Etnografia na rozstajach, czyli o „wybielaniu” historii
To nie jest wystawa „do oglądania”. To wystawa „do konfrontowania się”. Albo lepiej: do tej formy refleksji, która zaczyna się tam, gdzie kończy się bezpieczna strefa komfortu. Wystawa „Wybielanie” w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie nie próbuje być wystawą o Innych. To wystawa o nas. O naszej historii. O tym, jak „białość” – także w wersji polskiej – stawała się narzędziem opowiadania o świecie z pozycji władzy. O tym, co nasze postrzeganie Innego mówi o nas.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego niektóre muzea zmieniają nazwy, by unikać słowa „etnograficzne”.
- Dlaczego na wystawie „Wybielanie” ocenzurowano zdjęcie nagiej kobiety.
- O ambicjach kolonialnych II RP.
Kuratorzy wystawy "Wybielanie" w Muzeum Etnograficznym w Warszawie – Magdalena Wróblewska (dyrektorka muzeum) i Witek Orski – zadają pytanie, które od niedawna dopiero zaczęło padać w takich instytucjach: co może zrobić muzeum etnograficzne, by przestać być miejscem kolonialnej opowieści? I tu wielu pewnie zapyta: „dlaczego nas to dotyczy? Polska nie miała kolonii”. To fakt. Ale Polska miała ambicje kolonialne, działała Liga Morska i Kolonialna, snuto też marzenia o włościach w Kamerunie czy na Madagaskarze. A w praktyce nasz kraj i polska etnografia miała swój udział w powielaniu dyskursów egzotyzujących, rasowych, opresyjnych. Właśnie o tym mówi „Wybielanie”. O tym, jak przejęliśmy etnograficzne wzorce opowiadania o innych kulturach.
Etnografia to dziś dziedzina na rozdrożu. Przez dekady była narzędziem opisywania Innego – często w sposób, który nie zostawiał miejsca na głos opisywanych. Powstawały katalogi ludów, klasyfikacje „prymitywnych kultur”, typologie, które legitymizowały kolonialną wyobraźnię. I o tym opowiada wystawa „Wybielanie”. Wystarczy spojrzeć, jak opisywano zdjęcia etnograficzne. Pomijając słowo „murzyn” (w opisach na wystawie wykropkowane czy raczej wygwiazdkowane), widać, jak europocentryczne było to spojrzenie. Odsłonięcie tych autentycznych zapisów jest ważne, bo dużo mówi o dawnej etnografii. Pokazuje to np. fotografia chłopców pozujących ze szkieletem małpy, która w pierwszym odruchu została – już w muzeum – zinterpretowana jako świadectwo bezczeszczenia ludzkich zwłok jako zwyczaju jednego z afrykańskich plemion.

Muzea po przejściach
Muzea, które przez lata gromadziły obiekty z terytoriów pozaeuropejskich – często zdobywane w warunkach przemocy – przechodzą głęboką przemianę. Wystarczy spojrzeć na Muzeum Tropików w Amsterdamie, które zrezygnowało z nazwy, stając się „muzeum świata”. Albo na niemieckie Humboldt Forum, otwierane z wielką pompą, a potem – niemal natychmiast – poddane krytyce za sposób prezentacji tzw. brązów z Beninu rabowanych przez państwa kolonialne. Wiele takich miejsc dziś wręcz rezygnuje ze słowa „etnograficzne” w nazwie, by nie kojarzyć się z tym patrzeniem z góry, z pozycji „bardziej cywilizowanego”.
Niektóre zmiany nie zawsze są skuteczne. Przykładem może być belgijskie Królewskie Muzeum Afryki Centralnej, znane niegdyś potocznie jako muzeum króla Leopolda, które po latach przebudowy przyjęło bardziej neutralną nazwę Africa Museum. W zamyśle miało to być muzeum na nowo opowiadające historię Belgii i Konga, ale efekt nie do końca spełnił oczekiwania – ani krytyków, ani społeczności noszącej postkolonialne brzemię. Nawet sam król Belgii nie pojawił się na otwarciu po wieloletnim remoncie i dekolonizacyjnym liftingu.
W Polsce ta dyskusja właściwie dopiero się zaczyna. Ale zmiany są widoczne. W Poznaniu dawny oddział Muzeum Narodowego zmienił nazwę z Muzeum Etnograficznego na Muzeum Kultur Świata. A Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie nie tylko robi wystawę „Wybielanie”, ale także zmienia wystawę stałą, gdy pojawiają się sugestie ze strony zwiedzających, że jakieś obiekty czy opisy do nich są obraźliwe.
Historia, która nie jest niewinna
Już sam tytuł wystawy prowokuje. „Wybielanie” można rozumieć dosłownie – jako kolonialną praktykę wymazywania różnicy, maskowania przemocy, włączania w system wartości białego Zachodu. Ale to także metafora: wybielania win, czyszczenia historii, która tylko z pozoru była neutralna.
Na wystawie znajdziemy m.in. brązy z Beninu. Dziś wiele wskazuje na to, że zakupione przez muzeum obiekty z kolekcji Ryszarda Bojarskiego to nie oryginały zrabowane przez Brytyjczyków w końcu XIX wieku. Badania pokazały, że to kopie wytworzone w XX wieku na rynek europejski. Jest tu tylko jeden oryginał – figurka urzędnika z XV wieku. Był to depozyt. Został wycofany przez rodzinę właściciela, gdy zorientowała się, że muzeum zmierza w kierunku krytycznym.

