Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Sport

Koszykarki z WNBA chcą lepszych zarobków. Powalczą też o godne warunki pracy

Wzrosła oglądalność telewizyjna, podskoczyła sprzedaż biletów i wystrzeliły przychody. Mimo to zarobki pozostały te same. To się jednak wkrótce zmieni, bo po zakończeniu obecnego sezonu przyjdzie czas na negocjacje. Koszykarki WNBA w końcu zawalczą o sprawiedliwą pensję i... godne warunki pracy.

Zdjęcie Kelsey Plum
– Zależy nam tylko na tym, by otrzymywać sprawiedliwą część przychodów ligi. Dla przykładu nie dostajemy ani grosza z koszulek sprzedawanych z naszym nazwiskiem na plecach – powiedziała Kelsey Plum, gwiazdorka Los Angeles Sparks . Fot. Katelyn Mulcahy/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Ile zarabiają koszykarki WNBA oraz w jaki sposób dzielone są przychody ligi.
  2. Jakiej podwyżki domagają się zawodniczki i na jakie nowe udogodnienia liczą.
  3. Dlaczego nastał idealny moment na negocjacje między koszykarkami a WNBA.

Przez lata porównania z męską ligą koszykarską NBA były zmorą dla jej kobiecego odpowiednika, czyli WNBA. Bez względu na to, czy zestawiano poziom sportowy, potencjał marketingowy lub możliwości biznesowe, zwycięzca mógł być tylko jeden, mocno deklasujący rywala. Ostatnio jednak to się zaczęło zmieniać. 

Oczywiście nadal potencjał marketingowy NBA jest wyższy, podobnie jak zarobki występujących w niej klubów. Chodzi jednak o to, że to nieustanne przyrównywanie obu lig nie tylko przestało pokazywać WNBA w tak złym świetle jak dotychczas, ale nawet momentami... jest dla niej korzystne.  

Słuszna walka 

Panie stojące na czele związku zawodowego zawodniczek WNBA (o nazwie WNBPA) zwróciły uwagę, jaka część procentowa przychodów ligi trafia na konto koszykarek. Następnie porównały wynik z tym aktualnie obowiązującym w męskiej NBA.  

Okazało się, że gdy do koszykarzy trafia około 50 proc. przychodów NBA związanych z koszykówką, koszykarki mogą liczyć tylko na 9,3 proc. przychodów WNBA generowanych z podstawowej działalności. Ta rażąca dysproporcja skłoniła WNBPA do nieprzedłużenia obecnej umowy zbiorowej z ligą i rozpoczęcia negocjacji. Po zakończeniu obecnego sezonu Nneka Ogwumike i Kelsey Plum prezydent i wiceprezydent związku zawodowego koszykarek usiądą do stołu z komisarz WNBA i zawalczą o bardziej sprawiedliwy podział przychodowego tortu. Ten, jak warto wspomnieć, wyraźnie zwiększył rozmiar: o 100 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat.

Na ostatnim, wtorkowym meczu Los Angeles Sparks w trakcie sezonu zasadniczego było 11 tys. kibiców. To ponad dwukrotność tego, ile jest w stanie pomieścić warszawska Hala Torwar. W całym zeszłym sezonie średnia frekwencja na meczach WNBA wynosiła 9,8 tys. osób. Fot. Mikołaj Śmiłowski, XYZ

Wiele asów w rękawie 

Nastał idealny moment dla koszykarek na negocjacje. Mają mocne argumenty. Tylko w minionym sezonie WNBA: 

  • oglądalność telewizyjna wzrosła o 30 proc. r/r
  • frekwencja na trybunach wzrosła o 40 proc. r/r 
  • wartość sprzedaży gadżetów wzrosła o 450 proc. r/r 
  • podpisano nową umowę telewizyjną, wartą 2,2 mld dolarów na 11 lat 
  • do ligi dołączą trzy nowe kluby (m.in. Golden State Valkyries)

Ten nagły skok popularności kobiecej koszykówki w najlepszym wydaniu nie tyle skłonił koszykarki do walki o wyższe zarobki, ile bardziej sprawiedliwe warunki zatrudnienia. Nie chodzi tylko o to, by część procentowa przychodów ligi przypadająca dla zawodniczek była większa. Zacięta walka będzie się toczyć o to, z czego ten procent jest pobierany.  

