Chicago Bulls, czyli jak zarabiać krocie na ślepej lojalności kibiców
Kibice Byków cierpliwie czekają na powrót sukcesów sportowych ukochanej drużyny. Czy mają jednak świadomość, że liczą się nie tylko jej triumfy, ale zyski, które rosną z każdym rokiem, dzięki sprytnym posunięciom właściciela?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jaki nowy sposób na zarobek znalazł właściciel Chicago Bulls.
- Dlaczego mimo słabych wyników sportowych zysk z działalności zespołu jest ogromny.
- Dlaczego trudno wierzyć w sukcesy i wygrane Byków z Chicago.
W pokoju dla mediów na hali drużyny NBA spotkało się sześciu dziennikarzy reprezentujących portale internetowe z różnych zakątków Ameryki Północnej. Choć widzą się pierwszy raz, to po uścisku dłoni zaczynają debatę, która trwa godzinami i dotyczy tak błahych rzeczy, jak kolor sznurówek w butach jednego zawodnika i nowy tatuaż drugiego. Każdy poruszany temat budzi ogromne emocje.
To nie kwestia tego, że dziennikarze mają obsesję na punkcie sportu. Za oceanem żyje nim niemal każdy, i choć futbol amerykański jest zdecydowanie najpopularniejszy, koszykówka zajmuje chlubne drugie miejsce wśród ulubionych tematów do rozmowy nie tylko w barach, ale też w sklepach, biurach, środkach transportu, czy w… domach podczas Świąt Dziękczynienia czy Bożego Narodzenia.
Jest jednak jeden specyficzny wątek związany z koszykówką, którego się nie porusza, bo kończy si kłótnią, szyderczym śmiechem lub niezręczną ciszą – co dalej z Chicago Bulls? Drużyna kochana przez miliony na całym świecie i uważana za świętość w “wietrznym mieście” i jego okolicach, od lat 90. ubiegłego wieku nie miała żadnych osiągnięć sportowych (kilka razy awansowała do fazy playoff). Oczywiście, nie ona jedna, ale w przypadku innych jest przynajmniej nadzieja na poprawę sytuacji.
Teoretycznie można uznać, że wiarę w powrót sukcesów mają mieszkańcy Chicago, bo każdego roku chętnie kupują karnety i bilety na mecze. Wielu z nich jednak zależy przede wszystkim na tym, by zobaczyć zawodników drużyny przeciwników. Biznes się kręci, a o to, jaki cel mają pojawiający się na meczach kibice nie pyta na pewno Jerry Reinsdorf, właściciel Bulls, który wielokrotnie dawał do zrozumienia, że w sporcie liczą się dla niego tylko wyniki… finansowe.
Nie jesteśmy naiwni – większość właścicieli profesjonalnych drużyn sportowych w USA ostrzy sobie zęby na pokaźną stopę zwrotu z inwestycji. Pochodzący z Nowego Jorku 88-latek, którego majątek wycenia się na 2,1 mld dolarów jest jednak w stanie bardzo się poświęcić dla każdego, kolejnego, zarobionego centa. Kto nie wierzy, ten powinien zapoznać się z jego ostatnią decyzją, która nawet fanatyków wydających ostatnie oszczędności na mecze drużyny z Chicago wprawiła w osłupienie.
Ziarnko do ziarnka
Kibice polskich drużyn piłkarskich, czy siatkarskich wiedzą, że bilety na mecze w europejskich pucharach są zazwyczaj droższe. Organizator eventu spodziewa się większego popytu i stara się uzyskać maksymalną możliwą marżę. Podobną strategię Chicago Bulls zaczęło stosować w przypadku… przekąsek i napojów. Teraz nie tylko wstęp na event kosztuje więcej, ale też jedzenie i picie (którego pod żadnym pozorem nie można przynieść z domu).
Na hali United Center w zachodnim Chicago występują nie tylko Bulls, ale i Blackhawks, grający w hokejowej lidze NHL. Dokładnie to samo piwo, popcorn czy cola kosztują więcej na meczach Bulls. To jedyny taki przypadek w Stanach Zjednoczonych, że na tej samej hali jeden organizator eventów (w tym przypadku Levy Restaurants) z dnia na dzień zmienia ceny produktów.