Obecnie muzeum posiada tylko jeden oryginalny obiekt z pałacu królewskiego, a raczej jego niewielki fragment. To zniszczona plakieta z kolekcji niemieckiej z Wrocławia.
Inny ważny obiekt to zdjęcie nagiej kobiety wykonane w hotelowym wnętrzu przez polskiego podróżnika. Zdjęcie zostało ocenzurowane. To nie był akt artystyczny – to była rejestracja nierównej relacji, w której fotograf miał władzę, a fotografowana była jej pozbawiona. Ten gest cenzury nie jest unikaniem trudnego tematu – jest świadomym gestem etycznym, mówiącym: „tu kończy się nasz komfort”.
Przykładem może być sekcja poświęcona fryzurom – warkoczom, splotom, dredom. Zamiast egzotyzowania zjawiska dostajemy historię oporu. Pokazano, że niektóre fryzury były zakazywane przez kolonialne państwa jako zbyt rdzenne. Dziś stały się manifestem godności i tożsamości.
Muzeum jako laboratorium
Kuratorzy nie udają, że mówią za kogoś. Ale też nie mówią tylko za siebie. Jedną z najbardziej poruszających elementów wystawy jest oddanie głosu osobom, które muzea dotychczas pomijały. To niebiali Polacy i Polki czy osoby z doświadczeniem migracyjnym. To właśnie ich głosy – m.in. w materiałach wideo i transkrypcjach – stanowią trzon współczesnego myślenia o tym dziedzictwie. Nie są eksponowanymi, ale współautorami ekspozycji.
„Wybielanie” nie daje prostych i gotowych odpowiedzi. Nie kończy się puentą. Jest otwarciem. I pytaniem o to, czy muzeum etnograficzne może być miejscem wspólnym – nie tylko dla kuratorów, ale także dla tych, którzy przez dziesięciolecia byli tematyzowani, klasyfikowani, pokazywani na planszach jako „przedstawiciele plemion”. Instytucja publiczna może być miejscem debaty, a nie tylko archiwum.

Wystawa „Wybielanie” to jedna z najodważniejszych prób redefinicji etnografii w Polsce. Pokazuje, że możemy – i musimy – rozmawiać o dziedzictwie z nowej perspektywy. Z perspektywy wrażliwości, odpowiedzialności i gotowości na zmianę. Bo muzeum, które nie zadaje sobie trudnych pytań, staje się tylko magazynem. A muzeum, które potrafi spojrzeć na siebie krytycznie – może stać się miejscem budowania wspólnoty.
Główne wnioski
- Muzea, które przez lata gromadziły obiekty z terytoriów pozaeuropejskich – często zdobywane w warunkach przemocy – przechodzą głęboką przemianę. Wiele dziś wręcz rezygnuje ze słowa „etnograficzne” w nazwie, by nie kojarzyć się z tym patrzeniem z góry, z pozycji „bardziej cywilizowanego”.
- W Polsce ta dyskusja właściwie dopiero się zaczyna. Ale zmiany są widoczne. W Poznaniu dawny oddział Muzeum Narodowego zmienił nazwę z Muzeum Etnograficznego na Muzeum Kultur Świata. Wystawa „Wybielanie” w Muzeum Etnograficznym w Warszawie to jedna z najodważniejszych prób redefinicji etnografii w Polsce.
- Fryzury w krajach afrykańskich często były znakiem oporu przeciwko kolonialnej tradycji, podkreśleniem tożsamości i tradycji. Etnografia często służyła jako usprawiedliwienie np. dla erotycznej fotografii.