Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Sport

Latynosi w reprezentacji Włoch? Już niemal 100 lat historii

Kluczowy piłkarz Barcelony w tym sezonie, jedna z gwiazd reprezentacji Brazylii – Raphinha – mógł grać dla włoskiej kadry. Dlaczego do tego nie doszło i jak wygląda polityka personalna Italii wobec piłkarzy z Ameryki Południowej? Okazuje się, że to swoisty fenomen, którego genezy należy szukać w odległej przeszłości.

Raphinha, zawodnik FC Barcelony, świętuje czwartego gola dla swojej drużyny w meczu LaLiga EA Sports pomiędzy katalońską drużyną a Realem Madryt na Estadi Olimpic Lluis Companys 11 maja 2025 r.
Raphinha, zawodnik FC Barcelony, świętuje czwartego gola dla swojej drużyny w meczu LaLiga EA Sports pomiędzy katalońską drużyną a Realem Madryt na Estadi Olimpic Lluis Companys 11 maja 2025 r. Fot. Alex Caparros/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego niewiele zabrakło, by Raphinha mógł występować w reprezentacji Włoch i co ostatecznie stanęło temu na przeszkodzie.
  2. Kim są oriundi i kiedy rozpoczęła się ich złota era we włoskim futbolu.
  3. Dlaczego w XXI wieku jest ich mniej.

Raphinha zdradził w programie „Isa Visita”, że niewiele zabrakło, by przyjął ofertę gry w reprezentacji Włoch. Rozmowy były już na zaawansowanym etapie.

„Byłem blisko, by zaakceptować powołanie do reprezentacji Włoch. Miałem zagrać na EURO 2020, które Włosi wygrali. Prawdopodobnie tak by się stało, gdyby tylko paszport dotarł na czas. Reprezentanci Italii często do mnie dzwonili, szczególnie Jorginho. Sztab chciał, żebym został częścią tego projektu, który mnie zaintrygował. Choć muszę przyznać, że miałem też 1 proc. nadziei, iż wystąpię w brazylijskiej kadrze. Dlatego to uśmiech losu, że nie dostałem włoskiego paszportu w porę” – komentował w rozmowie z Isabelą Pagliari.

Raphinha jednak w Brazylii

Warto zwrócić uwagę na nazwisko piłkarza Barcelony – „Belloli” – wynikające z włoskiego pochodzenia przodków jego ojca. Raphinha spełnił marzenie i zadebiutował w reprezentacji Brazylii 8 października 2021 r. w meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata z Kolumbią. Wszedł do drużyny z impetem – już w pierwszym meczu zanotował dwie asysty i wywalczył rzut karny. Jego bilans w „kanarkowej” koszulce jest imponujący: 33 mecze, 11 goli i siedem asyst.

Warto wiedzieć

Z faveli do światowego futbolu

Dziś Raphinha jest gwiazdą Barcelony i jednym z filarów ofensywy obok Lamina Yamala i Roberta Lewandowskiego. O swojej trudnej drodze opowiedział w tekście dla „UOL Esporte” – poruszająco wspominając dzieciństwo w biedzie.

Pochodzę z Restingi, dzielnicy Porto Alegre. Rodzice dawali mi posiłki w domu, ale po treningach zostawałem na ulicy i prosiłem ludzi, by kupili mi coś do jedzenia. Niektórzy byli życzliwi, inni patrzyli na mnie z pogardą, nazywając włóczęgą. Czekałem na autobus do domu, żeby zjeść cokolwiek. Miałem wtedy 12-14 lat. Z trudem zbierałem pieniądze na transport i przez długie godziny nie jadłem, bo po prostu nie miałem jak.

Przestępczość i handel narkotykami były codziennością, ale mimo tego konsekwentnie dążyłem do celu: chciałem zostać piłkarzem. Rodzina mnie podtrzymała, dzięki niej nie zszedłem z tej drogi. To im zawdzięczam wszystko.

Gdy byłem nastolatkiem, wokół mnie roiło się od pokus. Szemrani ludzie obiecywali duże pieniądze. Niektórzy im zaufali – i przepadli. Straciłem wielu przyjaciół, którzy wybrali handel narkotykami. Często byli lepsi ode mnie piłkarsko. Mogli dojść daleko. Ale się zatracili…

„UOL Esporte”

Raphinha nigdy nie zadebiutował w lidze brazylijskiej – wyemigrował do Portugalii, gdzie dzięki rekomendacji Deco (obecnego dyrektora sportowego Barcelony) zaufała mu Vitória Guimarães. Potem trafił do Sportingu, następnie do Rennes. Punktem zwrotnym był transfer do Leeds United – pięć lat temu. Tam pod skrzydłami Marcelo Bielsy, ekscentrycznego i obsesyjnie zaangażowanego trenera, rozwinął się jako lider drużyny. To Argentyńczyk go ukształtował – dzięki niemu trafił do Barcelony i przeżywa obecnie sezon życia.

