Sprawdź relację:
Dzieje się!
Świat

Jak Elon Musk pomógł Trumpowi wygrać wyścig do Białego Domu

To było coś w rodzaju precyzyjnej i skoordynowanej operacji wojskowej, którą dowodził szef platformy 𝕏.

Foto: Archie Carpenter/UPI. Photo via Newscom/PAP
Foto: Archie Carpenter/UPI. Photo via Newscom/PAP

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Kiedy i dlaczego Elon Musk zmienił poglądy polityczne.
  2. Co może ugrać, mając wpływ na prace rządu.
  3. Jak przechylił szalę zwycięstwa na korzyść Donalda Trumpa.

– Zobaczcie, co się stało, to po prostu nie do wiary! – kręcił głową Donald Trump, zaskoczony nie tyle zwycięstwem, co jego rozmiarem. Nokaut nad Kamalą Harris, która przez całą dobę nie mogła dojść do siebie, a do tego przewaga 5 mln głosów i zalane na czerwono kluczowe stany – to sukces kogoś, kto zwykł dokonywać niemożliwego.

– Nigdy nie obstawiaj przeciwko Elonowi. W niczym. To żelazna zasada numer jeden – przestrzegał kiedyś Peter Thiel, jego znajomy z czasów PayPala.

Elon Musk dokonał niemożliwego na grząskim gruncie polityki. 5 listopada stał się bożyszczem Republikanów i Trumpa, który w pierwszym wystąpieniu powyborczym wymienił jego imię 11 razy.

– Elon to superfacet, Elon to supergeniusz! Musimy chronić naszych geniuszy. Nie mamy ich aż tak wielu – mówił Donald Trump.

W dniu wyborów „geniusz” oddał głos w Teksasie, a następnie poleciał swoim odrzutowcem na Florydę, by wraz z Donaldem Trumpem i jego rodziną oglądać wybory w Mar-a-Lago, imponującej rezydencji ze 126 pokojami.

Musk, znany z liberalnych idei cechujących Kalifornię, przeniósł się do Teksasu, zaczął krytykować Demokratów i wspierać Trumpa – człowieka, który nie wierzy w zmiany klimatu i jest przeciwnikiem samochodów elektrycznych. Skąd ta radykalna zmiana? 30 mld dolarów oszczędzonych podatków to wystarczający powód – choć niejedyny.

Pandemia i czerwona pigułka

Jeszcze dziesięć lat temu Musk – podobnie jak wielu liderów z Doliny Krzemowej – uważał się za centrystę i czasem zerkał na lewo. Kiedyś czekał ponad sześć godzin, aby uścisnąć dłoń Baracka Obamy i zbierał fundusze na jego kampanię.

Ale nastał Donald J. Trump. Choć „pomarańczowy prezydent” silnie wspierał lobby naftowe i głośno drwił z aut na prąd, kilka razy zaprosił Muska do Białego Domu, gdzie komplementował go za kosmiczne sukcesy SpaceX.

Daremnie. Szef Tesli uważał Trumpa za „mistrza we wciskaniu ludziom kitu”. A gdy ten wycofał USA z porozumienia paryskiego i zmiany klimatu nazwał mistyfikacją, Musk zrezygnował z zasiadania w prezydenckich komitetach doradczych.

Aż do pandemii polityczne sympatie Muska zgadzały się z jego zielonym wizerunkiem i miejscem zamieszkania.

Jednak w marcu 2020 r. władze Golden State podpadły mu nakazem pozostania w domach. Szef Tesli się zbuntował, oznajmił, że nie zamknie fabryki we Fremont z powodu „jakiegoś wirusa”. Wtedy zatweetował: „Weź czerwoną pigułkę” (odniesienie do filmu Matrix i czerwieni Republikanów). Ivanka Trump skomentowała: „Wzięłam” i podała tweet dalej.

Potem Muskowi podpadł Joe Biden, bo raz, że nie zaprosił go na spotkanie o elektromobilności, a dwa, że za jej lokomotywę uznał Mary Barrę z General Motors, choć w IV kw. 2021 r. koncern sprzedał marne 26 elektryków.

Do tego doszedł rodzinny zgrzyt. Xavier – jeden z synów Muska – mając 16 lat zmienił płeć, a dwa lata później tożsamość: stał się kobietą – Jenną Vivian Wilson, która całkiem odcięła się od ojca.

Musk mocno to przeżył i obwinił „wirusa woke”, czyli kulturę szacunku dla wszelkich mniejszości, w tym seksualnych. Xavier miał „zarazić się woke” w ekskluzywnej szkole Crossroads K-12 w Santa Monica, gdzie czesne przekracza 50 tys. dolarów rocznie. Przekonany, że „nadmierna poprawność polityczna” odebrała mu syna, Musk zaczął tępić jej przejawy na Twitterze, a potem „iksie”. Jennę nazwał „komunistką”, bo jakoby twierdziła, iż „bogaci są źli”. By pokazać, że jest inny, w 2020 r. Musk sprzedał pięć swych domów w Bay Area za ponad 50 mln dolarów i kupił chatkę za 50 tys. dolarów w Boca Chica w Teksasie blisko bazy SpaceX.

