„Bronię człowieka, nie czynu”. Maciej Zaborowski o moralnych dylematach, relacjach z politykami i gorzkiej prawdzie o polskim sądownictwie (WYWIAD)
Gdy został obrońcą oskarżonego o brutalne zabójstwo na Uniwersytecie Warszawskim, zalała go fala hejtu i gróźb. Czy można bronić oskarżonego o morderstwo i spać spokojnie? – „Nie jestem od usprawiedliwiania zbrodni, tylko od pilnowania, by proces był sprawiedliwy” – mówi adwokat Maciej Zaborowski, który przez dekadę zbudował jedną z najgłośniejszych kancelarii w kraju, reprezentując między innymi znane postaci ze świata polityki i biznesu. W szczerej rozmowie opowiada o tym, jak wygląda obrona w medialnych sprawach, co myśli o biegłych i sędziach, jak zmienić system, by działał szybciej i lepiej, dlaczego AI może być lepszym sędzią niż człowiek oraz co naprawdę oznacza prawo do obrony.
Z tego wywiadu dowiesz się…
- Jak i dlaczego Maciej Zaborowski został obrońcą Mieszka R., podejrzewanego o morderstwo i na czym polega rola obrońcy w takich sprawach.
- Co wiadomo o tragicznych wydarzeniach na Uniwersytecie Warszawskim i co będzie dalej działo się w tej sprawie.
- Co i jak należałoby uzdrowić w polskim wymiarze sprawiedliwości i jak AI zmienia branżę prawniczą.
Grzegorz Nawacki, XYZ: Jak to jest bronić mordercę?
Maciej Zaborowski, adwokat, partner zarządzający kancelarii Kancelaria Kopeć & Zaborowski, obrońca Mieszka R., aresztowanego w związku z morderstwem na Uniwersytecie Warszawskim:
To pytanie słyszałem ostatnio dosyć często, choć jeszcze częściej pojawiał się po prostu ogromny hejt, a nawet groźby. Nie zawiadamiałem dotąd organów ścigania, ale nie wykluczam tego w przyszłości. A wracając do pytania – z całą pewnością nie jest to łatwe zadanie. Opinia publiczna tego nie rozumie, bo już dawno wydała wyrok w tej sprawie. Jest żądza zemsty i krwi – co po ludzku trochę staram się zrozumieć. Ale zgodnie z polskim prawem, cokolwiek byśmy nie myśleli, ta osoba w tym momencie jest niewinna. Nie mówię, że nie popełnił danego czynu, ale z punktu widzenia prawnego jest osobą niewinną.
Kilkoro naszych wspólnych znajomych pytało mnie: „Jak on może bronić kogoś takiego?”.
Jest powszechne przekonanie, że jeżeli obrońca broni kogoś, kto zrobił coś złego, to w naturalny sposób przypisuje mu się pewne cechy. W domyśle: że usprawiedliwia, a może nawet pochwala ten czyn. Bronisz sprawcę gwałtu – to najpewniej sam masz taki sam kręgosłup moralny. Tak to niestety w uproszczeniu wygląda.
Pod względem prawnym ta sprawa nie jest bardzo skomplikowana. Wszystko będzie się zasadzać de facto na opiniach biegłych lekarzy psychiatrów. A z doświadczenia wiem, że są to sytuacje bardzo ocenne. Widziałem przypadki, gdy osoby, które dopuściły się ciężkich przestępstw, były uznawane za niepoczytalne – choć moim zdaniem zdecydowanie takie nie były. I odwrotnie – wydawało się, że mamy do czynienia z osobą całkowicie niepoczytalną, a lekarze orzekali zupełnie inaczej. Co więcej, nie brak sytuacji, gdy opinie dwóch biegłych lub zespołów biegłych były ze sobą całkowicie sprzeczne. To dowodzi, jak wiele w takich sprawach zależy od subiektywnej oceny, a nie od twardych faktów czy samej nauki.