– Trzeba przyznać, że do reprezentacji Brazylii został powołany dość późno, dopiero po świetnych występach w Premier League. Dlaczego? Bo Brazylia skrzydłowymi stoi – w teorii miała lepsze opcje. Z jego wypowiedzi wynika, że gdyby paszport dotarł na czas, grałby dla Włoch. Był zdecydowany – w kadrze Canarinhos po prostu nie było dla niego miejsca – mówi Wojciech Peciakowski, autor profilu „Brazylijski futbol”.

Moment przełomu

Szansę dał mu selekcjoner Tite, który odszedł po mundialu w 2022 r. Raphinha zaczął grać mniej więcej w momencie, gdy kontuzjowany Neymar przestał być dostępny.

– Grał nierówno – podobnie jak cała reprezentacja. Ale radził sobie lepiej niż Vinícius, od którego oczekiwano więcej, a który zawodził. Raphinha gra w kadrze na prawym skrzydle lub w środku pola – lewe zajmuje Vinícius. Oczekiwania wobec Raphinhi były mniejsze, ale dawał drużynie więcej jakości – dodaje Wojciech Peciakowski.

Co ciekawe, gdy Raphinha grał w Leeds, Jorginho – również Brazylijczyk naturalizowany przez Włochów – starał się go przekonać do wyboru Squadra Azzurra. Jorginho sam wyemigrował do Włoch w wieku 15 lat, ale nie trafił od razu do piłkarskiego raju – jego droga również była trudna, choć zakończyła się sukcesem. Może właśnie dlatego widział w Raphinhi kogoś, kto mógłby powtórzyć jego ścieżkę. Ale historia potoczyła się inaczej.

Klasztor w Italii

Sęk w tym, że trzecioligowa Werona nie miała pieniędzy, a Jorginho musiał zamieszkać w… klasztorze. W wywiadzie dla redakcji Daily Mail opisał warunki, jakie tam zastał. Mieszkał z sześcioma innymi piłkarzami akademii Hellasu w niewielkim pokoju, dostawał 20 euro tygodniowo i miał kontakt z mnichami, których wspomina pozytywnie.

Dlaczego tak to wyglądało? Werona nie potrafiła osiągnąć stabilizacji finansowej, a dodatkowo pojawiły się problemy z paszportem Brazylijczyka. W efekcie Jorginho nie był oficjalnie zawodnikiem Hellasu, nie mógł więc zostać zarejestrowany i nie przysługiwało mu miejsce w klubowym internacie. Zamiast tego musiał zamieszkać w klasztorze. W klubie nie zarabiał, nie miał też opłaconego ubezpieczenia. Dbał o niego ówczesny dyrektor sportowy, który dostarczał mu pieniądze i opłacał m.in. wyżywienie.

Piłkarz miał szczęście, że dostrzegł go Maurizio Sarri – ekscentryczny trener (znany z palenia 60 papierosów dziennie, niedbałego ubioru i kontrowersyjnych wypowiedzi), wyznawca ofensywnego futbolu, który później uczynił z Jorginho kluczową postać w Napoli i Chelsea.

Cztery lata temu Jorginho został trzynastym piłkarzem w historii, który w tym samym roku wygrał Ligę Mistrzów (z Chelsea) i mistrzostwa Europy (z Włochami). W plebiscycie Złota Piłka zajął trzecie miejsce, ustępując jedynie Robertowi Lewandowskiemu i Leo Messiemu.

Był uznawany za registę najwyższej klasy [cofniętego rozgrywającego – przyp. red.] i porównywano go do mistrzów drugiej linii, takich jak Andrea Pirlo i Marco Verratti.

Po sezonie planuje wrócić do Brazylii. Uzgodnił już warunki kontraktu z Flamengo Rio de Janeiro, który ma obowiązywać do 2028 r.

Latynoski zaciąg w kadrze Italii

W XXI wieku selekcjonerzy reprezentacji Włoch chętnie sięgali po zawodników z Ameryki Południowej. Cesare Prandelli docenił Thiago Mottę, który wcześniej grał w młodzieżowej kadrze Brazylii, a jako defensywny pomocnik występował w uznanych klubach: Barcelonie, Atlético Madryt, Interze i PSG. Uznanie w oczach Prandellego zdobył także Pablo Daniel Osvaldo, mający argentyńskie korzenie.

Roberto Mancini, który doprowadził Włochy do triumfu na EURO 2020, również uchodzi za zwolennika piłkarzy o latynoskich korzeniach. Przykładami są João Pedro (grał w reprezentacji Brazylii U-17) i Rafael Tolói (Canarinhos U-20) – obaj urodzili się w Brazylii.

Z kolei Mateo Retegui, odrzucony w Argentynie, gdzie grał tylko w kadrze U-20, został przyjęty przez Włochów, narzekających na brak wartościowych napastników. Dziś snajper Atalanty zmierza po koronę króla strzelców Serie A.

Oriundi jako filar włoskiej reprezentacji

Kiedy w 1934 r. Italia zdobyła tytuł mistrza świata, w składzie znajdowało się czterech zawodników z Argentyny – wszyscy urodzeni i wychowani w Ameryce Południowej, lecz o włoskich korzeniach. Historyk futbolu śp. Leszek Jarosz przypominał, że na przełomie XIX i XX wieku do Ameryki Południowej wyemigrowało ponad 10 mln Włochów. Władze z Półwyspu Apenińskiego uznały, że potomkowie emigrantów powinni mieć łatwą drogę do obywatelstwa. Z czasem zaczęło to przynosić efekty – także w piłce.

