Demografia: tracimy nowych obywateli najszybciej w Europie. „To nie jest powód do dramatyzowania”
Polska przegrywa wyścig o dzieci. Statystyki urodzeń – a w zasadzie braku urodzeń – z trzech kwartałów wskazują, że na koniec tego roku będziemy mieć najniższy wskaźnik dzietności w całej Europie. Eksperci kłócą się, czy to problem, czy może jednak szansa.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Ile dzieci urodziło się w tym roku i dlaczego o tych liczbach dyskutuje cały świat.
- Które kraje na świecie wciąż odbudowują swoją populację, podczas gdy większość zmaga się z jej kurczeniem.
- Dlaczego ekonomiści nie są zgodni, co do tego czy mniejsza liczba urodzeń to kryzys czy okazja na większy rozwój.
„Tylko na uczelniach publicznych jest w tym roku więcej miejsc niż wszystkich maturzystów” – powiedział w wywiadzie dla XYZ prof. Piotr Wachowiak, rektor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie kilka dni temu. Czyli więcej jest miejsc niż potencjalnych klientów i to bez uwzględniania oferty ponad 200 prywatnych szkół wyższych. Z drugiej strony natomiast trzeba się liczyć z cięciami wśród kadry naukowej. Mariaże między uczelniami są nieuniknione i wiele szkół już o jakiejś formie połączenia sił rozmawia.
Już w ciągu najbliższego roku demografia pokaże swoją siłę w konkretnych sektorach rynku pracy, gdzie niekorzystne trendy nabierają tempa. Choć o problemach z niską dzietnością mówi się od lat, niewiele krajów jest na nie przygotowanych. Polska, podobnie jak cała Europa, zmaga się z alarmującymi danymi – brak rąk do pracy już teraz wynosi 100–150 tys. osób rocznie, a prognozy wskazują, że sytuacja będzie się tylko pogarszać.
Będzie tylko gorzej, bo Polska wymiera – alarmują eksperci. Wymiera także cała Europa, ale dane dotyczące urodzeń dzieci w kolejnych miesiącach tego roku wskazują, że to właśnie Polska znalazła się w skrajnej zapaści. Aby nie wypaść najgorzej, Polska musiałaby porównywać się z pogrążoną w wojnie Ukrainą, gdzie od niemal trzech lat ludzie giną lub uciekają z kraju.
Mało nas do pieczenia chleba
Jak wynika z danych za dziewięć miesięcy tego roku, TFR, wskaźnik dzietności mówiący o liczbie urodzonych dzieci przypadających na każdą kobietę w wieku rozrodczym, spadł w Polsce do poziomu 1,11. W ciągu tych trzech kwartałów urodziło się o 8,6 proc. dzieci mniej niż w analogicznym okresie zeszłego roku – 192 tys. w porównaniu do 210 tys. rok wcześniej.
To już kolejny spadek, a trend spadkowy narasta błyskawicznie. Jeszcze w lipcu, po siedmiu miesiącach roku, gdy analizowałam dane, TFR wynosił 1,12, a spadek liczby noworodków -8,1 proc. Od wielu miesięcy lampka alarmu przy tym temacie nigdy nie gaśnie, ponieważ dotąd za absolutnie niezbędne minimum uznawany był TFR na poziomie 2,1: 100 kobiet powinno urodzić 210 dzieci.
Dlatego Robert Gwiazdowski, znany ekonomista i ekspert od tematów emerytalnych, powiedział w programie „Gospodarcze Zero”, że za 30 lat, jeśli nic nie zrobimy, Polska może zniknąć z mapy Europy.
Problem jest podwójny, bo z tego samego powodu nawet Europa może zniknąć z mapy Europy, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Są bowiem na naszym kontynencie kraje, które borykają się z jeszcze szybszą utratą nowej generacji (potencjalnych) obywateli. W danych z Węgier w tym roku widać spadek nowych urodzin o 9,7 proc., w Czechach o 8 proc. Ponad 10-proc. spadku urodzeń z roku na rok zaraportowały Estonia i Łotwa.
W całej Europie od ponad dekady nie ma ani jednego kraju, w którym zachodzi proces tzw. zastępowalności pokoleń (absolutne minimum statystyczne: 100 kobiet powinno urodzić 210 dzieci, co daje TFR na poziomie 2,1). Kraje, gdzie dzieci przybywa (choć nadal za mało), można policzyć na palcach jednej ręki.