Warto wiedzieć
Zabójstwo na UW
Mieszko R., którego broni Maciej Zaborowski, usłyszał zarzuty prokuratury za brutalne zabójstwo na Uniwersytecie Warszawskim. 7 maja student prawa zaatakował siekierą pracownicę uczelni, która zginęła na miejscu. Ranny został także pracownik straży uniwersyteckiej. Mieszko R. został aresztowany na trzy miesiące z zastrzeżeniem, że z ma przebywać na oddziale psychiatrycznym szpitala więziennego Aresztu Śledczego w Radomiu.
Sugeruje pan, że biegli kierują się oceną, a nie faktami?
Niestety, mam takie smutne przemyślenie, że bardzo często wydają opinie pod wpływem nacisku opinii publicznej – szczególnie w mniejszych ośrodkach. Myślenie ludzi jest bardzo proste: jeśli ktoś dopuścił się najcięższego przestępstwa, a zostanie uznany za niepoczytalnego, to nie poniesie kary. To ogromne nieporozumienie.
No, do więzienia wtedy nie pójdzie.
Do więzienia nie pójdzie, ale będzie siedział w warunkach przeważnie jeszcze gorszych. W zakładzie psychiatrycznym, bez wyroku, gdzie może spędzić resztę życia – bez jakiejkolwiek szansy na przedterminowe zwolnienie czy złagodzenie kary. W takiej sytuacji nie ma żadnych perspektyw – to często realna kara dożywotniego pozbawienia wolności. Mówienie, że warunki dla osadzonego w zakładzie psychiatrycznym są lepsze niż w więzieniu, to kolejne nieporozumienie.
Jakość wymiaru sprawiedliwości jest daleka od ideału, więc naszym obowiązkiem jest dopilnować, by proces wymierzania sprawiedliwości rzeczywiście był sprawiedliwy.
Emocje negatywne wynikają z tego, że broniąc takiej osoby, de facto pomaga pan jej uniknąć kary.
Tu trzeba zrozumieć, na czym polega istota zawodu adwokata. Nawet jeżeli w rozumieniu społecznym okoliczności czynu nie budzą wątpliwości, rolą adwokata jest zapewnienie, by proces i wyrok były sprawiedliwe. Tyle i aż tyle. To przecież nie ja wymyśliłem instytucję niepoczytalności. Przyjęliśmy jako społeczeństwo taką definicję i takie prawo, że osoba niepoczytalna kierowana jest – co do zasady – do zakładów psychiatrycznych. A skoro jako społeczeństwo na coś się umówiliśmy, musimy tych zasad przestrzegać. Jakość wymiaru sprawiedliwości jest daleka od ideału, więc naszym obowiązkiem jest dopilnować, by proces wymierzania sprawiedliwości rzeczywiście był sprawiedliwy. W tym przypadku – by ocena poczytalności została przeprowadzona rzetelnie. Nic ponad to.
I jeszcze jedno: zgodnie z ustawą adwokat nie może odmówić pomocy tylko dlatego, że ktoś nam się nie podoba. Mówi o tym jasno artykuł 28 ustawy – Prawo o adwokaturze. Tak jak lekarz nie może odmówić pomocy z powodów światopoglądowych czy politycznych. Nawet jeżeli hipotetycznie sprawa jest przegrana, każdej osobie należy się takie samo prawo do obrony. Czy ktokolwiek z nas chciałby, by w krytycznej sytuacji lekarz odmówił nam lub naszym bliskim pomocy, bo mamy inny światopogląd?
A ma dla pana znaczenie, czy broni pan osoby, która jest winna, czy nie? Pyta pan klientów, czy zrobili to, co im się zarzuca?
Relacja pomiędzy adwokatem a klientem – szczególnie w sprawach karnych – jest bardzo bliska i oparta na głębokim zaufaniu. Często ludzie opowiadają nam rzeczy, których nie mówią nawet najbliższym. Skłamałbym, mówiąc, że to, czy klient dopuścił się czynu, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Gdzieś w głowie to zostaje. Na pewno łatwiej broni mi się osoby, co do której jestem głęboko przekonany, że jest niewinna i mówi prawdę. Ale z drugiej strony – Stanisław Mikke, wybitny prawnik, mówił: „My – obrońcy – bronimy człowieka, a nie czynu”, i ja również wyznaję tę zasadę. Dlatego podczas procesu wykonuję swoją pracę w 100 procentach – niezależnie od tego, czy ktoś popełnił zarzucany czyn i co na ten temat sądzi społeczeństwo.
