Anna Lankauf: „Nie ma kuloodpornych inwestycji, a statystyka jest nieubłagalna” (WYWIAD)
Po sprzedaży firmy technologicznej za około 500 mln zł, w której była znaczącym udziałowcem, Anna Lankauf zaczęła aktywniej inwestować w startupy. Opowiada, dlaczego widzi w giełdzie element hazardu, co jest dla niej nieakceptowalne, i jak dywidendy przygotowały ją do exitu. – Inwestowanie nie jest dla każdego. Ja dopiero przekonuję się, czy jest dla mnie – mówi współzałożycielka Callstacka.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak po sprzedaży firmy zmieniło się podejście Anny Lankauf do inwestycji w startupy.
- Dlaczego większość oszczędności woli powierzyć ekspertom.
- Co uznaje za najtrudniejsze w inwestowaniu.
Mariusz Bartodziej, XYZ: Ile czasu potrzeba, by po sprzedaży firmy wycenionej przez globalnego inwestora na ok. 0,5 mld zł, w której miało się jedną czwartą udziałów, znów podejmować racjonalne, dobrze przekalkulowane decyzje? Bez emocji.
Anna Lankauf, współzałożycielka Callstacka: Kontrolowane emocje bardziej pomagają niż przeszkadzają w podejmowaniu decyzji. Niemniej nie wiem, ile czasu musi minąć, bo w moim przypadku minęło go bardzo mało.
W tym okresie podjęłam kilka decyzji inwestycyjnych. Część wynikała z twardej kalkulacji, a część – z mojego przywiązania do tematu. Wkrótce zostanę aniołem biznesu w jednym z polskich startupów wspierających opiekę nad zwierzętami domowymi.
Doszli państwo do tej wyceny w niespełna dziesięć lat, podczas gdy wiele tradycyjnych biznesów z GPW prowadzonych przez dekady nawet nie zbliżyło się do takiej wartości. To dobrze obrazuje potencjał sektora technologicznego.
Sektor technologiczny nie jest monolitem. Po jednej stronie mamy popularne w danym momencie obszary – takim zdecydowanie jest obecnie AI [sztuczna inteligencja – red.] – a po drugiej deep techy, które pracują nad przełomowymi rozwiązaniami, wymagającymi lat badań i ogromnych nakładów kapitału, o ile w ogóle uda się je doprowadzić do komercjalizacji.
Model biznesowy Callstacka był mi szczególnie bliski. Mieliśmy własne IP [własność intelektualną – red.] w postaci bibliotek open source, wokół których tworzyliśmy spersonalizowane rozwiązania dla wymagających klientów. Dzięki temu bardzo szybko zaczęliśmy generować nie tylko przychody, ale też zysk. Ten model pozwala takim osobom jak kiedyś ja – czyli bez większych pieniędzy, ale z czasem i energią – zbudować naprawdę dochodową firmę.
W odróżnieniu od wspomnianych deep techów, w przypadku których nawet najlepszy pomysł bez dopływu kapitału nie ma szans na sukces.
Dokładnie. Niedługo zainwestuję w medtech Neuromedical, który prace nad swoim hardwarem [fizycznym produktem – red.] rozpoczął w roku powstania Callstacka, a dopiero teraz zbliża się do komercjalizacji. A i tak miał sporo szczęścia. Działa w obszarze leczenia Alzheimera, gdzie obecne leki jedynie spowalniają skutki choroby.
Warto wiedzieć
Absolwentka psychologii z błyskotliwą karierą w IT
Anna Lankauf to absolwentka Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie z 2012 r., która karierę zbudowała w branży IT. Doświadczenie zdobywała m.in. w Divante, gdzie odpowiadała za strategię w obszarze UX (z ang. User Experience, czyli doświadczenie użytkownika). W 2016 r. wspólnie z Mikem Grabowskim – przy wsparciu inwestycyjnym braci Tomasza i Piotra Karwatków – założyła firmę Callstack. Spółka wyspecjalizowała się w budowie aplikacji mobilnych w technologii React Native od Mety, działającej w modelu open source (z otwartym kodem źródłowym).