Bociany latają coraz rzadziej
Demograf Mateusz Łakomy ostrzega, że polski TFR na poziomie 1,11 może być nieco zawyżony w stosunku do rzeczywistego wskaźnika. Tak wynika z jego szacunków (GUS szczegółowe dane za 2024 r. przedstawi dopiero za kilka miesięcy). W książce „Demografia jest przyszłością” precyzuje listę dziewięciu głównych czynników, które dziś mają wpływ na decyzje, których skutkiem jest mniejsza liczba urodzeń. Są to zarówno bodźce ekonomiczne, jak i powody niezwiązane z finansami.
Warto wiedzieć
Przyczyny spadku urodzeń wg Mateusza Łakomego
- niestabilność zatrudnienia,
- niedostępność mieszkań dla najmłodszych dorosłych,
- niska dostępność pracy w elastycznym wymiarze (np. na część etatu),
- wciąż niskie transfery finansowe trzy lata po urodzeniu dziecka (1/4 kobiet nie kwalifikuje się do wszystkich świadczeń),
- nierównowaga w wykształceniu kobiet i mężczyzn,
- trudności w budowaniu głębokich relacji,
- nadmierne użytkowanie internetu,
- sekularyzacja,
- zbyt wiele cesarskich cięć bez wskazań medycznych, co utrudnia urodzenie trzeciego dziecka.
– W zasięgu oddziaływania decydentów jest rozwiązanie problemów wynikających z działania niemal wszystkich tych czynników. Nawet tam, gdzie pozornie wydaje się to sprawą bardzo prywatną, jak trudności relacyjne czy nadużywanie internetu. W grę wchodzi pomoc psychologiczna, ograniczanie możliwości korzystania ze smartfonów w szkołach czy zwiększanie aktywności ruchowej – mówi Mateusz Łakomy.
Jego zdaniem rząd zrobił dobry krok w stronę wspierania rodziców, uruchamiając program „Aktywny rodzic” i tzw. babciowe, ale przyznaje, że nie można jeszcze jednoznacznie ocenić, czy te rozwiązania realnie przyniosą oczekiwane cele.
– Babciowe premiuje szybki powrót do pracy obojga rodziców, w pełnym wymiarze godzin, bo u nas praca jest głównie na cały etat – a cały etat zmniejsza dzietność. 1500 zł dostaje się za powrót do pracy, 500 zł za opiekę w domu, więc rachunek ekonomiczny każe wybrać powrót do pracy – wylicza demograf.
Polski TFR na poziomie 1,11 może być nieco zawyżony w stosunku do rzeczywistego wskaźnika.
Komu więc w Europie zazdrościć? Gdzie rodzi się tyle dzieci, co w latach poprzednich? Takich miejsc jest niewiele. Stabilne wskaźniki urodzeń odnotowano w Anglii (jako części Wielkiej Brytanii), Norwegii i Holandii. Zaskakująco, spadki pojawiły się w Szwecji, Danii, Islandii i Belgii – krajach postrzeganych jako wzory państwowego wsparcia rodzin. Mniej dzieci niż przed rokiem urodziło się także w Niemczech, Francji, Włoszech i Szwajcarii.
Dlaczego tak się dzieje? To pytanie zadaje sobie każdy polityk próbujący stworzyć skuteczny program prorodzinny. Osiągnięcie trwałych efektów w długim terminie pozostaje rzadkością. Spadek dzietności to globalne zjawisko, jedno z niewielu, które łączy bogate kraje Zachodu i Północy z biedniejszymi krajami Południa. Bociany latają coraz rzadziej, niezależnie od szerokości geograficznej.
Przykładem tego trendu są Czechy, które jeszcze niedawno w Polsce stawiano za wzór promowania dzietności. W 2020 r. tamtejszy wskaźnik TFR wynosił 1,71, ale w tym roku spadł do poziomu 1,35. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy roku urodziło się tam o 8 proc. mniej dzieci niż w analogicznym okresie poprzedniego roku.
Pieniądze to nie wszystko
Zdaniem prof. Ryszarda Szarfenberga, eksperta polityki społecznej z Uniwersytetu Warszawskiego, niepowodzenia programów prorodzinnych opartych na transferach finansowych wskazują, że decyzje o macierzyństwie wynikają z czynników wykraczających poza bodźce ekonomiczne i świadczenia pieniężne.
– To prawda, że rośnie liczba osób, które w ogóle nie mają dzieci, ale główny problem – z perspektywy tych, którzy postrzegają to jako problem – polega na tym, że rodziny nie chcą mieć więcej niż jedno, maksymalnie dwoje dzieci. Rodzin wielodzietnych jest coraz mniej, a to oznacza, że nawet zwiększone wsparcie finansowe, jak program 500+, nie zachęca ich do powiększania się – tłumaczy prof. Szarfenberg.
Z czego to wynika?
