Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Społeczeństwo

Lot ku ziemi. Policyjne lotnictwo trzeszczy w szwach

Lotnictwo polskich służb – zarówno wojska, jak i policji – wielokrotnie dowiodło swojej przydatności. Podczas ubiegłorocznej powodzi czy pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym na pomoc ruszyły śmigłowce, w tym niedawno zakupione policyjne S70i Black Hawk. Ale sam sprzęt to tylko część systemu. Potrzebni są jeszcze ludzie, którzy potrafią go obsłużyć. I tu zaczyna się problem.

Lot ku ziemi. Policyjne lotnictwo trzeszczy w szwach
Komendant Główny Policji gen. insp. Jarosław Szymczyk podczas uroczystości podpisania umowy na zakup śmigłowców Black Hawk, 2022 r. Dziś śmigłowce Black Hawk są w komplecie, jest ich 5. Ale pilotów jest tylko 3 (Fot. PAP/Leszek Szymañski)

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Ile śmigłowców ma obecnie Zarząd Lotnictwa Policji.
  2. Dlaczego, mimo zakupów, policyjne lotnictwo nadal jest w głębokim kryzysie.
  3. Co jest największą bolączką policyjnego lotnictwa.

Tylko w poniedziałek wielkanocny policyjny Black Hawk zrzucił na płonącą Biebrzę 219 ton wody. Dzięki jego wsparciu udało się opanować pożar, który strawił około 150 hektarów trzcinowisk i łąk.

Obecnie Policja dysponuje 14 śmigłowcami. Wśród nich jest pięć nowoczesnych Black Hawków, zmontowanych w PZL Mielec, należących do Lockheed Martin (warto przypomnieć, że komponenty dostarczane są z USA). Poza nimi flota obejmuje siedem lżejszych Bell 407 i dwa Belle 206. Dumą lotnictwa policyjnego są właśnie Black Hawki – wielozadaniowe maszyny, przewidziane m.in. do operacji kontrterrorystycznych czy szybkiego transportu funkcjonariuszy.

W 2023 r. Policja wycofała ze służby śmigłowce Mi-8, które przekazano Ukrainie. Były to jedyne maszyny zdolne do transportu większych ładunków i wyposażone w rampę załadunkową. Dziś policja została z Black Hawkami i Bellami. Problemem są jednak nie tyle maszyny, co brak pilotów – szczególnie do obsługi Black Hawków.

Pięć śmigłowców, trzech pilotów, ogromne wakaty. Co poszło nie tak?

Zwróciliśmy się do Komendy Głównej Policji o odpowiedź na pytania dotyczące lotnictwa policyjnego, które w ostatnich latach zaliczyło kilka spektakularnych wpadek. Najgłośniejsza miała miejsce w 2023 r. w Sarnowej Górze, gdzie policyjny Black Hawk podczas pokazu z okazji rocznicy bitwy zerwał linię energetyczną, przelatując nisko nad publicznością. Maszyna została uszkodzona, a pilot usłyszał zarzuty. Z odpowiedzi KGP wyłania się ponury obraz sytuacji.

Stan etatowy Lotnictwa Policji wynosi obecnie 102 osoby, w tym 87 funkcjonariuszy i 15 pracowników cywilnych – informuje KGP. Na papierze wygląda to przyzwoicie. W praktyce sytuacja jest dramatyczna. Z danych Komendy wynika, że w Lotnictwie Policji brakuje aż 41 osób – 39 funkcjonariuszy i 2 pracowników cywilnych. To oznacza, że z etatu przewidzianego dla 87 mundurowych obsadzona jest niecała połowa.

Najgorzej wygląda sytuacja wśród pilotów, szczególnie wyszkolonych do obsługi Black Hawków – dumy policyjnej floty. Z informacji XYZ.pl wynika, że obecnie formacja ma tylko trzech w pełni gotowych do działań pilotów tych maszyn. Przy pięciu śmigłowcach to sytuacja katastrofalna. Według relacji naszych informatorów, z tej trójki jeden pilot nie jest z Warszawy, a dwóch pozostałych to oficerowie zajmujący wysokie stanowiska w Zarządzie Lotnictwa Policji, którzy powinni skupiać się na planowaniu, koordynacji i nadzorze, a nie na codziennych lotach. Mimo to, latają – bo muszą.

Załoga Black Hawka to minimum trzy osoby: pilot, drugi pilot i szef załogi. Przy pięciu maszynach powinno być więc co najmniej 15 osób. W praktyce, by zapewnić ciągłość operacyjną – biorąc pod uwagę urlopy, choroby czy inne zdarzenia losowe – potrzeba tych osób co najmniej 30. Wojskowe standardy są jeszcze wyższe: przewidują komplet załóg głównych, zapasowych oraz szkolonych, co daje 45 osób, w tym 15 pilotów.

