Boska Komedia, czyli o czym mówi polski teatr A.D. 2025
Grudzień to czas podsumowań. W teatrze jest nim krakowski festiwal Boska Komedia. W tym roku zyskuje pełnoletność. Ale nie jest letni. Wciąż jest to platforma gorących dyskusji o palących problemach społecznych. W tym roku podczas festiwalu, który trwa do 14 grudnia, wszystko się ogniskuje wokół tematów wspólnoty, starości i wykluczenia…
Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego tegoroczna Boska Komedia odbywa się pod hasłem Czekając na barbarzyńców.
- O czym opowiadają spektakle z konkursu głównego Inferno.
- Która artystka stworzyła głośny spektakl pokazywany na początku festiwalu.
Zaczęło z przytupem: otwarcie 18. edycji festiwalu to spektakl „Rok, w którym nie było lata” w reżyserii Florentiny Holzinger, artystki, która przekracza teatralne tabu tak dalece, jak to tylko możliwe. I nie chodzi tylko o nagość na scenie. Jej spektakle to dla purystów teatru często cyrk, performeance. Łączy gatunki i style, a następnie opowiada o wszystkim sauté. Nagie ciała i nagie fakty o ludzkości. Dziś jej działania znamy z najbardziej elektryzujących scen Europy. Widzieliśmy nagie ciała, fizjologię wystawioną bez wstydliwości, cielesność bez upiększeń. Można było spodziewać się skandalu. A otrzymaliśmy coś więcej. To opowieść o intymności, relacji, lękach, o granicach naszego strachu przed ciałem i wystawieniem się na ocenę świata.
Barbarzyńcy kwestionują, demaskują, rzucają wyzwanie
Hasło tegorocznej edycji jest dość przewrotne. To tylko pozory, że wiadomo, co znaczą słowa „Czekając na barbarzyńców”. Inspirowane wierszem Konstandinosa Kawafisa hasło oznacza tyleż niepokój przed nadciągającą siłą, co wyczekiwanie nowego porządku, który można zbudować na gruzach starego świata. Pokazuje, że to nie tylko wyraz lęku przed innym, obcym. Teatr może być przestrzenią, gdzie owa inność jest potrzebna. Barbarzyńcy jako ci, którzy kwestionują, demaskują, rzucają wyzwanie.
Festiwal, którego dyrektorem jest Bartosz Szydłowski, dyrektor Teatru Łaźni Nowa, składa się z trzech sekcji: Purgatorio, Paradiso i Inferno. Dwa pierwsze to kręgi, gdzie teatr staje się eksperymentem, szukaniem, gestem otwartości, a nie tylko osądu. Otwiera się też na młodych twórców. Jak zawsze jednak główną sekcją festiwalu jest Inferno, czyli konkurs główny. W tym roku to dziewięć spektakli z całej Polski. Bardzo różnych pod każdym względem. Od formalnych po tematyczne.
Religijna rywalizacja w piekle
„Złe wychowanie” z Teatru im. Jaracza w Olsztynie to, jak zapowiadają twórcy Jędrzej Piaskowski (reżyseria) i Hubert Sulima (dramaturgia), spektakl bezlitosny wobec hipokryzji instytucji Kościoła. W kontekście kraju, w którym religia i „instytucja wiary” ciągle odgrywają znaczącą społeczno-polityczną rolę, inscenizacja staje się ostro skierowaną krytyką. W tym przedstawieniu Kościół to rzeczywiste struktury władzy, a „wychowanie” to patologie systemowe. Spektakl stawia pytania o odpowiedzialność, moralność i to, kto je dziś definiuje.
Także religii, choć inaczej, dotyka „Latający Potwór Spaghetti” (reż. Mateusz Pakuła, Teatr Łaźnia Nowa). Dla mnie to jedna z ciekawszych i paradoksalnie najbardziej przewrotnych propozycji Inferno. Pakuła zabiera nas w podróż przez eschatologiczne absurdy. Głównym bohaterem jest założyciel ruchu parareligijnego, który trafia do piekła, choć w nie nie wierzy. Tam spotka Jezusa, Szatana i Ducha Świętego. Farsa religijna, muzyka na żywo, humor, a jednocześnie pytania: czy jest alternatywa wobec tradycyjnej religijności? Jak szukać duchowości i wspólnoty poza instytucjami? Spektakl bawi, ale i prowokuje, choć robi to z wdziękiem, pomysłem i błyskotliwością typową dla Pakuły. A jednocześnie bez nadmiernie publicystycznego tonu.
Piekielne życie kobiet i starszych ludzi
Dalej „Gry wstępne” (Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu) zrealizowane przez znany i sprawdzony duet Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak. Ta propozycja to według zapowiedzi połączenie kina „true crime” z teatralną refleksją nad przemocą wobec kobiet i jej reprezentacją. Twórcy stawiają pytanie o mechanizmy społecznego tuszowania przemocy, o winę, wstyd, status ofiary i sprawcy w narracjach publicznych. W kontekście rosnącej w debacie społecznej wrażliwości na traumę to spektakl, który zmusza do spojrzenia w lustro. Pokazuje, co nas jako społeczeństwo kształtuje, a co boli. W czasach po #Metoo – także dotykająca skandali w rodzimym środowisku teatralnym i polskich uczelniach artystycznych – to bardzo ważna i potrzebna propozycja sceniczna.

