Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Społeczeństwo

Czy prywatne uczelnie są w Polsce traktowane gorzej niż publiczne? „Mamy pęknięcie na rynku akademickim” (WYWIAD)

– Już nie mówię studentom, jak kiedyś: „jak państwo wiedzą”, bo „państwo” wiedzą coraz mniej. Edukacja jest źle prowadzona – mówi prof. Wawrzyniec Konarski, rektor niepublicznej uczelni Vistula w Warszawie. Rozmawiamy także o tym, jakie błędy edukacji prowadzą do populizmu w polityce, dlaczego państwowe uniwersytety popierają przepisy, które szkodzą uczelniom prywatnym i jak trzeba namawiać biznes do bliższej współpracy z uczelnią.

W aferze wizowej uczelnie niepubliczne były przedstawiane jako główny winowajca. Muszę z żalem powiedzieć, że przez cały ten czas niewielu rektorów udzieliło mi wsparcia – mówi prof. Wawrzyniec Konarski, rektor uczelni Vistula. Fot. PAP

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego prywatne uczelnie obawiają się przepisów, które wprowadzają maksymalny próg zagranicznych studentów.
  2. Jak Vistula, niepubliczna szkoła wyższa, zamierza wzmacniać pozycję na rynku, pozyskując więcej studentów krajowych.
  3. Jak płatne szkoły mogą przetrwać gwałtowny spadek liczby studentów wynikający z trendów demograficznych.

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Czy edukacja jeszcze się liczy w czasach, gdy wszystko można wyguglać, obejrzeć na youtubie albo przeczytać w wątkach na X? A co dopiero edukacja, za którą trzeba zapłacić na prywatnej uczelni?

Dr hab. Wawrzyniec Konarski, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula: Edukacja jest niezbędna. Nawet, jeśli jako społeczeństwo już tego nie odczuwamy. Albo może właśnie dlatego, że jako społeczeństwo już tego nie odczuwamy. Edukacja daje nam możliwość zrozumienia, dlaczego coś robimy jako gatunek, dlaczego popełniamy podobne błędy z perspektywy iluś tam już tysięcy lat naszego istnienia.

System edukacyjny w każdym kraju ma jedno nadrzędne zadanie: kształtować obywatela tak, by był, mówiąc krótko, z jednej strony spełniony jako „nabywca” treści kształcenia, a zarazem miał status podmiotu funkcjonalnego, nie zaś dysfunkcjonalnego dla państwa, w którym żyje. W obecnych czasach jedną z funkcji edukacji jest też umiejętność wskazywania punktu balansu pomiędzy szybkim postępem cyfrowym a potrzebami społecznymi grupy, która za tym postępem nie nadąża lub nie chce się weń mocno angażować. Musimy być otwarci na nowe technologie, ale musimy jednocześnie uważać, żeby nie wpaść w pułapkę hiperpostępu.

Dlaczego? Ponieważ dziś w zasadzie bezustannie podporządkowujemy się tendencji cyfrowego rozwoju świata, zakładając, że wszystko, co niesie, będzie dla nas dobre, a to nie musi być prawdą. Ewolucja naszego gatunku uczy, że zbyt wiele wynalazków, które wymyślił homo sapiens, a które miały pierwotnie z założenia służyć dobru tego gatunku, było później zawłaszczanych przez tych, którzy mieli kompletnie inne intencje: pierwiastki promieniotwórcze, historia Alfreda Nobla, nawet wynalazek braci Wright kilkanaście lat po pierwszym sukcesie już zrzucał bomby. Edukacja przypomina nam, że wiele rzeczy już było i że czas skorzystać z cudzych błędów, zamiast popełniać własne.

Ale czy to właśnie nie edukacja nie stanęła na wysokości zadania, tworząc pole do fake newsów, nie umiejąc zwalczać manipulacji, niejako pozwalając na to, by do władzy dochodzili populiści, a nawet, bywa, faszyści?

To dlatego, że edukacja jest źle zaplanowana, źle prowadzona, a pewne treści nie są w pełni spluralizowane, mamy sytuacje, gdy dochodzą do głosu ci, którzy chcą nas w jakimś stopniu zuniformizować.

