Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Technologia

Google i „błędne koło”. Trwa walka o podział amerykańskiego giganta

W Stanach Zjednoczonych trwa proces, który może zakończyć się podziałem Google`a. Jak zauważają eksperci, administracja Trumpa zawiodła oczekiwania firm, które wsparły kampanię prezydenta. Teraz wytacza przeciwko big techom ciężkie działa.

Na pierwszym planie widać laptop z otwartą zakładką przeglądarki na poczcie Google, tuż za nim widnieje duży, kolorowy logotyp firmy
Google mierzy się z jednym z największych kryzysów prawnych w swojej historii. W Stanach niebawem zakończy się proces, który może doprowadzić do podziału giganta. I Donald Trump... nie pomoże. Fot. Ore Huiying/Bloomberg via Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego Google może zostać zmuszone do sprzedaży przeglądarki Chrome – i dlaczego to nie tylko symboliczna kara, ale realne uderzenie w „błędne koło”, które przez lata zapewniało firmie monopol na rynku wyszukiwania.
  2. Jakie są kulisy jednego z najważniejszych procesów antymonopolowych XXI w., który może doprowadzić do największego podziału big techu od czasów sprawy Microsoftu czy AT&T.
  3. Dlaczego Donald Trump nie ratuje big techów w walkach sądowych, które zapoczątkował jego poprzednik.

Google to monopolista i działał tak, by ten monopol utrzymać – uznał niemal rok temu sędzia Amit Mehta, wieńcząc jeden z największych procesów w historii postępowań antymonopolowych w USA.

W kwietniu rozpoczęła się rozprawa, podczas której ten sam sędzia zdecyduje o przyszłości Google'a. Mimo że o możliwym podziale big techów mówi się od dawna, w tym przypadku prawdopodobieństwo jest całkiem realne. Jeśli sędzia przychyli się do argumentacji przedstawicieli amerykańskiego rządu, może dojść do konieczności sprzedaży przeglądarki Chrome.

W Stanach trwa walka, ale na jej uboczu pojawia się wiele intrygujących wątków. Czy naprawdę Google zostanie przymuszony do sprzedaży jednej z pereł w swojej koronie? Dlaczego nowa administracja pod kierownictwem Trumpa dociska kolanem big techy? Czy pięć innych procesów przeciwko innym big techom zakończy się tak samo?

Kwadratura koła Google

– Przez ponad dekadę Google bezprawnie zamrażało rynek wyszukiwarek i reklamy tekstowej w wyszukiwarce przez antykonkurencyjne wyłączne umowy dystrybucyjne, które utrzymywały dwa monopole. Google płaciło operatorom sieci komórkowych, producentom urządzeń oraz niezależnym przeglądarkom miliardy dolarów za ustawienie Google Search jako domyślnego punktu dostępu do wyszukiwania. (...) Skala, czas i powaga tych szkód wymagają zdecydowanych działań naprawczych – argumentowali przedstawiciele amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości w chwili otwarcia sprawy przeciwko Google`owi.

Proces, który rozpoczął się w połowie kwietnia, nie odpowie na pytanie, czy Google wykorzystywał przewagę nad konkurencją do utrzymania monopolu. Pozytywną odpowiedź na to pytanie przyniósł proces zakończony w sierpniu 2024 r. Obecnie sędzia przygotuje jedynie odpowiedź, jak temu zapobiec i naprawić szkody.

Jak relacjonowały amerykańskie media, David Dahlquist, prawnik reprezentujący amerykański departament sprawiedliwości, opisał działania jednej z największych firm na świecie, porównując je do "błędnego koła". Jak funkcjonowało?

Google wydawało miliardy dolarów po to, by firmy ustawiały jego wyszukiwarkę jako domyślną "praktycznie wszędzie". Rosła liczba wyszukiwań, dzięki czemu Google miał więcej danych, by rozwijać swoje usługi i budować algorytmy, które ulepszały wyszukiwarkę. Dzięki temu mógł pozyskiwać jeszcze więcej pieniędzy od reklamodawców. Pieniądze te wykorzystywał do opłacania pozycji.

