Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Świat Technologia

Tańcząca z milami, czyli jak Tesla zawyża zasięg i przebieg swych aut

To wygląda na clickbait. Po co producent aut miałby zawyżać ich przebieg? I jak to możliwe, że nikt tego wcześniej nie wykrył?

Tesla Model S z zasięgiem 634 km (WLTP).
Tesla Model S z zasięgiem 634 km (WLTP). Fot: Tesla

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak Tesla manipulowała zasięgami swych aut.
  2. Jak i po co rzekomo zawyża ich przebieg.
  3. Jakie są na to dowody i jakie mogą być tego skutki.

Historia motoryzacji jest pełna oszustw. Kiedy 10 lat temu wybuchła afera Dieselgate kosztująca Grupę Volkswagena 31,3 mld euro, rychło okazało się, że większość producentów aut też ma swoje za uszami – tak manipulowali elektroniką, by ich auta przechodziły testy emisji spalin. Przekroczenie norm to groźba surowych kar. Ich spełnienie to konieczność wydania setek milionów na oszczędne technologie. Złoty środek? Daimler, BMW, Volkswagen, Audi i Porsche próbowały i tego: od 2009 r. przez pięć lat stosowały strategię „o tyle o ile”: choć miały technologię pozwalającą z nawiązką obniżyć emisję spalin, robiły to stopniowo i znacznie poniżej możliwości. A ponieważ działały w zmowie, w 2021 r. Komisja Europejska ukarała je grzywną w wysokości 875,2 mln euro.

Wydawało się, że rodząca się bezemisyjna motoryzacja ukróci te emisyjne szwindle, a auta elektryczne długo zachowają czystą kartotekę. Ale nie.

Gdzie te mile?

Alexandre Ponsin, inżynier w branży usług medycznych, potrafił liczyć. Dlatego kupując elektryka, wybrał używaną Teslę Model 3 z 2021 r. – zapewniała najlepszy stosunek zasięgu do ceny. Zasięg w elektrykach to coś więcej niż spalanie w tradycyjnych autach, bo stacji ładowania jest znacznie mniej niż benzynowych. Ponsin wiedział, że auta zużywają więcej paliwa czy prądu, niż deklarują producenci. Ale w marcu 2023 r. ta rozbieżność go poraziła. Nawet biorąc poprawkę na nieco chłodniejszy poranek, uznał widoczne na ekranie 353 mile (567 km) za dość miarodajny zasięg. Mylił się. A raczej myliło się auto. Mil na liczniku ubywało z początku niemal dwa, a potem trzy razy szybciej niż tych na drodze. „Awaria” pomyślał i zgłosił auto do serwisu. Po kilku dniach dostał uspokajającego SMS-a: „Zdalna diagnostyka potwierdziła prawidłową pracę baterii”. I kolejnego: „Proponujemy odwołanie wizyty”.

Podobnie potraktowano tysiące osób. Wszystkie reklamowały zbyt szybko kurczący się zasięg. Żadna nie wiedziała, że Tesla stworzyła Diversion Team, czyli zespół zniechęcający petentów.

Cel? Anulowanie wizyt. Każda kosztowałaby serwis prawie tysiąc dolarów. Zwykle wizytę odwoływano w ostatniej chwili, przekładano za tydzień lub jeszcze później i znów odwoływano. Sprawą zajął się Reuters. Agencja ustaliła, że Tesla już od dekady manipuluje zasięgiem.

Powód? Marketing. Potencjalni klienci czuli się pewniej, wsiadając do elektryka i widząc „spalinowy” zasięg. Iluzja pryskała, gdy akumulator ulegał rozładowaniu poniżej połowicznej pojemności. Wtedy zasięg się urealniał, czyli topniał w oczach.

Pomysłodawca? Elon Musk. Uważał, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Dlatego zasięg po każdym naładowaniu akumulatora rósł do nierealnych wartości. Zwłaszcza zimą, gdy zużycie prądu bywa o 1/3 wyższe.

By nie straciła zasięgu z powodu degradacji w czasie, producenci nie pozwalają na używanie całej baterii, tworząc bufor, który w teslach jest wyjątkowo mały. Dzięki temu tesle lepiej wypadają w testach, które mierzą zasięg do wyczerpania prądu. Na zdjęciu Tesla Model S z zasięgiem 634 km (WLTP). Fot: Tesla

Mile pod lupą

Fala skarg zaalarmowała firmę Recurrent zajmującą się analizą danych. Ta wzięła pod lupę cztery modele Tesli i ustaliła, iż po naładowaniu – niemal zawsze i niezależnie od temperatury – ich komputery pokładowe podawały prawie pełny zasięg. Pełny, czyli przekraczający 90 proc. wartości EPA (amerykański odpowiednik WLTP), czyli zatwierdzonej przez Agencję Ochrony Środowiska.

