Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura

Cep w łeb albo artystyczni prorocy z polskiej wsi

W szczecińskim TRAFO po raz drugi możemy obejrzeć spotkanie dwóch artystów: Władysława Hasiora i Daniela Rycharskiego. Dzieli ich epoka, ale łączy instynkt profanacji. Ich wspólny projekt to coś więcej niż ekspozycja – to rytuał rozbrojenia narodowych narracji. Z krzyżem i cepem, ale pod prąd. A przy okazji – Hasior wraca do łask.

Daniel Rycharski, Władysław Hasior, Rozbieranie ze snu, 2025, TRAFO, Szczecin, Polska, kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska, widok wystawy.
Daniel Rycharski, Władysław Hasior, Rozbieranie ze snu, 2025, TRAFO, Szczecin, Polska, kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska, widok wystawy. Fot. dzięki uprzejmości artysty i Gunia Nowik Gallery

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakie kontrowersje towarzyszyły twórczości Władysława Hasiora.
  2. Co to jest „wiejski pop-art”
  3. Co łączy twórczość Władysława Hasiora i Daniela Rycharskiego.


„Rozbieranie ze snu” w szczecińskim TRAFO to druga odsłona spotkania Władysława Hasiora i Daniela Rycharskiego. Ich wspólna wystawa to kontynuacja projektu, który rozpoczął się w 2023 roku w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Teraz, w nieco innym układzie, nie tylko eksponuje prace, ale i stawia pytania. O narodową pamięć, o miejsce wykluczonych, o granice rytuału i siłę ikony. Bo polskość – jak się okazuje – nie jest ani jednorodna, ani odporna na dekonstrukcję.

Daniel Rycharski, Władysław Hasior, Rozbieranie ze snu, 2025, TRAFO, Szczecin, Polska, kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska, widok wystawy.
Daniel Rycharski, Władysław Hasior, Rozbieranie ze snu, 2025, TRAFO, Szczecin, Polska,
kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska, widok wystawy. Fot. dzięki uprzejmości artysty i Gunia Nowik Gallery

Powrót Hasiora

Obecność Hasiora w tym duecie to nie tylko kuratorski zamysł. To część szerszego zjawiska, które na publicystyczny użytek nazywam artarcheologią. Chodzi o to, by odkopywać artystów zapomnianych lub przykurzonych, czasem nawet wymazanych z pamięci – zbyt niewygodnych, zbyt niejednoznacznych albo zbyt kontrowersyjnych. Hasior wpisuje się w ten trend idealnie. Niby znany, a jednak w ostatnich latach pozostawał w cieniu. Dziś wraca – i to z impetem, o czym przypomniało w ostatnich latach kilka wystaw – od BWA w Nowym Sączu, przez krakowski MOCAK, po Zamek Królewski w Warszawie.

Z jednej strony to efekt fascynacji ludowością i badaniami nad kulturą wsi, które dziś widać nie tylko w muzealnych salach, ale i na księgarskich półkach. Od nowa piszemy i czytamy swoją historię – nie jako szlachecki mit, ale chłopską rzeczywistość.

Z drugiej strony – Hasior to artysta, który nie tylko świetnie wpisywał się w swój czas, ale też go wyprzedzał. Jego pochody ze sztandarami – o których dziś mówi się z namaszczeniem jak o prekursorskich performansach – były realnymi akcjami w przestrzeni: z udziałem lokalnych społeczności, z narracją, ze znakiem. Chciał budować wspólnotę wokół sztuki, używając języka rytuału i patosu. I tak – potrafił to zrobić z plastiku, metalu, świętego obrazka i łez. Jego parce, zestawiane często z przedmiotów pozornie zniszczonych i nieprzydatnych, były swoistym „wiejskim pop-artem”, takim na PRL-owską skalę. Nie kolorowymi dziełami Andy’ego Warhola, który wyrywał z codziennego kontekstu przedmioty tak oczywiste, jak puszka zupy pomidorowej albo butelka Coca-Coli czy wizerunki ówczesnych gwiazd. Tu elementami sztuki stały się szare odpadki komunistycznej codzienności.

Był też artystą żywiołów – i to niemal dosłownie. W jego dziełach płonął ogień, płynęła woda. A w słynnych Żelaznych Organach, pomniku na przełęczy Snozka, jednym z najważniejszych uczestników miał być… wiatr. To właśnie podmuchy miały poruszać metalowe piszczałki, by instrument natury zagrał hymn ku czci bohaterów walczących o „utrwalanie powojennego ustroju”. To zrodziło zresztą ruch, który chciał to wyjątkowe dzieło zniszczyć, do czego – na szczęście – ostatecznie nie doszło. Natomiast przy okazji wywołano dyskusję, jak chronić takie kontrowersyjne dzieła sztuki, a jednocześnie podkreślić ich – z dzisiejszej perspektywy – nieprawomyślny charakter.