Firma rozwijała się błyskawicznie. W latach 2021-24 zwiększyła przychody z 28 do 128 mln zł, a zysk operacyjny z 13 do 47 mln zł. Tak wysoka dynamika i rentowność sprawiły, że w lipcu 2025 r. Callstack został przejęty przez fundusz Viking Global Investors przy wycenie ok. 500 mln zł.
Anna Lankauf zarządzała firmą w latach 2016-22, a następnie działała z poziomu rady nadzorczej. Po exicie zaangażowała się jako mentorka m.in. w Fundacji Las Na Zawsze oraz zaczęła inwestować w startupy na szerszą skalę. W jej portfelu znajduje się obecnie osiem spółek: Timerise, Nold, MX Labs, Talkie.ai, Doctor.one, Meaningful Sales, Better Cure oraz Neuromedical.
Kobiety przebijają się w IT
Gros wartości w sektorze technologicznym przypada ciągle na mężczyzn. Sukcesów finansowych takich jak pani wciąż nie ma w Polsce wiele. To demotywuje czy przeciwnie?
Nie patrzyłam na swoją karierę w ten sposób. Rzeczywiście, świat IT jest w dużym stopniu zdominowany przez mężczyzn, ale nigdy nie czułam potrzeby udowadniania komukolwiek czegokolwiek. Bycie jedyną kobietą w pokoju nie ułatwia komunikacji – a to się zdarza. Jednak sytuacja się zmienia, podobnie jak to, że coraz więcej kobiet odnosi w branży sukces, także ten mierzony wartością sprzedaży firmy.
A czy jako inwestorka spotyka się pani z argumentem, by wesprzeć biznes prowadzony przez kobietę?
Zdarza się, ale dla mnie zawsze kluczowe są kompetencje. Tworzenie osobnych standardów dla kobiet i mężczyzn tylko wyrządziłoby tym pierwszym krzywdę. Zaczęłybyśmy rozmawiać same ze sobą, a przecież wszystkie chcemy grać w lidze bez podziału na płeć. Moim marzeniem jest doczekanie czasów, w których nikt nie musiałby zadawać mi takiego pytania.
Dywidenda pomaga oswoić się z majątkiem
Viking Global Investors przejęli Callstacka ponad dwa miesiące temu, a pani wprost komunikowała przy tej okazji, że będzie inwestować. Propozycje już się posypały?
Na razie kilkanaście. To dla mnie sporo, zwłaszcza że są naprawdę różnorodne. Mam zerowe kompetencje do oceny części z nich i w takich sytuacjach od razu daję znać, że to nie moja bajka. Zresztą jako anioł biznesu na razie wyłącznie koinwestuję z funduszami venture capital [VC – red.], które wcześniej przeprowadziły pozytywne due diligence. To dla mnie wyznacznik profesjonalizmu w podejściu startupu do rundy finansowania.
Ponadto zawsze staram się weryfikować pitch decki [inwestorskie prezentacje spółki – red.] w gronie osób z różnym doświadczeniem, by zyskać szersze spojrzenie. Dlatego działam w kilku grupach aniołów biznesu.
Jest pani w dość komfortowej sytuacji. Wielu założycieli startupów pracuje za niewielkie wynagrodzenie w nadziei, że prawdziwe pieniądze pojawią się w momencie sprzedaży firmy – i nagle stają przed pytaniem „co teraz?”. Tymczasem wyniki Callstacka umożliwiały już od kilku lat wypłacanie milionowych dywidend.
Zdecydowanie, to była bardzo komfortowa sytuacja dla mojej psychiki. Sam proces i tak był trudny, ale byłby trudniejszy, gdybym nie miała wcześniej styczności z dywidendami sięgającymi kilku milionów złotych. Dzięki temu już wcześniej nabierałam kompetencji w zarządzaniu większymi kwotami i szybciej zaczęłam myśleć o tym, jak zabezpieczyć finansowo rodzinę. Komfort wynikał jednak jeszcze z czegoś.
Czego?
Ze świadomości, że nie jestem pod ścianą. Gdybyśmy ze wspólnikami z jakiegoś powodu nie sprzedali firmy, i tak miałam już istotne oszczędności, a wciąż pozostałby nam dochodowy biznes, pozwalający naprawdę dobrze żyć. W takich warunkach znacznie łatwiej rozmawia się o exicie.