No dobrze, ale jeśli wybroni pan klienta, który kogoś zamordował – to jest bardziej powód do satysfakcji z wykonanej pracy czy moralny kac, że osoba winna uniknie kary?
Nie mam takich dylematów. Sprawy, o których rozmawiamy, są wyjątkowo rzadkie. Zdecydowana większość spraw prowadzonych przeze mnie i mojej kancelarii dotyczy przestępstw gospodarczych, a w nich takich dylematów moralnych zazwyczaj nie ma. Dziś rozmawiamy, bo jestem obrońcą w głośnej sprawie – ale 99 procent mojej pracy dotyczy tzw. „białych kołnierzyków” i spraw mniej spektakularnych. Poza tym, niestety, większość spraw obrońcy przegrywają – w ponad 90 procentach oskarżeni otrzymują wyroki skazujące. Sprawy, w których sprawca poważnego czynu kryminalnego zostaje uniewinniony, praktycznie się nie zdarzają. Naszą rolą jest jedynie dopilnować, by proces był sprawiedliwy, a kara – proporcjonalna do stopnia winy.
A dlaczego akurat pan został obrońcą Mieszka R.?
Nie ma tu żadnej wielkiej tajemnicy. Zdarzyło się to tak, jak w setkach innych spraw: zadzwonił do mnie inny adwokat z Pomorza, który również jest obrońcą w tej sprawie, i zaproponował współpracę – z racji tego, że jesteśmy w Warszawie i mamy do siebie zaufanie. Zgodziłem się, bo od lat współpracujemy. Potrzebowałem tylko chwili namysłu, czy będę w stanie czasowo się zaangażować.
Zaczął pan od polemiki z prokuratorem, który mówił, że oskarżony przyznał się do winy.
Wszyscy widzieliśmy, co się wydarzyło, i trudno zaprzeczać, że pewne zdarzenia miały miejsce. Od opinii publicznej nie oczekuję profesjonalizmu, ale od prokuratury – już tak. Nie przypominam sobie, by przy innych sprawach prokuratura tak szczegółowo relacjonowała wydarzenia, organizowała kilka konferencji dziennie, a policja publikowała w sieci nagrania z zatrzymania czy przeszukania. Tak być nie powinno.
Ale całkowicie niedopuszczalne jest, by profesjonaliści – mam na myśli prokuraturę – wprowadzali opinię publiczną w błąd. Kwestia winy jest terminem prawnym – w tym rozumieniu nasz klient nigdy nie przyznał się do winy. To ma znaczenie również dla oceny poczytalności. Rzecznik prasowy prokuratury, który wypowiadał się w mediach, nie był obecny przy przesłuchaniu i wprowadził opinię publiczną w błąd. Tu trzeba być niezwykle precyzyjnym. Przesłuchanie odbyło się w obecności dwóch prokuratorów, było nagrywane. Każdy z nas uczestniczy w setkach przesłuchań, ale to zdarzenie było wyjątkowe – i jeśli już je relacjonujemy, róbmy to zgodnie z prawdą.
A Mieszko R. jest świadomy tego, co zrobił?
Tego nie wiem – nie jestem specjalistą w tym zakresie. Prokuratura ujawniła część zeznań, więc mogę tylko powiedzieć, że sposób, w jaki opowiada o świecie – zbudowanym z drapieżników i ofiar, z pełnym przekonaniem – budzi poważne wątpliwości co do tego, czy osoba siedząca naprzeciwko nas jest poczytalna.
Ofiara była przypadkowa?
W tej sprawie wypowiada się prokuratura, więc mogę powiedzieć jedno: nie ma żadnych wątpliwości, że była to zupełnie przypadkowa ofiara. I nie sądzę, by pojawił się nowy materiał dowodowy, który by to zmienił. Z jednej strony to przerażające – bo ofiarą mógł być każdy – ale z drugiej strony świadczy to o tym, że czyn nie był wcześniej zaplanowany.
Jak to? Pojawiały się informacje, że uzbrojony w maczetę i noże jechał przez pół Polski pociągiem.
