Bartosz Berestecki o inwestowaniu w sztukę: Nie szukam zysku, kieruję się pasją (WYWIAD)
– Różnice w cenach dzieł sztuki między Polską a zachodnioeuropejskimi krajami są trzy- lub nawet czterokrotne. To stwarza duży potencjał do wzrostu – mówi Bartosz Berestecki, prezes PayTela. Opowiada też, co powstrzymuje go przed zostaniem aniołem biznesu, o swojej nieudanej przygodzie z giełdą i o najważniejszej inwestycji, która nie powinna mieć górnej granicy.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak zmienia się wartość polskiego rynku sztuki.
- Czym powinny kierować się osoby szukające na nim inwestycji.
- Czego brakuje polskim fintechom, by więcej z nich odniosło międzynarodowy sukces.
Mariusz Bartodziej, XYZ: Wartość polskiego rynku dzieł sztuki i antyków – według Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) – wzrosła w 2024 r. o 15,7 proc. do 656,9 mln zł. To mało czy dużo?
Bartosz Berestecki, prezes PayTela: Mało na tle tego, ile wydajemy na luksusowe samochody, alkohole czy zegarki. Polski rynek sztuki jest wciąż niedowartościowany. Jeśli tylko sytuacja geopolityczna nie zmieni się na naszą niekorzyść, a gospodarka nadal będzie rosła, to zwiększy się również wartość rodzimego rynku sztuki. Różnice w cenach dzieł sztuki między Polską a zachodnioeuropejskimi krajami są trzy- lub nawet czterokrotne. To stwarza duży potencjał do wzrostu.
Dojrzeliśmy jako społeczeństwo do jego wykorzystania?
Najlepszym dowodem na osiągnięcie przez Polaków pewnego poziomu zamożności jest dostrzeżenie na międzynarodowej arenie sukcesu naszej gospodarki, niedawno m.in. przez brytyjski tygodnik „The Economist” i francuski dziennik „Le Figaro”.
Zgodnie z piramidą Maslowa pierwsze do zaspokojenia są potrzeby dotyczące fizjologii, bezpieczeństwa i przynależności, a w następnej kolejności uznania i samorealizacji. Jesteśmy już jako społeczeństwo w dużej mierze na etapie, w którym chcemy realizować pasje i mamy na to pieniądze. Na własne inwestycje w sztukę nie patrzę przez pryzmat potencjalnego zysku. To wypadkowa moich możliwości finansowych, potrzeb samorealizacji oraz pasji.
Warto wiedzieć
Przede wszystkim miłośnik sztuki
Bartosz Berestecki jest z wykształcenia radcą prawnym, a w 2010 r. uzyskał dyplom MBA na Uniwersytecie w Minnesocie w USA. Karierę rozpoczął w 2000 r. w kancelarii prawniczej White & Case. Szybko wszedł do świata finansów. W latach 2005-2015 najpierw zarządzał działem prawnym i korporacyjnym Deutsche Banku PBC, a następnie tworzył i rozwijał polski oddział Vanquis Bank – należący do brytyjskiej spółki Provident Financial. Później przeszedł do PayU, w którym zajmował kilka funkcji, m.in. prezesa między grudniem 2018 r. a kwietniem 2020 r. Od prawie pięciu lat kieruje firmą PayTel należącą do międzynarodowej grupy płatniczej SIBS.
Od lipca 2022 r. Bartosz Berestecki zasiada w radzie nadzorczej Polskiej Organizacji Niebankowych Instytucji Płatności (PONIP). W 2023 r. założył Fundację Beresteckich, której celem jest wspieranie młodych artystów.
Nieprzewidywalność inwestowania w sztukę
Jak zacząć inwestować w sztukę?
