problemów też gwałtownie rośnie, przy czym często różnią się one diametralnie. Jedni, suwereniści, chcą Europy Ojczyzn, niczym kiedyś Charles de Gaulle; inni, integracjonaliści (a do niedawna nawet federaliści) mówią o „strategicznej autonomii” kontynentu. Europa znalazła się tym samym na strategicznym wirażu. 

Debata na temat tego strategicznego rozedrgania jest wyraźnie widoczna na szczeblu całego kontynentu (jak pokazuje choćby głośny raport Mario Draghiego), ale także w poszczególnych krajach członkowskich, w tym w Polsce, gdzie przybrała formę zaciętej rywalizacji o wizję rozwoju kraju w ramach POPiS. Niestety, nie zawsze zdajemy sobie sprawę,  że sytuacja zaszła już naprawdę daleko, ponieważ UE napotyka na zupełnie nowe, bezprecedensowe wyzwania. Na naszych oczach traci bowiem, a może już bezpowrotnie straciła, trzy kluczowe „parasole” bezpieczeństwa, które dotychczas gwarantowały jej spokój i dobrobyt.  

Pierwszy parasol zapewniali – w zachodniej części kontynentu już od II wojny światowej – Amerykanie, gwarantując nam bezpieczeństwo, łącznie z osłoną nuklearną. Niestety, USA coraz bardziej zamykają się w sobie, pochłonięte przez niewiarygodną polaryzację wewnętrzną z jednej strony, a strategiczną konfrontację z Chinami z drugiej, w tym także wyścig technologiczny i kosmiczny.

Te dwie główne przyczyny sprawiają, że Europa stopniowo schodzi na drugi plan w oczach Amerykanów, a w przypadku reelekcji Donalda Trumpa proces ten mógłby jeszcze bardziej przyspieszyć. Niezależnie jednak od wyniku nadchodzących wyborów prezydenckich w USA, powrotu do dawnego status quo zdecydowanie nie widać na horyzoncie. Tym bardziej powinniśmy zmusić się do nowego, kreatywnego myślenia. 

Takie myślenie wymusiło na nas zdjęcie innego parasola – energetycznego, który zapewniała Rosja. Przez lata, szczególnie Niemcy, zabiegaliśmy o pochodzące stamtąd surowce energetyczne, ropę i gaz, nie wahając się nawet przed budową Nord Stream 1, a później Nord Stream 2. Nie powstrzymały tego nawet aneksja Krymu i walki w Donbasie od 2014 roku, bo interesy były zbyt intratne. Dopiero pełnoskalowa rosyjska inwazja w lutym 2022 r., przyniosła otrzeźwienie zmuszając nas do gwałtownego zerwania dotychczasowych relacji energetycznych. W miejsce współpracy rozpoczęła się strategiczna rywalizacja, sankcje i konieczność zmiany kierunków – zamiast importu z Rosji, zaczęliśmy wspierać Ukrainę, dostarczając jej zapasy, zasoby i środki. Taka sytuacja utrzyma się, dopóki trwa ta nieszczęsna i krwawa wojna, ale nawet po jej zakończeniu – bo każda wojna kiedyś się kończy, choć nie wiadomo kiedy i jak – powrót do dawnych relacji z Rosją będzie mało prawdopodobny. Trzeba będzie te stosunki, zapewne stopniowo i z oporami, budować na nowo.  

Kiedy to nastąpi? Na dziś nie wiadomo. Zależy to od sytuacji na froncie, a także od postawy i determinacji Zachodu, bo wyraźnie widać, że Ukraina działa na zachodniej kroplówce. Jak wiele jej jeszcze damy i czy się nie zniechęcimy? Już teraz pojawiają się oznaki zmęczenia Tu znowu pojawia się Donald Trump i widmo jego powrotu do władzy. 