Koło idealne? Dla Google`a tak. Dla amerykańskiej administracji – nie.

"Google zawsze wygrywa"

"Google odebrało konsumentom i firmom fundamentalne prawo, które należy się opinii publicznej – prawo do wyboru spośród konkurencyjnych usług. Nielegalne działania Google stworzyły gospodarczego giganta, który niszczy rynek. Sprawiły, że niezależnie od okoliczności to właśnie Google zawsze wygrywa. Amerykańscy konsumenci i przedsiębiorstwa ponoszą konsekwencje tego postępowania – napisali w piśmie procesowym przedstawiciele amerykańskiej administracji.

Przykładowo tylko w 2021 r. Google zapłacił właścicielom przeglądarek oszałamiające 26,3 mld dolarów za to, by jego wyszukiwarka pozostała domyślna. Z tej kwoty 18 mld dolarów poszło do samego Apple'a. Co ciekawe, kwota ta ujawniona została dość przypadkowo, w czasie zeznań jednego z ekspertów Google'a – prof. Kevina Murphy`ego.

– Kiedy prawnik Google'a usłyszał tę kwotę, by wyraźnie zażenowany – napisał obserwujący proces dziennikarz "Bloomberg Intelligence".

Zdaniem eksperta

Tym razem to może być przełom

Dyskusje o podziale gigantów technologicznych w USA są coraz poważniejsze – i tym razem mogą realnie doprowadzić do przełomu. Nowa administracja, mimo wcześniejszych związków z big techami, musi dziś reagować na rosnącą presję społeczną, medialną i polityczną. Nie chodzi już tylko o monopol, ale o realny wpływ tych firm na demokrację, gospodarkę i kulturę informacyjną.

Czy dojdzie do podziału Google'a czy Mety? Nie zdziwiłbym się. To nie byłoby precedensowe – przypomnijmy sprawę AT&T czy Microsoftu w latach 90. W tle mamy też kontekst międzynarodowy: rywalizację z Chinami i próbę uregulowania rynku cyfrowego. W przypadku rywalizacji z Państwem Środka osłabienie Google'a wydaje się być złym pomysłem. Pamiętajmy jednak, że na amerykańskim rynku jest wielu potężnych graczy, dla których obecny stan rzeczy wcale nie jest korzystny. Dominacja Google'a po prostu nie leży w ich interesie. Są to na tyle silne wpływy, że wysiłki lobbingowe Google'a zdają się być niewystarczające. Dla branży SEO i marketingu cyfrowego to może oznaczać dużą transformację krajobrazu – być może bardziej pluralistycznego i mniej zdominowanego przez jednego gracza.

Koło wskoczyło do AI. Wyciekły dokumenty z Samsungiem

Argumentem w rękach amerykańskiej administracji są nowe działania przedstawicieli Google'a w obszarze rozwoju generatywnej sztucznej inteligencji. Jeden z szefów Google'a, Nicholas Fox, w czasie zeznań stwierdził, że "wyszukiwarka i GenAI częściowo się pokrywają, niczym diagram Venna". Jego słowa są dziś argumentem za koniecznością przerwania "błędnego koła".

Co więcej, urzędnicy dotarli do umowy zawartej między Google LLC a Samsungiem. Chodzi o wykorzystanie modelu Gemini w urządzeniach mobilnych firmy. Nie ujawniono jej wartości (zgodnie z zeznaniami była to "ogromna kwota"), ale zdaniem przedstawicieli amerykańskiego departamentu sprawiedliwości jest to jeden z dowodów na to, że dominująca pozycja Google'a rozleje się na kolejne rynki.

Dokument pokazujący umowę, jaką z Samsungiem zawarł Google
Dokument pokazujący umowę, którą z Samsungiem zawarł Google. Chodzi o wykorzystanie modelu Gemini od Google'a w telefonach tej firmy. To, zdaniem amerykańskich władz, jeden z elementów "błędnego koła". Fot. Departament Sprawiedliwości USA

Tym bardziej że wspomniany już Nicholas Fox przyznał, że wprowadzenie Gemini do wyszukiwarki Google'a doprowadziło do wzrostu liczby zapytań użytkowników.