Jednak woke zwalcza nadal i to obsesyjnie. Być może pod wpływem apokaliptycznych gier, przez które zarywa noce, Musk uznał, że rozsiewany przez Demokratów wirus przebudzonego umysłu stanowi egzystencjalne zagrożenie dla gatunku ludzkiego. Bo co, jeśli zainfekują nim sztuczną inteligencję? Dywaguje: „Może się zdarzyć, że w trosce o równowagę i różnorodność AI wyeliminuje nadmiar, czyli setki milionów białych mężczyzn z populacji”. Wnosząc z licznych wpisów Musk na serio sądzi, że ów wirus + AI + Demokraci = zagłada USA.

Woke to element wojny kulturowej, która napędziła Trumpowi wyborców.

Ale cofnijmy się o dwa lata.

Musk i Trump – małżeństwo z rozsądku

Jeszcze wtedy się nie lubili. Podczas wiecu na Alasce Trump nazwał Muska „gównianym artystą”.

W odpowiedzi Musk życzył Trumpowi, by „pożeglował już w stronę zachodzącego słońca”, co było przytykiem do jego wieku.

Na co Trump przypomniał Muskowi, jak to „parę lat temu błagał go na kolanach o dotacje rządowe”.

Ten zrewanżował się obelgą „zimny przegryw” („stone-cold loser”).

Z czasem ich waśnie przycichły, a pod koniec 2022 r. Musk zaczął cieplej patrzeć na Trumpa. Łączyły ich bogactwo, narcyzm, słabość do teorii spiskowych oraz cała paleta wspólnych niechęci (do fiskusa, cenzury, rządowych regulacji i politycznej poprawności.

Musk dostrzegł też szansę. Prezydent, który mówi to, co wielu Amerykanów myśli, lecz boi się powiedzieć, nie podniósłby podatków, chroniłby bogaczy, utemperował regulatorów i rozbił w pył nadmierną poprawność polityczną.

Słowem, bardzo by mu się przydał. W kraju rządzonym przez Trumpa, Muskowi żyłoby się lepiej: byłby jeszcze bogatszy i bezkarny. Miałby większą swobodę działania i mówienia.

W kraju rządzonym przez Trumpa, Muskowi żyłoby się lepiej: byłby jeszcze bogatszy i bezkarny, miałby większą swobodę działania i mówienia. Taki prezydent bardzo by mu się przydał.

Pomysł, by „kupić” sobie polityka, podsunął Muskowi Peter Thiel – stary znajomy z czasów PayPala. Thiel upatrzył sobie JD Vance’a prawnika, inwestora i polityczną chorągiewkę, którą za pomocą 15 mln dolarów obrócił z lewej na prawą i uczynił senatorem.

A potem namówił Trumpa, by ten namaścił ją na wiceprezydenta. Dziś JD Vance mógłby stać w Sèvres pod Paryżem jako wzór służalczości klepiący peany w rodzaju: „Prezydent Trump powinien zwolnić wszystkich urzędników państwowych i zastąpić ich swoimi ludźmi”.

Musk uznał, że przebije Thiela i kupi sobie prezydenta. Przystąpił więc do działania.

Armatka wodna kontra dyngusówka

Twitter/𝕏 to potężna tuba, którą można nagłośnić wszystko. Musk, jak każdy narcyz, musi mieć publikę – im większą, tym lepiej. Po przejęciu platformy polecił programistom tak ustawić algorytmy, aby jego wpisy pojawiały się wyżej w wynikach wyszukiwania i trendach.

I odwrotnie: tubę można też wyłączyć komuś, kto mówi nie po myśli Muska. Jak Ken Klippenstein – dziennikarz, który we wrześniu 2024 r. próbował upublicznić na 𝕏 dossier JD Vance’a. W obawie, że może to zaszkodzić reelekcji Trumpa, Musk szybko zablokował konto Klippensteina.

Ale jest też bardziej subtelne rozwiązanie – tubę można przyciszyć. Shadowbanowanie to takie ograniczenie zasięgu wpisów, że widzi je głównie autor, który pisze wtedy do szuflady. Proceder, za który europejscy użytkownicy platformy zaczynają skarżyć ją przed sądem. Perfidny, bo nieświadomi (i nieczytani) klienci nadal generują przychody z reklam.

Pomiędzy podbijaniem a wyciszaniem mieści się gros użytkowników 𝕏. Żaden nie ma szans na uczciwą polemikę z Muskiem.

Latem 2024 r. przekonały się o tym władze Arizony. Zareagowały na serię jątrzących wpisów Muska, jakoby „w wielu stanach Demokraci masowo importowali i rejestrowali imigrantów, by ich głosy przechyliły szalę na stronę Kamali Harris”.