– Ze zmiany wzorców kulturowych, aspiracji zawodowych kobiet, większych możliwości życiowych, kontroli urodzeń oraz świadomości obowiązków i kosztów związanych z wychowaniem dziecka. Rodzice czują presję, że muszą inwestować w dzieci, aby te osiągnęły sukces. I chcą po prostu dobrze żyć – odpowiada ekspert z UW.
Mateusz Łakomy uważa jednak, że stwierdzenie, iż ludziom „się nie chce” mieć dzieci, bo są wygodni, jest nieprawdziwe.
– Z badań GUS wynika, że aż 30 proc. kobiet w wieku rozrodczym chce mieć troje dzieci. Nie mają jednak zasobów motywacyjnych, aby lepiej zapanować nad swoim życiem. Najczęściej dotyczy to osób z niższym statusem ekonomicznym i niższym wykształceniem – przekonuje autor książki „Demografia jest przyszłością”.
Z badań GUS wynika, że aż 30 proc. kobiet w wieku rozrodczym chce mieć troje dzieci. Nie mają jednak zasobów motywacyjnych, żeby bardziej zapanować nad swoim życiem.
Gwiazda narodzin jest tylko jedna
Ile państw na świecie może się pochwalić dobrymi wynikami urodzeń, czyli z TFR powyżej 2,1? Z zestawienia lokalnych danych prawie 100 państw wynika, że tylko sześć. Powtórzmy – sześć. Są to (alfabetycznie): Egipt, Izrael, Kazachstan, Kirgistan, Mongolia i Uzbekistan. Z państw, które regularnie raportują swoje dane demograficzne, to Kirgistan jest dziś na świecie krajem z najwyższym współczynnikiem dzietności – 3,58.
Mniej dzieci rodzą dziś kobiety nawet w Indiach, obecnie najludniejszym państwie świata, oraz w Chinach, które przez lata zajmowały to miejsce. Problemy demograficzne Państwa Środka od dawna budzą niepokój tych, którzy liczą na utrzymanie taniej produkcji w regionie.
Birth Gauge, znany w mediach społecznościowych analityk demograficznych trendów, regularnie gromadzący dane o dzietności, wskazuje jedynie 14 lokalizacji na świecie, gdzie w porównywalnym okresie tego roku urodziło się więcej dzieci niż rok wcześniej. Gwiazdą narodzin okazał się Hongkong.
„Hongkong dobrze wykorzystuje Rok Smoka: w październiku urodziło się o 21,3 proc. więcej dzieci niż w 2023 r. W całym roku liczba urodzeń wzrosła o 10,3 proc. Nawet przy takim wzroście wskaźnik dzietności całkowitej pozostanie na bardzo niskim poziomie ok. 0,85 dziecka na kobietę” – pisze Birth Gauge we wpisie na platformie X.
Zdarzyć się jednak może jakiś noworoczny cud, bo ostatnio okazało się, że to możliwe. Urząd statystyczny Armenii opublikował kilka dni temu oficjalne dane, z których wynika, że TFR w 2023 roku wyniósł tam 1,88 a nie 1,78, jak na podstawie szczątkowych/ lub okresowych danych odczytywali eksperci. Mało to pocieszające w skali całego kontynentu, ale jednak to dobra wiadomość.
Ekonomiści od niedawna dyskutują, czy niższa dzietność, poniżej poziomu 2,1 TFR, to problem czy może społeczny i gospodarczy zysk. Umiarkowana liczba urodzeń zwiększa szanse na rozwój ekonomiczny, zarówno na poziomie społecznym, jak i indywidualnym. Mniej dzieci oznacza więcej przestrzeni na poświęcanie uwagi i zasobów tym, które się rodzą, co według niektórych ma przekładać się na ich większą kreatywność i wydajność intelektualną. Jeszcze kilka miesięcy temu takie stanowisko wzbudzało kontrowersje, lecz dziś coraz częściej staje się przedmiotem publicznych rozważań.
Z drugiej strony, w kontekście wyludniania się krajów, zawsze pojawiają się te same pytania: kto będzie pracował, kto zajmie się opieką nad seniorami, a kto zapłaci podatki na utrzymanie coraz droższych usług publicznych. Nawet pracodawcy, którzy przewidują szybką digitalizację swoich branż, już teraz alarmują o brakach kadrowych, co pokazuje, że problem ten wymaga pilnego rozwiązania.
– Z powodów klimatycznych musimy oszczędnie korzystać z zasobów naturalnych, więc tu nie będzie paliwa do wzrostu. Demografia to będzie kolejny impuls do kurzenia się gospodarki. Te dwa czynniki mogą spowodować, że nasza gospodarka skurczy się łącznie o 50 proc. – uważa Kamil Sobolewski, główny ekonomista stowarzyszenia Pracodawcy RP.
