Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Technologia

GISPartner wygrał roczną batalię z Comarchem w publicznym przetargu. „To zdecydowanie anomalia systemowa”

Warte prawie 30 mln zł zamówienie w ARiMR, które informatyczny gigant do końca próbował wyrwać rywalowi z rąk, obnaża absurdy systemu przetargów publicznych. Prawnik mówi o traktowaniu Krajowej Izby Odwoławczej przez niektórych jak kasyna, a wiceprezes Asseco porównuje jej wyroki do koła fortuny.

Marcin Bajtek, prezes GeoTechnologies oraz wiceprezes i wspólnik GISPartner
GeoTechnologies, którego prezesem jest Marcin Bajtek, ma dwa lata na stworzenie dla ARiMR nowego systemu informacji przestrzennej. Prace miały ruszyć rok temu, ale zamawiający musiał z powodu odwołań aż trzykrotnie unieważniać wybór oferty. Fot. materiały prasowe

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Na czym polega specyfika polskiego systemu zamówień publicznych.
  2. Jak duża jest skala odwołań w przetargach i z czego wynika.
  3. Na jakie absurdy systemu wskazują uczestnicy rynku.

W IT gra toczy się o duże pieniądze. Dotyczy to nie tylko wynagrodzeń, ale także wartości zamówień – również tych publicznych. Centrum e-Zdrowia w maju zawarło umowy w przetargu, w którym planowało wydać do 633,5 mln zł na szeroki zakres wsparcia informatycznego.

W Polsce regularnie pojawiają się zamówienia instytucji i państwowych spółek warte setki milionów złotych. Tak duże i stabilne kontrakty przyciągają wielu graczy, przez co rywalizacja jest wyjątkowo zacięta – zarówno na etapie składania ofert, jak i później, w procedurach odwoławczych przed prawomocnym wyborem wykonawcy.

Ta zaciętość widoczna jest jednak także w mniejszych przetargach, czego przykładem jest rozstrzygnięte z rocznym opóźnieniem postępowanie na „budowę, wdrożenie oraz utrzymanie i rozwój Systemu Nowy GIS” w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR).

Warto wiedzieć

Konieczne zmiany

Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa odpowiada m.in. za obsługę miliardów złotych dopłat rocznie dla tysięcy rolników. Stworzenie systemu „Nowy GIS” ma potrwać 24 miesiące od dnia podpisania umowy z GeoTechnologies (zawartej w marcu 2025 r.), przy czym faza projektowa ma zakończyć się w ciągu dziewięciu miesięcy. Zamówienie obejmuje także roczne wsparcie i rozwój oprogramowania.

– W informatyce technologie zmieniają się bardzo szybko, a w ostatnich latach mieliśmy wręcz do czynienia z epokowymi zmianami. Do pewnego momentu można modernizować istniejącą infrastrukturę, ale przychodzi czas, gdy potrzebny jest zupełnie nowy system, zbudowany od podstaw zgodnie z najnowszymi standardami. Dlatego ARiMR zdecydowała się na stworzenie nowego GIS, czyli systemu informacji przestrzennej. Pozwoli on efektywniej rozliczać dopłaty dla rolników, bazując na ewidencji upraw, weryfikacji opłat i innych danych. Faza projektowa jest jeszcze przed nami, więc na tym etapie nie możemy zdradzić zbyt wielu szczegółów – mówi Marcin Bajtek, prezes GeoTechnologies.

Rok przesunięcia przez cztery odwołania

Prace projektowe ruszyły dopiero niedawno, choć zgodnie z planem powinny były zakończyć się już wcześniej. Listę oferentów poznaliśmy w lutym 2024 r. GeoTechnologies (spółka-córka GISPartner) zaproponowała 21,8 mln zł za zakres podstawowy i 5,5 mln zł za opcyjny, Comarch Polska odpowiednio 24,5 i 5,4 mln zł, a Axians IT Services Poland: 29,6 i 3,7 mln zł. W kryterium doświadczenia, stanowiącym 40 proc. wagi, wszyscy oferenci otrzymali maksymalną liczbę punktów. O wyborze przesądziła cena – w efekcie ARiMR po dwóch miesiącach wskazała ofertę GeoTechnologies.