Uznano, że wchodzimy w etap tak olbrzymich zmian, w których podstawą upowszechnienia edukacji stanie się cyfryzacja, iż w sumie zapomnieliśmy o tym, że edukacja winna mieć swój merytoryczny korzeń, twarde fundamenty wiedzy. Te fundamenty dziś zostały naruszone. Kolejnym pokoleniom, kolejnym rocznikom studentów brakuje elementarnej wiedzy wyjściowej. Już nie mówię studentom, jak kiedyś: „jak państwo wiedzą”, bo – i stwierdzam to z przykrością, ale szczerze – „państwo” wiedzą coraz mniej. O wielu kwestiach muszę mówić od samego początku.

Może zatem rola edukacji powinna się zmienić, może edukacja powinna być właśnie bardziej dostosowana do cyfrowego świata? Zamiast uczyć o rewolucji i o osadnictwie, powinna uczyć funkcjonowania w hiperpostępie?

Tak, ale żeby mówić o aspektach współczesnych, musimy zawsze mieć jakąś analogię, punkt odniesienia. Żeby zrozumieć i przyjąć, że coś jest na przykład manipulacją, trzeba znać fakty, zdarzenia, ich skutki historyczne, wynikające z nich zmiany społeczne czy gospodarcze itd. Jeżeli student, któremu się zadaje pytanie, sięga natychmiast po telefon czy laptop, to jest to dowód na naszą porażkę. I dotyczy to praktycznie każdego typu i etapu edukacji.

Już nie mówię studentom, jak kiedyś: „jak państwo wiedzą”, bo – i stwierdzam to z przykrością, ale szczerze – „państwo” wiedzą coraz mniej.

Obawia się pan zgubnego wpływu rewolucji?

Potrzebujemy gwarancji, które uniemożliwią wykorzystanie jej efektów w złym kierunku dla naszego gatunku. Przed złymi skutkami takiej rewolucji przestrzegali już 40 lat temu i Umberto Eco, i Stanisław Lem. Obaj sugerowali sceptycyzm. Eco pisał, że w przyszłości takie kwestie, jak wybory demokratyczne będą miały mniejszą rangę, bo i tak większość rzeczy będzie zaplanowana przez tych, którzy będą rządzić naszymi umysłami – czyli, z dzisiejszej perspektywy, np. przez właścicieli cyfrowych koncernów.

Niestety, ludzie mają jednak w sobie bardzo duży pierwiastek lenistwa, chcemy mieć wszystko w zasięgu ręki i chcemy za pomocą kliknięcia mieć pełną gamę odpowiedzi na takie czy inne kwestie, które nas interesują. Tylko że w ten sposób przestajemy się rozwijać, przestajemy być uważni na wydarzenia i reagować na ostrzeżenia.

I kończy się tym, że czołowa demokracja świata zamienia się we własną parodię, władzę zdobywają ludzie, którzy za to zapłacili, a nie ci, którzy są do tego predysponowani czy predestynowani, jednocześnie infekując całą geopolitykę?

To nie jest jakaś specjalna aberracja historii, że pojawił się ktoś taki jak Donald Trump, Elon Musk i plejada innych ludzi nowej administracji zachowujących się niczym na dworze padyszacha. Wszystko już kiedyś było i zwykle się powtarza, gdy ludzie nie uczą się na przeszłych faktach i decyzjach. Ale w pewnym sensie to dobrze, że oni się pojawili, bo unaoczniają nam, że system rządów nazywający się demokracją jest w istocie rzeczy plutokracją – systemem, w którym rządzą przede wszystkim bogaci. Ten obrazek pokazuje ślepą uliczkę, w którą zabrnęliśmy jako ludzie, wierząc, że mamy społeczeństwa obywatelskie, które mogą wiele zmienić. A to jest nieprawda.

To nie jest jakaś specjalna aberracja historii, że pojawił się ktoś taki jak Donald Trump, Elon Musk i plejada innych ludzi nowej administracji zachowujących się niczym na dworze padyszacha. Ale w pewnym sensie to dobrze, że oni się pojawili, bo unaoczniają nam, że system rządów nazywający się demokracją jest w istocie rzeczy plutokracją – systemem, w którym rządzą przede wszystkim bogaci.

W Polsce też nie mamy społeczeństwa obywatelskiego.

Dlaczego pan tak uważa?