Według mnie dobre inwestowanie w sztukę jest konsekwencją pasji. Najpierw chodzę na wystawy i poznaję artystów, coś mi się podoba i dopiero robię ten pierwszy krok w postaci zakupu. Tak też było ze mną. Nie wszedłem w świat sztuki z nastawieniem, że kupię obraz, którego wartość wzrośnie stukrotnie i zrobi ze mnie milionera. Kupowałem i kupuję rzeczy, które uznaję za piękne. Posiadanie czegoś pięknego, czego nie chcemy się pozbyć, i przebywanie z takim dziełem to najlepsza inwestycja. Z czasem okazuje się, że rynkowa wartość dzieła rośnie i pojawia się problem, ponieważ i tak nie chcemy go sprzedać. Ceny prac na papierze zaczynają się od 5 tys. zł, dobre prace na płótnie od ok. 15 tys., a górnej granicy pewnie nie ma.
Jak często osoby znające pańską kolekcję oferują kupno po cenie wyższej od zapłaconej przez pana?
Najwyższą formą podkreślenia wartości artysty jest obecność jego dzieł w kolekcjach państwowych instytucji, jak np. Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki czy Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. I dyrektor jednej z uznanych państwowych galerii powiedział o jednym moim obrazie, że chętnie odkupiłby go do państwowej kolekcji. To było dla mnie dotychczas najwyższą formą uznania wartości artystycznej i materialnej. Często goszczę różne osoby, które widząc prace z mojej kolekcji, pytają, jak rośnie ich wartość.
I co im pan odpowiada?
Kilka z moich ulubionych obrazów jest niedowartościowanych na rynku, mimo że i tak są droższe niż kilka czy kilkanaście lat temu w momencie zakupu. Natomiast mam też kilka prac spoza tego grona o większej wartości. To dobrze obrazuje niepewność rynku sztuki, o wiele większą niż w przypadku giełdy. Zwłaszcza sztuka nowoczesna jest bardzo względna. Butelka wody na tym stole może być sztuką. Wszystko jest kwestią pomysłu – nagle mogłoby się okazać, że znajdzie się na wystawie w nowojorskiej galerii i będzie warta milion dolarów.
Inwestowanie w sztukę, szczególnie młodą, jest bardzo nieprzewidywalne, dlatego najlepiej kupować to, co uznajemy za piękne i chcemy się tym otaczać. Wartość kolekcji i tak pewnie wzrośnie, choćby z uwagi na inflację, a jedna czy dwie prace mogą w niedługim czasie nawet podwoić wartość, bo ich autorzy odniosą duży sukces. Ale które – tego nie da się przewidzieć.
Sztuka nowoczesna jest bardzo względna. Butelka wody na tym stole może być sztuką. Wszystko jest kwestią pomysłu – nagle mogłoby się okazać, że znajdzie się na wystawie w nowojorskiej galerii i będzie warta milion dolarów.
Jakie czynniki decydują o tym, które dzieła zyskają na wartości?
Po pierwsze, na bazie wiarygodnych rankingów jak np. Kompas Młodej Sztuki, grupujących flagowych artystów młodego pokolenia. Warto weryfikować, czy wśród nich są interesujący nas artyści. Po drugie, znaczenie ma odbiór wystaw i wernisaży przez publiczność oraz krytyków. Po trzecie, liczą się najpopularniejsze targi, na których galerie mogą zaprezentować np. wyłącznie dwa dzieła z całej swojej kolekcji. To, na których artystów postawią, mówi sporo o ich potencjale.
Czwarty czynnik, według mnie najważniejszy, to osobiste poznanie artystów. Mimo że czasem trwa to nawet lata. Większość prac kupiłem od osób, które poznałem, niektóre nawet bardzo dobrze. Dzięki temu mogłem przekonać się, jaki jest ich przekaz dla odbiorców, czy artyści są autentyczni i konsekwentni. Artystów jest wielu, a tych wybitnych od dobrych odróżnia unikatowość.

Pierwsze kroki w świecie artystów
Sztuka jest panu bliska od najmłodszych lat. Kiedy mógł pan sobie pozwolić na wspieranie artystów i od jakiej skali się zaczęło?