Do podpisania umowy jednak nie doszło, ponieważ Comarch, który wcześniej domagał się odtajnienia dokumentów złożonych przez GeoTechnologies, wystąpił o unieważnienie wyboru wykonawcy. W maju 2024 r. doszło do pierwszego z w sumie trzech unieważnień. Ostatecznie oferta GeoTechnologies została prawomocnie wybrana dopiero za czwartym podejściem – w marcu 2025 r.

– Konkurent z gorzej ocenioną ofertą kwestionował m.in. kompetencje naszych pracowników. Od początku staliśmy na stanowisku, że jesteśmy firmą specjalistyczną i mamy najwyższej klasy ekspertów – co potwierdziła ocena zamawiającego. W sumie były cztery odwołania, z czego dwa trafiły do Krajowej Izby Odwoławczej [KIO – red.] i wszystkie zarzuty zostały prawomocnie oddalone. Z każdą kolejną skargą pojawiało się więcej argumentów emocjonalnych niż merytorycznych – komentuje Marcin Bajtek, prezes GeoTechnologies oraz wiceprezes i wspólnik GISPartner.

„Comarch przyjął do wiadomości ostateczną decyzję. Spółka nie będzie komentować tej sprawy” – poinformowało biuro prasowe Comarchu w odpowiedzi na pytania o przetarg i sytuację na rynku zamówień publicznych w Polsce.

Warto wiedzieć

Ścieżka odwoławcza

Jak wygląda w Polsce ścieżka „typowego” postępowania odwoławczego w przetargu publicznym? Dr Jakub Krysa z kancelarii Krysa Waraksa wyjaśnia, że wykonawca ma 5-10 dni na złożenie odwołania do KIO, która w ciągu 15 dni (tzw. termin instrukcyjny, czyli niewiążący) może:

  • odrzucić odwołanie w całości lub części ze względów formalnych (np. wniesione po terminie),
  • uwzględnić lub oddalić część albo wszystkie zarzuty po merytorycznym rozpatrzeniu,
  • umorzyć postępowanie bez merytorycznego rozpatrzenia (np. gdy wykonawca cofnie odwołanie lub zamawiający uwzględni je w całości).

W ciągu dwóch tygodni od otrzymania pisemnego uzasadnienia rozstrzygnięcia KIO strony mogą zaskarżyć je do sądu okręgowego (druga instancja). Sąd, zazwyczaj w terminie dwóch–trzech miesięcy, może:

  • odrzucić skargę w całości lub części ze względów formalnych,
  • oddalić ją,
  • uwzględnić skargę i zmienić zaskarżone orzeczenie, niejako „zastępując” KIO.

PZP przewiduje jeszcze możliwość wniesienia skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego (trzecia instancja). W praktyce zdarza się to jednak bardzo rzadko – jest dopuszczalna jedynie w wyjątkowych przypadkach, np. gdy sprawa dotyczy istotnego zagadnienia prawnego.

Specyfika sektora publicznego

GISPartner działa na rynku od 25 lat, specjalizując się m.in. w systemach informacji przestrzennej (GIS). Jego głównymi klientami są instytucje administracji publicznej. W 2023 r. spółka zwiększyła przychody z 54,8 do 55,2 mln zł, jednak zysk operacyjny spadł z 5,3 do 3,7 mln zł, a wynik netto z 3,8 do 2,3 mln zł.

Firma podkreśla, że stworzyła i utrzymuje m.in. największe w Polsce systemy informacji przestrzennej, jak Geoportal.gov.pl, odwiedzany przez około 1 mln użytkowników miesięcznie. Pracuje także nad innowacjami w skali Europy, a nawet świata. Przykładem jest wdrażany system dla Wód Polskich, umożliwiający modelowanie powodziowe w czasie rzeczywistym.