Inwestowanie ważniejsze od konsumpcji
Pierwsze miliony z dywidendy miały posłużyć przede wszystkim konsumpcji i zabezpieczeniu potrzeb, np. mieszkaniowych, czy od początku istotną część inwestowała pani choćby w rynek akcji, podejmując ryzyko?
Kompletnie nie należę do osób, które pierwsze, co robią z nadwyżką pieniędzy, to konsumują. Gdy spłaciliśmy z mężem kredyty na mieszkania, byliśmy już w komfortowej sytuacji i mogliśmy się zastanowić, jak długofalowo podejść do zarządzania oszczędnościami – co jest nam potrzebne, a jaką część chcemy zainwestować.
Znaczną część od początku zaczęliśmy inwestować – co nie znaczy wszystko od razu, bo wiele decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Spróbowałam m.in. inwestycji mniejszych kwot na giełdzie i szybko przekonałam się, że nie jestem w stanie aktywnie się tym zajmować. Przyjęłam więc pasywną postawę z długoterminowym podejściem.
Inwestowanie na giełdzie okazało się bardziej czasochłonne i wymagające, niż pani zakładała?
Przekonałam się, że to kolejny etat, jeśli chce się robić to porządnie. I że są w tym elementy hazardu. Nawet gdy ma się poczucie kontroli, jest ono złudne. Zmienność notowań jest tak duża, że nie da się jej przewidzieć. Nie wiem, czy do skutecznego inwestowania na giełdzie potrzeba więcej umiejętności, czy po prostu szczęścia.
Skończyłam więc z tym i kupiłam udziały w różnych ETF-ach [funduszach odwzorowujących zachowanie indeksów giełdowych – red.]. Uznałam, że to dość bezpieczne aktywa. Choć byłam przekonana o wysokim bezpieczeństwie amerykańskich obligacji długoterminowych, okazało się, że kupiłam je „na górce” i ich wartość tylko spadała. Mocno zniechęciłam się do samodzielnego inwestowania w tego rodzaju instrumenty.
Trudno pogodzić się ze stratą?
Tracenie pieniędzy zawsze jest przykre. Jestem właśnie w trakcie wychodzenia ze stratą z jednego startupu, któremu niestety się nie udało. W takich momentach uświadamiamy sobie, że nawet inwestycja, która wydaje się kuloodporna, może okazać się nietrafiona. Podchodzę więc do inwestowania racjonalnie. Liczę się ze statystyką, która jest nieubłagalna – inwestowanie kapitałowe w startupy jest bardzo ryzykowne.
Jak to wpływa na pani strategię?
Inwestuję wyłącznie pieniądze, które mogę w całości stracić bez uszczerbku dla prowadzonego trybu życia. Nie są to oszczędności na bieżące wydatki ani zabezpieczenie na najbliższe kilka lat. Zabezpieczeniem są aktywa o niskiej stopie zwrotu, w tym obligacje, ale ich doborem zajmują się już eksperci.
Małe inwestycje w liczne startupy
Wcześnie, jeszcze przed exitem, zaangażowała się pani w kilka startupów. Trafiła pani na nie z polecenia, czy to był wynik własnych poszukiwań?
Pierwsze inwestycje w startupy wynikały z mojej sieci kontaktów. Łatwiej mi uwierzyć w powodzenie biznesu osób, które dobrze znam i doceniam ich etykę pracy. W dużym stopniu utrzymałam takie podejście. Rzadko kiedy wnikam w pitch decki spółek, których założycieli kompletnie nie znam lub które nie zostały polecone przez zaufane osoby.
Na razie inwestowała pani chyba wyłącznie w polskie startupy. To efekt chęci wspierania rodzimych przedsiębiorców z patriotycznych pobudek czy po prostu lepszego rozeznania w lokalnym rynku?
Zaangażowałam się w jeden startup z Bułgarii, a fundusz venture capital Smok Ventures, w którym jestem inwestorem, działa w całym regionie. Niemniej z premedytacją większość środków inwestuję w Polsce. Można to nazwać przejawem patriotyzmu. Bardzo zależy mi, by Polacy mieli szansę pokazywać globalnie nasze kompetencje, jakość i pracowitość. Poza tym w przypadku lokalnych spółek mogę bardziej pomóc – wiedzą, doświadczeniem i siecią kontaktów. Jestem dla nich po prostu bardziej przydatna.