Na marginesie – tu Tesla też dołożyła swoje „czary mary”. Standardowe wymogi EPA wzbogaciła o opcjonalne testy i tak wyśrubowała laboratoryjne wyniki, że stały się niemal nieosiągalne na drodze. Krótko mówiąc: tesle nie jadą aż tak daleko, jak obiecują na ekranie komputera czy w oficjalnych danych.

– Algorytm Tesli ignoruje czynniki obniżające zasięg – powiedział Reutersowi Scott Case, szef Recurrent.

Firma przetestowała też inne elektryki. Podawane przez nie początkowe zasięgi były o wiele dokładniejsze, a w dwóch przypadkach wręcz zaniżone – Hyundai Kona i Porsche Taycan jechały dalej, niż obiecywały.

Wśród aut 21 marek, jakie przebadała organizacja inżynierska SAE International, większość zawyżała zasięg średnio o 12,5 proc. Ale nie tak, jak zamykające listę trzy modele Tesli, które zawyżały go aż o 26 proc.

Liczy się zasięg

Użytkownicy aut z Austin zaczęli zwracać uwagę na pewien paradoks. Oto dylemat jednego z forumowiczów: "Moja tesla pokazuje 400 km zasięgu. Chcę jechać 350 km. A ona każe mi się ładować po drodze. Gdzie tu sens?"

EPA zażądała od Tesli, by od roku modelowego 2020 zmniejszyła szacunkowy zasięg swych modeli o przynajmniej 3 proc.

Rok później południowokoreańska Komisja ds. Sprawiedliwego Handlu (FTC) zarzuciła Tesli rażące zawyżanie zasięgu w warunkach zimowych. Okazało się, że zamiast deklarowanych 446 km w temperaturze -7 stopni Celsjusza Tesla Model 3 pokonuje tylko 273 km. A więc o 38,8 proc. mniej. Kara? 10 mld wonów (7,1 mln dolarów).

I kiedy wydawało się, że Musk wyczerpał zestaw sztuczek, na jaw wyszła kolejna.

Skąd aż tyle mil?

Nyree Hinton, analityk finansowy z Los Angeles, chciał mieć wygodnego i taniego elektryka na gwarancji. Wybór padł na używaną Teslę Model Y z 2020 r. z przebiegiem 36 772 mil. Jednak w marcu 2023 r., niezadowolony z pracy zawieszenia, oddał auto do serwisu. Gdy je odebrał, odkrył coś dziwnego: nagle jego trasa do pracy znacznie się wydłużyła – z 55,5 do 72,3 mil. Tak przynajmniej podawało auto. Wcześniej, niż oczekiwał, bo już w lipcu, przekroczyło gwarancyjny limit 50 tys. mil. I gdy niebawem producent wezwał „igreki” do serwisów z powodu wadliwego zawieszenia, Hinton musiał zapłacić za naprawę. Obliczył, że gdyby jego egzemplarz nie zawyżał odczytów, wciąż byłby na gwarancji. Na wszelki wypadek porównał przebiegi z tej samej trasy rejestrowane przez inne swoje pojazdy. Tu liczby były zgodne i o kilkadziesiąt procent niższe.

Czara goryczy przelała się w grudniu, gdy odkrył, że nie musiał płacić za ostatnią naprawę, skoro wszystkie objęte są roczną gwarancją. Pozwał producenta za nieuczciwe praktyki i zażądał odszkodowania. A widząc, jak wielu właścicieli tesli opisuje na forach zawyżone przebiegi, wniósł o zmianę pozwu na zbiorowy (Hinton i inni vs. Tesla Inc., Sąd Okręgowy Stanów Zjednoczonych, Okręg Centralny Kalifornii, nr 25-02877). Skarga złożona 4 kwietnia 2025 r. przez kancelarię Singleton Schreiber zarzuca Tesli, że „świadomie zawyża dystanse pokonane pojazdami swej produkcji lub co najmniej toleruje rażące nieścisłości w pokonywanych odległościach na swą korzyść”.

Prawnicy Schreibera twierdzą, że mają niezbity dowód. Grzebiąc we wnioskach patentowych Tesli, natrafili na algorytm, który wylicza przebieg jej aut, ignorując sygnały z kół i GPS.

Ich zdaniem patent US8054038B2 potwierdza, że odczyty drogomierza (licznika przebiegu) Tesli nie są dosłownymi pomiarami przebytego dystansu.

W pozwie czytamy: „Tesla Inc. stosuje złożony algorytm predykcyjny, wskaźniki zużycia energii i mnożniki zachowań kierowców, które zniekształcają rzeczywisty dystans pokonywany przez pojazdy Tesli, co może skutkować szybszą utratą przez nie gwarancji związanej z przebiegiem”.

Te „zniekształcenia” sięgają… 117 proc. A mowa o banalnym liczniku kilometrów, który – zgodnie z nazwą, przeznaczeniem i stuletnią tradycją – powinien zliczać przejechane kilometry.

