Artur Dziambor chce być społecznym łącznikiem ministra rozwoju ze światem (WYWIAD)
Z Konfederacji do Polskiego Stronnictwa Ludowego, z ław sejmowych na stanowisko pełnomocnika ministra rozwoju ds. innowacji i przedsiębiorczości – taką drogę przeszedł w ostatnich latach Artur Dziambor. Były poseł, a dziś dziekan Wydziału Studiów Społecznych Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa, w rozmowie z XYZ opowiada, jak zamierza wspierać przedsiębiorców i budować mosty między światem polityki a biznesem.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak Artur Dziambor został społecznym pełnomocnikiem ministra rozwoju ds. innowacji i rozwoju przedsiębiorczości.
- Jakie cele stawia sobie nowy współpracownik ministra i w jaki sposób Artur Dziambor chce pełnić tę funkcję.
- Co skłoniło byłego posła Konfederacji do związania się z Polskim Stronnictwem Ludowym.
Rafał Mrowicki, XYZ: Pański powrót do czynnej polityki zaskoczył wiele osób. W dodatku to powrót przy ministrze rozwoju Krzysztofie Paszyku…
Artur Dziambor, pełnomocnik ministra rozwoju ds. innowacji i rozwoju przedsiębiorczości: Chyba nie ja zaskoczyłem, a minister, bo to on mnie mianował. Uważam, że jestem dziś tam, gdzie powinienem być. Od początku starałem się o funkcję blisko rządu, która umożliwiałaby realny wpływ na rozwój polskiej przedsiębiorczości.
Zabiegał pan o to?
Sugerowałem kolegom z rządu, że jestem chętny i gotowy do pracy w dwóch obszarach: a) edukacji oraz b) przedsiębiorczości. W obecnym układzie rządowym edukacja pozostaje pod opieką koalicjantów bardziej z lewej strony sceny politycznej. W poprzedniej kadencji byłem wiceprzewodniczącym Komisji Edukacji i gdybym dziś zasiadał w Sejmie, zapewne kontynuowałbym tę misję.
Jeśli chodzi o przedsiębiorczość, wskazywałem, że czekam na możliwość zaangażowania się w projekty realizowane przez Ministerstwo Rozwoju. Misja zapowiada się ciekawie – także dlatego, że nie pełnię funkcji rządowej.
Wskazywałem, że czekam na możliwość zaangażowania się w projekty realizowane przez Ministerstwo Rozwoju. Misja zapowiada się ciekawie.
Nie będzie pan ministrem ani wiceministrem?
To funkcja społeczna – i zadbaliśmy o to, by było to jasno zakomunikowane. Sądzę, że internetowy hejt to efekt niedoprecyzowania – konkurencja chyba nie doczytała. Bardzo mi zależało, by to była funkcja społeczna, bo nie chciałem rezygnować z pracy na uczelni ani zostawiać studentów. Zawodowe uprawianie polityki było dla mnie czteroletnim epizodem. Wcześniej przez 20 lat działałem społecznie – teraz znów będę to robił, tyle że z szerokim zakresem obowiązków powierzonych przez ministra.
Będę współpracował z resortowymi departamentami nad rozwiązaniami deregulacyjnymi, wsparciem dla start-upów technologicznych oraz szkoleniami dla przedsiębiorców wchodzących na rynek. W tym tygodniu mam spotkania z dyrektorami departamentów. Moją rolą jest wiedzieć, co dzieje się w ministerstwie, nadzorować te działania i komunikować je światu.
Artur Dziambor o deregulacji
Wspomniał pan o deregulacji. Przy ministrze działa już pełnomocnik ds. deregulacji. Czy to nie powielanie zadań?
Nie. Będziemy ściśle współpracować. Pan Krzysztof Filipek, który jest również zastępcą Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców, zajmuje się konkretnie pakietem deregulacyjnym, który został już zgłoszony. Kolejne rozwiązania będą wdrażane. Tych działań jest dużo – i ważne, by świat się o nich dowiedział.
Moim zdaniem największą bolączką tego rządu od początku był brak komunikacji – mało kto wie, co faktycznie robi. Dlatego powołano rzecznika rządu. Ale w każdym ministerstwie powinna być osoba, która na bieżąco informuje o pracach resortu.
Co konkretnie ma pan robić?