Jak po sprzedaży firmy zmienił się pani tzw. ticket inwestycyjny [wysokość pojedynczej inwestycji, jaką dana osoba lub fundusz przeznacza na jeden projekt lub spółkę – przyp. red.] ? Maciej Noga, współzałożyciel Grupy Pracuj, zaczynał od ok. 100 tys. euro per projekt, a dziś inwestuje nawet po kilka milionów złotych.
W ogóle się nie zmienił. Mam teraz jedynie możliwość zaangażowania się w większą liczbę spółek, bardziej dywersyfikując ryzyko. Wciąż inwestuję w pojedynczy projekt 25–50 tys. euro. To nieduża kwota, ale dla mnie w zupełności wystarczająca. Jej strata nie byłaby bardzo bolesna, a potencjalny wielokrotny zwrot byłby już odczuwalny.
Dlatego koncentruję się na spółkach w fazach pre-seed i seed [czyli przed stworzeniem produktu i w trakcie pierwszych testów prototypu – red.], gdy wyceny są jeszcze relatywnie niskie. Scaleupy zbierające rundy A i wyżej [na zwiększenie skali działalności – red.] wymagają już znacznie większego finansowania.
Większe inwestycje to tylko kwestia czasu?
Nie wiem. Muszę zebrać większe doświadczenie i dopiero wtedy będę się zastanawiać, czy jestem na to gotowa. Nie chcę definitywnie tego wykluczać – zwłaszcza gdybym mogła wesprzeć świetny biznes prowadzony przez ludzi, w których mocno wierzę.
Na razie jestem jednak fanką małych ticketów, bo taki stopień zaangażowania jest komfortowy zarówno dla inwestora, jak i założycieli.
Dlaczego?
Znam historię zainwestowania naprawdę dużych prywatnych pieniędzy w spółkę, której po paru latach nie szło zgodnie z założeniami. Inwestor bardzo mocno to przeżył, więc stawał na głowie, by za wszelką cenę podnieść firmę z kolan – nawet jeśli z biznesowego punktu widzenia powinna już upaść. A proszę sobie wyobrazić, że takich inwestorów może być jednocześnie dziesięciu, i każdy z nich ciągnie w swoją stronę, bo ma inny pomysł na rozwój. To nie prowadzi do niczego dobrego.
Fundusze sposobem na dywersyfikację ryzyka
Zatem jak duży portfel chciałaby pani zbudować w kilkuletniej perspektywie? Bliższe jest pani podejście funduszy VC, czyli rozkładania ryzyka na 20–30 spółek, czy raczej bezpośrednie zaangażowanie w kilka projektów, którym może pani poświęcić czas?
Zostałam już inwestorką w jednym funduszu VC – drugim wehikule Smok Ventures – i rozmawiam z jeszcze dwoma. To dla mnie sposób na dywersyfikację ryzyka i outsourcing wszystkiego, co wiąże się z bezpośrednim inwestowaniem. Nie mam złudzeń, że znam się na wszystkich aspektach prowadzenia biznesu w każdej branży. Wolę zdać się na ekspertów.
Równolegle będę inwestować samodzielnie w startupy, bo to świetny sposób, by być na bieżąco z nowymi technologiami w różnych dziedzinach życia. Chcę wiedzieć, jakie są pomysły na rozwiązywanie codziennych problemów, z którymi wszyscy się stykamy. Poza tym ważny jest dla mnie impaktowy charakter inwestycji – chcę angażować się w projekty biznesowe, które wywierają pozytywny wpływ na środowisko i społeczeństwo.
Z uwagi na wysokie ryzyko inwestycji w startupy, będą one odpowiadały za nie więcej niż 10 proc. mojego majątku. Zaangażowałam się już bezpośrednio w osiem spółek, a to grono może powiększyć się jeszcze o kilkadziesiąt.