Jak zaznacza nasz rozmówca znający kulisy policyjnego lotnictwa, teoretycznie można żonglować danymi, bo niektórzy piloci mają uprawnienia na dwa typy śmigłowców. W praktyce jednak problemu to nie rozwiązuje.

Kwestia szkolenia. Luka w systemie czy niedopatrzenie?

Rozmówca XYZ, związany z lotnictwem policyjnym, który nalega na anonimowość, opisuje kulisy szkolenia pilotów. Proces dzieli się na dwa etapy. Najpierw dostawca śmigłowców – firma Sikorsky – zapewnia podstawowe szkolenie: dwa tygodnie teorii „na sucho” i kursy na symulatorze. Dopiero później powinni przejść do nauki praktycznej na prawdziwych maszynach. Policja, jak słyszymy, ograniczyła się jedynie do pierwszego etapu.

– Początkowo przeszkolono pięć osób, później dwie, a następnie kolejne dwie. Z tej grupy trzech pilotów odeszło z formacji, a czterech ukończyło tylko pierwszy etap i nie kontynuowało szkolenia. W lotnictwie kluczowe jest jednak nie tylko zdobycie podstaw, ale ich regularne szlifowanie i podtrzymywanie umiejętności. Kolejne osoby są obecnie na szkoleniu, ale – ujmując to dyplomatycznie – rokują umiarkowanie. Planowane są też zakupy kolejnych szkoleń – relacjonuje nasz rozmówca.

W policyjnym lotnictwie dzieją się rzeczy, które można określić jako „postawienie systemu na głowie”.

Dodaje, że w policyjnym lotnictwie dzieją się rzeczy, które można określić jako „postawienie systemu na głowie”. Piloci, którzy chcą latać, nie wiedzą, jak będzie wyglądała ich ścieżka kariery. Brakuje jasnych reguł i perspektyw. Stąd też obecny kryzys kadrowy.

Tymczasem jeszcze niedawno Policja chwaliła się udziałem Black Hawka w akcjach przeciwpowodziowych. Wówczas formacja była dumna, że jej najnowocześniejsza maszyna wspierała działania ratunkowe.

Policyjny pilot: „Jest źle”

XYZ dotarło do jednego z byłych pilotów Lotnictwa Policji. Zgodził się na rozmowę wyłącznie pod warunkiem pełnej anonimowości. Opowiada o głębokiej zapaści w policyjnym lotnictwie i nie przebiera w słowach.

Za fatalny stan rzeczy obwinia osoby z kierownictwa zarówno w Zarządzie Lotnictwa Policji, jak i w strukturach podległych resortowi spraw wewnętrznych. Przypomina, że lotnictwo funkcjonuje w pionie prewencji, który – podobnie jak za czasów Jarosława Szymczyka – pozostaje pod nadzorem zastępcy komendanta ds. prewencji.

– Jest źle. Tyle było afer, tyle awantur o policyjne lotnictwo, tyle medialnych materiałów, a nie zmieniło się nic. Była tam nawet kontrola NIK. I co? I… nic. To problem braku nadzoru i kontroli. Skoro pozwala się zarządzać lotnictwem w taki sposób, jak dzieje się to teraz, to o czym my w ogóle rozmawiamy? – mówi były pilot.

Przypomina, że na zakup maszyn i szkolenia wydano miliony złotych. A efekt?

– Sytuację mamy taką, jaką mamy – kwituje.

Nie gryzie się w język. Jego zdaniem nadzór nad policyjnym lotnictwem jest iluzoryczny, a wiele incydentów nie trafia nawet do Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego w Poznaniu.

Jak dodaje, kilka lat temu sytuacja była odwrotna: były kadry i sprawdzony sprzęt, który stopniowo się starzał, ale brakowało pieniędzy na modernizację. Dziś jest odwrotnie – są nowoczesne maszyny, ale brakuje ludzi, by je obsługiwać.

Były kadry i sprawdzony sprzęt, który stopniowo się starzał, ale brakowało pieniędzy na modernizację. Dziś jest odwrotnie – są nowoczesne maszyny, ale brakuje ludzi, by je obsługiwać.

„Nie ma ludzi”

Były pilot policji wylicza długą listę grzechów formacji: szykanowanie ludzi, blokowanie ścieżek kariery, przyjmowanie do służby osób z licencją… turystyczną. Jeszcze do niedawna obecny naczelnik zarządu był jedynym instruktorem Black Hawka. Drugim był pilot, który w 2023 r. pod Sarnową Górą wleciał w linię wysokiego napięcia. Odszedł ze służby. Na innych maszynach sytuacja nie wygląda lepiej – według wiedzy XYZ, w całym kraju na Bell 407 jest zaledwie jeden pilot-instruktor.