Do moich zadań należy m.in. analiza barier w prowadzeniu działalności gospodarczej. Jest tu spore pole do działania. Wśród moich marzeń znajduje się pomysł „firmy na próbę” działającej jak normalna firma – rozwiązania, które ułatwiłoby ludziom rozpoczęcie działalności. Podobnie jak w przypadku miesięcznych wakacji od ZUS-u – uważam, że ten projekt powinien być kontynuowany. Efekty były imponujące – skorzystało z niego ponad 1,5 mln osób. To największa obniżka ZUS-u dla przedsiębiorców w historii Polski. Szkoda, że nie została odpowiednio nagłośniona – wiedzą o niej głównie ci, którzy skorzystali.
Hasło „dobrowolny ZUS” było populistyczne i błędne – prowadziłoby do krachu systemu, a tego przecież nikt nie chce. Chcemy ulżyć przedsiębiorcom, ale w sposób odpowiedzialny. Sam prowadziłem działalność i wiem, że ZUS był największym kosztem. Trzeba jednak pamiętać, że obecni pracownicy finansują dzisiejsze emerytury – tak działa system solidarnościowy. Dlatego zmiany muszą być przemyślane.
Na liście pańskich zadań jest też dialog z przedsiębiorcami. Jak chce pan go prowadzić?
Zamierzam utrzymywać stały kontakt ze związkami pracodawców. Podaję publicznie swój prywatny numer telefonu – odbieram i odpisuję codziennie. Odpowiadam też na wiadomości z resortowego maila. Co najmniej raz w tygodniu przyjeżdżam do Warszawy na spotkania.
Chcę, by przedstawiciele konkretnych branż mówili mi wprost, co ich boli i co utrudnia im działalność. Nie jestem specjalistą od każdej dziedziny, ale od tego są konkretne departamenty w ministerstwie. Mam też kontakty z organizacjami pracowniczymi. Będę działał podobnie jak poseł – zbierał sygnały z zewnątrz i reagował na nie, kierując sprawy do odpowiednich jednostek.
„Jak poseł, który ma wpływ”
A jakie widzi pan różnice między tą funkcją a pracą w Sejmie?
Na poziomie ministerstwa łatwiej o realny wpływ. Wystarczy pójść do konkretnego departamentu, porozmawiać, sprawdzić możliwości wdrożenia zmian. Jeśli minister je poprze, można wprowadzać je do procesu legislacyjnego. To zupełnie inny model niż rola posła opozycji.
Poseł opozycyjny gromadzi interpelacje, pokazuje swoją aktywność, ale nie ma realnej sprawczości. W ministerstwie każdy, kto wnosi nowe pomysły, może coś zmienić.
Można promować działania i pokazywać, że resort realnie pracuje. Samo wypuszczenie pakietu deregulacyjnego bez komunikacji nie przynosi efektu – wiedzą o nim tylko wąskie grupy zainteresowanych. Jeśli rząd nie potrafił zakomunikować, że wprowadził miesiąc bezpłatnego ZUS-u, to znaczy, że coś szwankuje. Trzeba pokazywać, że państwo realnie obniża koszty prowadzenia firmy.
Mamy duże pole do popisu. Nie będziemy wchodzić w kompetencje Ministerstwa Finansów, ale to od nas zależy, jakie ustawy dotyczące przedsiębiorczości zostaną zaproponowane.
Wypuszczenie pakietu ustaw deregulacyjnych bez opowiedzenia co w nich jest, nie pomaga ministerstwu ani rządowi. Dowiedzą się o tym tylko ludzie z wąskich branż, których to dotyczy
Wyobrażam sobie pracę pełnomocnika jak rolę posła, który ma realny wpływ. Cała moja kadencja parlamentarna polegała na podróżach po Polsce, pisaniu interpelacji i interwencjach w ministerstwach. Dziś mogę przekazywać ministrowi konkretne pomysły. Jeśli otrzymają zielone światło – mogą przełożyć się na prawo, które realnie pomoże przedsiębiorcom. Pomysły będą konsultowane z przedstawicielami konkretnych branż.
Chcę być społecznym łącznikiem ministra ze światem. Minister ma możliwość spotkań z władzami związków pracodawców i wprowadzania ustaw pod obrady rządu. Ja mogę działać na innym poziomie – jako osoba dostępna, otwarta, gotowa do rozmów. Ktoś, kto odbierze telefon i chętnie się spotka. Jeśli nie będzie możliwości spotkania w Gdańsku czy Warszawie – są jeszcze telekonferencje.