Chce pani angażować się w tematy związane z tzw. pozytywnym wpływem społecznym. Janusz Żebrowski, współtwórca Fabrity Holdingu, nie kryje frustracji impact investingiem. Zapewnia to satysfakcję i szansę na zmiany, ale zarobić trudno, bo konsumenci nie spieszą, by płacić za cokolwiek drożej.
Wiele zależy od definicji impact investingu. Są projekty nastawione stricte na wsparcie społeczeństwa, w których liczą się inne wskaźniki niż przychody czy zysk. Angażowanie się w nie to dla mnie raczej filantropia – i tym również się zajmuję. W takich przypadkach nie oczekuję zwrotu finansowego, bo zysk przejawia się w korzyściach społecznych – trudnych, a czasem niemożliwych do zmierzenia i często odłożonych w czasie.
Natomiast jako inwestorka szukam projektów, w których tzw. impact jest częścią modelu biznesowego – takiego, który ma zarabiać. Przykładem są medtechy, i nie chodzi tu nawet o przełomowe innowacje. Rozwiązywanie codziennych, uporczywych problemów w służbie zdrowia przynosi pozytywny wpływ, a jednocześnie technologie z tego sektora mają realny potencjał zysku.
Przeciętny wzrost przy większym bezpieczeństwie
Skoro na startupy przeznaczy pani najwyżej co dziesiątą złotówkę, to co z całą resztą?
Część chcę przeznaczyć na cele charytatywne. Natomiast zdecydowaną większość środków do inwestycji powierzyliśmy z mężem doradcom, którzy mają zbudować dla nas portfel przynoszący średnio 7–8 proc. rocznie. Obejmuje on szeroki zakres aktywów: akcje, obligacje, udziały w funduszach hedgingowych oraz private equity [PE – red.].
Zależy mi na dużej dywersyfikacji i nie zamierzam wykonywać gwałtownych ruchów. To konsekwencja tego, że już wcześniej miałam styczność z większymi pieniędzmi. Wiem, jak łatwo przypływ emocji może unieważnić całą strategię. Nie oczekuję gwałtownego wzrostu majątku. Wolę przeciętną dynamikę przy znacznie mniejszym ryzyku niż wcześniej, gdy prawie cały mój majątek stanowiły udziały w Callstacku.
Jak wybrać właściwego doradcę? Powierzenie komuś w zarządzanie milionów złotych wymaga dużego zaufania.
Nie współpracujemy z jedną, konkretną osobą, tylko z firmą doradztwa inwestycyjnego. Poznaliśmy się z jej zespołem już wcześniej, gdy inwestowałam wpływy z dywidendy. Dzięki temu zdążyliśmy się przekonać o ich skuteczności i sposobie działania, co ułatwiło decyzję o rozszerzeniu współpracy.
Co państwa przekonało do wyboru tej konkretnej firmy?
Przede wszystkim dopasowanie struktury portfela do naszych rzeczywistych potrzeb oraz dostęp do klas aktywów, których nie oferuje każdy doradca. Przykładem są udziały w amerykańskich funduszach PE, w których minimalny ticket inwestycyjny byłby dla nas wcześniej nieosiągalny.
Bezpośrednim inwestowaniem w lokalne fundusze PE jeszcze się nie interesowałam, ale nie wykluczam tego w przyszłości.
Wyznaczyła pani sobie jakieś granice w zakresie rodzajów aktywów?
Na pewno nieakceptowalne są dla mnie branże związane z bronią i używkami. I nie chodzi tylko o bezpośrednią produkcję np. alkoholu, ale też o oprogramowanie przeznaczone dla tych sektorów. Ta ostatnia opcja byłaby mi zawodowo bliższa, ale i tak odpada.
A kryptowaluty?
Nie wykluczam, choć nie jestem ich fanką ani nie znam się na nich dobrze. Kupiłam Bitcoina już jakiś czas temu za niewielką kwotę – bardziej z ciekawości niż dla zysku. To była dla mnie próba wejścia do tego świata, więc nawet niespecjalnie śledzę, jak zmienia się jego wartość.

Pilnować strategii mimo wszystko
Czy odłożyła pani przynajmniej kilka milionów złotych na potencjalne rozkręcenie kolejnego biznesu? Niezależność finansowa by to ułatwiła.