Setki tysięcy ludzi uwierzyły w te „sensacje”, wysyłali petycje o usunięcie imigrantów z list wyborców, zakłócali spotkania komisji wyborczych i grozili ich członkom. Władze próbowały odpowiedzieć na te zarzuty u źródła, czyli na platformie 𝕏. Z marnym skutkiem.

13 sierpnia Musk odgrzał teorię spiskową, jakoby Demokraci planowali sfałszować wyniki, hakując maszyny firmy Dominion. Wpis, cytowany przez wszystkie prawicowe media, już nazajutrz miał 22 mln odsłon. Wtedy Jen Easterly, dyrektorka CISA (Agencji Bezpieczeństwa Cybernetycznego i Infrastruktury), odpowiedziała serią siedmiu tweetów obalających tezy Muska. Najpopularniejszy doczekał się ledwie 54 tys. wyświetleń. Czyli tylko jeden na czterystu odbiorców mógł porównać obie wersje.

Co to oznacza? Przekaz praktycznie jednostronny – ja mówię, ty słuchasz. Jeszcze przed przejęciem platformy Musk, jako jej drugi najbardziej popularny użytkownik po Baracku Obamie, mógł zalewać ją postami z mocą węża strażackiego. Gdy przejął Twittera i przerobił go na swoje kopyto – zmienił wąż na armatkę wodną. Algorytmy eksponujące Muska pomogły mu przeskoczyć Obamę i niemal podwoić liczbę obserwujących. Od trzeciego października ma ich ponad 200 mln. Co oznacza, że Muska obserwuje już co drugi aktywny użytkownik platformy.

Przy takiej mocy rażenia, zasięg wpisów jego oponentów jest nie większy niż wielkanocnych jajek dyngusowych. Musk nie przejmował się więc sprostowaniami, lecz zgodnie z dewizą, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”, w kółko zarzucał Demokratom, jakoby importowali imigrantów i hakowali Dominiony.

Według Center for Countering Digital Hate 50 „wyborczych” wpisów Muska do połowy września wyświetlono przeszło 1,2 mld razy.

„Co zrobić, by wygrał Trump?”

Ta liczba włączyła syrenę alarmową w głowie Sophii Rosenfeld, profesor historii na University of Pennsylvania i autorki książki „Democracy and Truth: A Short History”.

– Widzimy, jak jeden człowiek prywatyzuje sferę debaty publicznej. Elon Musk ma możliwość kontrolowania zarówno przepływu informacji, jak i ich treści, dostosowując je do swoich potrzeb finansowych i światopoglądowych. Kilka jego wpisów może wynieść do głównego nurtu każdy wydumany problem, choćby o wyborach czy imigrantach – ostrzegła Sophia Rosenfeld w rozmowie z Washington Post.

Po co to robił?

Widzimy, jak jeden człowiek prywatyzuje sferę debaty publicznej. Elon Musk ma możliwość kontrolowania zarówno przepływu informacji, jak i ich treści, dostosowując je do swoich potrzeb finansowych i światopoglądowych.

Być może najtrafniej ujął to sam Musk 22 kwietnia 2022 r., choć wtedy myślano, że żartuje. Od kilku godzin wiedział już, że przejmie Twittera i chciał to uczcić kolacją z czterema najstarszymi synami. Ci jednak nie rozumieli czemu służy cała ta operacja i bali się, że wszystkie demony ojca niebawem wylecą z butelki.

W końcu – tu cytat za biografem Walterem Isaacsonem – Musk odpowiedział im pytaniem: „A jak inaczej sprawimy, by Trump wygrał wybory w 2024 roku?”

Dziś widać, że nie był to żart.

Choć na taki wyglądał. Trump nawet nie krył, że chodzi na pasku koncernów paliwowych, obiecując im „wolną rękę od pierwszego dnia urzędowania”. Wiadomo też było, że grozi mu odsiadka za 34 przestępstwa fałszowania dokumentów.

Lecz gdy w połowie lipca Trump został zraniony jedną z ośmiu kul wystrzelonych w jego stronę, Musk napisał: „W pełni popieram prezydenta Trumpa i mam nadzieję na jego szybki powrót do zdrowia”.

Zamach w Butler (Pensylwania) zaważył na poglądach Muska, a być może losach kampanii. Trump, który dosłownie otarł się o śmierć, zachwycił go tym, że mimo rany wzniósł pięść i krzyczał „Fight!” (walka). Chwilę wcześniej policyjny snajper zastrzelił zamachowca. Fot: 𝕏

Post, który zdobył 220 mln wyświetleń, uznano za polityczny coming-out miliardera, cementujący jego sympatie prawicowe. Szef 𝕏 potwierdził je miesiąc później podczas dwugodzinnej rozmowy z Trumpem, którą sztab byłego prezydenta określił mianem „wywiadu stulecia”. W trakcie rozmowy Trump chwalił Muska za twarde podejście do liderów związkowych (np. odbierając im opcje na akcje), Musk zaś rzucił pomysł powołania Departamentu Efektywności Rządu (DOGE). Trump przyklasnął mówiąc, że widziałby Muska na jej czele. Obiecał, że jeśli wygra wybory, uczyni go szefem nowo powołanej komisji efektywności rządu, z misją przeprowadzenia audytu wydatków i opracowania planu drastycznych reform.