Współczynnik do odrzucenia
Eksperci są wciąż dość zgodni, że gdy dzietność spada poniżej 1,5, pojawia się poważny problem. Tymczasem tak „dobrego” wyniku wiele krajów w Europie, w tym Polska, Hiszpania, Włochy i kilka innych, nie osiągnęło od około dekady.
Prof. Ryszard Szarfenberg przekonuje jednak, że nadmierne skupienie na statystykach demograficznych jest niepotrzebne. To, co dla jednych jest katastrofą, on widzi jako szansę.
– TFR na poziomie 2,1 to wyłącznie matematyczna wartość, wynikająca z obliczeń mówiących, ile urodzeń zapewnia stabilną wielkość populacji. Jeśli dorabiamy do tego interpretację apokaliptyczną, to zaczynamy się zamartwiać, że wymieramy. Ale przy neutralnym podejściu można powiedzieć, że populacja nieco się zmniejszy, lecz przyszłe pokolenia będą mogły żyć lepiej. Dodatkowy tysiąc dzieci nie jest niezbędny. Mniejsza liczba urodzeń to nie powód do dramatyzowania. Ważniejsze, aby dzieci z uboższych rodzin miały lepsze warunki rozwoju, osiągały więcej i były bardziej zadowolone z życia – wyjaśnia prof. Szarfenberg.
Demograf Mateusz Łakomy przypomina, że na odbudowę utraconej populacji do poziomu zastępowalności pokoleń potrzeba co najmniej jednego pokolenia, czyli 20-30 lat. Warunkiem jest jednak zapewnienie konkretnych impulsów wspierających ten proces. Zdaniem prof. Szarfenberga taki wysiłek jest zbędny – nie ma sensu tworzenie polityk skupionych wyłącznie na zwiększaniu dzietności dla samego jej zwiększania.
– Uzyskanie TFR na poziomie 2,1 to dziś utopia, poza zasięgiem – już wynik 1,5 byłby ogromnym sukcesem. Ale, co ważniejsze, poziom 2,1 nie jest niezbędny ani dla społeczeństwa, ani dla gospodarki. Powinniśmy ułatwiać życie rodzinom z dziećmi, ale nie dlatego, że chcemy mieć więcej dzieci, tylko dlatego, że zależy nam na zadowolonych obywatelach, którzy realizują się w społeczeństwie – czy to wychowując dzieci, czy nie. Zadowoleni i spełnieni obywatele przyniosą większy pożytek społeczny niż sama liczba nowych narodzin – mówi ekspert.
Znacznie łatwiej niż zachęcać ludzi do posiadania większej liczby dzieci, jest zaplanować wykorzystanie potencjału osób, które za 20 lat wejdą na rynek pracy. Dzięki danym o liczbie urodzeń z ostatnich lat można to zrobić bez większych trudności. Autorzy artykułu „Dzietność w krajach o wysokich dochodach: trendy, wzorce, czynniki determinujące i konsekwencje” podkreślają, że adaptując gospodarkę do mniejszej dzietności, kluczowe jest wdrożenie programów prosenioralnych, które umożliwią i zachęcą emerytów do jak najdłuższej aktywności zawodowej i społecznej.
„Historia i rygorystyczne badania wskazują, że produktywne cechy populacji odgrywają większą rolę niż jej wielkość w definiowaniu zdolności społeczeństwa do tworzenia wiedzy i innowacji. Liczba zdrowych i dobrze wykształconych ludzi stanowi kapitał ludzki, który jako fundamentalny czynnik determinujący postęp technologiczny i wzrost gospodarczy występuje w funkcji produkcji wiedzy” – napisali ekonomiści Bloom, Kuhn i Prettner.
Główne wnioski
- W Europie rodzi się dramatycznie mało nowych dzieci. Demograf Mateusz Łakomy przypomina, że na odbudowę straconej populacji, czyli do etapu zastępowalności pokoleń, potrzebne jest co najmniej jedno pokolenie. To 20-30 lat i to przy założeniu, że zapewnione zostaną konkretne impulsy wspierające ten proces.
- Nie liczba nowych dzieci, ale jakość ich wychowania, edukacji i życia będzie decydować o rozwoju gospodarki, innowacji i rynku pracy, przekonuje prof. Ryszard Szarfenberg z UW.
- Niepowodzenie programów, które miały zwiększyć dzietność, opartych na transferach finansowych, pokazuje, że na decyzje o macierzyństwie wpływ mają inne czynniki niż bodźce ekonomiczne i świadczenia pieniężne.