Była też wersja, że przez ponad godzinę chodził po kampusie Uniwersytetu Warszawskiego i szukał ofiary, a studenci się temu przyglądali. Absolutnie nic takiego nie miało miejsca. Przyłączam się do apelu władz UW o nieszerzenie dezinformacji. Nie będę oceniał, czy osoby obecne na miejscu zachowały się tak, jak powinny – ale nie można ich obarczać winą, jeśli opowiadana historia nie ma pokrycia w faktach.
Kończąc wątek – rozumiem, że Mieszko R. przebywa w areszcie i nie będziecie się ubiegali o zwolnienie?
Sąd na tym etapie nie miał najmniejszych wątpliwości – i, co rzadkie, stanowisko prokuratury było zgodne ze stanowiskiem obrony – że podejrzany powinien najbliższy czas spędzić w areszcie, ale w warunkach szczególnych: na zamkniętym oddziale psychiatrycznym, w trybie ambulatoryjnym. Przebywa obecnie na takim oddziale w Rzeszowie, będzie opiniowany przez biegłych, a prokuratura kompletuje materiał dowodowy. Ma orzeczony areszt na maksymalny okres trzech miesięcy, ale prawdopodobnie zostanie on przedłużony, ponieważ potrzebny będzie dodatkowy czas na przygotowanie opinii biegłych.
Lubię burzyć porządek myślenia tych, którzy sądzą, że wszystko jest oczywiste i jednoznaczne. Obrońca nie musi podzielać światopoglądu czy wartości swojego klienta. A świat nie dzieli się wyłącznie na Platformę i PiS.
Lubi pan medialne sprawy – wyciągnął pan z aresztu Tomasza Misiaka, reprezentował Daniela Obajtka czy Zbigniewa Ziobrę.
Nie mam nic przeciwko takim sprawom – to na pewno. Lubię burzyć porządek myślenia tych, którzy sądzą, że wszystko jest oczywiste i jednoznaczne. Zaczęliśmy rozmowę od stwierdzenia, że obrońca nie musi podzielać światopoglądu czy wartości swojego klienta. A świat nie dzieli się wyłącznie na Platformę i PiS. Tak – reprezentowałem osoby związane z PiS, ale także wielu ludzi z PO czy PSL. Prowadziłem wiele głośnych spraw, na przykład byłego rektora Collegium Humanum. Obecnie reprezentuję byłego Komendanta Głównego Policji. Ale medialne sprawy karne to margines – nie stanowią nawet 1 proc. naszej pracy. Zdecydowana większość to czasem wręcz nudne i nieefektowne sprawy karne dotyczące np. podatków.
Na pewno zapewnia to rozgłos – cenna rzecz w sytuacji, gdy prawnicy mają zakaz reklamy.
Tak było kiedyś. Teraz zakaz reklamy został znacznie złagodzony. Ale prowadzenie medialnych spraw to nie tylko rozgłos. Wraz z nim przychodzi też fala pogróżek – co gorsza, kierowanych również do moich najbliższych. Zarzuca mi się, że jestem zbrodniarzem tylko dlatego, że kogoś bronię; że uczestniczę w „wielkim spisku prawników”; albo że jestem niemoralny, bo zarabiam na obronie przestępcy. Według takich osób proces jest zbędny – powinna być kara śmierci, szybka, najlepiej następnego dnia i w sposób wyjątkowo brutalny – przez powieszenie na haku.
A gdyby to od pana zależało – kara śmierci powinna wrócić do Polski?
Być może kogoś zaskoczę, ale jestem zwolennikiem surowego karania – szczególnie za poważne przestępstwa kryminalne. Kara powinna być wymierzana szybko, a procesy powinny trwać możliwie krótko – oczywiście pod warunkiem, że są naprawdę sprawiedliwe.
Z kolei w przypadku spraw karnych gospodarczych uważam, że kary powinny być dotkliwe – przede wszystkim finansowo. W wielu przypadkach utrata majątku boli bardziej niż kara pozbawienia wolności. Z punktu widzenia społeczeństwa jest to również korzystniejsze. Co do kary śmierci – nie jestem zwolennikiem jej przywracania. Zbyt dobrze znam wymiar sprawiedliwości i wiem, jak łatwo o pomyłkę. A w tym przypadku pomyłka jest nieodwracalna.