Żeby zainteresować się sztuką jako kolekcjoner, trzeba najpierw spełnić podstawowe potrzeby życiowe. Mieć stabilną pracę, mieszkanie, samochód – wtedy możemy patrzeć szerzej. Bo sztuka pod względem praktycznym nie jest nam do niczego potrzebna. Nawet do celów towarzyskich w odróżnieniu od np. butelki dobrego wina. Pracuję już 25 lat, więc pewnie mniej więcej po dekadzie udało mi się wypracować pozycję zawodową, która pozwalała na „odrobinę szaleństwa”. A że od zawsze cenię sobie piękno, to zacząłem w pewnym momencie kolekcjonować dzieła sztuki.
Za jaką cenę?
Pierwsza praca kosztowała mnie chyba 2 tys. zł. Nie kupuję najdroższych dzieł – dużo obserwuję i wyszukuję te najciekawsze. Sam narzuciłem sobie barierę 20-25 tys. zł za pracę, a i takie kwoty są rzadkością. Niemniej taka wewnętrzna granica jest potrzebna do zachowania kontroli nad wydatkami.
Tak jak inwestor giełdowy nieustannie śledzi notowania spółek, tak ja regularnie przeglądam planowane wystawy i aukcje, bo chciałbym znów kupić coś ładnego.
Na początek kupił pan jeden obraz i długo nic?
Pierwszy obraz kupiłem trochę przypadkowo – uznałem, że jest ciekawy. Dziś nie mogę na niego patrzeć, więc trzymam go w garażu. Mimo to nie chcę go sprzedać, bo przypomina mi o początku tej drogi. Czułem się podobnie jak ktoś, kto dopiero odkrywa branżę motoryzacyjną. Widzi pierwszego lepszego trabanta i myśli, że to dobry wóz. A z czasem przekonuje się, że są ople, mercedesy, ferrari. Tylko że jego wyobraźnia jeszcze tam nie sięgnęła.
Dlatego po pierwszym mało udanym artystycznie zakupie uznałem, że muszę wyrobić sobie gust. Zacząłem częściej odwiedzać galerie, wyszukiwać dzieła w internecie, poznawać artystów. I ciągle tym żyję. Tak jak inwestor giełdowy nieustannie śledzi notowania spółek, tak ja regularnie przeglądam planowane wystawy i aukcje, bo chciałbym znów kupić coś ładnego.

Od 2023 r. wspiera pan artystów przez Fundację Beresteckich. Czego o podejściu Polaków do zakupów dzieł sztuki dowiedział się pan przez ten czas?
Przez wiele lat robiłem to w sposób niezinstytucjonalizowany. Grono osób zainteresowanych sztuką jest w Polsce dość ograniczone, dlatego staram się je poszerzać. Zachęcam znajomych do zrobienia pierwszego kroku, czyli przyjścia na wystawę i pooglądania. Pierwsze reakcje to albo „ale to piękne”, albo „ale to bardzo dziwne”. A później pojawia się naturalnie pytanie: „Ile to kosztuje?”. A że często kosztuje powyżej kilkunastu tysięcy złotych, to reakcja osoby nigdy wcześniej nieinteresującej się sztuką jest z reguły jedna: „O rany, tyle to bym nie zapłacił”.
Dlaczego?
Bo to nie jest produkt pierwszej potrzeby. Poza tym w przypadku sztuki współczesnej łatwo stwierdzić, że taki obraz można teoretycznie namalować sobie samemu. Tylko że jego wartość nie wynika z kosztu materiałów i pracy, a z tego, kto go wykonał, dlaczego i że zrobił to pierwszy.
W przypadku sztuki współczesnej łatwo stwierdzić, że taki obraz można teoretycznie namalować sobie samemu. Tylko że jego wartość nie wynika z kosztu materiałów i pracy, a z tego, kto go wykonał, dlaczego i że zrobił to pierwszy.