Bo nie stosujemy statystycznie powtarzalnego i znaczącego nacisku. Jednym z atutów społeczeństwa obywatelskiego jest umiejętność zmiany na lepsze źle funkcjonującego systemu rządów. Pokazują to takie przykłady, jak: bunt Islandczyków wobec skorumpowanego rządu, protesty Izraelczyków przeciwko premierowi Netanjahu czy, właśnie teraz, protesty Turków przeciw prezydentowi Erdoganowi. To są przykłady rzeczywistej i aktywnej mobilizacji. Wśród Polaków nie ma takiej mobilizacji, my jesteśmy dzisiaj owładnięci czymś, co ja nazywam politycznym hedonizmem – chcemy ciepłej wody w kranie, chcemy mieć dwa samochody, wakacje pod palmami i spokój.

Może nie protestujemy, bo po prostu nie mamy powodów?

Kilka powodów by się znalazło, chociażby fatalnie funkcjonujący system opieki zdrowotnej czy wiecznie turbulentny system edukacji i oczywiście niewydolny wymiar sprawiedliwości. Nie mam na myśli tylko o wychodzenia na ulice, lecz to, że obywatele się nie domagają w odczuwalny dla elit sposób. A jeśli, to w postaci krótkotrwałych fajerwerków.

Co może zrobić nauka, edukacja? Widzi pan jakieś możliwości oddziaływania na społeczeństwo, które zbalansują prosty przekaz cyfrowego świata? Czego pan próbuje?

Staram się pracować tak, by młodzi ludzie bezustannie się zastanawiali, czy wystarcza im kultura obrazkowa. Robię zajęcia, które nazywam interaktywnymi – studenci muszą nawzajem o sobie opowiadać. Sprawdzam w ten sposób umiejętność przyswojenia jakiejś elementarnej wiedzy bez konieczności używania telefonu czy komputera. Badam również to, w jakim stopniu są w stanie prezentować umiejętności typowe dla homo sapiens. Próbuję ich motywować, by formułowali kontrowersyjnie brzmiące hipotezy czy pytania, a następnie je udowadniali. To ma ich nauczyć samodzielnego myślenia i odpowiedzialności za swoje słowa, za swoje poglądy, za swoje decyzje.

Uważam, że samodzielność myślenia to jeden z najbardziej deficytowych dziś towarów w życiu społecznym, a zatem i jedno z fundamentalnych zadań, jakie stoją przed dydaktykami.

Uważam, że samodzielność myślenia to jeden z najbardziej deficytowych dziś towarów w życiu społecznym, a zatem i jedno z fundamentalnych zadań, jakie stoją przed dydaktykami.

Namawiam pracowników uczelni do tego, żeby zawsze byli przygotowani do podania niezbitych faktów, które potwierdzą ich hipotezę. To jest trudne, bo to wymaga od nas jako belfrów bezustannego samokształcenia. Ale nie ma innego wyjścia, by nie dać się zakrzyczeć autorom często niesprawdzonych internetowych podpowiedzi.

Przejrzałam ofertę waszej uczelni i okazuje się, że wprawdzie macie kierunek „pedagogika”, ale chyba traktowany już trochę po macoszemu. To studia tylko w Pułtusku, tylko w weekendy i jest to najtańszy z waszych kierunków. Rozmawiamy o edukacji, która już nikogo nie interesuje?

Pedagogika ma przed sobą w szkolnictwie podobny zestaw wyzwań, jak np. politologia. Kładę to na karb lekceważącego stosunku – ze strony części opinii publicznej, także przedstawicieli klasy politycznej – do istotnych dla rozwoju państwa i nas jako gatunku elementów wiedzy, jakie mogą być przekazane przez te dwa kierunki. I chociaż bardzo żałuję, że tak się dzieje, to jednak muszę to uwzględniać, jako rektor uczelni niepublicznej. My nie dostajemy subwencji od państwa, musimy się sami utrzymać. Mamy w ofercie kierunki, które dają nam szansę na sprawne funkcjonowanie i poszerzanie oferty. Pedagogika takim kierunkiem dziś nie jest. A jednak utrzymujemy go – jest to dla nas pewnym ryzykiem, ale także i elementem misji. Kompletne odejście od pedagogiki byłoby po prostu kapitulacją społeczną. Tego nie chcemy.