Polski wymiar sprawiedliwości ewidentnie nie radzi sobie z dużymi sprawami gospodarczymi. Potrzebna jest gruntowna zmiana.
No właśnie – w przypadku głośnej afery Amber Gold twórca firmy spędził w areszcie 10 lat, czekając na wyrok, a nadal nie wiadomo, gdzie podziały się pieniądze.
Polski wymiar sprawiedliwości ewidentnie nie radzi sobie z dużymi sprawami gospodarczymi. Potrzebna jest gruntowna zmiana. Broniłem także w sprawie GetBacku – i tam mamy tę samą historię. Ten proces będzie trwał jeszcze wiele, wiele lat.
Opisywałem wiele spraw, w których prokurator stawiał absurdalne zarzuty, opierając się na opiniach biegłych o wątpliwej jakości merytorycznej.
To bardziej złożona materia. Jestem zwolennikiem głębokich specjalizacji – zarówno po stronie prokuratorów, jak i sędziów. Dziś mamy sytuację, w której ten sam sędzia jednego dnia orzeka w sprawie dotyczącej konfliktu wokół nieruchomości albo o zapłatę, a następnego – w sprawie o naruszenie dóbr osobistych. Często orzekają w dziedzinach, na których się nie znają. A specjalizacja pomaga. Ja znam się na prawie karnym i prawie mediów, ale gdy ktoś pyta mnie o sprawę podatkową, to polecam inną kancelarię – bo są tacy, którzy znają się na tym lepiej ode mnie.
Co jeszcze trzeba zmienić, żeby sądy działały lepiej?
Inna fundamentalna kwestia to system biegłych. Od chyba 20 lat mówi się, że są słabo wynagradzani – i m.in. przez to ich opinie są słabej jakości. I nic się w tej sprawie nie zmienia. Kolejny problem to informatyzacja – absolutnie konieczna do usprawnienia postępowań. No i wreszcie sam sposób prowadzenia spraw. Skoro w trybie wyborczym wyroki zapadają w 72 godziny, to znaczy, że można działać szybko. Dlaczego inne procesy nie mogą trwać – może nie 72 godziny, ale powiedzmy 3–4 tygodnie? Niech rozprawy odbywają się dzień po dniu. Przy dobrej organizacji pracy i dyscyplinie obu stron jest to możliwe.
Jestem zwolennikiem rozwiązania z systemu anglosaskiego – by materiał dowodowy był częściowo gromadzony z udziałem obu stron poza sądem, podczas tzw. deposition. To oczywiście wymaga zmian w prawie i wysokiej kultury pracy przedstawicieli stron, ale mogłoby znacząco przyspieszyć proces.
Ktoś powie, że taki pośpiech może odbić się na jakości wyroków.
Być może to kontrowersyjne, ale co jest lepsze: przegrać prawomocnie w ciągu roku, czy ciągnąć proces przez 10 lat, męczyć się, płacić prawników i żyć w stanie ciągłej niepewności? Myślę, że w wielu sprawach lepiej byłoby szybko przegrać i zamknąć ten etap życia, niż wygrać po dekadzie – gdy ta wygrana nie ma już żadnego znaczenia. Tak jest chociażby w sprawach dotyczących dóbr osobistych czy naruszenia czci i dobrego imienia.
Sam mam proces, w którym rozprawy odbywają się raz do roku. Z każdą kolejną rozprawą pamięć o wydarzeniach coraz bardziej się zaciera – nie wierzę, że sędzia, rozpoczynając kolejne posiedzenie, pamięta szczegóły z poprzedniego.
To wszystko jest fikcją. Udajemy, że wymiar sprawiedliwości działa, ale gdyby obnażyć go ze wszystkich pozorów, okazałoby się, że król jest nagi. W sądzie wygrywa ten, kto ma bardziej sprytnego klienta i lepszego prawnika. A przecież nie o taki wymiar sprawiedliwości powinno nam chodzić. Są rozwiązania funkcjonujące na świecie, które można zaadaptować – ale nie widzę realnej woli naprawy. Jest tylko abstrakcyjny, niezrozumiały dla społeczeństwa spór o praworządność, który nic nie rozwiązuje i nic nie zmienia.