Dlaczego Chrome powinien zostać sprzedany

Amerykański wymiar sprawiedliwości ma gotowe rozwiązanie problemu. Jest nim konieczność sprzedaży Chrome'a, czyli przeglądarki należącej do Google'a. W 2024 r. przeszło przez nią łącznie 35 proc. zapytań w Google Search. Zdaniem pozywających i ekspertów, którzy zostali przez nich powołani, Chrome może działać niezależnie od Google'a, jest techniczna możliwość wydzielenia tej sekcji od całej grupy, a potencjalne przychody mogą być atrakcyjne dla kupujących – czyli nie powinno być problemów z uzyskaniem oferty.

Czy byłaby interesująca? Kolejka chętnych już się ustawiła. To m.in. Perplexity, twórca jednego z najbardziej popularnych modeli GenAI czy Yahoo – dawniej jeden z największych konkurentów Google'a na rynku przeglądarek. Taką deklarację złożyło także OpenAI. Ile może to kosztować? Gabriel Weinberg, prezes DuckDuckGo, stwierdził, że szacunkowa wartość Chrome'a to 50 mld dolarów.

Pismo, w którym przedstawiciele Google`a sami przyznali, jak działa mechanizm zarabiania na danych, których nie chcą przekazać innym. Fot.: Departament Sprawiedliwośći USA
Pismo, w którym przedstawiciele Google'a sami przyznali, jak działa mechanizm zarabiania na danych, których nie chcą przekazać innym. Fot. Departament Sprawiedliwości USA

To niejedyny postulat. Podczas procesu nie padły konkrety, ale chodzi m.in. o udostępnienie danych związanych z wyszukiwaniem szerzej niż tylko wewnątrz Google'a. Za takim scenariuszem opowiadają się konkurenci firmy: Microsoft czy DuckDuckGo. To ogromna zmiana, która miałaby zatrzymać „błędne koło”. Przez 10 lat Google miałoby udostępnić takie dane konkurentom po to, by nadgonili dystans technologiczny. Jest to paradoksalnie dużo większy cios w Google'a niż sprzedaż Chrome'a.

 Zmiany mają dotknąć także modelu reklam. Przede wszystkim Google zostanie zmuszony do przekazywania reklamodawcom znacznie bardziej szczegółowych informacji na temat kampanii i danych związanych z użytkownikami.

Amerykański wymiar sprawiedliwości domaga się także warunkowej dezinwestycji z systemu Android, jeśli Google nie zgodzi się na zwiększenie konkurencyjności.

Zdaniem eksperta

Podział big techów jest nieunikniony

Podział big techów, takich jak Google czy Meta, wydaje się nieunikniony – amerykańskie władze mają długą tradycję ograniczania nadmiernej dominacji rynkowej, czego przykładem są Standard Oil czy AT&T. To raczej pozytywny kierunek: rozbijanie monopoli sprzyja przejrzystości, lepszej alokacji kapitału, większej konkurencji i innowacyjności. Choć trudno jednoznacznie ocenić działania administracji Trumpa, jego obecna krytyka big techów – mimo wcześniejszego poparcia – wpisuje się w prokapitalistyczną logikę ograniczania nadmiernej koncentracji władzy rynkowej.

Co na to Google

Google oczywiście walczy z takimi pomysłami. Zdaniem przedstawicieli firmy Chrome nie może działać bez Google'a, chociażby dlatego, że zdecydowana większość kodu aplikacji powstała wewnątrz grupy. Przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiadała się szefowa Chrome'a, Parisa Tabriz.

Problem tkwi też w detalach. Chrome samo w sobie nie generuje przychodów, ale częścią transakcji musiałoby też być Chromium, czyli kod źródłowy open source, który jest elementem m.in. przeglądarki Opera czy Microsoft Edge. Co stałoby się z projektem? Nie wiadomo.