Vistula jest szkołą, ale jak sam pan mówi także biznesem, który utrzymuje się z płatnych usług. Jaką część przychodów w Vistuli stanowią studenci z zagranicy? Rząd szykuje przepisy, które ograniczą ich liczbę do maksymalnie połowy wszystkich studentów w danej szkole. Jak dużym problemem będzie dla was wprowadzenie tych parytetów?

Dziś studenci z zagranicy stanowią nieznaczną większość – 53 proc. wobec 47 proc. Polaków. Chcę zarazem podkreślić, że w tej pierwszej grupie aż 60 proc. stanowią obywatele Ukrainy, Białorusi i krajów OECD, którzy podlegają uproszczonemu reżimowi wizowemu. Ma to istotne znaczenie dla tej statystyki i postrzegania uczelni przez opinię publiczną. Studenci spoza Polski generują także większość naszych przychodów. Dlatego wprowadzenie powyższych ograniczeń wywołuje określone obawy nie tylko w naszej uczelni.

Zdaję sobie sprawę, że będę musiał zwiększyć – za pomocą kosztownej i intensywnej akcji promocyjnej – liczbę chętnych z Polski do studiowania u nas, żeby się dostosować do zachowania wymogu 50 proc. obcokrajowców.

Uczelnie publiczne nie mają tego problemu, więc nie krytykują pomysłu rządu. Albo zachowują milczenie, albo go popierają. Nie dziwi to, gdyż udział studiujących obcokrajowców w dużych uczelniach publicznych wynosi od kilku do kilkunastu procent. Ale nam nasze wyniki nie spłynęły z nieba. Bardzo mocno od lat o to zabiegamy.

Po wybuchu afery wizowej zarzucano uczelniom prywatnym, że przyjmują każdego jak leci, a miejsce na studiach w Polsce jest tańsze niż miejsce w pontonie, którym nielegalnie przeprawiają się imigranci do Europy przez Morze Śródziemne. Co pan odpowiada na takie zarzuty?

To nie jest prawda, że przyjmujemy każdego chętnego. Weryfikujemy chętnych bardzo dokładnie – najpierw online, później zapoznając się z ich dokumentacją. Jeśli mają kłopoty z językiem obcym, czyli w tym przypadku głównie angielskim, to muszą jeszcze skończyć kurs przygotowawczy, by ze zrozumieniem brać udział w zajęciach. To dotyczy wszystkich, nieważne, czy są z Afryki, z Azji, czy z Europy Wschodniej.

W aferze wizowej uczelnie niepubliczne były przedstawiane jako główny winowajca, a przecież wśród wszystkich ubiegających się o wizę i możliwość przyjazdu do Polski studenci stanowili tylko 17 proc. Zrobiono z nas kozła ofiarnego. Odpowiedzialność za to w jakimś stopniu powinny wziąć na siebie także struktury, które reprezentowały polskie państwo, czyli konsulaty. Przez ponad rok odpowiadałem na wiele pytań od wielu instytucji. Ostatecznie zostaliśmy oczyszczeni z posądzeń o nierzetelność. W lutym otrzymaliśmy pismo z MSWiA, w którym wyraźnie stoi, że sprawa została umorzona.

Wśród wszystkich ubiegających się o wizę i możliwość przyjazdu do Polski studenci stanowili tylko 17 proc. Zrobiono z nas kozła ofiarnego. Przez ponad rok odpowiadałem na wiele pytań od wielu instytucji. Ostatecznie zostaliśmy oczyszczeni z posądzeń o nierzetelność. W lutym otrzymaliśmy pismo z MSWiA, w którym wyraźnie stoi, że sprawa została umorzona.

I muszę z żalem powiedzieć, że przez cały ten czas niewielu rektorów udzieliło mi wsparcia.  

Czy pana zdaniem uczelnie publiczne chcą wam odebrać tę nadmiarową liczbę studentów zagranicznych?

Na pewno będą miały tego typu aspiracje, co jest poniekąd zrozumiałe. Uczelnie publiczne są zainteresowane znaczącym zwiększeniem liczby studentów zagranicznych i nowe przepisy w znaczącym stopniu im to ułatwią. Naturalnie zdają sobie sprawę, że takie regulacje uderzą w ambitne i aktywne uczelnie niepubliczne. 