Patron niejednoznaczności

Warto przy tym pamiętać, że historia Hasiora to także historia kontrowersji. Przez niemal całe lata 90. pozostawał poza głównym nurtem, w dużej mierze dlatego, że jego twórczość bywała wykorzystywana propagandowo przez PRL-owską władzę. Uczestniczył w konkursach państwowych, budował pomniki, jego prace trafiały na okładki oficjalnych publikacji. W III RP – gdzie wszystko, co „zaprojektowane za komuny”, przez chwilę miało wartość śmietnika – Hasior był za bardzo z poprzedniego rozdania. Zarzucano mu, że za poparcie dla systemu w latach 80. dostał w Zakopanem swoją galerię (choć już wiemy, że starania o nią to nie moment „stanu wojennego” – przez lata zabiegł o to zarówno on, jak i Muzeum Tatrzańskie).

Dopiero dziś – po dekadach – można spojrzeć na niego bardziej uczciwie, z dystansem. I zauważyć, że brał udział w systemie, ale też go rozsadzał od środka. Jego sztuka była jak bomba z opóźnionym zapłonem. Niby patriotyczna, a jednak krytyczna, niby monumentalna, a jednak prześmiewcza, niby na zamówienie, a jednak bez propagandy wpisanej w dzieła.

Przez lata to nie jego twórczość się zmieniła – to my nauczyliśmy się na nowo ją odczytywać. W epoce Instagrama i artystycznych performansów rodem z TikToka Hasior okazuje się nie tylko aktualny, ale wręcz proroczy. I – co także ważne – poszukiwany rynkowo: nie tylko przez duże muzea i galerie, ale i prywatnych kolekcjonerów. Ceny jego prac w ciągu 10 ostatnich lat poszły znacząco w górę: w zeszłym roku dwie z jego prac podczas aukcji w DESA Unicum – „Dżuma” i „W starym piecu diabeł pali” – sprzedały się odpowiednio za 180 tys. zł i 192 tys. zł. Jeszcze kilkanaście lat temu jego dzieł na rynku aukcyjnym było mało, a mimo to nie znajdowały nabywców. Kolejne wystawy i opracowania jego sztuki nakręciły spiralę popytu.

Duet egzorcystów

Choć dzieli ich pokolenie, Hasior i Rycharski mają wspólny język – język symbolu. Ten pierwszy był szamanem ludowości PRL-u, drugi to queerowy prorok z Kurówka. Obaj uprawiają sztukę jako gest rytualny – dla wspólnoty, ale też przeciw niej, jeśli ta zaczyna wykluczać.

Daniel Rycharski, Władysław Hasior, Rozbieranie ze snu, 2025, TRAFO, Szczecin, Polska, kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska, widok wystawy.
Daniel Rycharski, Władysław Hasior, Rozbieranie ze snu, 2025, TRAFO, Szczecin, Polska,
kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska, widok wystawy. Fot. dzięki uprzejmości artysty i Gunia Nowik Gallery

Hasiorowe sztandary, ołtarze i relikwiarze stają obok prac Rycharskiego, takich jak pomnik queerowego chłopa, tęczowe krzyże, wiejskie transparenty czy chleb z upieczonymi bokserkami Calvina Kleina. To spotkanie dwóch wizji: jednej zakorzenionej w estetyce obrzędu, drugiej – w duchu protestu i przypominania o mniejszościach. Ale wspólny cel jest jeden: obudzić widza oraz budować więzi. I pokazać mu, że wspólnota nie musi być jednolita, by była prawdziwa.

Pole wspólnoty

W szczecińskiej TRAFO mamy do czynienia z seansem zbiorowego przepracowania. Galeria staje się tu miejscem duchowego zderzenia: narodowych mitów z queerową codziennością, patosu z empatią, historii z teraźniejszością.

Wystawa „Rozbieranie ze snu” pokazuje, że tożsamość narodowa nie jest zasobem nieodnawialnym. Można ją uzupełniać, przekształcać, aktualizować. I właśnie Hasior i Rycharski są dziś patronami tej trudnej roboty. Choć różni, obaj pokazują, że warto próbować. Bo jak się nie rozbierze snu, to można obudzić się w koszmarze.

Główne wnioski

  1. Władysław Hasior to artysta, który nie tylko świetnie wpisywał się w swój czas, ale też go wyprzedzał. Jego pochody ze sztandarami – o których dziś mówi się z namaszczeniem jak o prekursorskich performansach – były realnymi akcjami w przestrzeni: z udziałem lokalnych społeczności, z narracją, ze znakiem. Chciał budować wspólnotę wokół sztuki, używając języka rytuału i patosu. I tak – potrafił to zrobić z plastiku, metalu, świętego obrazka i łez. Jego prace, zestawiane często z przedmiotów pozornie zniszczonych i nieprzydatnych, były swoistym „wiejskim pop-artem”, takim na PRL-owską skalę.
  2. Przez niemal całe lata 90. Hasior pozostawał poza głównym nurtem, w dużej mierze dlatego, że jego twórczość bywała wykorzystywana propagandowo przez PRL-owską władzę. Uczestniczył w konkursach państwowych, budował pomniki, jego prace trafiały na okładki oficjalnych publikacji. Przyjęło się też uważać, że za poparcie stanu wojennego otrzymał swoją galerię w Zakopanem.
  3. Ceny jego prac w ciągu 10 ostatnich lat poszły znacząco w górę: w zeszłym roku dwie z jego prac podczas aukcji w DESA Unicum – „Dżuma” i „W starym piecu diabeł pali” - sprzedały się odpowiednio za 180 tys. zł i 192 tys. zł.