Co chce pan zaproponować w sferze innowacji?
Chciałbym, by Specjalne Strefy Ekonomiczne zyskały nową dynamikę. W szczególności zależy mi na wsparciu startupów rozwijających sztuczną inteligencję – ustawami, które obniżają koszty i upraszczają procedury. Kiedyś startupy IT korzystały z unijnego wsparcia, dziś potrzebują impulsów systemowych.
Trwa globalny wyścig technologiczny. Firmy rozwijające polską technologię AI mogą budować naszą pozycję międzynarodową. Państwo powinno im ułatwić pracę – bez zbędnych obciążeń i papierologii. Potrzebne są także odpowiednie szkolenia. Na poziomie ministerialnym łatwiej zadbać o ich organizację, również we współpracy międzynarodowej. To sprawy techniczne, a nie polityczne.
Istotna jest również równość w traktowaniu przedsiębiorców. Będziemy dążyć do tego, by polskie firmy nie były dyskryminowane względem zagranicznych. W poprzednich latach częściej to inwestorzy z zagranicy mogli liczyć na ulgi podatkowe. Polski przedsiębiorca musiał czekać. Przykład? Sieć Dino. Powiedziałem ministrowi: musimy działać tak, by świat wiedział, co robimy. Świat zauważa duże programy jak 500 plus, ale jak zakomunikowano babciowe czy rentę wdowią?
Idealny świat libertarianina? „Rzeczywistość jest inna”
Babciowe miało kilka wersji roboczych. Dziś funkcjonuje jako „Aktywny Rodzic” i chwalą się nim zarówno premier, jak i Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej…
To projekt, który powinien być przedstawiany jako ogromny sukces rządu. Podobnie jak renta wdowia – to realna zmiana dla milionów ludzi, poprawiająca jakość życia. Kolejną ważną inicjatywą Ministerstwa Rodziny jest uwzględnienie okresu prowadzenia działalności gospodarczej w stażu pracy. To zmiana o fundamentalnym znaczeniu.
Mówię to także z własnego doświadczenia. Po latach prowadzenia szkoły językowej przeszedłem do pracy w państwowej szkole. Według obowiązującego wówczas prawa – wcześniejsza działalność nie liczyła się do stażu pracy, nie przysługiwały mi np. dni wolne. Teraz ma się to zmienić. Ustawa pozwoli uwzględnić dotychczasową aktywność zawodową. Sam przez 13 lat prowadziłem firmę, potem pracowałem na uczelni – bez tej zmiany moja praca nie byłaby w pełni uznana.
Nie spodziewałem się, że usłyszę tyle pochwał dla projektów resortu kierowanego przez polityczkę Lewicy.
Popierałem rentę wdowią jako poseł. Można oczywiście mówić o idealnym świecie libertarianina – bez podatków i bez państwa. Ale rzeczywistość wygląda inaczej. Gdy decyduje się o obowiązującym prawie, trzeba wyjść poza dyskusje akademickie. System jest naczyniami połączonymi – każda zmiana wpływa na wiele obszarów.
Przykład? Obniżka podatku dochodowego. Można zejść z 12 do 10, potem do 5 proc., aż do likwidacji podatku. W idealnym świecie – tak. Ale w praktyce są też straty.
Najwięcej na tym tracą samorządy. PiS zmienił przepisy tak, że samorządy muszą prosić rząd o zwrot części utraconych dochodów. Dodajmy do tego 0 proc. podatku dla młodych i emerytów, a także planowaną podwyżkę kwoty wolnej. Dobrze, że te zmiany są – popieram je.
Można oczywiście mówić o idealnym świecie libertarianina – bez podatków i bez państwa. Ale rzeczywistość wygląda inaczej.
Choć minister finansów nie pali się do wprowadzenia tej zmiany…
Myślę, że do końca kadencji uda się to zrealizować. Kadencja to maraton. 800 plus też zostało zwaloryzowane dopiero pod koniec rządów PiS. Trzeba mieć świadomość, że nie wszystko da się zrobić od razu. W przypadku gigantycznych projektów kluczowe jest zrozumienie systemu naczyń połączonych.