Ten polityk może bowiem, jak zapowiada, niemal siłą, ponad głowami Ukraińców, przeprowadzić porozumienie pokojowe (kandydat na wiceprezydenta J. D. Vance już zapowiedział, jak miałoby to wyglądać: neutralizacja Donbasu i zakaz wstępu Ukrainy do NATO, czyli Jałta II). A wtedy mógłby zająć się rywalizacją, która jest teraz dla Amerykanów najważniejsza – tą z Chinami, ważniejszą nawet niż rozpalony obecnie Bliski Wschód (Gaza, Liban, starcie Izraela z Iranem i innymi sąsiadami). Jeśli Trump, czy ktokolwiek inny z władz w Waszyngtonie, skieruje uwagę na strategiczną rywalizację z Chinami, w szczególności na kwestie związane z Tajwanem i Morzem Południowochińskim, Europa może znaleźć się w jeszcze trudniejszej sytuacji niż dotychczas. Już samo głosowanie 4 października nad wprowadzeniem dodatkowych ceł na chińskie samochody elektryczne postawiło przed nami widmo nowej wojny handlowej z Państwem Środka (ponad dekadę temu doświadczyliśmy takiej w przypadku paneli fotowoltaicznych). Jeśli natomiast – z jakiejkolwiek przyczyny – dojdzie do dalszej eskalacji w relacjach USA-Chiny, Europa może utracić trzeci „parasol” bezpieczeństwa, który dobrze nam służył od końca XX wieku: zależność od Chin jako globalnej fabryki i dostawcy łańcuchów produkcyjnych (co szczególnie wyraźnie ukazała pandemia COVID-19, gdy oczekiwaliśmy na chińskie maseczki i sprzęt medyczny). 

Pytanie, czy stracimy chiński rynek i tamtejszych dostawców, pozostaje otwarte, ale sprzeciw Niemiec oraz wstrzymanie się wielu innych państw (Polska głosowała za) przed nałożeniem dodatkowych opłat pokazują, że jesteśmy w tej kwestii podzieleni i niejednoznaczni. Owszem, nasza zależność od produktów z Chin zaszła zbyt daleko, a budowa lub odbudowa rodzimej produkcji, jak apelują Emmanuel Macron i Joe Biden, ma sens, ale nagłe zerwanie tych więzi – tak jak w przypadku rosyjskich surowców – może być niezwykle kosztowne. 

Jednak już teraz wyraźnie widać, że tendencja jest jednoznaczna: raczej ograniczamy kontakty z Chinami, wprowadzamy cła, bariery i protekcjonizm wobec ich towarów, niż je podtrzymujemy i rozwijamy – jak to robią Węgry czy Serbia. Tym samym, tracimy trzeci dotychczasowy „kapelusz” – nasz rynek zalewany tańszymi, a ostatnio coraz bardziej konkurencyjnymi, chińskimi produktami. 

W takich okolicznościach niemal pewne jest, że przyjdzie nam żyć drożej, a od naszych dalszych wyborów, zarówno na szczeblu europejskim, jak i krajowym, zależy, czy będzie zarazem bezpieczniej. Bezpieczeństwo jako dobro publiczne jest bowiem niezwykle kosztowne. Już teraz zaczynamy odczuwać, że wydatki na wojsko w wysokości 3 proc. PKB to nie to samo, co 4,7 proc. Gdzie indziej, w innych sektorach, trzeba będzie zaoszczędzić. Oby tylko nie kosztem modernizacji, bo wtedy znajdziemy się na ścieżce prowadzącej do stagnacji. Taką perspektywę rysują przed nami zarówno Amerykanie, jak i Chińczycy, którzy obecnie prowadzą w wyścigu o innowacje i nowe technologie. Jeśli i tu przegramy, pozostaniemy nie tylko bez „parasola”, ale i bez „płaszcza”. 

Główne wnioski

  1. Europa traci dotychczasowe gwarancje bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone odchodzą od roli globalnego lidera, Rosja nie zapewnia taniej energii, a zagrożeniem jest rosnąca potęga Chin.
  2. Powrót do władzy Donalda Trumpa może oznaczać zakończenie wojny w Ukrainie przeprowadzone ponad głowami Ukraińców.
  3. Europa musi samodzielnie zapewnić sobie bezpieczeństwo, co wymaga znaczących nakładów finansowych i strategicznych decyzji.