Decyzja amerykańskiego sądu wiąże się de facto z odpowiedzią na pytanie: czy big techy mogą korzystać z danych zbieranych przez jedną ze swoich aplikacji do rozwoju całego ekosystemu? Jeśli „nie”, to pojawia się problem – sprawa dotyczy wyłącznie Google'a. Jeśli grupa zostanie zablokowana, inni giganci uzyskają dużo czasu (do potencjalnych postępowań antymonopolowych) do wykorzystania narzędzi, z których Google nie będzie już mógł używać.

Ile może kosztować utrata takiej przewagi? Jak wynika z wyliczeń analityków "Bloomberg Intelligence – nawet 28 mld dolarów. To tylko fragment większego problemu, jakim są potencjalne blokady na zawieranie umów dwustronnych w związku z priorytetyzacją wykorzystania wyszukiwarki Google w przeglądarkach. Zwłaszcza że niektóre podmioty, jak Firefox, rozwijają swoje produkty głównie w oparciu o pieniądze z Google'a. Brandon Borrman, rzecznik Firefoksa wprost stwierdził, że propozycje amerykańskiego departamentu sprawiedliwości co do blokad nałożonych na Google'a, nie wpłyną pozytywnie na konkurencję.

Big techy pod ostrzałem

Microsoft chce wykorzystać proces do silnego uderzenia w Google. Potencjalna sprzedaż Chrome`a doprowadziłaby do sukcesu jego przeglądarki – Edge'a. Problem w tym, że Microsoft sam może mieć niebawem problemy. Jak wynika z doniesień amerykańskich mediów, FTC (Federal Trade Comission) kontynuuje śledztwo przeciwko Microsoftowi wszczęte jeszcze pod koniec prezydentury Bidena. Chodzi o wykorzystanie dominującej pozycji w rozwoju narzędzi AI. O szczegółach napisał kilka tygodni temu "Bloomberg Intelligence".

W sądzie równolegle toczy się sprawa przeciwko Mecie, która miała wykorzystać dominującą pozycję przy nabywaniu takich firm, jak Instagram.

Podobne problemy ma Apple. Amerykański wymiar sprawiedliwości chce doprowadzić do procesu, w którym uznałoby działania Apple`a na rynku smartfonów jako wykorzystanie dominującej pozycji.

Do tej pory big techy raczej unikały współdziałania. Inaczej jest w przypadku opisanego przeze mnie procesu Google`a. Na początku tego roku do procesu chciało dołączyć także Apple. We wniosku apelowało o zgodę sądu na udział przedstawicieli, biorąc pod uwagę współpracę firmy z Googlem.

"Apple poniesie wyraźną i istotną nieodwracalną szkodę, jeśli nie będzie mogło uczestniczyć w dalszym etapie postępowania naprawczego. (...) Firma może zostać zmuszona do milczenia na sali sądowej, jako bierny obserwator, podczas gdy rząd będzie forsował drastyczne środki, wymierzone bezpośrednio w Apple, zakazujące jakichkolwiek umów handlowych z Google na okres dziesięciu lat. Oznaczałoby to, że Apple nie miałoby możliwości obrony swojego prawa do zawierania innych porozumień z Google, które mogłyby przynieść korzyści milionom użytkowników, ani dochodzenia prawa do wynagrodzenia za udostępnianie użytkownikom wyszukiwarki Google" – napisano we wniosku.

Dlaczego Trump nie pomaga big techom

W Stanach Zjednoczonych toczy się pięć spraw antymonopolowych przeciwko big techom. Na celowniku jest Google, Apple, Meta, Amazon i Microsoft. Wszystkie zaczęły się za prezydentury Bidena, ale wbrew oczekiwaniom świata big techów. Donald Trump nie wstrzymał swoich prawników. I to dosłownie – w lutym i marcu z Trumpem kilkukrotnie rozmawiał Mark Zuckerberg, szef Mety. Chodziło o wstrzymanie postępowania w sprawie przejęcia Instagrama. Trump ostatecznie dał błogosławieństwo FTC i ruszył proces sądowy.