Co wtedy? 44 mld dolarów (cena Twittera) byłyby umiarkowaną kwotą za ogrom władzy nieosiągalny dla żadnego CEO. Pomijając wielką jak Mount Everest sprzeczność interesów (by dołączyć do pierwszej administracji Trumpa, Rex Tillerson, były dyrektor generalny Exxon Mobil, musiał pozbyć się udziałów w spółce), Musk mógłby prześwietlać wydatki całego rządu, a prócz tego inicjować ustawy i transfery setek miliardów dolarów tam, gdzie uzna to za stosowne. No i „naprawić” gospodarkę USA. Jak? Metodą eliminacji, czyli ostrych cięć i masowych zwolnień. Jak w Twitterze.

Wczuwając się w rolę „sekretarza ds. cięcia kosztów”, Musk zapowiedział na wiecu w Nowym Jorku, że obetnie wydatki rządowe o jedną trzecią – co, jak twierdzą ekonomiści, zdławiłoby gospodarkę i doprowadziło do zubożenia milionów Amerykanów.

Wszędzie stosuje ten sam modus operandi – wobec firm, ludzi i rzeczy. Zgodnie z jego maksymą: „Gdy eliminujesz części z urządzenia, a ono pracuje bez szwanku, to znaczy, że usunąłeś za mało”, silne perturbacje gospodarcze są nieuniknione.

Trump obiecał, że jeśli wygra wybory, wyznaczy Muska na szefa powołanego specjalnie dla niego Departamentu Efektywności Rządu (DOGE) z misją przeprowadzenia audytu wydatków i opracowania planu drastycznych reform.

Wczuwając się w rolę „sekretarza ds. cięcia kosztów”, na wiecu w Nowym Jorku Musk oznajmił, że zetnie wydatki rządowe aż o 2 biliony dolarów, co – zdaniem ekonomistów – zdławiłoby gospodarkę i zubożyło miliony Amerykanów.

Ale traktując Trumpa jak marionetkę, Musk mógłby przede wszystkim wpływać na organy regulacyjne, których przychylność jest kluczowa dla jego firm. Począwszy od…

Cierń w boku Tesli

To, że rynek wycenia Teslę prawie pięć razy wyżej niż wartą 225 mld dolarów Toyotę – mimo że Toyota produkuje pięć razy więcej samochodów – Tesla zawdzięcza głównie jednej obietnicy: autonomicznej jazdy. Musk składa tę obietnicę już od sześciu lat, a rynek zaraz powie „sprawdzam”. W tym roku Tesla jakby straciła swoją „supermoc” – przestała rosnąć i patrzy, jak dogania ją najgroźniejszy z chińskich smoków – BYD, który potężnieje w oczach i produkuje elektryki najtaniej na świecie.

Tesla, czerpiąca cztery piąte przychodów ze sprzedaży aut, musi zjechać mu z drogi w uliczkę zwaną „Robotaxi”. A tam ruch spowalniają regulatorzy.

– Od lat organy regulacyjne są cierniem w boku Tesli. Musk jest sfrustrowany, bo chce działać ponad prawem – mówi Dan O’Dowd, twórca oprogramowania m.in. dla Boeinga, Lockheeda i NASA, w rozmowie z Financial Times.

By nabrać prędkości, robotaxi Tesli muszą mieć zgodę stanowych organów regulacyjnych. A te są powolne i drobiazgowe. Np. firmy Cruise i Waymo dwa lata czekały na pozwolenie, by ich autonomiczne taksówki mogły kursować po ściśle określonych obszarach (a i tak nie zawiozą Cię np. na lotnisko w San Francisco).

10 października Musk obiecał, że jego Cybercab – autonomiczna taksówka pozbawiona pedałów i kierownicy – pojawi się na ulicach w 2026 r. Już w przyszłym roku właściciele modeli 3 i Y będą mogli włączyć funkcję „unsupervised FSD”, która umożliwi jazdę bez konieczności dotykania pedałów i kierownicy (przynajmniej w Kalifornii i Teksasie). Obie te daty rynek uznał za tak nierealne, że nazajutrz przecenił akcje Tesli o 9 proc.

– Jeśli Tesla nie spełni tych zapowiedzi w ciągu kilku lat, może stracić na wartości pół biliona dolarów, a Musk – 90 mld dolarów majątku osobistego – prognozuje Drew Dickson, założyciel funduszu Albert Bridge Capital.

