„Bałtyk rozpalił moją ogromną miłość do dokumentów”. Rozmawiamy z Igą Lis o jej filmowym debiucie
Iga Lis zakochała się w reżyserii i świecie filmów dokumentalnych. Dlaczego na swój debiut wybrała historię pani Mieci, właścicielki wędzarni w Łebie?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak rodziła się filmowa pasji Igi Lis.
- Jak wyglądały prace od kulis nad jej filmowym debiutem.
- Jakie są dalsze plany Igi Lis związane ze światem filmu.
Igę Lis od zawsze fascynowało kino dokumentalne.
– Od dziecka bardzo kochałam kino, w tym filmy dokumentalne. Pierwszym filmem dokumentalnym, który zrobił na mnie duże wrażenie, był "The Cove". To bardzo drastyczny obraz, poruszający temat nielegalnego polowania na delfiny w zatoce w japońskim miasteczku. Film wzbudził we mnie ogromne emocje, taką niezgodę na to, co oglądałam na ekranie. Jako forma filmowa miał na mnie kolosalny wpływ. Od tamtego momentu bardzo interesowałam się dokumentami – wspomina Iga Lis.
Film jednak kusił
Mimo filmowej pasji wybrała jednak inny kierunek zawodowej edukacji.
– Studiowałam historię i stosunki międzynarodowe, ale od początku szukałam pomysłu na to, jak znaleźć własną ścieżkę zawodową w tym obszarze. Bardzo szybko zorientowałam się, że chciałabym spróbować swoich sił w filmie – przyglądać się społecznym zjawiskom przez oko kamery, nie akademicko. Miałam duże szczęście, że moi bliscy przyjaciele realizowali filmy. Ubłagałam ich, żeby w wolnej chwili zabrali mnie na plan zdjęciowy i pokazali, jak to wygląda od środka. Spędziłam wówczas dwa tygodnie na zdjęciach i były to moje pierwsze doświadczenia z kamerą.
Wydarzenia poukładały się tak, że miałam szansę towarzyszyć w kolejnych produkcjach i uczyć się od ludzi, którzy stali się dla mnie autorytetami. Zorientowałam się, że obraz, prowadzenie historii przez ujęcia to język, którym mogę opowiadać rzeczywistość, że najlepiej oddaje to, co chciałabym przekazać – dodaje Iga Lis.
Jeszcze na studiach stworzyła swoje pierwsze realizacje filmowe.
– Do moich pierwszych projektów, łączących zresztą wątek społeczny z filmem, należały kampanie frekwencyjne Olśnienie i Przebudzenie. Wciąż jestem na początku drogi – szybko jednak splotła się ona z filmem dokumentalnym. Urzekło mnie, że dokument pozwala przybliżać nieznany wcześniej świat, zatrzymać się i zrozumieć, jak coś naprawdę działa. Spokojnie, z ciekawością, wbrew natłokowi bodźców w mediach. Zrozumiałam, że chcę iść w tym kierunku i moja pasja przerodziła się w pracę – wyjaśnia reżyserka.

Morze Bałtyckie wymarzonym miejscem na debiut
Iga Lis ma do polskiego morza wyjątkowy sentyment.
– Bałtyk to moja ogromna miłość, która rozpoczęła się bardzo wcześnie, bo jeździłam nad polskie morze z moimi dziadkami. Co roku zatrzymywaliśmy się w miejscowości Orzechowo obok Ustki. Piasek, plaża, iglaste drzewa, tamtejsze zapachy i wiatr zapadły mi na zawsze w pamięci. Potem jeździłam nad morze z przyjaciółmi – wspomina Iga Lis.
Podróż na północ Polski zaowocowała koncepcją, aby Morze Bałtyckie stało się tematem dla jej debiutanckiego filmu.
– Pamiętam, jak podczas jednego z naszych wyjazdów rozpętała się burza i w pewnym momencie wszyscy plażowicze zaczęli zbierać kolorowe parawany i zabawki, i wielka fala turystów zaczęła biec w naszą stronę. To wszystko, co działo się wokół nas, było jednocześnie banalne i malownicze, jak scena filmowa, więc zaczęłam to nagrywać telefonem. Wtedy moja koleżanka powiedziała, że Bałtyk, nie tylko jako miejsce, ale jako zjawisko, jest na tyle interesujący, że mogłabym zrobić o tym film. Bałtyk ma przecież w Polsce pod skórą niemal każdy. Spodobał mi się ten pomysł i dwa tygodnie później byłam już z powrotem nad morzem z kamerą – opowiada reżyserka.
Soczewka w wędzarni
Czego szukała?
– Historii, która pozwoliłaby pokazać, jak w soczewce wygląda ten nasz polski fenomen – mieszanka nostalgii z komercją, tęsknotą za dzieciństwem z tysiącami ludzkich przeżyć – mówi artystka.
Przez kilka tygodni nad morzem trwały poszukiwania inspiracji i tematu do filmu, aż w końcu Iga trafiła do wędzarni ryb "U Mieci" w Łebie.