– To nie jest administracja Busha – powiedział podczas marcowego spotkania z grupą prezesów amerykańskich firm Andrew Ferguson, nowy szef FTC. Przykład nieprzypadkowy – to właśnie za czasów prezydentury Busha nadzór antymonopolowy był jednym z najsłabszych w historii USA.

W Dolinie Krzemowej pozycja zajęta przez Trumpa stoi pod znakiem zapytania. Z jednej strony nie pomaga specjalnie big techom, z drugiej zaś nie uderza w najbardziej perspektywiczny obszar rozwoju technologii, czyli AI. Przykładowo, departament sprawiedliwości „odpuścił” Google`owi w temacie dezinwestycji w obszarze AI, koncentrując się na przeglądarce Chrome.

Big techy zostały także bezpośrednio dotknięte przez wojny celne Trumpa oraz konsekwencje gwałtownej przeceny ich akcji z ostatnich miesięcy. Wielkim przegranym jest Elon Musk i jego biznesy. Obecnie Trump dość mocno odcina się od ekscentrycznego miliardera (mimo że jeszcze kilka tygodni temu ochoczo kupował jego Teslę). A firmy Muska (szczególnie Tesla) mają ogromne problemy.

Jak policzył "Washington Post" od objęcia funkcji prezydenta USA przez Trumpa do dziewiątego kwietnia, majątek Muska zmalał o 110 mld dolarów, Jeffa Bezosa (Amazon) o prawie 38 mld dolarów a Marka Zuckerberga (Meta) o prawie 19 mld dolarów. Łącznie majątek techmiliarderów zmalał o 1,8 bln dolarów.

Zgodnie z wyliczeniami amerykańskich mediów, branża technologiczna wsparła kandydaturę Trumpa blisko 300 mln dolarów.

Zawód, jaki odczuwa big tech, to mało powiedziane.

Trump chce wykorzystać big techy

– Wiele osób w branży ma poczucie, że administracja Bidena poszła z nimi na wojnę. Obecnie mają pewne zastrzeżenia wobec polityki Trumpa, ale czują, że drzwi w końcu się otworzą – przekonuje w rozmowie z "Washington Post" Adam Kovacevich, prezes Chamber of Progress.

Bo obok procesów Trump cofnął decyzję Bidena w sprawie ograniczeń w rozwoju AI, a jego przedstawiciele mocno uderzają w Komisję Europejską w sprawie legislacji ograniczającej działania big techów.

Wygląda na to, że big tech jest tylko małą częścią większej gospodarczej układanki, jaką próbuje ułożyć sobie Trump. Chodzi przede wszystkim o pobudzenie amerykańskiego przemysłu. Świat technologii ma mu dostarczyć narzędzia, które w tym pomogą. Dobrostan big techów ma dla Trumpa drugorzędne znaczenie.

Niedawno w rozmowie z Fox News mówił o tym sekretarz handlu, Howard Lutnick.

"Musimy poczekać, aż AI wejdzie w etap boomu i umożliwi nam konkurencję z tanią siłą roboczą z całego świata" – powiedział Lutnick.

Stąd m.in. inicjatywa Stargate, czyli inwestycje sięgające 500 mld dolarów w rozwój AI, ogłoszone przez Trumpa w pierwszych dniach jego prezydentury. Big tech będzie w stanie dobrze spożytkować te pieniądze. Reszta nie ma znaczenia – przynajmniej dla Trumpa.

– Mam pełną świadomość, że jesteśmy pod lupą na całym świecie – powiedział podczas noworocznego spotkania z pracownikami Google'a Sundar Pichai, prezes firmy.

– To efekt naszej skali i sukcesu. To część szerszego trendu, w którym technologia wywiera coraz większy wpływ na społeczeństwo. Dlatego teraz, bardziej niż kiedykolwiek, musimy uważać, by się nie rozproszyć – zadeklarował.

Sam jednak przyznał, że będzie to „kluczowy” rok dla sukcesu firmy.

Rozstrzygnięcie procesu zapadnie w najbliższych kilkunastu dniach.