– Dziś nie ma ludzi. Dochodziło do sytuacji, gdy szef szkolenia podczas pobytu na czynnościach operacyjnych "wyrzucał" z kabiny pilota, który odmówił przelotu w warunkach poniżej dopuszczalnych norm. Bywały loty nocne z użyciem noktowizji, choć piloci nie mieli do tego uprawnień, a sam sprzęt nie miał homologacji – mówi gorzko funkcjonariusz.

Kwietniowy pożar Biebrzy obnażył policyjne braki

Przykładem kompromitacji była też akcja gaśnicza w Biebrzańskim Parku Narodowym. Do działań skierowano jeden Black Hawk. Strażacki portal Remiza.pl zwrócił uwagę, że po zmroku policyjny śmigłowiec wycofał się z operacji. Powód? Najpewniej brak załóg z uprawnieniami do lotów nocnych z noktowizją. Prawdopodobnie też załodze „skończyły się godziny”, a nie było kto jej zastąpić.

Każdy pilot musi realizować loty w określonym limicie czasowym. Po jego wyczerpaniu maszynę przejmuje następca. W przypadku policyjnego lotnictwa często takiego następcy po prostu nie ma. Brak uprawnień do lotów nocnych to poważna luka operacyjna. W sytuacji kryzysowej – np. zamachu czy napadu – brak zdolności do szybkiego transportu oddziału KT po zmroku oznacza de facto „niepełnosprawność” lotnictwa policji.

XYZ zapytało o to Komendę Główną Policji. Odpowiedź była lakoniczna:

„Policja posiada w dyspozycji pilotów mających uprawnienia wymagane do realizacji zadań przewidzianych dla Lotnictwa Policji” – czytamy w odpowiedzi.

Jednocześnie KGP zasłania się tajemnicą, odmawiając podania liczby pilotów operacyjnych:

„Dane dotyczące liczby personelu operacyjnego nie są dostępne (…), podanie liczby pilotów mogłoby doprowadzić do ich identyfikacji i określenia zdolności operacyjnych służby”.

Jak podanie liczby pilotów miałoby prowadzić do ich identyfikacji – tego Policja nie wyjaśnia. Odpowiedź daje jednak jasny sygnał – coś jest nie tak. Wystarczyłoby przecież napisać, że liczba operacyjnych załóg jest wystarczająca. Skoro tego nie zrobiono, odpowiedź nasuwa się sama.

Policja utajnia także szczegóły umowy. "Tajemnica przedsiębiorstwa"

Policja odmawia ujawnienia szczegółów dotyczących zakupu Black Hawków. W odpowiedzi na nasze pytania zasłania się tajemnicą handlową:

„Zgodnie z zapisami umów zawartych z PZL Mielec, strony zobowiązały się do nieujawniania informacji ani potwierdzania szczegółów kontraktu. Dane dotyczące wyposażenia śmigłowców objęte są tajemnicą przedsiębiorstwa, co uniemożliwia ich przekazanie” – informuje KGP.

Formacja wyjaśnia również, że szkolenie pilotów Black Hawków realizowano w ramach umowy zakupu. Obejmowało ono wstępne szkolenie teoretyczne i praktyczne z wykorzystaniem symulatora „full flight” w ośrodku producenta.

Policja zaznacza, że oprócz podstawowego szkolenia piloci muszą przejść dodatkowe kursy specjalistyczne, prowadzone według wewnętrznych programów Lotnictwa Policji. Szkolenia na Black Hawkach odbywają się w trybie ciągłym. Szczegóły? Niejawne.

Po kilku latach od zakupu nowoczesnych maszyn sytuacja wygląda kuriozalnie – Policja ma dziś więcej Black Hawków niż pilotów zdolnych do ich obsługi. Nowi piloci dopiero się szkolą, ale problem jest już teraz. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której w czasie poważnego kryzysu trzeba błyskawicznie przerzucić oddział KT z Warszawy na drugi koniec Polski, a nie ma komu usiąść za sterami. Sprzęt za miliony złotych może więc skończyć zaparkowany w Starych Babicach, kurząc się i niszczejąc z braku ludzi. MSWiA ma poważny problem do rozwiązania.

Główne wnioski

  1. Lotnictwo Policji, choć dysponuje nowoczesnymi śmigłowcami, jakich nie miało od lat, pogrąża się w głębokiej zapaści.
  2. Do pięciu Black Hawków Policja ma dziś – według funkcjonariuszy – zaledwie trzech pilotów.
  3. W przypadku poważnego kryzysu lub zagrożenia ten stan rzeczy tworzy lukę w systemie bezpieczeństwa państwa i realne ryzyko paraliżu operacyjnego.