Z naszych ustaleń wynika, że obecnie Bulls stosują trzy pułapy cenowe, zależne od rangi meczu i oczekiwanej liczby kibiców na trybunach. Za piwo kosztujące jednego dnia 11 dolarów, drugiego dnia trzeba będzie zapłacić 12,5 dolara. Niby mało, kto by na parę złotych zwracał uwagi… Kibice nie, ale właściciel już tak. Jak można wspierać drużynę przeciętną sportowo i bez perspektyw, której szef nie chce wygrywać, ale zarabiać?
Korzystając z lojalności
Średnia frekwencja na meczach Chicago Bulls w tym roku to niecałe 20 tys. kibiców (w sezonie zasadniczym jest 41 domowych spotkań). To drugi najlepszy wynik w lidze, zgodny z trendem trwającym już dwie dekady. Drużynie pewnie kolejny raz uda się sprzedać ponad 90 proc. dostępnych biletów, mimo że najpewniej wyników sportowych znowu nie będzie. Może to kwestia niewielu możliwości oglądania Bulls w telewizji – właściciel nie dogadał się ze stacją Comcast w kwestii praw do transmisji, więc gra Byków puszczana jest tylko w aplikacjach streamingowych, z których najtańsza kosztuje 20 dolarów miesięcznie.
Warto wiedzieć
Więcej za mniej
Przychody Chicago Bulls w ubiegłym sezonie? Rekordowe 414 mln dolarów.
Zysk operacyjny Chicago Bulls w ubiegłym sezonie? Rekordowe 140 mln dolarów.
Bilans zwycięstw i porażek Chicago Bulls w ubiegłym sezonie? Bez awansu do fazy playoff, czyli 39-43.
Wysoka frekwencja na meczach słabych drużyn to standard w Chicago. Doświadczenie z meczu Bears w NFL, Cubs w MLB, Blackhawks w NHL czy Bulls w NBA zawsze będzie podobne – atmosfera super, tylko gra mogłaby być lepsza. Bardziej spostrzegawczy i oczytani fani sportu zauważyli, że pominąłem bejsbolistów z White Sox. To dlatego, że na ich mecze wielu kibiców przestało przychodzić, a ci, którzy się pojawiali – wspierali gości w ramach bojkotu.
Chicago White Sox to niegdyś jedna z najbardziej znanych w USA i na świecie drużyn sportowych. W barwach “białych skarpet” epizod bejsbolowy zaliczył Michael Jordan, a ich mistrzostwo ligi w 2005 r. było jednym z najciekawszych i najbardziej dramatycznych w historii MLB. W tym roku udało im się ponownie zapisać na kartach historii – przegrali 121 ze 160 meczów sezonu, co było najsłabszym wynikiem wszech czasów.
Nie było to zaskoczeniem, bo taki był plan. Niezadowolony z wyglądu i potencjału marketingowego zbudowanego w 1991 r. stadionu Guaranteed Rate Field, właściciel White Sox domagał się od miasta funduszy na budowę nowego obiektu. Po długich negocjacjach otrzymał jednak decyzję odmowną. Postanowił więc, że wytransferuje najlepszych zawodników, ograniczy wydatki na kontrakty nowych i pokaże politykom, jak ważna dla lokalnej gospodarki jest prosperująca drużyna bejsbolowa w południowej części Chicago (Cubs grają na północy miasta). Był gotowy sabotować wyniki ukochanej drużyny, by zrealizować finansowe cele.
Dlaczego to takie ważne? Otóż mowa o Jerrym Reinsdorfie, który jest też właścicielem Chicago Bulls.
Dobra gra się nie opłaca
Ten sezon dla Bulls zaczął się obiecująco. Osiem wygranych w dwudziestu meczach, w tym kilka naprawdę imponujących zwycięstw na wyjeździe z Knicks, Grizzlies, Bucks i Hawks w stylu, który może się podobać. Zach Lavine nie stracił po operacji kolana dynamiki i nadal zaskakuje wyskokiem i talentem akrobatycznym, Lonzo Ball po dwóch latach przerwy od koszykówki nadal ma świetną wizję boiskową, a na skuteczności rzutów podkoszowych Vucevica wciąż można polegać, mimo że skończył już 34 lata.