Branża kosmiczna i kryptowaluty
Czy widzi pan potencjał wykorzystania lotu Polaka w kosmos – poza eksperymentami na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej? Minister finansów mówił, że inwestycja w wysokości 65 mln euro może zwrócić się nawet czterokrotnie. Eksperci podkreślają jednak, że misja nie została odpowiednio „ograna” medialnie.
Nawet wczoraj rozmawiałem z profesorem zajmującym się tą dziedziną. Zwrócił uwagę, że w Gdańsku działa Polska Agencja Kosmiczna. Nie chodzi o to, że nic nie robi – problem w tym, że tego nie widać. Ze strony rządu nie ma komunikacji, poza gratulacjami. A przecież państwo partycypuje w tej inwestycji – i to znacząco.
Fakt, że Polak uczestniczy w tej misji, wpływa na naszą pozycję międzynarodową. Polska staje się poważnym graczem w sektorze kosmicznym. Co wydarzy się po jego powrocie – trudno dziś przewidzieć, ale wyobrażam sobie intensywną aktywność Polskiej Agencji Kosmicznej oraz firm innowacyjnych. Spotkam się z profesorem, by wspólnie zastanowić się, jak ministerstwo mogłoby się bardziej zaangażować. To kolejne pole do działania.
W poprzedniej kadencji była głośna sprawa giełdy kryptowalut, która nie mogła działać w Polsce – żaden bank nie chciał jej założyć konta.
Czy obecny układ rządowy daje szansę na rozwój tej branży?
Myślę, że zadaniem rządu nie jest tyle wspieranie, co dopuszczenie. Status prawny branży kryptowalut w Polsce jest dziwny, niejednoznaczny.
W kampanii prezydenckiej o kryptowalutach mówił pański były partyjny kolega, Sławomir Mentzen. Starał się też zainteresować tym tematem prezydenta elekta Karola Nawrockiego, który wydaje się podchodzić do sprawy z otwartością.
Właśnie o to chodzi. Powinniśmy kierować się zasadą: „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Oczywiście, widzę ryzyka – to trochę jak hazard – ale nie uważam, że państwo powinno tę działalność ograniczać. Trzeba raczej uporządkować przepisy. Dziś są niejasne. Posłowie pytali nawet, czy muszą wykazywać liczbę bitcoinów w oświadczeniach majątkowych.
Sławomir Mentzen wykazał nawet, ile zgromadził V-dolców w Fortnite.
To była gra o lajki. Ja też wpisywałem swoje auta – np. Multiplę, za którą zapłaciłem mniej niż 10 tys. zł, ale dla mnie jest warta więcej. Dlatego ją wykazałem.
Od czego chce pan zacząć pracę w jako pełnomocnik ministra?
Chcę zacząć od rozmów z dyrektorami departamentów – poznać, nad czym pracują. Nie chcę wychodzić przed szereg. Z ministrem uzgodniliśmy prosty układ: ja podpowiadam, on decyduje. Jeśli wyrazi zgodę, mogę ogłaszać to publicznie. To uczciwe i zdrowe podejście – typowe dla przedsiębiorcy wolnościowca, który słucha głosów z otoczenia. Będę w stałym kontakcie z ministrem, a kiedy pojawi się „zielone światło”, zacznę komunikować kolejne działania.
PSL powiewem świeżości po Konfederacji
Mówił pan o libertariańskim idealnym świecie. Jak odnajduje się pan po zmianie barw politycznych? Przez lata był pan związany z Konfederacją i jej partiami-poprzedniczkami. Teraz został pan członkiem PSL. Tymczasem Konfederacja wciąż plasuje się wysoko w sondażach, a rośnie też popularność Grzegorza Brauna.
Jestem w PSL i uważam, że to partia na tyle wolnościowa, że można mieć własne zdanie światopoglądowe i głosować zgodnie z przekonaniami. To dla mnie powiew świeżości. Przystępując do PSL, umówiłem się z panem premierem Kosiniakiem-Kamyszem, że jeśli zostanę posłem, będę głosował ultrawolnościowo – tak jak przedsiębiorcy, którzy chcą więcej zarabiać i by państwo zabierało im mniej. Pan premier to zaakceptował.
Warto przypomnieć, że gospodarczy program PSL z 2015 r. był współtworzony z Centrum im. Adama Smitha. Mógłby być podpisany również przez partię wolnościową.
PSL chce dziś walczyć o głosy przedsiębiorców?