Uczelnia publiczna nie dostanie subwencji państwowej do studenta z zagranicy, więc czy to nie zrównuje szans na konkurowanie o niego, skoro na obu uczelniach musi zapłacić?

Nie, nie zrównuje. Uczelnia publiczna dostanie subwencję na każdego studenta krajowego, na swoje normalne funkcjonowanie. To oznacza, że z tej puli może zainwestować na przykład w kształcenie ludzi, którzy będą nauczać w języku obcym. My musimy na to sami zarobić. Przy ograniczeniu liczby studentów zagranicznych, czyli po prostu ograniczeniu źródła przychodów, nie będziemy mogli sprawiedliwie rywalizować z uczelniami publicznymi.

To, co się dzieje w sferze akademickiej, łączy się niestety z brakiem solidarności zawodowej, o którą niejednokrotnie apelowałem podczas spotkań rektorów. Mamy pęknięcie na polskim „rynku” akademickim. Uczelnie publiczne nie mają zamiaru przejmować się niepublicznymi, a to nie buduje nam spoistości jako grupie zawodowej.

To, co się dzieje w sferze akademickiej łączy się niestety z brakiem solidarności zawodowej. Uczelnie publiczne nie mają zamiaru przejmować się niepublicznymi, a to nie buduje nam spoistości jako grupie zawodowej.

Zastanawiał się pan już, jak ocalić przychody, gdy ograniczenia dla studentów z zagranicy wejdą w życie?

Łatwo nie będzie. Jeden ze sposobów to – jak mówiłem – zwiększanie liczby polskich studentów. Innym sposobem na uatrakcyjnienie naszej oferty mogą się stać nazwiska znanych wykładowców, także z zagranicy. Z Polski już teraz mamy reprezentantów sfery praktycznej, na przykład dyplomatów, ministrów, ludzi, którzy są powiązani ze znaczącymi firmami. Teraz chcemy, na przykład poprzez projekty naukowo-badawcze, gościć u nas przedstawicieli nauki z innych krajów.

Przy ograniczeniu liczby studentów zagranicznych, czyli po prostu ograniczeniu źródła przychodów, nie będziemy mogli sprawiedliwie rywalizować z uczelniami publicznymi.

Uważa pan, że niepubliczne uczelnie są gorzej traktowane niż publiczne?

Takie mam wrażenie. Widać to też chociażby w przyznawaniu grantów badawczych.

Vistula nie prowadzi rozległej działalności naukowo-badawczej. Oceniam to na podstawie publikacji na waszej stronie.

Jest tak m.in. dlatego, że uczelnie niepubliczne są rzadziej wybierane w procesie przyznawania grantów na badania. Moje osobiste doświadczenia też to pokazują. My wiemy, że musimy wykonać więcej pracy, bardziej się postarać, by odnieść sukces. Stale namawiam naszych pracowników, żeby składali wnioski o granty.

Prywatne uczelnie, które bardzo często stawiały na ilość, a nie jakość, są dziś często oceniane negatywnie. Mówi się po prostu, że kształcą bezrobotnych. Ludzie kończą studia, zyskują tytuł magistra bez sensownego wykształcenia, a później mają żal, że nie idzie za tym wymarzona praca. Może pora na jakąś weryfikację tej części rynku?

Demografia będzie weryfikować cały rynek, a więc także sektor niepublicznych szkół wyższych. Jestem też za tym, żeby przepisy nie pozwalały na powoływanie uczelni, których celem będzie, jak pani to określiła, kształcenie bezrobotnych. Jeśli prawo będzie wymagać jakości, na rynku pozostaną tylko te szkoły, które tę jakość będą gwarantować.

Dla studenta ważna jest reputacja szkoły, którą wybiera, i to, na co może liczyć po jej ukończeniu. Śledzimy losy naszych absolwentów i się nimi chwalimy, ich osiągnięcia zawodowe budują naszą reputację. Nie ma lepszej metody weryfikacji, czy opłaca się studiować na jakiejś uczelni, zwłaszcza, gdy za studia trzeba zapłacić.

Kilka miesięcy temu rektor SGH, prof. Wachowiak, powiedział mi, że uczelnie albo będą się łączyć, albo likwidować, bo studentów będzie coraz mniej. Czy ma pan już scenariusz, jak ratować przychody, gdy ten okres nadejdzie?