Udajemy, że wymiar sprawiedliwości działa, ale gdyby obnażyć go ze wszystkich pozorów, okazałoby się, że król jest nagi. W sądzie wygrywa ten, kto ma bardziej sprytnego klienta i lepszego prawnika.
Dlaczego nikomu nie zależy na zmianie?
Słyszę wielokrotnie w moich rozmowach, że środowiskiem najbardziej opornym na zmianę są sędziowie. Chodzi chyba o pewien komfort i przyzwyczajenie do znanego systemu pracy. Zresztą sami zainteresowani często to przyznają.
Ma pan jeszcze relacje ze Zbigniewem Ziobrą? Słyszałem, że został pan „wyklęty” po tym, jak wyciągnął pan z aresztu Tomasza Misiaka, który miał być dla poprzedniej władzy tym „grubym misiem do odstrzału”.
Ogromnie mnie cieszyło wyciągnięcie Tomasza Misiaka z aresztu i kompletna porażka prokuratury – ta sprawa od początku była dęta. Zawsze powtarzam: nie jestem adwokatem PiS, PO ani żadnego innego ugrupowania. Z pełnym przekonaniem będę bronił każdego klienta. Wiem, że byli politycy po prawej stronie, którzy kompletnie tego nie rozumieli i uznali, że ich „zdradziłem”. Ale żeby kogoś zdradzić, trzeba najpierw być częścią jakiegoś obozu. A ja nigdy nie byłem. Nie ukrywam, że z tym środowiskiem mam relacje – w niektórych przypadkach nawet przyjacielskie – ale tak samo jest z ludźmi po drugiej stronie politycznego sporu. Dla mnie to po prostu normalni ludzie. W telewizji prowadzą ostry spór, a poza ekranem potrafią utrzymywać normalne relacje.
Niektórzy nawet zmieniają obozy.
No właśnie. O tym wielu zapomina – a niektórzy celowo nie chcą pamiętać. Na przykład pan Giertych – jeden z najbardziej zagorzałych dziś krytyków PiS – za pierwszego rządu tej partii reprezentował zupełnie inne poglądy.
W 10 lat zbudował pan dużą kancelarię, wyprzedzając wiele polskich i zagranicznych. Jaka jest tajemnica sukcesu?
Wcześniej prowadziłem indywidualną praktykę, a potem połączyłem siły z moją wspaniałą wspólniczką. Faktycznie – dziś bardzo trudno wejść na rynek i zbudować znaczący podmiot. Myślę, że zadecydowały dwie rzeczy. Po pierwsze: rynek tworzył się w latach 90., i wtedy ten, kto znał angielski i był obrotny, dostawał najlepsze zlecenia na stałą obsługę. I tak to trwało – opierało się na relacjach – aż przyszedł moment przetasowania, związany choćby ze zmianą pokoleniową po stronie klientów i kancelarii. Nam udało się w ten moment wskoczyć.
Po drugie – od początku miałem pomysł na specjalizację: połączenie prawa karnego, gospodarczego i zarządzania kryzysem wizerunkowym. Tego nikt wtedy nie robił i, szczerze mówiąc, nikt nie robi tego do dziś. Tylko my oferujemy obsługę 360 – od prowadzenia sprawy po wsparcie PR-owe.
Na pewno pomogły także wysokie miejsca w rankingach usług prawnych.
Oczywiście – w sytuacji formalnego zakazu reklamy, rozpoznawalność zapewniają znani klienci i pozycja w rankingach. To pomaga budować wizerunek?
Ale kluczowa pozostaje jakość usługi. Niestety, w sprawach karnych gospodarczych to, co oferują niektórzy, woła o pomstę do nieba. Do sądu trafiają nieprzygotowani prawnicy – bez zaangażowania, bez zrozumienia akt, które liczą często tysiące stron. Często jest to zwyczajne naciąganie klientów. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – nie było nam trudno wybić się właśnie jakością usług.