I co dalej po usłyszeniu ceny?
Z reguły słyszę: „To nie dla mnie”. Niemniej z czasem dowiaduję się, że część moich znajomych kontynuuje przygodę ze sztuką, odwiedzając kolejne wystawy, a niektórzy nawet coś kupili. Na początku uznali, że to bardzo drogie i niepotrzebne, ale z czasem przeważył aspekt aspiracji i potrzeby piękna. Niektórzy nawet zgromadzili w krótkim czasie większe kolekcje od mojej! Cieszę się, bo dokładnie taki efekt chciałbym osiągać swoją działalnością dobroczynną: przedstawiać artystów jak najszerszemu gronu odbiorców. I fajnie, jeśli czasem coś kupią, bo zyskają coś pięknego, a artysta sprzeda swoją pracę komuś, kto widzi w niej piękno i chce z nią przebywać.
Jak często ktoś mówi wprost – albo wyczuwa pan tę intencję – że szuka tylko np. obrazu, na którym może najlepiej zarobić na późniejszej odsprzedaży?
Raczej już rzadko, bo ciągle tłumaczę, jak trudno przewidzieć wzrost wartości sztuki. Motywacją powinna być chęć posiadania czegoś ładnego, a nie kupienia i schowania z nadzieją na rychłe zostanie milionerem.
Coraz częściej zgłaszają się do mnie osoby, które zainteresowałem sztuką, bym pomógł im wybrać pierwsze dzieło do kolekcji. Albo potrzebują pomocy w aranżacji biura czy przestrzeni pod jakieś wydarzenie. Zdarzają się też prośby o wsparcie w zbudowaniu portfolio młodych artystów i wówczas odpowiadam, żeby nigdy nie kupować hurtowo. Żeby to miało wartość, także finansową, decyzja względem każdego artysty i nawet każdego dzieła powinna być głęboko przemyślana i dotycząca pojedynczych przypadków. Podobnie jest z rynkiem kapitałowym. Jeśli kupimy bez większego zastanowienia akcje 10 przypadkowych spółek, prawdopodobnie trafimy kulą w płot. Co innego, jeśli będziemy się interesować i systematycznie wyrabiać sobie opinię. Konsekwencja na pewno przyniesie wartość.
Na które „gorące nazwiska” w polskiej sztuce by pan wskazał?
To dla mnie trudne pytanie, bo z zasady nie kieruję się ogólnymi trendami, tylko wyrobionym przez lata własnym gustem. W związku z tym mogę raczej wskazać przedstawicieli grupy z już ugruntowanym dorobkiem, którzy nie tyle mają „gorące nazwiska”, ile są według mnie warci uwagi: Cezary Poniatowski, Radek Szlaga, Bartosz Kokosiński, Róża Litwa, Tymek Borowski, Wojciech Bąkowski, Mikołaj Sobczak. Mówię o przedstawicielach tzw. młodej sztuki, czyli o nowym pokoleniu po 1989 r.
Zegarki do kolekcji, mieszkania na sprzedaż
W co poza sztuką pan inwestuje?
Mam córkę uczącą się w zagranicznej szkole. Inwestycja w rozwój siebie i swoich dzieci jest najważniejsza i nie powinna mieć górnej granicy finansowej. Ze względu na córkę zastanawiam się nad kupnem nieruchomości za granicą. Muszę przyznać, że lubię też zegarki i być może kiedyś rozważę inwestowanie w nie, bo to przedmioty podobne do dzieł sztuki – po prostu piękne, często unikatowe. Na razie mam tylko zegarki, które są prezentami. Nie są specjalnie drogie, mają przede wszystkim emocjonalną wartość.
Czyli ich też nie zamierza pan sprzedawać?