Przeszkodą w drodze do robotaksówek jest też 956 wypadków, 29 zgonów i góra pozwów przeciwko firmie za sugestie, jakoby jej auta potrafiły samodzielnie jeździć. Lista zarzutów rośnie, a rozstrzygają je trzy rządowe organy – NHTSA (Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego), Departament Sprawiedliwości i Komisja Papierów Wartościowych. Ich przychylność byłaby bezcenna dla Tesli.

Pod koniec października Musk ponownie zapowiedział, że Tesla będzie kiedyś najcenniejszą firmą świata. Z Trumpem w Białym Domu ten cel wydaje się bliższy – już nazajutrz po wyborach akcje Tesli wystrzeliły o 14 proc.

„Wypatroszę te organy”

Na kosmiczne korzyści może też liczyć SpaceX. Choć zdobyła wielomiliardowe kontrakty za Bidena spółka, czy raczej jej szef, drze koty z władzami: Federalną Administracją Lotnictwa (FAA), Narodową Radą ds. Stosunków Pracy (NLRB) oraz Służbą Ryb i Dzikich Zwierząt USA. Musk otwarcie żąda rezygnacji szefa FAA, pozwał NLRB i wyśmiewał regulatorów, twierdząc, że warunkiem wystrzelenia rakiety było uzyskanie licencji na połów ryb.

Ma też na pieńku z Federalną Komisją Łączności (FCC), która sprzeciwia się zwiększeniu liczby satelitów Gen2 z 7500 do 29 988, oraz z Kalifornijską Komisją Wybrzeża (CCC) przeciwną zwiększeniu liczby startów rakiet Falcon 9 z bazy Vandenberg.

Przychylność regulatorów jest kluczowa dla firm Muska, a pamiętając, że Trump nagradza lojalnych sojuszników i mści się na przeciwnikach, Jeff Bezos – właściciel Blue Origin, konkurenta SpaceX – po raz pierwszy w historii zabronił The Washington Post wspierania kandydata Demokratów.

Duch zemsty owładnął też Muska, który grozi, że gdy zostanie szefem DOGE (skrót nawiązujący do Dogecoina, ulubionej kryptowaluty Muska), „wypatroszy wiele organów regulacyjnych” i „potraktuje miotaczem ognia” zakazy i nakazy, które ograniczają jego działalność.

Musk zapowiedział, że jako szef DOGE „wypatroszy wiele organów regulacyjnych”, a różne zakazy i nakazy „potraktuje miotaczem ognia”.

Ta perspektywa – jak sam przyznał – była głównym powodem, dla którego poparł Trumpa: – Potrzebujemy rozsądnych, a nie nadmiernych regulacji. To absurd, że budowa rakiety SpaceX trwa krócej niż uzyskanie licencji na jej start. Jeśli tego nie zmienimy, nie skolonizujemy Marsa.

Jako szef Komisji Efektywności Rządu Musk mógłby wpływać na kondycję swoich firm i gospodarkę całego państwa. Krótko mówiąc, rozbiłby kasyno.

Do Pensylwanii po zwycięstwo

Gdy to pojął, wszedł w tryb kryzysowy – wyścig z czasem w grze o wszystko i towarzyszący temu, narkotykowy wręcz haj.

Uwielbia takie sytuacje. Nie raz je prowokował wyznaczając szaleńczo bliskie deadline’y startu rakiety czy premiery auta. Tu deadline był ustalony na piątego listopada, a stawka – wręcz kosmiczna. Musiał być „all-in”, co też uwielbia.

We wrześniu stał się maniakalnym fanem eksprezydenta wspierającym go w każdy możliwy sposób: kasą, czasem, „iksem”, sobą. Gdyby dwa lata temu ktoś powiedział, że dla Trumpa przeprowadzi się do Pensylwanii i będzie paradował w czapce „dark MAGA” („Make America Great Again”), Musk zabiłby go śmiechem.

Jeszcze dwa lata wcześniej zabiłby śmiechem każdego, kto by przewidział, że dla Trumpa przeprowadzi się do Pensylwanii i będzie paradował w czapce „dark MAGA”.

A jednak przeniósł się do Pittsburgha – drugiego co do wielkości miasta w Pensylwanii – stanu, który przechyla szalę i rozstrzyga wybory – z zespołem prawników, specjalistów od PR, ekspertów od agitacji i z wianuszkiem znajomych.

Stworzył nieformalny ośrodek dowodzenia kampanią Trumpa. Formalnym zawiadywał główny strateg MAGA Chris LaCivita – masywny 58-latek zwany „republikańskim płatnym zabójcą”. To ostatnie z powodu skuteczności i manier: niegdyś w trakcie telefonicznego wywiadu z dziennikarzem, LaCivita zastrzelił gęś, bo przeszkadzała mu w rozmowie.

Mo Elleithee, były strateg Demokratów, uważa go za mistrza w swoim fachu.

– Pozwala Trumpowi być Trumpem w taki sposób, by wydawał się naturalny i nie wyrządził sobie krzywdy – mówi Mo Elleithee.