Aby walczyć skutecznie, nie wystarczy tylko deklarować – trzeba działać. Problem wielu wiecznych partii opozycyjnych polega na tym, że celują w lajki i efektowne hasła, ale ostatecznie niewiele z tego wynika. Sprawczość jest tu kluczowa. W 2023 r. wybory wygrały ugrupowania będące w kontrze do PiS. Sam nie dostałem się do Sejmu, ale już po wyborach mówiłem, że kluczowa będzie realizacja zapowiedzi. Jeśli ich zabraknie, poparcie spadnie – ludzie szybko się odwrócą.
Jeśli PSL chce realnie zawalczyć o przedsiębiorców, to mam nadzieję, że będę mógł pomóc w tym, by zaczęli patrzeć na partię przychylniej. Nie chodzi o zdobywanie lajków memami, tylko o konkretne rozwiązania, które przełożą się na działanie firm. Dlatego tak ważne są dla mnie konsultacje i słuchanie tego, co naprawdę doskwiera ludziom w różnych branżach. Tylko wtedy będziemy mogli ocenić, które postulaty mają szansę na realizację i faktycznie coś zmienią.
To nie rząd wie lepiej, jak prowadzić działalność gospodarczą – wiedzą to ci, którzy ją prowadzą. Jasne, że nikt nie zlikwiduje PIT-u czy CIT-u z dnia na dzień, ale warto, żeby tego było po prostu mniej.
Jeśli PSL chce realnie zawalczyć o przedsiębiorców, to mam nadzieję, że będę mógł pomóc w tym, by zaczęli patrzeć na partię przychylniej.
Przesiadka z symulatora na rząd
Wierzy pan dziś, że droga do naprawy państwa wiedzie przez uczestnictwo w systemie? PSL to najstarsza partia w Sejmie, a wcześniej był pan związany z ugrupowaniami postrzeganymi jako antysystemowe.
Nigdy tak naprawdę nie utożsamiałem się ze słowem „antysystemowy”, choć być może kiedyś mi się zdarzyło go użyć. Może istnieje alt-right, ale nie istnieje prawdziwa partia antysystemowa – wszystkie działają w ramach systemu. Nawet wspomniana przez pana Konfederacja jest w praktyce już niemal w koalicji z PiS-em. Pokazuje dziś, że nienawidzi systemu i nie chce synekur w spółkach Skarbu Państwa, ale jeśli dojdzie do władzy, będzie walczyć o jak największy udział w podziale stanowisk.
Istnieje alt-right reprezentowany przez Grzegorza Brauna – to polityka całkowitej negacji. Alt-right nie powinien wchodzić w kompromisy ani zawierać koalicji. Grzegorz Braun prawdopodobnie nigdy nie będzie miał realnego udziału w rządzeniu.
Może istnieje alt-right, ale nie istnieje prawdziwa partia antysystemowa – wszystkie działają w ramach systemu.
Gdy przesiada się z symulatora do realnego rządzenia, okazuje się, że wcale nie jest kolorowo. Śp. prof. Zyta Gilowska opowiadała kiedyś o bardzo wolnościowym świecie, z mniejszymi obciążeniami fiskalnymi. Gdy została ministrem finansów, przyznała, że wielu rzeczy po prostu nie da się zrobić. Podobnie ja – przez cztery lata w Sejmie byłem ostrym krytykiem rządu, który często zamiast pomagać, zaciskał pętlę na szyi przedsiębiorców. Dziś potrzeba tę pętlę rozluźnić – i w tym widzę dużą rolę PSL-u oraz resortu rozwoju.
Do przeprowadzenia są wielkie projekty, ale nie wszystko zależy ode mnie. Skupiam się na mniejszych sprawach – konkretnych, dotyczących konkretnych branż. To kwestie politycznie bezkosztowe, ale istotne dla przedsiębiorców. Nie chodzi tu o zniesienie podatku dochodowego czy likwidację ZUS-u, ale o realne ułatwienia, które mogą zmienić codzienność prowadzenia firmy.
Wspomniał pan o synekurach, którymi mogą być kuszeni pańscy byli koledzy z Konfederacji. Oni z kolei mogą panu wypomnieć epizod w Porcie Gdańsk, już za obecnych rządów.