Nie, bo wszystkie otrzymałem w prezencie. Chciałbym przekazać je kiedyś np. wnukom, jeśli kiedyś się ich doczekam, podobnie jak córka odziedziczy po mnie obrazy. Już od wczesnego dzieciństwa przywykła do obcowania ze sztuką, zabieraliśmy ją na rozmaite wernisaże. Sama zdecyduje, co zechce zrobić z odziedziczonymi obrazami, może któreś będzie chciała kiedyś sprzedać. Zależałoby mi jednak na utrzymaniu misji Fundacji Beresteckich i jej funkcji dobroczynnej – nie mylić z powstającymi od niedawna fundacjami rodzinnymi służącymi czasem do podatkowej optymalizacji.
Inwestycja w rozwój siebie i swoich dzieci jest najważniejsza i nie powinna mieć górnej granicy finansowej.
Czy jest jeszcze coś, co pan kupił i nie zamierza sprzedawać?
Niewielki pakiet akcji spółki giełdowej. Wszedłem kilka lat temu na giełdę, kompletnie się na niej nie znając. Zachowałem się emocjonalnie i tyle straciłem, że nie ma sensu sprzedawać tych akcji. Potrzymam je choćby i 20 lat i zobaczymy – może jeszcze odrobią stratę.
A na czym udało się panu zarobić?
Na nieruchomościach. Tak jak w przypadku sztuki dobrze poznać autora, tak przed zakupem mieszkania warto osobiście sprawdzić okolicę, porozmawiać z sąsiadami, a może nawet na krótko wynająć. Niektóre nieruchomości trzymam na własny użytek, a część już sprzedałem z zyskiem. W tym przypadku nie ma już mowy o przywiązaniu. Od kilku lat posiłkuję się opinią znajomego doradcy.
I jak ocenia pan sytuację na rynku?
To nie jest dobry moment na sprzedaż mieszkania. Mam wrażenie, że panuje spora niepewność. Widać zwiększoną podaż, a popyt zdecydowanie się zmniejszył po zakończeniu rządowych programów wsparcia stymulujących rynek. Osoby rozglądające się za mieszkaniem wyczekują kolejnych, podobnych inicjatyw.

Anioł biznesu na wagę złota
Jest pan od ponad trzech lat strategicznym doradcą w jednym z funduszy venture capital (VC).
Przepracowałem kilka lat w bankowości, a od dekady jestem związany z branżą fintech, więc zdążyłem dobrze ją poznać. Działając w niej, jestem w stanie ocenić potencjał konkretnych rozwiązań, więc od czasu do czasu dzielę się tym doświadczeniem przy weryfikacji przez fundusz poszczególnych start-upów.
I jak ocenia pan potencjał polskich fintechów przez pryzmat projektów, które do pana trafiły?
Mamy w Polsce genialne pomysły, tylko że pomysł może mieć każdy. Sedno biznesu tkwi w determinacji do ich zrealizowania. W naszym kraju powstały już firmy z dużym sukcesem, mamy zdolnych przedsiębiorców i bardzo silny sektor informatyczny. Największym problemem jest ograniczony dostęp do finansowania. Inwestorzy w Europie, w tym w Polsce, są o wiele ostrożniejsi niż np. w USA, więc zbieranie rundy inwestycyjnej trwa dłużej. A startupy potrzebują bieżącego finansowania, bo często nie są w stanie przetrwać kolejnego roku. Sukcesów jest więc na razie mało, jeszcze z jednego powodu.
Jakiego?
Według mnie fintechy mają rację bytu tylko i wyłącznie, jeśli działają globalnie – z ograniczenia się do rodzimego rynku milionów nie będzie. A my w Polsce wciąż mamy relatywnie słabo rozbudowaną sieć międzynarodowych kontaktów. Doradzenie, które rynki wybrać, jak dotrzeć do właściwych odbiorców, na jakich konferencjach się pojawić itd. jest absolutnie niezbędne, bo małym fintechom trudno się przebić własnymi siłami. Anioł biznesu z globalnym zasięgiem jest na wagę złota, a zdarza się rzadko.