Ten spektakl skierowuje wzrok na to, od czego często go odwracamy: starość, śmierć, ignorowaną samotność. „Dom niespokojnej starości” w reżyserii Michała Buszewicza (Teatr Współczesny w Szczecinie) pokazuje starość nie jako problem. Pokazuje ją jako sytuację ze wszystkimi jej lękami, potrzebami, ale też potencjałem na relacje, empatię, zrozumienie. To próba wyobrażenia sobie wspólnoty starszych ludzi z ich doświadczeniami, ciałami, pamięcią w świecie często nastawionym na młodość, produktywność i szybkie zmiany. Spektakl to wezwanie do uwrażliwienia na to, co odrzucamy, a co jest częścią nas. W czasach starzejącego się społeczeństwa to jeden z kluczowych tematów naszych czasów – nie na scenie, lecz w rzeczywistości społecznej.
Na podstawie klasyki
W „Tkoczach” z Teatru Śląskiego w Katowicach, reinterpretując dramat Gerharta Hauptmanna, Maja Kleczewska celnie przenosi problem wyzysku i społecznych nierówności w kontekst dzisiejszy. To spektakl o ludzkiej pracy, o mechanizmach ekonomii, o relacjach władzy i podległości. O tym, co znaczy godność w świecie, gdzie często liczy się tylko zysk. Tekst klasyczny staje się przez nią narzędziem ostrym. Rozcina społeczne tabu, zwracając uwagę na to, co często zasłaniamy: krzywdę, alienację, groteskę życia. A przy tym częściowo grany jest po śląsku.

Z kolei reżyser Michał Kmiecik w reinterpretacji legendarnego opowiadania „Przemiana” Franza Kafki (Wrocławski Teatr Współczesny – bodaj debiut w konkursie głównym festiwalu) przenosi bohatera wprost w objęcia współczesnego kapitalizmu: pracy, produkcji, strat. Spektakl staje się metaforą alienacji, utraty tożsamości, zagubienia w systemie, który redukuje człowieka do funkcji. To spektakl o transformacji nie tylko fizycznej, ale psychicznej i społecznej. A także o tym, co z nas zostaje, kiedy świat za oknem wymaga od nas bycia trybikiem w ciągłej gotowości. Kafkowski absurd i zapętlenie w kontekście polskiej rzeczywistości to i diagnoza, i ostrzeżenie.

Z kolei na podstawie innego klasycznego dzieła literackiego Michał Borczuch podejmuje temat żałoby, straty, traumy i wewnętrznej pustki. „Ulisses” (z Teatru im. Słowackiego w Krakowie) w jego reżyserii to spektakl o ludzkiej kruchości, pamięci, tym, co tracimy jako jednostki, ale też jako pokolenia. To dość kameralna i intymna propozycja wśród teatralnego buntu Inferno. Bo czasem wystarczy subtelność, by dotknąć tego, co uniwersalne.

Współczesne spojrzenie
„Wczoraj byłaś zła na zielono” w reżyserii Anny Augustynowicz (Teatr Dramatyczny w Warszawie) to adaptacja książki głośnej książki Elizy Kąckiej, która niedawno za ten tom otrzymała nagrodę literacką Nike. Spektakl na jej podstawie stawia pytania o tożsamość, złość, kobiecość, doświadczenie. To próba zmierzenia się z głosem, który często jest ignorowany: głosem kobiet, doświadczeniem ich emocji, traumy, buntu i opresji. Sztuka Augustynowicz może być ważnym głosem w kontekście społecznych debat o równości, przemocy, o tym, kto ma prawo mówić i być słyszanym.
„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” w reżyserii Jakuba Skrzywanka (Narodowy Stary Teatr w Krakowie – a jakże!) to próba rewizji narodowych mitów, reinterpretacji symboli, które rzutują na współczesną tożsamość instytucji. Twórca odwołuje się do wielkich tradycji tej sceny, by w kontekście dzisiejszej Polski zapytać, co znaczy naród, wspólnota, dziedzictwo. Ale też: kto o tym decyduje, co boli, co dzieli, co domaga się rozmowy. „Zamach...” to gest niepokorny: teatralna operacja na mitach własnych, która stawia pytanie, po co nam dzisiaj przeszłość i w jakim jest stanie pamięć o niej? I to nie tylko w wymiarze wspólnoty – większej czy mniejszej, ale i w tym najbardziej intymnym, jednostkowym.
Działo się w 2025 roku
Dobór tych dziewięciu spektakli to manifest. Polski teatr w 2025 roku nie zamyka się w estetycznych naleciałościach, ale mierzy z odwagą z tym, co boli, co dzieli, co tworzy napięcia. Inferno to katalog pytań o religię i wiarę, o to, co znaczy wspólnota i wykluczenie, co znaczy być człowiekiem w świecie, który zmienia się za szybko. To teatr, który nie boi się krytyki instytucji, systemów i społecznych tabu. Potrafi też być wrażliwy: na starość, cierpienie, traumę, samotność, pamięć.
W tych spektaklach nie chodzi o efekty dla efektów. Nie ma tu wygładzonych obrazów, ani łatwych odpowiedzi. Są za to pytania – i to często niewygodne. Ale jest też nadzieja, że przez teatr można zacząć rozmowę.
Główne wnioski
- Boska Komedia 2025 to nie tylko festiwal, ale barometr nastrojów współczesnego społeczeństwa, w którym teatr staje się przestrzenią diagnozy i sprzeciwu wobec obojętności.
- W sekcji Inferno polski teatr pokazuje swoją najbardziej odważną twarz bez retuszu, z gniewem, ale i z czułością wobec tego, co kruche, ludzkie i przemilczane.
- W Purgatorio i Paradiso pojawia się ton nadziei: nowa generacja artystów nie ucieka od świata, ale próbuje go poskładać poprzez sztukę, dialog i odwagę bycia sobą.