Trafiłem tam, gdzie powinienem trafić. Mam doktorat z marketingu – wprawdzie politycznego, ale jednak – i objąłem stanowisko w dziale marketingu. Uważam, że zasłużyłem na miano fachowca w tej dziedzinie. Kontrakt był zawarty na trzy miesiące – w okresie, gdy port nie miał jeszcze zarządu. Gdy ten został powołany, umowy nie przedłużono. Szkoda, że ta przygoda trwała tak krótko, bo było to świetne miejsce dla marketingowca i wykładowcy, który później ma o czym opowiadać studentom.
Zwracam uwagę, że ci sami koledzy, którzy dziś mnie za to krytykują, sami się na takie stanowiska rzucą, gdy tylko będą mieli okazję. Tyle że wtedy powiedzą, że robią to dla Polski. To są właśnie te niuanse, które szczególnie bolą. Równolegle otrzymałem pracę na państwowym Uniwersytecie Gdańskim – i tego nikt mi nie wypomina. Problemem nie są fakty, tylko ich odbiór społeczny.
Jako wykładowca zarabiał pan zapewne mniej niż dyrektor w Porcie Gdańsk.
Teraz będę robił bardzo dużo, za naprawdę bardzo nic (śmiech). Ale robię to z pasji – pasji, której nie odebrano mi nawet po tym, jak potraktowało mnie moje dawne środowisko polityczne. Czuję, że przez te dwa lata mogę jeszcze zrobić wiele dobrego. Jeżeli wejdą w życie ustawy, które podsunąłem ministrowi, będę mógł powiedzieć, że naprawdę coś zmieniłem w tym świecie. I to będzie coś, co zostanie na dłużej.
„W polityce chodzi się z nożem w plecach”
Liczy pan na powrót do Sejmu za dwa lata?
Każdy były poseł po cichu liczy na drugą szansę. Mam dopiero 43 lata. Korwin czekał 30 lat, Giertych – 16.
Może być tłoczno. Trzecia Droga się dzieli, Konfederacje są już dwie, a chętnych do podziału tortu nie brakuje.
Dlatego stawiam na uczelnię. To praca bardziej wymierna. Doktorat napisałem z myślą o tym, by dało się go wydać jako książkę, która czegoś uczy.
Doktorat o Donaldzie Trumpie…
Są takie doktoraty, których autorzy potem się wstydzą. Ja nie mam tego problemu. Pracuję już nad kolejną publikacją o Donaldzie Trumpie. Chcę przyjrzeć mu się z perspektywy drugiej kadencji. Na uczelni, w przeciwieństwie do polityki, nikt mnie nie „odstrzeli”, bo się komuś nie podobam. Nauka jest pod tym względem uczciwsza. Jeśli prowadzę badania, które coś wnoszą i są oceniane przez profesorów, to nikt mnie stąd nie wyrzuci.
W polityce chodzi się z nożem w plecach, blisko nerwu. Kadencja 2019-2023 była jak lot – piękny, intensywny. Czułem się jak ryba w wodzie. Zwłaszcza w pandemii, kiedy mogłem być głosem ludzi pozbawionych prawa do pracy i walczyć o ich interesy. I właśnie wtedy dostałem cios – od kolegów z partii. Na uczelni coś takiego się nie zdarzy. Nikt nie pozbędzie się mnie tylko dlatego, że zbyt dobrze mi idzie. A tak właśnie było w polityce.

Główne wnioski
- Artur Dziambor od początku kadencji zabiegał o funkcję związaną z edukacją lub przedsiębiorczością. Ponieważ edukacja leży w gestii Koalicji Obywatelskiej, sygnalizował chęć zaangażowania się w działania Ministerstwa Rozwoju i Technologii. Pod koniec czerwca minister Krzysztof Paszyk powołał Dziambora na swojego społecznego pełnomocnika ds. innowacji i rozwoju przedsiębiorczości.
- Nowy pełnomocnik chce utrzymywać stały kontakt z przedsiębiorcami z różnych branż. Dziambor deklaruje, że chce znać ich potrzeby i problemy, a następnie konsultować możliwe zmiany z urzędnikami Ministerstwa Rozwoju i samym ministrem Paszykiem.
- Po latach spędzonych w Konfederacji Artur Dziambor dołączył do PSL, z którego poparciem bez powodzenia kandydował do Sejmu i sejmiku pomorskiego. Jak podkreśla były poseł, w PSL poczuł „powiew świeżości” po Konfederacji oraz szacunek dla swoich poglądów ze strony kierownictwa partii.