Co pana powstrzymuje, by nim zostać?
Kierowanie spółką zatrudniającą ok. 300 osób jest bardzo absorbujące, a staram się też prowadzić działalność charytatywną w ramach Fundacji Beresteckich. Muszę przyznać, że nie jestem zadowolony z efektów, bo ciągle brakuje mi czasu. Ponadto staram się doradzać znajomym, ale zawodowo tego nie robię, bo brakuje mi czasu. Jest wielu aniołów biznesu, którzy w momencie inwestycji odczuwają ekscytację, tylko po skompletowaniu portfela kilku czy nawet kilkunastu spółek, zapał ginie śmiercią naturalną. A tacy 25-latkowie potrzebują bieżącego wsparcia, choćby nawet mentalnego, i wskazówek, bo z racji wieku często jeszcze w ogóle nie pracowali w dużym biznesie. Wiedzą, co chcą zrobić i dlaczego, ale co z budową zespołu, sprzedażą i marketingiem na międzynarodową skalę itd.? Uczą się na własnych błędach, ale czasem to nie wystarcza.
Czyli gdy nadejdzie odpowiednia pora, to prawdopodobnie zaktywizuje się pan jako anioł biznesu?
Bardzo bym chciał, bo uwielbiam pracować z młodymi ludźmi. To bardzo odświeżające doświadczenie. Chcę wspierać artystów, a przedsiębiorcy są w pewnym stopniu artystami, tylko trochę innymi. Coś wymyślili, ale mają problem z trafieniem do właściwego odbiorcy, i wtedy mogę pojawić się ja. To sytuacja win-win. Na emeryturę na razie się nie wybieram, niemniej życie pisze różne scenariusze. Nikt nie jest menedżerem dożywotnio.
Zdaniem partnera
Otwartość i determinacja
Wiele firm, które trafiają na faktoring, mówi na początku: „To chyba nie dla mnie”. Tak jak w przypadku pierwszego kontaktu ze sztuką – pojawia się dystans, nieufność. Ale kiedy przedsiębiorca spróbuje i zobaczy, że faktoring działa, zmienia się nie tylko jego podejście do płynności, ale i do całej strategii finansowej. Bo faktoring to nie chwilowa pomoc – to impuls do wzrostu.
W eFaktor rozumiemy, że sam pomysł to za mało – potrzebna jest determinacja. Dlatego nasze podejście opiera się na partnerstwie i elastyczności: zanim zaczniemy finansować, poznajemy biznes, rozmawiamy, szukamy rozwiązań skrojonych na miarę. Tak budujemy długofalowe relacje.
Główne wnioski
- Motywacja
Bartosz Berestecki uważa, że dobre inwestowanie w sztukę jest konsekwencją pasji. – Najpierw chodzimy na wystawy i poznajemy artystów, coś nam się podoba i dopiero wtedy robimy ten pierwszy krok w postaci zakupu – uważa kolekcjoner. - Kryteria
Zdaniem menedżera w próbach przewidywania wzrostu wartości dzieł sztuki pomagają cztery czynniki. Pierwszy to wiarygodne rankingi jak np. Kompas Młodej Sztuki. Drugi to odbiór wystaw i wernisaży przez publiczność oraz krytyków. Trzeci czynnik to najpopularniejsze targi, na których galerie mogą zaprezentować np. wyłącznie dwa dzieła z całej swojej kolekcji. Czwarty, w ocenie Bartosza Beresteckiego, to osobiste poznanie artystów. - Inwestycje
Za najważniejszą inwestycję, która nie powinna mieć górnej granicy finansowej, Bartosz Berestecki uznaje inwestycję w rozwój siebie i swoich dzieci. Giełda jak dotąd nie przyniosła mu zysku, bo wszedł na nią emocjonalnie. Zarobił za to już na nieruchomościach. Widzi się w roli anioła biznesu, gdy tylko będzie miał już na to czas.