– Historia Mieci, ciepło, które od niej płynie, ale przede wszystkim autentyczność jej i tego miejsca przekonały mnie, że o tym będzie film. Od razu zapytałam panią Miecię, czy mogę o niej nakręcić dokument, a ona bez wahania się zgodziła. Tak powstał film o Królowej Łeby – historia wyjątkowej kobiety, ale też miejsca, pokoleń, pracy i relacji. Ta soczewka, której szukałam – dodaje Iga Lis.
Kulisy powstawania filmu Bałtyk
Prace nad filmem trwały ponad trzy lata.
– To był proces, który składał się z wielu elementów, takich jak dokumentacja, poszukiwanie producentów, partnerów, zdjęcia, montażu i promocji filmu – wylicza Iga Lis.
Jak dodaje, poza stworzeniem odpowiedniego zaplecza biznesowego w pracy nad filmem istotne było zbudowanie odpowiedniej relacji z bohaterami.
– Magia dobrego dokumentu polega na tym, że pokazuje prawdę, bez lukru, bez interpretacji. Największą sztuką jest złapanie tej prawdy – to niezwykle trudne, bo kamera zawsze jest trochę intruzem. Na samym początku byliśmy dla naszych bohaterów nieznajomymi z kamerą, można powiedzieć, że właśnie intruzami. Dlatego potrzebowaliśmy czasu, żeby się do siebie przekonać i stworzyć relację, która umożliwi nam wejście w ich świat w taki sposób, żeby bohaterowie czuli się komfortowo, żeby nas polubili i też mieli z tego frajdę. Po roku zostaliśmy pierwszy raz wpuszczeni do domu naszej głównej bohaterki. Myślę, że wtedy też cała ekipa wędzarni zrozumiała, że nie jest to dla nas jednorazowa przygoda, tylko nasza praca – tłumaczy autorka filmu.
Zaufanie bohaterów filmu do jego twórców okazało się kluczem w codziennej pracy obu ekip, zarówno pracowników wędzarni jak i filmowców.
Oswojenie z kamerą
– Staliśmy się częścią tego miejsca. Nasza obecność z kamerami w pewnym momencie na nikim nie robiła wrażenia, nawet na turystach, co było znakomite, ponieważ chcieliśmy towarzyszyć naszym bohaterom w ich życiu, a nie być zewnętrznym bytem – zaznacza Iga Lis.
Przyznaje, że na początku zdarzało się, że bohaterowie zbyt mocno wczuwali się w swoją rolę i zaczynali grać. Późniejsze oswojenie się z kamerą sprawiło jednak, że byli po prostu sobą.
– To jest normalna reakcja ludzi na nagrywanie. Jednak szybko nasi bohaterowie przestali zwracać uwagę na kamerę i zaczęli żyć obok niej, a nie jakby w relacji z nią. Dzięki temu uzyskaliśmy sceny, które są prawdziwe. Kiedyś jeden dokumentalista powiedział mi, że czas jest największym atutem robienia filmu dokumentalnego. Gdy mija, nikt nie jest w stanie dalej korygować swojego zachowania pod kamerę, bo to jest po prostu niemożliwe. Tak było u nas. Pozwoliło nam to wejść w naprawdę intymny świat bohaterów – wyjaśnia reżyserka.
Czasem trzeba wyłączyć
Jaka jest granica intymności? Czy były momenty, w których wyłączano jednak kamerę?
– Były sceny, które nie trafiły ostatecznie do filmu, bo stwierdziliśmy, że nawet gdyby były ciekawym dodatkiem, to sensacja nas nie interesuje. Przede wszystkim kierujemy się olbrzymim szacunkiem do naszych bohaterów i nie chcemy pokazać czegoś, co mogłoby być przekroczeniem granic. Od samego początku zdawaliśmy sobie sprawę, że opowiadamy historie prawdziwych ludzi, które nie zawsze są kolorowe i trzeba do tego podejść z olbrzymią wrażliwością, szacunkiem i odpowiedzialnością, bo widzowie zobaczą ten film. A to nie jest fabuła ani fikcja, a prawdziwe życie, które dalej trwa. Było kilka momentów, gdy nasi bohaterowie mówili, że nie chcą tego kręcić, ale zazwyczaj po prostu wiedzieliśmy, kiedy coś nie jest zgodne z założeniami filmu, który ma pokazywać relacje międzyludzkie, a nie sensacje z codziennego życia w Łebie – podkreśla Iga Lis.

Bałtyk okiem Igi Lis
Zdaniem reżyserki jednym z największych wyzwań podczas pracy nad filmem był montaż, ponieważ zdjęcia z ponad 50 dni planu zdjęciowego trzeba było zamknąć w niewiele ponad 60 minutach.
– Oprócz wielu godzin materiałów wideo mieliśmy też nagrania audio, których było trzykrotnie więcej. Montaż filmu był dla nas wyzwaniem, ponieważ musieliśmy zmierzyć się z tak dużą ilością materiału i opowiedzieć tę historię w nieco ponad godzinę – ocenia reżyserka.
Wyzwaniem były też zdjęcia.