Zdaniem eksperta

Skorzystają konsumenci

Procesy sądowe toczące się przeciwko Google'owi i Mecie w Stanach Zjednoczonych to nie tylko kolejny etap debaty o potędze największych firm technologicznych – to także wyraźny sygnał, że era ich niekontrolowanej ekspansji może dobiegać końca. Choć administracje USA od lat deklarowały chęć uregulowania big techów, dopiero teraz obserwujemy działania o bezprecedensowej skali i języku, które mogą prowadzić nawet do przymusowego podziału tych gigantów. W przypadku Google sąd już uznał firmę za monopolistę w obszarze wyszukiwarek i reklamy cyfrowej, a w stolicy USA toczy się proces, który może przesądzić o przyszłości całego internetu. Podobne działania toczą się wobec Mety, której grozi przymusowa sprzedaż Instagrama i WhatsAppa.

Dlaczego administracja Trumpa – wcześniej postrzegana jako przychylna gigantom technologicznym – dziś staje wobec nich w opozycji? Przede wszystkim mamy do czynienia ze zmianą politycznej retoryki. Wśród konserwatywnych republikanów wzrosło przekonanie, że Dolina Krzemowa zagraża wolności słowa i pluralizmowi. Jednocześnie walka z dominacją big techów stała się rzadkim punktem zgody między lewicą a prawicą. Zmienia się też narracja geopolityczna: USA chcą odzyskać kontrolę nad strategicznymi segmentami rynku, niekoniecznie przez protekcjonizm, lecz zwiększenie transparentności, uczciwej konkurencji i równych szans dla mniejszych firm.
Czy dojdzie do rozbicia firm takich jak Google? To możliwe, choć wciąż bardzo trudne – nie ze względu na brak woli, ale z powodu ogromnych barier prawnych, politycznych i ekonomicznych. Bardziej prawdopodobne wydają się głębokie reformy strukturalne i zmiany w modelu biznesowym. Już sam fakt, że sądy federalne otwarcie rozważają tak radykalne środki, oznacza nowy etap relacji między państwem a sektorem technologicznym.

Z perspektywy innowacyjności warto zauważyć, że takie działania mogą przynieść korzyści nie tylko konsumentom, ale i całemu rynkowi. Ograniczenie pozycji dominujących graczy może otworzyć przestrzeń dla nowych, bardziej etycznych rozwiązań – takich jak wyszukiwarki oparte na prywatności użytkownika i jakości treści, nie zaś interesach reklamodawców. To zmiana, która może napędzać rozwój technologii służącej ludziom, a nie odwrotnie. Nawet jeśli nie zobaczymy spektakularnego podziału firm, to regulacyjna fermentacja już trwa – i jej skutki będą odczuwalne przez dekady.

Główne wnioski

  1. Google stworzyło samonapędzający się monopol dzięki strategii „błędnego koła”.
    Google przez lata wydawało miliardy dolarów, by jego wyszukiwarka była ustawiana jako domyślna na urządzeniach i przeglądarkach, co skutkowało dominacją na rynku i dostępem do ogromnych ilości danych. Te dane pozwalały dalej rozwijać algorytmy i zwiększać skuteczność reklam, co z kolei przynosiło jeszcze większe przychody i środki na dalsze utrzymywanie pozycji. Ten model, uznany za nielegalny przez amerykański wymiar sprawiedliwości, jest obecnie w centrum postępowania naprawczego.
  2. Stany Zjednoczone mogą być bliskie historycznego rozdzielenia Google. Amerykański sąd nie rozstrzyga już, czy Google nadużywało pozycji rynkowej – to zostało przesądzone. Obecnie rozważane są środki naprawcze, z których najpoważniejszym jest przymusowa sprzedaż przeglądarki Chrome.
  3. Proces przeciwko Google'owi to element szerszej fali regulacyjnej wobec big techów. Sprawa Google'a jest jedną z sześciu toczących się spraw przeciwko największym firmom technologicznym w USA. Oprócz niej pod lupą są Meta, Microsoft i Apple. Choć każda sprawa dotyczy innych obszarów (AI, przejęcia, rynek mobilny), wspólnym mianownikiem jest walka z nadmierną koncentracją władzy rynkowej.