LaCivita zajął się wizerunkiem Trumpa i dyrygował jego oficjalnym sztabem, a Musk z pokładu platformy 𝕏 atakował salwami kłamstw i półprawd Kamalę i Demokratów. W Pittsburghu do listy zadań dopisał agitację. Wraz ze swą świtą naradzali się w „pokoju wojennym”, skąd osobiście kierował stworzonym przez siebie America PAC (Komitetem Działań Politycznych mogącym zbierać pieniądze bez limitu wpłat) oraz grupą około 2,7 tys. krążących od drzwi do drzwi agitatorów. Razem mieli przeciągnąć na stronę DJT łącznie milion niezdecydowanych wyborców w Pensylwanii, Arizonie, Georgii, Karolinie Północnej, Michigan i Wisconsin.

Nagroda? Nawet 1 mln dolarów. Tyle 19 października dostał John Dreher z Harrisburga w Pensylwanii za to, że podpisał petycję popierającą pierwszą i drugą poprawkę (gwarantującą wolność słowa i prawo do posiadania broni). Takie petycje podtykali uczestnikom wieców aktywiści America PAC wyposażeni w specjalne tablety.

Pomysł petycji zrodził się w wojennym pokoju. Sztab Muska uznał, że zadziała reguła zaangażowania i konsekwencji, czyli metoda manipulacji bazująca na wrodzonej potrzebie zgodności naszych działań z powziętą wcześniej decyzją – jeśli raz zadeklarujesz swoje poglądy, to chcesz pozostać im wierny.

Musk postawił też na siłę pieniądza: wśród podpisujących petycję, codziennie aż do dnia wyborów losowany był kolejny milioner. Dreher to pierwszy z serii 18 szczęśliwców.

Nie zabrakło „nagród pocieszenia”. Każdy mieszkaniec Pensylwanii, który podpisał petycję, dostawał 100 dolarów. I kolejną „stówę”, za nakłonienie sąsiada do tego samego. Zaś mieszkańcy pozostałych swing states – 47 dolarów. Choć prawo federalne wyraźnie zabrania kupowania głosów.

Kto za to płacił? Musk. W sumie wydał na Trumpa 130 milionów swych prywatnych dolarów (do czego skutecznie zachęcał też swoich tech-bro z Doliny Krzemowej, po raz pierwszy dzieląc ją na dwa wrogie obozy polityczne). To uczyniło go drugim najbardziej hojnym sponsorem kandydata Republikanów. Numer 1 – Timothy Mellon – przekazał ponad 165 mln dolarów. Skąd taka hojność? Sektor bankowy, który Mellon reprezentuje, a Trump wspiera, byłby jednym z beneficjentów reelekcji tego ostatniego.

Po kłamstwach do celu

– Historia nie zna przypadku, by ktoś z elity finansowej zaangażował się w wybory prezydenckie tak bardzo, jak Elon Musk – powiedział The New York Times historyk Benjamin Soskis.

– To ryzykowna strategia. Jeśli Trump wygra, Musk wyjdzie na geniusza. Jeśli przegra – na frajera – ocenił przed wyborami Andrew Palmer, były szef Astona Martina.

Musk był świadom ryzyka. Postawił na zwycięstwo i dewizę, że zwycięzców nikt nie sądzi. Dlatego poszedł na całość: uczynił z 𝕏 wodospad dezinformacji, stosował odwracanie pojęć (np. „to Demokraci niszczą demokrację”), uciekał się do prymitywnych kłamstw i grał na najniższych instynktach.

Np. w lipcu udostępnił deepfake – przerobioną komputerowo wypowiedź Kamali Harris, w której ta w kółko powtarza te same frazy (na oryginalnym nagraniu mówi płynnie), co wystarczyło, by Trump okrzyczał ją „głupią” i „obdarzoną niezwykle niskim IQ”.

Zachęcony oddźwiękiem, kilka dni później Musk zamieścił kolejny deepfake, w którym Harris ośmiesza siebie i obraża Bidena. „To niesamowite” – skomentował w poście wyświetlonym 140 mln razy i wciąż dostępnym na 𝕏, mimo że polityka platformy zabrania deepfake’ów.

Z czasem się zradykalizował i tydzień przed wyborami zamieścił wykreowane przez AI „zdjęcie” Kamali Harris w czerwonym mundurze i w czapce z sierpem i młotem, które opatrzył równie kłamliwym podpisem: „Kamala przysięga, że zostanie komunistycznym dyktatorem pierwszego dnia. Czy możesz uwierzyć, że nosi ten strój!?” Algorytmy 𝕏 zadbały o resztę, czyli 60 mln wyświetleń w 24 godziny.

Fałszywe „zdjęcie” Kamali Harris jako komunistki, stało się hitem w sieci. Musk zamieścił je, choć kodeks 𝕏 zabrania takich praktyk. Fot: 𝕏

A dzień wcześniej Musk udostępnił post (20 mln wyświetleń) głoszący, że „tylko mężczyźni o wysokim statusie powinni rządzić krajem, ponieważ kobiety i mężczyźni z niskim poziomem testosteronu nie są zdolni do krytycznego myślenia”.