Marta Orłowska-Krzyżyk, dyrektorka biura projektów i przetargów GISPartner
Marta Orłowska-Krzyżyk, dyrektorka biura projektów i przetargów GISPartner, nie przypomina sobie takiego maratonu odwołań jak w ostatnim przetargu ARiMR. Fot. materiały prasowe

– Od początku opieramy biznes na sektorze publicznym. To wymagający rynek, bo nie ma tu takiej przestrzeni do negocjacji cen i zakresu prac jak w przypadku klientów biznesowych. Ustawy nakładają też liczne obowiązki i ograniczenia. Nauczyliśmy się jednak funkcjonować w tym sektorze i dobrze poznaliśmy jego specyfikę. Przejawia się to m.in. koniecznością realizacji wszystkiego, co zostało wymienione w dokumentacji przetargowej. Dokładnie tak, jak zostało opisane – mówi Marta Orłowska-Krzyżyk, dyrektorka biura projektów i przetargów GISPartner.

– Klient publiczny nie jest gorszy, jest po prostu inny. Jego dużą zaletą jest stabilność i wiarygodność. Wiele firm IT upadło przez nieuczciwych kontrahentów, sektor publiczny jest od tego wolny. Jednak dla znajomych z branży działających na rynku komercyjnym to czarna magia. Przyznają, że próbowali kiedyś sił w przetargu dla jakiejś instytucji, ale odpuścili po pierwszym podejściu. Zniechęciło ich m.in. rygorystyczne egzekwowanie umowy, np. naliczanie kar za najdrobniejsze opóźnienia. Urzędnicy nie robią tego jednak ze złośliwości. Po prostu w przeciwnym razie sami narażają się na zarzuty podczas audytu finansów publicznych – dodaje Marcin Bajtek.

Zdaniem eksperta

Brytyjskie lekcje dla polskiego sektora publicznego

W Polsce składamy oferty w przetargach publicznych tylko okazjonalnie. Natomiast realizujemy publiczne kontrakty w innych krajach, jak np. w Wielkiej Brytanii, gdzie w 2023 r. podpisaliśmy kontrakt z BBC. To efekt dostrzegalnych przez nas istotnych różnic w organizacji zamówień publicznych w Polsce i w Europie Zachodniej.

Po pierwsze, w Wielkiej Brytanii najniższa cena nie jest warunkiem sine qua non do wygrania przetargu. Choć cena jest ważna, nie ocenia się jej w oderwaniu od jakości – to ona ma decydujący wpływ na wybór najkorzystniejszej oferty. W Polsce natomiast, po pozytywnej ocenie elementów formalnych, wciąż decyduje wyłącznie najniższy koszt. W naszej ocenie nie jest to rozwiązanie korzystne ani dla oferentów, ani dla sektora publicznego.

Po drugie, brytyjskie instytucje publiczne inaczej podchodzą do przetargów – stawiają na otwartą komunikację, precyzyjne harmonogramy i dobrze przygotowaną dokumentację. W efekcie postępowania są przejrzyste i przewidywalne. W Polsce, niestety, często dominuje chaos informacyjny, co nie zachęca do składania ofert.

Dodatkowo Brytyjczycy preferują podział zamówień publicznych na mniejsze części. Zamiast jednego, ogromnego przetargu, oferują kilka lub nawet kilkanaście usług o niższym progu wejścia. Takie podejście otwiera rynek dla firm, które nie dysponują zasobami niezbędnymi do udziału w dużych przetargach. Oceniamy to rozwiązanie bardzo pozytywnie.

Liczne odwołania i unieważnienia

Przedsiębiorca podkreśla, że przydałoby się wprowadzenie mechanizmów usprawniających proces odwoławczy, który obecnie prowadzi do unieważnienia wielu przetargów. Jak wielu? Zwróciliśmy się o dokładne statystyki do KIO, jednak do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Powód? „Duży wpływ odwołań w okresie okołoświątecznym i majówkowym” – co samo w sobie mówi wiele o skali obciążenia Izby.

ARiMR informuje, że od początku 2024 r. otrzymało 21 odwołań na 68 prowadzonych przez centralę postępowań. Niejednokrotnie było ich więcej niż jedno w ramach jednego przetargu. Agencja nie odpowiedziała jednak wprost na pytanie o ewentualne komplikacje w rozstrzyganiu postępowań w związku z działaniami odwoławczymi wykonawców.