Użytkownicy liczą mile

Oto kilka głosów z forum:

"Cześć wszystkim! Wczoraj zrobiłem eksperyment – przejechałem trasę liczącą według Google’a 197 km. Spisałem licznik przed i po. Różnica? 304 km – półtora raza więcej!"

"Właśnie kupiłem Teslę Model 3 i jestem zdezorientowany. Przejechałem nie więcej niż 550 mil, ale mój licznik wskazuje 795 mil, co jest niemożliwe!"

"No ludzie, bądźcie poważni. Po tylu latach nikt nie zauważyłby tego oszustwa?"

"Sam tak pomyślałem i przeprowadziłem kilka testów. To zdecydowanie NIE jest problem z rozmiarem opon ani pomyleniem mil z kilometrami. Według Google’a przejechałem 30 mil, według auta aż 70. To karygodne."

"Też wykonałem kilka testów – z teslą, trzema innymi autami i GPS-em. Co się okazało: mój wóz rejestruje 1 milę co 0,6-0,7 mili. Jakby był wyskalowany w kilometrach, choć jest w milach. Zgłosiłem to Tesli, ale bez skutku. Spróbowałem znów – obiecali przysłać serwis mobilny. W ostatniej chwili go odwołali i próbowali wmówić, że GPS kalkuluje inaczej niż samochód."

"U mnie to samo – anulowali każdą z umówionych wizyt serwisowych dwa-trzy dni przed faktem i uzasadniali to w kuriozalny sposób. Aż w końcu zamknęli zgłoszenie."

Kto zyskuje, kto traci

Pytanie: po co producent miałby to robić? Co zyskuje, zawyżając przebiegi swych aut?

Historia Hintona podsuwa motyw: szybsze wygaszenie gwarancji, a tym samym obniżenie jej kosztów przez wyeliminowanie części napraw. Tych zaś, podobnie jak tesli wyprodukowanych w ciągu ostatnich lat, mogą być miliony. Dopisanie kilku linijek kodu, by auta szybciej nawijały mile na koła, to potencjalnie miliardy dolarów oszczędności.

Są też inne korzyści: pozornie niższa usterkowość, wyższa żywotność aut i niższe zużycie energii na danym dystansie.

Cena? Tę płacą klienci. Na wiele sposobów: prócz płatnych napraw to wyższe roczne przebiegi, wyższe koszty leasingu, wynajmu czy ubezpieczenia i większa utrata wartości.

Dziwne, że tak jaskrawe oszustwo nie zostało wcześniej wykryte. Ale wystarczy przejrzeć fora sprzed lat, by natrafić na jego symptomy. Byłoby ich więcej, lecz mało kto codziennie spisuje przebieg lub dubluje nawigację swej tesli osobnym urządzeniem.

Tesla tradycyjnie ignoruje prośby o komentarz. Toczy wiele sądowych sporów, m.in. z klientami „nabitymi w FSD”, którzy uwierzyli w niespełnioną obietnicę „rychłej, w pełni automatycznej jazdy”. Czy też z rodziną inżyniera Apple’a, który spłonął żywcem w Modelu X. Firma przeżywa ciężki rok i ostatnie, czego potrzebuje, to nowy, głośny skandal. Kolejny pozew zbiorowy oznacza lata batalii sądowych, dziesiątki milionów odszkodowań i setki nieprzychylnych nagłówków. Tesla może jednak w każdej chwili i w kilka sekund ukrócić proceder jedną zdalną (Over the Air) „aktualizacją korygującą”, czy raczej kasującą korektę pracy licznika przebiegu.

Główne wnioski

  1. Właściciele tesli w Stanach skarżą się na forach, że ich auta obiecują rażąco zawyżony zasięg, który po połowicznym rozładowaniu akumulatora maleje nieproporcjonalnie szybko. Wizyty w serwisie celem rozwiązania problemu są w ostatniej chwili odwoływane, a zlecenia naprawy – zamykane. To efekt działania powołanych w tym celu tzw. Diversion Teams. Trwający od kilku lat proceder został nagłośniony przez agencję Reuters.
  2. Ponad rok temu jeden z klientów odkrył, że jego tesla rażąco zawyża przebieg. Pozwał producenta, a jego podejrzenia potwierdziła kancelaria Singleton Schreiber, która twierdzi, że dysponuje niezbitym dowodem oszustwa. To opatentowany przez Teslę złożony algorytm, który zamiast rejestrować przebytą odległość przeszacowuje ją o 15-117 proc.
  3. W kwietniu skala problemu zaowocowała pozwem zbiorowym. Tesla może zostać oskarżona o próbę wygaszenia gwarancji w ponad milionie aut celem przerzucenia kosztów napraw na klientów. Ale może też jedną zdalną aktualizacją uzdrowić liczniki w swoich pojazdach.