Szef 𝕏 rozpalał też antyimigranckie fobie. Upublicznił np. wideo sugerujące, że imigranci z Haiti jedzą koty.

Jakby zapominając, że pochodzi z RPA i pracował w Stanach na czarno, wsparł Trumpa w jego planie „największej operacji deportacyjnej w historii Ameryki” połączonej z budową „ogromnych obozów przesiedleńczych” dla imigrantów, którym wygasła wiza.

Nie protestował, gdy Trump groził niepokornym dziennikarzom więzieniem i nazywał ich „potworami”. Tradycyjne media Musk spisał już na straty: „Są bez szans. Nie mogą konkurować z setkami milionów ludzi dostarczających na bieżąco i przy wsparciu AI interaktywnych informacji”.

Czując się bezkarnym, szef 𝕏 jeszcze nasilił dezinformację. W październiku jej zalew powalił urzędników wyborczych. Prostowanie kłamstw stało się ich głównym zajęciem. Mimo to nie nadążali – przegrali walkę z „absolutystą wolności słowa” i jego algorytmami. Gdy sekretarz stanu Michigan Jocelyn Benson sprostowała większość dezinformacji, Musk, który zarzekał się, że Twitter będzie wiarygodny i apolityczny, podwoił ich liczbę i zarzucił urzędniczce, że „bezczelnie kłamie”.

– To się w głowie nie mieści. Nie umiemy tego powstrzymać – komentowała Nina Jankowicz, CEO American Sunlight Project, organizacji zajmującej się zwalczaniem dezinformacji, dla CNN.

Tim Murphy z portalu Mother Jones, który przez pięć dni i nocy śledził wszystkie wpisy Muska (łącznie 389), uznał, że Musk balansuje na skraju paranoi: „Tocząc na 𝕏 coś w rodzaju wojny cywilizacyjnej, spędza całe dnie w pętli sprzężenia zwrotnego, co jeszcze bardziej go nakręca i radykalizuje”.

Według Center for Countering Digital Hate, wprowadzające w błąd wyborcze wpisy Muska doczekały się aż 2 mld odsłon.

Moja platforma, mój prezydent

Szef „iksa” przejął standardy Trumpa, którym pogardzał właśnie za to, że jest patologicznym kłamcą.

Gdy przegrał poprzednie wybory, Trump chciał je unieważnić za pomocą wiceprezydenta Mike’a Pence’a (co zakończyło ich przyjaźń), a wcześniej sfałszować wynik nakłaniając sekretarza stanu Georgii, by dorobił 11780 brakujących głosów. Wciąż twierdzi, że w 2020 r. wygrał, lecz zwycięstwo zostało mu skradzione. Powtarzał to tyle razy, że przekonał 30 proc. Amerykanów i 2/3 Republikanów.

Tą królową teorii spiskowych Musk uznał za bezcenny kapitał i beczkami dolewał oliwy do ognia. Histeria, jaką rozpętał wokół „hakowanych” Dominionów i imigrantów, których „ludzie Harris przerzucali samolotami do swing states” miała zdruzgotać zaufanie do organów państwa i wytłumaczyć ewentualną przegraną Trumpa. Poprzednia próba siłowej reelekcji skończyła się szturmem na Kapitol, pięcioma zgonami, ponad setką rannych i 110 wyrokami skazującymi, w tym na kary sięgające nawet 22 lat więzienia (np. dla Enrique Tarrio, szefa skrajnie prawicowych Proud Boys).

W wywiadzie z Tuckerem Carlsonem, skrajnie prawicowym komentatorem, Musk pół żartem, pół serio tłumaczył, dlaczego „Trump musi wygrać”.

– Bo jeśli przegra, to jestem w dupie. Na jak długo pójdę do więzienia? Czy zobaczę jeszcze dzieci? Nie wiem – powiedział Musk.

13 października platforma startowa SpaceX w Boca Chica (Teksas) widowiskowo przechwyciła mierzący 23 piętra człon rakiety Super Heavy-Starship. Musk obiecał Trumpowi, że pierwszy Amerykanin wyląduje na Marsie w 2028 r., czyli przed końcem kadencji Republikanów. Fot: SpaceX

Musk Wszechmogący

Wybory w Stanach są ekstremalnie drogie. Te – według organizacji OpenSecret – pochłonęły 16 mld dolarów. Sprzyja temu prawo – od 2010 r. korporacje mogą łożyć nieograniczone kwoty na kandydatów. Musk – najbogatszy człowiek świata – postanowił z tego skorzystać i niejako kupić sobie prezydenta. Choć latami nim gardził, a potem uznał za mniejsze zło, użył 78-letniego Trumpa jako przepustki do świata polityki. Zaś biznesową porażkę, czyli przepłacony zakup Twittera – obrócił w wyborczy sukces, a ściślej wpływ na organy regulacyjne.