„Korzystanie przez wykonawców ze środków ochrony prawnej, takich jak odwołanie, jest uprawnieniem wynikającym z ustawy Prawo zamówień publicznych [PZP – red.] i stanowi naturalną część procesu udzielania zamówień publicznych” – słyszymy w biurze prasowym ARiMR.

Potrzeba zmian z korzyścią dla wszystkich

Marcin Bajtek podkreśla, że potrzeba wprowadzenia mechanizmów usprawniających proces odwoławczy dotyczy zwłaszcza zamówień z określoną dzienną datą realizacji prac, zamiast okresu liczonego od zawarcia umowy.

– Zdarza się, że pierwszy etap prac powinien być już zrealizowany, a przetarg nadal nie został rozstrzygnięty. Bo proces odwoławczy się przedłuża. Ustalenie konkretnego czasu na rozstrzygnięcie odwołania zapewniłoby większą przewidywalność, kluczową z perspektywy firmy – wyjaśnia wiceprezes GISPartner.

– W przypadku przetargu ARiMR minął rok od wyboru naszej oferty do jej uprawomocnienia. Przez ten czas nie mogliśmy rozpocząć prac ani otrzymać wynagrodzenia, a mimo to musieliśmy utrzymywać zespół. Generowało to znaczące koszty, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na ciągłe zwalnianie i ponowne rekrutowanie ludzi pod projekt. Stabilny, doświadczony zespół to podstawa sprawnej realizacji zadań – dodaje Marta Orłowska-Krzyżyk.

Zwraca uwagę, że gdyby przetarg dotyczył dostarczenia sprzętu, po roku mogłoby się okazać, że wskazany model jest już niedostępny. Wtedy zaś rzeba szukać urządzeń nowej generacji. Tymczasem zgodnie z PZP oferta musi odpowiadać warunkom określonym w dokumentacji przetargowej.

– W praktyce oznacza to, że czasami nie można zastąpić wskazanego sprzętu nowszym – nawet jeśli jest lepszy i bardziej dostępny. Czemu? Bo zamówienie przestałoby być np. opłacalne – tłumaczy menedżerka.

Miniwywiad

Niektóre firmy traktują KIO jak kasyno

Wydaje się, że niemal każdy duży przetarg publiczny w IT kończy się odwołaniem przegranego. Czy rzeczywiście tak jest?

Dr Jakub Krysa, współzałożyciel i partner w kancelarii Krysa Waraksa: KIO to immanentny element polskiego systemu zamówień publicznych. Zarówno zamawiający, jak i oferenci muszą mieć świadomość, że sprawa najprawdopodobniej trafi do Izby. Polska ustawa Prawo zamówień publicznych [PZP – red.] jest pochodną unijnej dyrektywy, pozostawiającej sporą swobodę w implementacji przepisów. W Polsce kwestiami spornymi zajmuje się właśnie KIO – organ quasi-sądowy, do którego w 2024 r. wpłynęło rekordowe ponad 5 tys. odwołań. W żadnym innym kraju nie ma ich aż tylu. Trzeba jednak przyznać, że postępowania rozstrzygane są bardzo szybko na tle innych państw UE.

Jak szybko?

Termin instrukcyjny wynosi 15 dni od wpływu odwołania. Choć jest niewiążący, zazwyczaj jest dotrzymywany. Nieznaczne wydłużenia wynikają np. z przerw świątecznych, a w przypadku konieczności powołania biegłego postępowanie może przedłużyć się nawet o kilka miesięcy – dotyczy to jednak bardzo skomplikowanych zamówień, np. w IT. W praktyce KIO rzadko korzysta z opinii biegłych, by nie przedłużać procedury – w zeszłym roku było takich spraw mniej niż 10. Izba miała działać szybko i efektywnie, co generalnie się udaje, ale rodzi to poważny problem.

Jaki?