Zdecydowanie. Wraz z mężem, który też jest przedsiębiorcą, zostawiliśmy sobie znaczącą kwotę, którą moglibyśmy przeznaczyć na czyjś lub własny projekt – tworząc coś od zera, na większą skalę. To bardzo kapitałochłonne przedsięwzięcia. W pierwszym przypadku oczekiwalibyśmy realnego wpływu na rozwój firmy, w drugim – moglibyśmy prowadzić ją samodzielnie, bez wsparcia zewnętrznych inwestorów, tak długo, jak uznalibyśmy to za słuszne.
Co w inwestowaniu jest najtrudniejsze?
Na bazie jeszcze niezbyt dużego doświadczenia – trzymanie się strategii mimo zmieniających się warunków makroekonomicznych. Trudno nie reagować gwałtownie, gdy widzimy, że wartość portfela drastycznie spada. Niemniej, jeśli jego skład jest wynikiem przemyślanej, długofalowej strategii, trzeba się jej trzymać.
To wymaga czasu i odporności psychicznej, dlatego wolę już nie zajmować się tym samodzielnie.
Zdaniem partnera
Rośnie znaczenie kobiet w biznesie
W sektorze MŚP kobiety wciąż są niedostatecznie reprezentowane na stanowiskach zarządczych czy w roli inwestorek – dlatego każda taka historia jest dla mnie szczególnie cenna. Jako osoba działająca w finansach od lat obserwuję, jak kobiety wnosiły i nadal wnoszą do biznesu perspektywę opartą na współpracy, długofalowym myśleniu i empatii. To właśnie te cechy są dziś fundamentem nowoczesnego przywództwa – także w małych i średnich firmach.
Sama niedawno miałam przyjemność organizować wraz z eFaktor wydarzenie „Kobiety Pełne Mocy” dla liderek sektora finansowego. To była przestrzeń pełna wymiany doświadczeń, inspiracji i realnego wsparcia. I wierzę, że właśnie takie inicjatywy budują fundament pod jeszcze silniejszą obecność kobiet w biznesie – również tym małym, ale o wielkim znaczeniu dla polskiej gospodarki.
Główne wnioski
- Komfort
Anna Lankauf podkreśla, że zarządzanie pieniędzmi po sprzedaży firmy byłoby dla niej znacznie trudniejsze, gdyby wcześniej nie miała styczności z dywidendami sięgającymi kilku milionów złotych. Pozwalały jej one wcześniej inwestować i planować finansowe bezpieczeństwo rodziny. Komfort dawała także świadomość niezależności – gdyby z jakiegoś powodu nie doszło do sprzedaży firmy, i tak miała istotne oszczędności oraz dochodowy biznes, który zapewniałby jej stabilne, dobre życie. - Giełda
Przedsiębiorczyni próbowała inwestować mniejsze kwoty na giełdzie, ale szybko zrezygnowała, przyjmując pasywną, długoterminową strategię. Przekonała się, że aktywne inwestowanie to de facto kolejny etat i że wiąże się z elementami hazardu – nawet gdy wydaje się, że ma się kontrolę, jest ona złudna. – Nie wiem, czy do skutecznego inwestowania na giełdzie potrzeba więcej umiejętności, czy po prostu szczęścia – przyznaje Anna Lankauf. - Startupy
Współzałożycielka Callstacka zaangażowała się szerzej w inwestowanie w startupy. Na pojedynczy projekt zamierza przeznaczać nadal 25–50 tys. euro, ale liczba spółek w jej portfelu ma wzrosnąć – obecnie jest ich osiem, a docelowo może być kilkadziesiąt. Szczególnie interesują ją projekty impaktowe, czyli mające pozytywny wpływ społeczny, np. w obszarze ochrony zdrowia. Równolegle inwestuje w fundusze venture capital – już uczestniczy w jednym i prowadzi rozmowy z kolejnymi. Startupy będą stanowiły maksymalnie 10 proc. jej majątku, z uwagi na wysokie ryzyko. Ma już na koncie jedną nieudaną inwestycję, która – jak przyznaje – stanowi ważną lekcję w budowaniu długofalowej strategii.