Jak wspomniałem, koszykarze dostają część przychodów NBA związanych z koszykówką", a koszykarki fragment przychodów WNBA z podstawowej działalności". Ten pozornie nieznaczący inny dobór słów zmienia wiele. Oznacza bowiem, że kiedy do mężczyzn trafia stały fragment przychodów z każdej sprzedaży związanej z koszykówką – biletów, gadżetów, praw telewizyjnych i sponsorskich – to do koszykarek już nie. 

Dlaczego? Zarówno NBA, jak i WNBA mają dużych inwestorów, którym należy się część przychodów. W NBA do podziału pieniędzy między ligą a inwestorami dochodzi wtedy, gdy odliczony już zostanie stały fragment przychodów trafiający do zawodników. Natomiast w WNBA najpierw dokonywany jest podział między WNBA a inwestorami, a potem koszykarki dostają fragment tylko tego, co trafiło do WNBA. 

Żeby to lepiej zobrazować – do koszykarzy trafia około 50 proc. całkowitych przychodów wygenerowanych przez NBA, a do koszykarek trafia nieco ponad 9 proc. z niecałych 60 proc. przychodów, które zostają w WNBA po oddaniu pozostałej części inwestorom. 

Nie tylko pieniądze  

Obecnie sezon WNBA trwa około pięciu miesięcy, od maja do września. Koszykarki podpisują umowy co najmniej na rok, co oznacza, że nawet poza sezonem są związane z danym klubem. Obecnie największe zarobki i jednocześnie maksymalne dozwolone ma Jackie Young z Las Vegas Aces, rocznie około 250 tys. dolarów. Dla porównania, w NBA najmniejszy dozwolony kontrakt opiewa na 1,15 mln dolarów. 

Według projekcji po podpisaniu nowej umowy między WNBPA a ligą zarobki koszykarek mogą wzrosnąć trzykrotnie. Oznacza to, że maksymalna dozwolona roczna wartość zarobków zawodniczek jednego składu może przekroczyć 4 mln dolarów, a maksymalny kontrakt dla jednej zawodniczki wzrosnąć do 750 tys. dolarów. 

To jednak czubek góry lodowej. Zarobki to jedno, a godne warunki pracy to drugie i często są pomijane. Koszykarki będą postulować też o zapewnienie im: lotów czarterowych na mecze, urlopów zdrowotnych i macierzyńskich, ubezpieczeń zdrowotnych i funduszy emerytalnych po zakończeniu kariery. Ponadto zawalczą o wymóg posiadania przez kluby prywatnych ośrodków treningowych i zakaz korzystania z publicznych. 

Ciekawe doświadczenie 

Dość łatwo obliczyć i uzasadnić to, że koszykarki domagają się wyższych zarobków. Przychody wzrosły kolosalnie, ze 100 do 200 mln dolarów w ciągu pięciu ostatnich lat, a ich podział jest niesprawiedliwy, jeśli spojrzymy na NBA czy jakąkolwiek inną ligę sportową w Ameryce Północnej. W przypadku pozostałych żądań, jak loty czarterowe czy prywatne ośrodki, to teoretycznie trudniej o fundamentalne uzasadnienie. 

Wystarczy jednak przejść się na jeden mecz WNBA, by zrozumieć, o co chodzi. To nie tylko świetne wydarzenie społeczne, ale naprawdę ekscytująca impreza sportowa. Oprawa – światowej klasy – muzyka, światła i inne atrakcje sprawiają, że kibice się świetnie bawią, nawet jeśli nie patrzą na parkiet. Ale poziom i co ważne, zaciętość rozgrywek na parkiecie budzą szacunek. 

Przyznam szczerze, że szedłem na mecz WNBA sceptycznie nastawiony. Zarówno w telewizji, jak i na żywo oglądnąłem dziesiątki meczów NBA w ostatnim roku i obawiałem się, że to porównanie utrudni mi pozytywny odbiór. Nic bardziej mylnego, bo nawet w tym zestawieniu Los Angeles Sparks wypadły w mojej ocenie bardzo dobrze. Tylko na kilku meczach NBA bawiłem się lepiej.  