KIO ma bardzo krótki czas na zapoznanie się z często skomplikowanymi sprawami wymagającymi specjalistycznej wiedzy. W efekcie wyroki bywają loterią. Niektóre firmy traktują KIO jak kasyno, licząc, że może się uda. Wykorzystują krótki czas na decyzję, by „opowiedzieć historię” i grać na emocjach – jak w amerykańskim sądzie przed ławą przysięgłych. Liczą też, że trafią na przychylny skład KIO, bo orzecznictwo bywa skrajnie rozbieżne, nawet w fundamentalnych kwestiach. Przykład? Jedni arbitrzy wymagają szczegółowego udowodnienia tajemnicy przedsiębiorstwa, inni zadowalają się prostą deklaracją.

Dlaczego wykonawcy walczą tak zaciekle?

Powody są różne. W przypadku wdrożenia nowego systemu IT przetarg staje się łakomym kąskiem – kto „zakotwiczy” w instytucji, ma szansę zarobić dużo więcej na utrzymaniu i rozwoju oprogramowania w kolejnych latach. Sądzę, że o to chodziło w zamówieniu ARiMR na nowy GIS.

Z kolei w przetargach na rozwój lub utrzymanie oprogramowania dotychczasowy wykonawca często stara się oprotestować przetarg, licząc na obstrukcję. Gra na czas, bo zamawiający może zostać zmuszony do aneksowania obecnej umowy lub ogłoszenia zamówienia w trybie z wolnej ręki, negocjując z jednym wykonawcą.

Czy wykonawcom opłaca się protestować nawet, gdy wiedzą, że nie mają racji?

Jak najbardziej. Jeżeli wartość zamówienia jest poniżej progu unijnego (w zależności od zamawiającego od 143 tys. do 443 tys. euro), koszt odwołania to 7,5 tys. zł. Powyżej progu – 15 tys. zł. I nie ma znaczenia, czy przetarg opiewa na 5 mln zł, czy na 500 mln zł – a takie zdarzają się w IT. W porównaniu z wartością zamówienia, koszt odwołania jest niewielki, zwłaszcza dla dużych firm.

Czy to prowadzi do problemów w krytycznych systemach lub w rozliczaniu unijnych funduszy?

Dawniej takie sytuacje się zdarzały, dziś nie są już dużym problemem. Większość zamawiających, zwłaszcza większe instytucje, nauczyła się funkcjonować w tych realiach. Ogłaszają przetargi z odpowiednim wyprzedzeniem, zostawiając sobie margines czasu na odwołania.

Trwający rok proces odwoławczy w przetargu ARiMR na nowy GIS to anomalia?

Zdecydowanie. Takie przypadki są rzadkie i zdarzają się głównie, gdy temat jest skomplikowany i wymaga powołania biegłego, lub gdy po wyroku KIO sprawa trafia do sądu okręgowego. Wówczas wykonawcy potrafią walczyć do ostatniej kropli krwi. Sporo jednak zależy od zamawiającego i jego determinacji. Wniesienie odwołania do KIO blokuje podpisanie umowy, ale złożenie skargi do sądu okręgowego już nie zawiesza postępowania. Część zamawiających decyduje się wtedy podpisać umowę, inni – bardziej ostrożni – czekają na ostateczne rozstrzygnięcie.

Unikatowy maraton skarg

GISPartner startuje rocznie w kilkunastu, najwyżej 20 przetargach. Ze względu na silną specjalizację jest zazwyczaj jednym z dwóch–trzech oferentów. Pięciu to już „tłok”.

– Liczba konkurentów jest ograniczona, bo wiele firm upadło albo zostało przejętych. Odwołania pojawiają się najczęściej tam, gdzie w grę wchodzą kwoty kilkunastu lub kilkudziesięciu milionów złotych. Z reguły kończy się jednak na jednym, dwóch odwołaniach – takiego maratonu jak ostatnio w ARiMR sobie nie przypominam. Nigdy wcześniej nie musieliśmy tak długo odpowiadać na zarzuty konkurencji – mówi Marta Orłowska-Krzyżyk.

Zapewnia, że GISPartner rzadko odwołuje się od wyboru konkurencyjnej firmy i nie próbuje nikogo „podkopywać”.