– Chociaż mieliśmy dużo materiałów, to zdarzyły się dni, w których z planu zdjęciowego wracaliśmy z poczuciem, że dziś się nie udało. Ponadto mierzyliśmy się z presją czasu i świadomością, że uciekają nam kolejne dni zdjęciowe, a każdy z nich jest na wagę złota – dodaje Iga Lis.
Spełnienie marzeń i plany na przyszłość
Film dokumentalny "Bałtyk" w reżyserii Igi Lis premierę miał w maju tego roku podczas Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Krakowie. Pod koniec sierpnia trafił do kin w całej Polsce. Co dalej?
– Jadę na urlop, nad Bałtyk. A później planuję poświęcić trochę czasu na naukę poza planem zdjęciowym, żeby się rozwijać, zdobywać wiedzę od ludzi z dużym doświadczeniem filmowym. Myślę, że następny rok będzie rokiem pracy w większej ciszy. Na pewno pozostanę w świecie dokumentów i chcę tworzyć kolejne – mówi Iga Lis.
Zdaniem eksperta
Polacy powinni oglądać Bałtyk, by polubić samych siebie
Ale to nie jest najważniejszy atut jej filmu. Najważniejsze jest to, że "Bałtyk" wzrusza. Ten film to kolejny dowód na to, że kino dokumentalne ściąga nieprzypadkowe osoby. Dlatego Iga Lis w "Bałtyku" stworzyła piękną opowieść o starzeniu się, samotności, kobietach, ale też o rodzinie, tęsknocie, żałobie i przedsiębiorczości. Mamy wielowymiarową opowieść z motywem przewodnim, którym jest ten film i wszystko, co się z nim wiąże. Wielu osobom Morze Bałtyckie kojarzy się dość negatywnie przez mocną komercjalizację w sezonie letnim. Iga swoim filmem przywraca godność tej przestrzeni. Porusza jeszcze jedną kwestię – tworzy portret Polski. Tak jak niedawno robili to jej koledzy, kreśląc obraz naszej ojczyzny w filmie "Lombard". Oni filmową kotwicę zrzucili na bytomskich przedmieściach, ale mechanizm był ten sam: przytulić, a nie obśmiać bohaterów.
Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób Iga Lis zrealizowała swój pełnometrażowy debiut dokumentalny. Na to czasami twórcy czekają w Polsce latami. Iga jest młodą osobą, która zrealizowała dość szybko pełnometrażowy debiut dokumentalny w sposób bardzo precyzyjny i koherentny. Oczywiście słyszałam głosy, że reżyserka boi się zgłębić temat jarmarcznego wybrzeża w sezonie na północy kraju i że to jest film, który nie wchodzi głęboko pod powierzchnię i nie pokazuje społecznych mechanizmów. Jednak to nie jest obraz, którego celem ma być narodowa terapia czy socjologiczna analiza. Czytam głosy, że to mogłoby być bardziej pogłębione, czy mieć więcej prawdy psychologicznej. Tymczasem siła tego filmu tkwi gdzie indziej: Polacy powinni oglądać "Bałtyk", by polubić samych siebie.
Ogromna zasługa i słowa uznania należą się Kacprowi Gawronowi, który stworzył zdjęcia do tego filmu oraz Kosmie Kowalczykowi i Kubie Darewskiemu za montaż. Widać wrażliwość twórców z innego porządku w miejscu z pewnością dla nich nieco egzotycznym i dalekim. Czuć też w tym wszystkim ich poczucie humoru oraz empatię: dobra, być może polskie morze latem jest trochę obciachowe i jarmarczne, ale taka jest właśnie nasza Polska.
Wielkie brawa także dla producentów Jerzego Kapuścińskiego, Ewy Jastrzębskiej, Darii Maślony czy dla Stanisława Zaborowskiego, który stoi za "Bałtykiem", jako producent wykonawczy, a który wyprodukował również inny arcyciekawy film dokumentalny "Zaufaj mi" w reżyserii Joanny Ratajczak. Brawa za to, że producenci coraz częściej i mocniej stawiają na bezkompromisowe, kreatywne kino dokumentalne realizowane przez dokumentalistki w różnym wieku – twórczynie, które w bardzo świadomy sposób opowiadają swoje historie. Rodzime kino to dziś nie tylko komercyjne projekty, ale właśnie także kino dokumentalne, kino kobiet, które przybliża nam różne odsłony codzienności, polskości, kobiecości.
Główne wnioski
- Iga Lis zadebiutowała w świecie kina. Premiera filmu "Bałtyk" odbyła się w maju tego roku podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Pod koniec sierpnia film znalazł się repertuarze kin w całej Polsce.
- Jak mówi nam reżyserka, pomysł na film zrodził się podczas jednego z jej pobytów nad polskim morzem. Przez kilka tygodni trwały poszukiwania głównego tematu, aż trafiła do wędzarni pani Mieci, która zgodziła się zostać główną bohaterką filmu.
- Prace nad filmem trwały ponad trzy lata. Jednym z największych wyzwań twórców filmu było zamknięcie materiału z ponad 50 dni planu zdjęciowego w niewiele ponad 60 minutach.