Zdjęcie hali sportowej
Wiele zespołów WNBA rozgrywa mecze na tych samych halach, co kluby NBA. Na zdjęciu Crypto.com Arena w Los Angeles. Fot. Mikołaj Śmiłowski/XYZ

Ważna perspektywa 

A gdyby tak na chwilę zejść na ziemię i porównać WNBA na przykład z... męską Polską Ligą Koszykówki (PLK)? Tym razem nie zamierzam pisać o poziomie sportowym, bo jego ocena to kwestia subiektywna i ogólnie w przypadku porównań sportów męskich i kobiecych moim zdaniem bezsensowna. Skupmy się tylko na stronie operacyjnej i biznesowej obu lig.  

W zeszłym sezonie frekwencja na meczach PLK wyniosła niecałe 2 tys. osób, a w WNBA 9,8 tys. Przychodów obu lig nawet nie ma sensu porównywać. Tymczasem koszykarze polskiej ligi nie trenują na publicznych OSIR-ach tak jak niektóre koszykarki WNBA. Nie podróżują też na mecze ligowe transportem publicznych, tak jak to czasem bywa w WNBA. 

Zapewnienie koszykarkom tych podstawowych wygód będzie dobre też dla WNBA, ze względów wizerunkowych. Skoro liga ma międzynarodowy zasięg i miliony dolarów przychodów oraz wielu nowych prominentnych inwestorów, to powinna lepiej zadbać o źródło swojego biznesu – koszykarki.

Jako akredytowany dziennikarz NBA co tydzień dostarczam Wam najświeższe wiadomości zza kulis najlepszej koszykarskiej ligi świata. Polecam pozostałe teksty z serii „Rzut za ocean”.

Główne wnioski

  1. Wzrost popularności i przychodów WNBA nie przekłada się na proporcjonalny wzrost wynagrodzeń zawodniczek. Mimo znaczącego wzrostu oglądalności, frekwencji na meczach, sprzedaży gadżetów oraz podpisania lukratywnej umowy telewizyjnej, zarobki koszykarek WNBA pozostają na tym samym poziomie. Przychody ligi wzrosły dwukrotnie w ciągu pięciu lat, lecz zawodniczki nadal otrzymują jedynie 9,3 proc. przychodów z podstawowej działalności ligi, podczas gdy koszykarze NBA dostają około 50 proc. przychodów związanych z koszykówką. Ta rażąca dysproporcja stała się głównym powodem negocjacji o nową, sprawiedliwszą umowę zbiorową.
  2. Koszykarki WNBA mają silne argumenty negocjacyjne i walczą nie tylko o wyższe pensje, ale także o lepsze warunki pracy. Obecna sytuacja finansowa i rosnąca popularność ligi stwarzają idealny moment do negocjacji. Zawodniczki domagają się nie tylko większego udziału w przychodach, ale również poprawy warunków zatrudnienia, takich jak loty czarterowe, urlopy zdrowotne i macierzyńskie, ubezpieczenia zdrowotne, fundusze emerytalne oraz dostęp do prywatnych ośrodków treningowych. Te postulaty mają na celu zapewnienie profesjonalnych i godnych warunków pracy, które są standardem w innych ligach sportowych.
  3. Nierówności w traktowaniu zawodniczek WNBA są nieuzasadnione zarówno w kontekście biznesowym, jak i wizerunkowym. Porównując WNBA do męskiej Polskiej Ligi Koszykówki (PLK), widać, że kobieca liga amerykańska generuje znacznie większe przychody i cieszy się większą popularnością, a mimo to zawodniczki często trenują w publicznych ośrodkach i podróżują transportem publicznym. Zapewnienie podstawowych wygód i profesjonalnych warunków nie tylko poprawiłoby sytuację zawodniczek, ale także wpłynęło pozytywnie na wizerunek ligi, która powinna dbać o swoje największe aktywa – koszykarki.