Właśnie opracowujemy całą strategię funkcjonowania uczelni na następne pięć lat, czego efektem będzie szczegółowy scenariusz planowanych działań. Na pewno będziemy chcieli intensywniej docierać do szkół średnich w całym kraju. Wykorzystamy nasze doświadczenia z procesu rekrutacji międzynarodowych, mamy dobrą efektywność, dlatego i w kraju liczę na pozytywne wyniki.

Bliższe współdziałanie uczelni niepublicznych jest nieodzowne. Jestem za tym, żeby tworzyć federacje lub konfederacje uczelni, w których każda będzie miała swoje własne autonomiczne pole działania, ale jednocześnie wspólnie będą uzyskiwać większą siłę przebicia. Mamy ambicje, żeby funkcjonować pod logo Vistuli w wielu miejscach Polski, co już realizujemy z sukcesami. Mam na myśli nasze filie, także te, które się właśnie tworzą.

Chcecie również przejmować inne uczelnie?

Nasz plan polega nie tyle na mechanicznym przejmowaniu szkół, ile na tworzeniu im perspektywy rozwoju, przy zachowaniu ich autonomii. Więcej nie mogę dziś jeszcze powiedzieć.

Jestem za tym, żeby tworzyć federacje lub konfederacje uczelni, w których każda będzie miała swoje własne autonomiczne pole działania, ale jednocześnie wspólnie będą uzyskiwać większą siłę przebicia.

Czego chcą od was dzisiaj pracodawcy? Czy potrzeby branży finansowej się zmieniły? Musicie dostosowywać kształcenie do realiów rynku pracy? Przychodzą firmy i mówią: zróbcie nam to i to, zmieńcie ten program nauczania, to jest nieefektywne, tamto archaiczne, a za to brakuje czegoś tam innego?

To my zachęcamy pracodawców do tego, żeby zgłaszali tego typu korekty.

Sami tego nie robią?

Robią to na skalę, która nas nie zadowala. Jest tu miejsce na bardziej intensywną relację. Skłaniam pracodawców do tego, żeby nie tylko byli w stanie nam zaproponować staże czy praktyki dla studentów, bo to jest tylko punkt wyjścia, ale też, by mieli pomysły właśnie na wzbogacanie przedmiotów nauczania bądź też by się włączali w wykłady gościnne, by mówili o swoich firmach. A także, by wskazywali, co można byłoby skorygować w treści konkretnego przedmiotu, tak żeby zwiększyć jego potencjał i dla studentów, i dla potencjalnych pracodawców.

Główne wnioski

  1. Wyzwania finansowe i konkurencja z uczelniami publicznymi: Uczelnie niepubliczne, jak Vistula, utrzymują się głównie z czesnego, w tym od studentów zagranicznych (53 proc. studentów Vistuli, większość przychodów uczelni). Nowe przepisy ograniczające ich liczbę do 50 proc. mogą zagrozić stabilności finansowej. Uczelnie publiczne są wspierane subwencjami państwowymi, a dotacje do studentów krajowych mogą inwestować także w przygotowanie zaplecza do nauki osób z zagranicy, uważa rektor Vistuli.
  2. Współpraca uczelni niepublicznej z rynkiem pracy: Uczelnie niepubliczne muszą balansować między misją edukacyjną z wymaganiami rynku. Vistula stawia na kształtowanie samodzielnego myślenia i dostosowanie oferty do potrzeb pracodawców, choć ci wciąż niewystarczająco aktywnie wskazują konieczne zmiany w programach i we współpracy. Sukcesy absolwentów budują zaś reputację uczelni i są kluczowe dla przyciągania nowych studentów. Jednym z pomysłów na pozyskiwanie nowych studentów jest plan zapraszania z gościnnymi wykładami znanych postaci z zagranicy.
  3. Przyszłość i adaptacja: W obliczu spadku liczby studentów i demograficznych wyzwań Vistula planuje intensyfikację rekrutacji w Polsce, współpracę z pracodawcami oraz tworzenie federacji z innymi uczelniami niepublicznymi. Rektor uczelni, prof. Konarski, podkreśla potrzebę podnoszenia jakości kształcenia i autonomii uczelni prywatnych, by mogły przetrwać weryfikację rynkową wymuszoną przez trendy demograficzne i uniknąć ryzyka likwidacji.