– Protestujemy krótko, a nie do upadłego, zwłaszcza jeśli widzimy, że nic z tego nie wyniknie. Zdecydowanie częściej zgłaszamy zastrzeżenia jeszcze na etapie składania ofert. Robimy tak, gdy uznamy, że opis przedmiotu zamówienia jest nieprecyzyjny lub niekompletny – wyjaśnia Marta Orłowska-Krzyżyk.

Spółka podkreśla, że nie tylko konkuruje z innymi firmami IT, ale także współpracuje. Przykładem jest wspólna realizacja z Asseco dla Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii projektu „Budowa oraz rozwój e-usług i narzędzi w ramach projektów CAPAP, ZSIN-Faza II i K-GESUT wraz ze szkoleniami”.

Miniwywiad

Wyroki KIO to „koło fortuny”

Czy polski system zamówień publicznych w zakresie IT działa prawidłowo?

Sławomir Szmytkowski, wiceprezes Asseco Poland: Wciąż widzę tu pole do poprawy – po 30 latach obowiązywania PZP powinno być znacznie lepiej. Przyczyn jest wiele: zarówno systemowych, jak i wynikających z praktyk zamawiających oraz wykonawców. W postępowaniach publicznych to zamawiający mają silniejszą pozycję, dlatego po ich stronie widzę więcej przyczyn obecnych problemów.

Jakich?

Ludzie, firmy i instytucje z założenia sobie nie ufają. Kontrola jest ważniejsza niż działanie w dobrej wierze. Urzędnicy z uwagi na przyszłe oceny instytucji kontrolnych wolą kurczowo trzymać się litery prawa. Nawet jeżeli skutkuje to podejmowaniem decyzji mniej racjonalnych, których nie podjęliby prywatnie. Bo przecież mało kto kieruje się w zakupach dla siebie wyłącznie ceną, bez weryfikacji jakości usługi, kompetencji wykonawcy czy jego rzetelności. A w zamówieniach publicznych to standard – lepiej nie ryzykować weryfikacji i konieczności tłumaczenia się z wyboru droższej oferty lepszego wykonawcy. I to niezależnie od faktu, że w całościowym rozrachunku oferta ta jest znacznie korzystniejsza, również finansowo.

To znaczy?

Myśli się o jednorazowym koszcie wynikającym z ceny oferty, a kompletnie pomija koszty związane z wyborem nierzetelnego, zaniżającego wycenę wykonawcy. Nie szacuje się i nie wycenia czynników ryzyka po stronie zamawiającego związanych z zakontraktowaniem zamówienia u niewiarygodnego partnera. Nikt nie liczy, ile państwo traci na projektach realizowanych przez najtańszych wykonawców. Takich przypadków widzieliśmy wiele.

Dlatego wraz z Polską Izbą Informatyki i Telekomunikacji od kilkunastu lat zabiegamy o wprowadzenie ładu w zamówieniach publicznych IT. Celem jest premiowanie wykonawców rzetelnych i kompetentnych oraz wykazywanie, że całkowite koszty zakupu usług IT od solidnych partnerów są istotnie niższe w porównaniu z kosztami, jakie trzeba ponieść przez wybór oferty z zaniżoną ceną.

Dużo jest odwołań?

Wciąż zbyt wiele. Niska jakość specyfikacji, błędy proceduralne i tolerowanie nieuczciwych zachowań oferentów zmuszają rynek do korzystania z odwołań.

Wyroki KIO to swoiste „koło fortuny”, więc odwołania składają też ci, którzy liczą na szczęście. KIO potrafi wydać różne orzeczenia w tej samej kwestii. Arbitrzy decydują według własnego uznania, nie oglądając się na linię orzeczniczą. Uchylenie przez sąd okręgowy wyroku danego arbitra KIO nie ma wpływu na ocenę jego pracy. Inaczej niż w tradycyjnym wymiarze sprawiedliwości, w którym statystyka tzw. „uchyłek” jest kluczowym elementem w ocenie sędziego niższej instancji i stanowi o możliwościach rozwoju jego kariery zawodowej. W efekcie, nawet jeżeli sędziowie okręgowi starają się ujednolicać linię orzeczniczą, to arbitrzy KIO wydają się tym specjalnie nie przejmować.

Z czego jeszcze wynika duża liczba odwołań?