Dlatego na ostatniej prostej był twarzą Republikanów i filarem ich kampanii, którą prowadził, finansował, nagłaśniał i uwiarygadniał.

Podobnie jak Trump uznał, że cel uświęca kłamstwa, pardon – środki, i uczynił z 𝕏 potężną polityczną tubę. Sianiem hejtu, chaosu i teorii spiskowych zraził nawet część swych fanów – hasztagiem #nevertesla odcinają się od wszystkiego, co ma związek z Muskiem.

Musk – najbogatszy człowiek świata – postanowił kupić sobie prezydenta. Choć latami nim gardził, a potem uznał za mniejsze zło, użył 78-letniego Trumpa jako przepustki do świata polityki. Zaś biznesową porażkę, czyli przepłacony zakup – obrócił w wyborczy sukces, a ściślej wpływ na organy regulacyjne.

On jednak gra o najwyższe stawki. I wygrywa. Już dwa lata temu magazyn Time oraz CNN uznały go za najpotężniejszą osobę na świecie, twierdząc, że „nikt nie ma takiego wpływu na tak wiele branż: media społecznościowe, loty kosmiczne, magazynowanie energii, sztuczną inteligencję, roboty humanoidalne, a także elektryczne i autonomiczne pojazdy”.

Przesada? Nie. Spółka SpaceX, której rakiety z gracją lądują na ziemi, jest beneficjentem i głównym wykonawcą programu kosmicznego USA. Sieć łączności satelitarnej Starlink może zmienić przebieg bitwy (o czym w 2022 r. przekonała się Ukraina), a Tesla wciąż ma fory w Chinach, gdzie za aprobatą Pekinu rozpętała modę na elektryki. W dodatku firmy Muska, niczym potężne odkurzacze, zasysają dane klientów – terabajty cennych informacji, którymi można handlować lub karmić sztuczną inteligencję. Teraz doszły do tego dane osobowe ponad miliona wyborców.

Jeszcze bardziej VUCA

– Ma platformę medialną i ponad połowę satelitów wokół Ziemi. Jest bogaty i skuteczny. Czy nam się to podoba, czy nie, wiele ważnych spraw będzie zależeć od niego. Twoja, moja przyszłość będzie wypadkową jego kaprysów. I to jest najbardziej przerażające – powiedział John Oliver, prowadzący Last Week Tonight.

Co się stanie, gdy Musk uzyska również ogromną władzę wykonawczą? Jak ją wykorzysta ktoś, kto wierzy, że żyjemy w Matrixie, kto pragnie być bezkarny i wszechmocny, kto czerpie przyjemność z kryzysów, konfrontacji i apokaliptycznych wizji przyszłości?

Wojowniczy i niestabilny Musk flirtujący z Chinami kosztem Tajwanu, równie nieobliczalny, powarkujący na Pekin, lecz szanujący Putina Trump i wreszcie jego zastępca – JD Vance, polityczna chorągiewka mówiąca o Ukrainie językiem Kremla i szykująca się na fotel po Trumpie?

Takie trio za sterami militarnego mocarstwa może uczynić świat jeszcze bardziej VUCA, czyli zmiennym, niepewnym, złożonym i mętnym (volatility, uncertainty, complexity, ambiguity). Bardziej napiętym i podzielonym. Z większą dozą chaosu, przemocy, znaków zapytania i darwinizmu społecznego.

Cała trójka może pogrążyć Stany w czymś, co Timothy Snyder – profesor historii na Uniwersytecie Yale i spec od tyranii – nazwał negatywną wolnością. Taką, która polega na redukcji barier ze strony państwa – przepisów, paragrafów i regulacji. Czyli tego, co krępuje majętnych egocentryków, jak Musk, Trump czy Thiel. Ponieważ bariery prawne osłabną, a finansowe – wbrew zaklęciom Trumpa – zostaną, większość jego dumnych dziś wyborców przypłaci to spadkiem poczucia wspólnoty i bezpieczeństwa. Jak pisze Snyder w książce „On Freedom”: „Gdy spadasz z trapezu, nie chcesz uderzyć o beton. Chcesz, aby była siatka”. W prawdziwie wolnym społeczeństwie ludziom pomaga się spełnić podstawowe potrzeby, a nie zostawia samym sobie. O ironio, ten ersatz wolności zdobywa poklask w kraju, w którym ceni się ją najwyżej.

Główne wnioski

  1. Elon Musk aż do 2020 r. stał po stronie Demokratów i drwił z Trumpa.
  2. Jednak pandemiczne obostrzenia, polityczna poprawność i wspieranie mniejszości zraziły go do władz Kalifornii i Demokratów.
  3. W 2022 r. Musk uznał, że Trump może mu się przydać do złagodzenia regulacji krępujących jego firmy. Pomysł, by kupić sobie polityka, podsunął mu Peter Thiel – miliarder i inwestor.