Zawodnicy z krajów latynoskich chętnie trafiali do włoskich klubów, które były wtedy jednymi z najbogatszych na świecie. W „Historii mundiali” czytamy, że pierwszym Argentyńczykiem w kadrze Italii był Julio Libonatti z Torino. Kolejni to m.in. Raimundo Bibiani „Mumo” Orsi, Renato Cesarini, Luis Felipe Monti, a także Paragwajczyk Attilio Sallustro.

Orsi przeniósł się do Juventusu i reprezentacji Italii skuszony lepszymi warunkami finansowymi – otrzymał sporą pensję i… Fiata 509. Poruszająca była też historia Enrico Guaity, który w 1935 r. opuścił Włochy, gdy dowiedział się, że ma zostać wcielony do armii w związku z inwazją na Abisynię. Faszyści okrzyknęli go zdrajcą i personą non grata. Druga wojna światowa zatrzymała napływ graczy z Ameryki Południowej, ale po jej zakończeniu trend jeszcze przez pewien czas się utrzymywał.

„Kolejna fala oriundi we włoskim futbolu przypadła na lata 50. i 60. XX wieku. W barwach Italii grali wówczas m.in.:
– Omar Sivori, Humberto Maschio, Valentin (Antonio) Angelillo – wszyscy z Argentyny,
– José Altafini i Angelo Sormani z Brazylii,
– mistrzowie świata z 1950 r. w barwach Urugwaju: Alcides Ghiggia i Juan Alberto Schiaffino.

W 1962 r. FIFA zaostrzyła przepisy dotyczące zmiany reprezentacji. Mimo to do dziś w barwach Italii pojawiają się oriundi – tacy jak Mauro Camoranesi (urodzony w Argentynie, mistrz świata 2006), Thiago Motta, a ostatnio Jorginho (Jorge Luiz Frello Filho)” – cytat z Historii mundiali.

Piękne słowo, kontrowersyjna praktyka?

– Wyrażenie „oriundi” brzmi pięknie, ale mamy też swój polski odpowiednik, stworzony przez śp. Franciszka Smudę – „farbowane lisy”. Franz początkowo wyśmiewał to pojęcie, ale w obliczu turnieju na własnej ziemi sam sięgnął po takich zawodników. Podobnie postąpił trener Włoch z 1934 r., Vittorio Pozzo, który działając pod silną presją Benito Mussoliniego, namówił do gry Luisa Montiego i Raimundo Orsiego. Efekt był o wiele lepszy niż ten, który uzyskała reprezentacja Polski z „farbowanymi lisami” na EURO 2012 – przypomina Bartosz Bolesławski, redaktor portalu Retro Futbol.

Z czasem FIFA jeszcze bardziej zaostrzyła przepisy – nie można już „transferować” zawodników, którzy grali na poprzednim mundialu w innych reprezentacjach. Ale oriundi raz jeszcze pomogli Włochom sięgnąć po tytuł – w 2006 r.

– Mauro Camoranesi nie był największą gwiazdą drużyny Marcello Lippiego, ale jego wkład w sukces był ogromny. Camoranesi urodził się i wychował w Argentynie, zawsze uważał się za Argentyńczyka, ale nigdy nie został powołany do tamtejszej kadry. Zagrał więc dla Włoch – i nie żałuje. Włosi również nie mają czego żałować – podsumowuje Bartosz Bolesławski.

Główne wnioski

  1. aBrazylijczyk Raphinha był blisko, by zaakceptować powołanie do reprezentacji Włoch. Miał zagrać w turnieju finałowym EURO 2020, który Włosi ostatecznie wygrali. Prawdopodobnie tak by się stało, gdyby tylko włoski paszport dotarł na czas. Warto zwrócić uwagę na nazwisko piłkarza Barcelony – „Belloli” – wynikające z włoskiego pochodzenia przodków jego ojca.
  2. Na przełomie XIX i XX wieku do Ameryki Południowej wyjechało ponad dziesięć milionów Włochów. Władze z Półwyspu Apenińskiego uznały, że potomkowie emigrantów powinni mieć uproszczoną ścieżkę do uzyskania obywatelstwa, co z czasem zaczęło przynosić korzyści, m.in. w piłce nożnej.
  3. Pierwszy Argentyńczyk zagrał w reprezentacji Włoch już w latach 20. XX wieku. W 1962 r. FIFA wprowadziła bardziej restrykcyjne przepisy dotyczące zmiany barw narodowych. Niemniej, do dziś w drużynie Italii zdarzają się oriundi – jak urodzony w Argentynie Mauro Camoranesi (mistrz świata z 2006 r.) czy pochodzący z Brazylii Thiago Motta, a ostatnio Jorge Luiz Frello Filho, czyli Jorginho (cytat z Historii mundiali).