Z niskiej jakości specyfikacji warunków zamówienia [SWZ – red.]. Zamawiający tworzą dokumenty, które pozwalają im elastycznie definiować i rozszerzać obowiązki wykonawcy w ramach stałego wynagrodzenia. Stąd m.in. zapisy o karach 1 proc. wartości zamówienia za dzień opóźnienia. Wykonawcy nie mają innych narzędzi, by domagać się równowagi ekonomicznej – dlatego sięgają po odwołania.

Zdarza się jednak nadużywanie środków odwoławczych. Mogą być użyte jako „gra na czas” albo złożone z nadzieją trafienia na arbitra, który podzieli wyszukaną argumentację wykonawcy. Nie są to jednak powszechne praktyki, które generują jakieś większe problemy z realizacją zamówień. Niska jakość SWZ – otwarty lub nieprecyzyjny zakres zobowiązań wykonawcy – brak rzeczywistych kryteriów jakościowych oceny jak testy kompetencji czy umowa z bardzo dominującą rolą zamawiającego to znacznie częstsze przyczyny odwołań.

Co można poprawić?

Po pierwsze, zamawiający oczekują stałej ceny przy zapewnieniu dla siebie maksymalnej elastyczności w zakresie definiowania zobowiązań wykonawcy. Oznacza to brak możliwości rzetelnej wyceny i oszacowania ryzyka przez wykonawcę – zwłaszcza takiego bez doświadczenia w danym zagadnieniu. Jego oferta jest najczęściej zaniżona, bo opiera się na założeniach dalekich od rzeczywistych uwarunkowań i potrzeb zamawiającego.

W projektach komercyjnych stosuje się tzw. techniki zwinne, by nadążyć za szybko zmieniającym się otoczeniem. Klient może na bieżąco korygować wymagania, ale ponosi dodatkowy koszt. Takie podejście co do zasady kłóci się z PZP, zgodnie z którym trzeba jasno określić, co, za ile i kiedy się zrobi. Zamawiający przenoszą na wykonawcę całą odpowiedzialność za wprowadzenie do systemu wszystkich zmian (np. legislacyjnych) – bez względu na to, czy pojawi się ich w danym okresie kilka, czy kilkaset. To duże ryzyko biznesowe, które trzeba odpowiednio uwzględnić w wycenie. Pojawiają się też firmy, które oferują niską cenę w nadziei, że ryzyko się nie zmaterializuje. To wskazuje na kolejny obszar do poprawy.

Jaki?

Brakuje zabezpieczeń wykluczających udział firm, które nie powinny startować w danym przetargu. Z reguły zamawiający wymaga tylko, żeby nie miały zadłużenia w ZUS i urzędzie skarbowym. Co natomiast z kondycją finansową czy skalą działalności? Takie minimalistyczne podejście do warunków udziału nie wyklucza złożenia oferty w postępowaniu na czteroletni kontrakt o wartości np. 100 mln zł przez spółkę z rocznymi przychodami 8 mln zł i stratą netto. Takie spółki mogą przy dużym szczęściu zarobić na zamówieniu. W przeciwnym razie po prostu upadną, a klient zostanie z niezrealizowanym projektem i poniesionymi kosztami.

Czyli znowu zgubne bywa kierowanie się ceną?

Zgodnie z PZP waga ceny w kryteriach oceny ofert może wynieść maksymalnie 60 proc. Dla urzędników i kontrolerów to najbardziej komfortowe kryterium, bo z matematyką się nie dyskutuje – trudno doszukiwać się w wyborze tańszej oferty drugiego dna. W teorii za pozostałe 40 proc. oceny ofert powinny odpowiadać kryteria jakościowe.

W pierwszych latach obowiązywania ograniczenia kryterium ceny do 60 proc. kryteria jakościowe często opierały się na deklaracjach dotyczących warunków realizacji zamówienia. Mogło to być np. wydłużenie gwarancji czy poziomu serwisu, niemające nic wspólnego z weryfikacją kompetencji wykonawcy na etapie oceny ofert. Dopiero w ostatnich latach zaczęły pojawiać się kryteria dotyczące doświadczenia personelu czy punktowane referencje.