Niestety, wciąż są ludzie, którzy wolą zapłacić mniej komuś innemu… a potem wracają i proszą o pomoc. Często jest już za późno. Pewnych błędów popełnionych na wczesnym etapie sprawy nie da się naprawić.
Na koniec – pytanie o sztuczną inteligencję. Jak zmienia pracę prawników? Czytałem o kancelariach w USA, które pisanie pozwów oddały botom.
Wykorzystuję AI w codziennym życiu – głównie do szukania pomysłów – i moim zdaniem nie ma już od tego odwrotu. Natomiast w kancelarii nie zdecydowaliśmy się jeszcze na systemowe wprowadzenie takich narzędzi w formie, o jaką pan pyta. Te technologie muszą się jeszcze udoskonalić – a na to potrzeba czasu. Obecnie stosujemy proste systemy do sczytywania dokumentów, tworzenia streszczeń czy analizowania dużych zbiorów danych. Ale jest tu jedno „ale” – kwestia bezpieczeństwa. Zanim wrzucimy do silników AI dane wrażliwe, musimy mieć pewność, że nie będą się one uczyły na naszej wiedzy i danych klientów. Testujemy kilka profesjonalnych rozwiązań dedykowanych kancelariom prawnym. Nie jesteśmy na tyle dużą firmą, by budować własne rozwiązania, a dostępne na rynku narzędzia nie gwarantują jeszcze pełnego bezpieczeństwa. Na takie inwestycje mogą sobie pozwolić duże, międzynarodowe kancelarie – i dzięki temu w przyszłości zdobędą realną przewagę konkurencyjną.
Ale AI może też odbierać pracę prawnikom, bo w prostych sprawach klienci mogą wygenerować pismo samodzielnie.
To prawda. Już teraz zdarza się, że klienci przynoszą gotowe pisma do sprawdzenia. I muszę przyznać – nie bez smutku – że te dokumenty bywają lepsze niż to, co napisałby niejeden prawnik. Więc może to i dobrze, że w prostszych sprawach obywatele mogą posiłkować się AI. Choć, oczywiście, niesie to ze sobą ryzyko – podobne do „leczenia się według rad wujka Google’a”.
Jeśli chodzi o pozwy, to bywa, że sprawdzenie i poprawienie gotowego pisma zajmuje więcej czasu niż napisanie go od zera. Co będzie, jeśli do sądów zaczną trafiać pozwy pisane przez chat, a sędziowie będą je analizować za pomocą AI…? Jeżeli wszystko oddamy sztucznej inteligencji – to po co się uczyć, czytać, zapamiętywać? W takim świecie kluczowe będą umiejętności miękkie – szczególnie w sprawach karnych, gdzie trzeba klientowi doradzić, przekonać go, czasem przeprowadzić przez emocje.
A może właśnie tak byłoby lepiej – obie strony składają wszystkie dokumenty, AI je mieli i wydaje wyrok, kto ma rację?
Powiem znowu coś kontrowersyjnego: niejeden wyrok wydany w ten sposób byłby lepszy – a na pewno szybszy – niż te wydawane przez polskie sądy. Bo jaką wartość ma wyrok wydany po 10 czy 15 latach…?
Główne wnioski
- Zdaniem Maciej Zaborowskiego, rola adwokata polega na zapewnieniu każdemu prawa do rzetelnej obrony i sprawiedliwego procesu, niezależnie od społecznych emocji czy oceny czynu – adwokat broni człowieka, a nie czynu, i nie może odmówić pomocy tylko dlatego, że sprawa budzi kontrowersje lub klient jest niepopularny.
- Kluczowe znaczenie w sprawach karnych mają opinie biegłych psychiatrów, które często są subiektywne i podatne na naciski opinii publicznej, co pokazuje niedoskonałości systemu – dlatego konieczna jest rzetelność, specjalizacja oraz usprawnienie procedur i informatyzacja sądów.
- Postęp technologiczny, zwłaszcza rozwój sztucznej inteligencji, zmienia pracę prawników – automatyzacja prostych czynności jest nieunikniona, ale w sprawach złożonych kluczowe pozostają kompetencje miękkie, doświadczenie i bezpieczeństwo danych wrażliwych klientów.