Tylko Josh Giddey, pozyskany w ramach wymiany z Oklahomy City Tunder mógłby pokazać coś więcej. Tego chcą kibice i oficjalnie też menadżerowie, którzy publicznie przekonują, że zwycięstwa są ich priorytetem. Wszyscy jednak wiedzą, że ci drudzy raczej mijają się prawdą…
Warto wiedzieć
Czym jest draft NBA?
Drużyny wybierają nowych zawodników, którzy dotychczas nie występowali w NBA. Losowanie kolejności wyboru drużyn odbywa się na podstawie ich wyników w poprzednim sezonie – zespoły, które zajęły niższe miejsca, mają większe szanse na wybór. Prawami wyboru można handlować, wymienić je na zawodnika innego zespołu.
Kilka lat temu Chicago Bulls na drodze takiej wymiany pozyskali Demara Derozana z San Antonio Spurs. Zasady transakcji były dosyć nietypowe, a ich skutki ciągną się za zespołami do dziś. Obecnie wśród aktywów Bulls jest prawo do wyboru w drafcie w 2025 r. Jeśli jednak drużyna awansuje do playoffów lub jej się to nie uda, ale będzie miała na tyle dobry bilans, że przypadnie jej miejsce wyboru w drafcie poza pierwszą dziesiątką (im lepsze wyniki drużyny, tym dalsze miejsce w kolejności, żeby wyrównać szanse), to straci prawa do wyboru na rzecz Spurs.
Jeżeli Bulls chcą więc mieć szanse wybrać zdolnego młodego zawodnika w przyszłorocznym drafcie, to muszą… przegrywać i słabiej grać.
Młodzi zawodnicy często wzbudzają duży szum medialny, więc przynoszą korzyści marketingowe. Co ważne mogą też okazać się utalentowani i dostarczyć fanom trochę ekscytacji małym kosztem dla właściciela zespołu, bo zarabiają zazwyczaj śmieszne pieniądze, jak na standardy NBA. Kiedy już zaczną grać naprawdę dobrze, to można ich wymienić z innym zespołem za… prawa do wyboru innych zawodników w kolejnych draftach.
Mimo próby ukrycia intencji przez włodarzy Bulls, większość dziennikarzy zdaje sobie sprawę, że w tym roku szczególnie będzie im zależeć na wyborze w drafcie. Po pierwsze, chcą mieć szansę na podpisanie kontraktu z Cooperem Flaggiem, występującym obecnie na uniwersytecie Duke, którego postrzega się jako przyszłą gwiazdę ligi. Po drugie, jeżeli Zach Lavine, obecna gwiazda Bulls skorzysta z opcji zawodnika i zdecyduje się zostać w drużynie na kolejne dwa lata, to tylko w przyszłym sezonie zarobi kolosalne 49 mln dolarów.
Konieczne więc będą cięcia kosztów, a na taką pensję nie da się uzbierać z piwa i popcornu. Trzeba oszczędzić na płacach dla innych zawodników. A jeśli jeszcze dzięki młodzieńczym zdolnościom zyskają popularność, która pomoże zwiększyć sprzedać gadżetów z logiem klubu… Cóż, chyba czas się pogodzić, że mimo kilku dobrych meczów Bulls nie powalczą w tym roku o mistrzostwo NBA. Prędzej o tytuł “Januszy biznesu”.
Główne wnioski
- Właściciel Chicago Bulls od lat koncentruje się tylko na wynikach finansowych, a jego ostatnia decyzja dowodzi, że nie zamierza zmienić podejścia.
- Wysoka frekwencja na meczach Bulls, mimo słabych wyników drużyny świadczy o lojalności fanów z Chicago.
- Dobra gra Byków na początku sezonu to wypadek przy pracy, bo konieczne będą przegrane, aby zespół utrzymał prawo do wyboru w drafcie w 2025 r.