Z jakim efektem?

Przy takich kryteriach łatwo o nadużycia. Wystarczy, że w ramach grupy kapitałowej jedna spółka wystawi drugiej wymagane w przetargu referencje, po czym obejmie to tajemnicą przedsiębiorstwa i kryteria jakościowe stają się pozorne, a o wyborze oferty decyduje tylko cena. Brak konsekwencji w orzekaniu przez KIO co do wystawiania referencji przez podmioty powiązane kapitałowo oraz w zakresie stosowania tajemnicy przedsiębiorstwa tylko w uzasadnionych przypadkach ochrony unikatowej wiedzy powoduje, że – nawet wydawałoby się poważne – firmy stosują takie praktyki jako swój modus operandi na rynku zamówień publicznych.

Referencje i doświadczenie personelu, które są punktowane w ramach kryteriów jakościowych, powinny być jawne oraz weryfikowalne. Tajemnica przedsiębiorstwa powinna być zarezerwowana tylko do naprawdę wyjątkowych sytuacji np. patentów.

Czy jako przedstawiciel branży oczekiwałby pan jeszcze jakiejś zmiany?

Warto zadać sobie pytanie – dlaczego w Polsce nie doczekaliśmy się firmy IT na skalę niemieckiego SAP czy francuskiego Capgemini? Europa Zachodnia, tak samo jak Izrael czy USA, od lat zdaje sobie sprawę, że wartość buduje się na własnych produktach.

Tymczasem w Polsce, w interesie państwa, oczekuje się od rodzimych firm przekazania autorskich praw majątkowych do oprogramowania. To kolejny przejaw niskiego kapitału społecznego. Poza tym, takie podejście znakomicie utrudnia rozwijanie autorskich rozwiązań przez polskie firmy. To tym bardziej absurdalne, że wobec zagranicznych firm – i to nie tylko globalnych producentów jak Microsoft, SAP czy Oracle – takich oczekiwań nie ma. A wystarczyłoby chronić interes państwa przez stosowanie licencji z prawem do modyfikacji, wraz z przekazaniem kodów źródłowych, co dawałoby zamawiającemu odpowiedni poziom bezpieczeństwa i niezależności, a wykonawcy pozwoliło rozwijać oraz doskonalić rozwiązanie.

Mam nadzieję, że w nowej rzeczywistości, z jaką mierzymy się od kilku miesięcy, wszyscy zrozumiemy, że świat opiera się na ekonomii. Że zgodnie z mądrością gospodarczą będziemy bardziej myśleć o naszych rodzimym firmach i takich preferencjach dla polskich dostawców oraz warunkach zachęcających do tworzenia własnych produktów, żeby sprzyjało to rozwojowi polskiej branży IT, a nie prowadziło do dalszego bezrefleksyjnego uzależniania się od zagranicznych technologii.

Główne wnioski

  1. Przetarg. W publicznym postępowaniu na stworzenie, utrzymanie i rozwój nowego systemu informacji przestrzennej w ARiMR wystartowały trzy firmy. W kryterium doświadczenia wszystkie otrzymały komplet punktów, więc o wyborze wykonawcy zdecydowała cena. Najniższą – 21,8 mln zł za zakres podstawowy i 5,5 mln zł za opcję dodatkową – zaoferował GeoTechnologies. Mimo to zamawiający musiał trzykrotnie unieważniać wybór tej oferty z powodu odwołań Comarchu.
  2. Absurd. Koszt złożenia odwołania jest relatywnie niski, a wyroki Krajowej Izby Odwoławczej pozostają nieprzewidywalne, ponieważ brakuje ujednoliconego orzecznictwa. Zdaniem ekspertów niektóre firmy traktują więc KIO jak kasyno – niewiele ryzykując, mogą wiele zyskać.
  3. Pieniądze. Wciąż dominującym kryterium wyboru wykonawców w zamówieniach publicznych jest cena – trudna do podważenia i bezpieczna dla urzędników. Rzadko bierze się pod uwagę długookresowe koszty, jakie niesie wybór nierzetelnego wykonawcy.