Sprawdź relację:
Dzieje się!
Sport

Dlaczego polska himalaistka, by wystąpić na igrzyskach, musi sprzątać apartamenty w Chamonix

Anna Tybor to pierwsza kobieta, która zjechała na nartach z legendarnego szczytu Broad Peak (8051 m n.p.m.). Skończyła też architekturę na Politechnice Krakowskiej, ale teraz skupia się na przygotowaniach do zimowych igrzysk. Walczy o start w nowej olimpijskiej dyscyplinie – skialpinizmie.

Na zdjęciu polska skialpinistka Anna Tybor
Anna Tybor po zimowych igrzyskach w 2026 r. chce zostać pierwszą kobietą, która zjedzie na nartach z K2, drugiego co do wysokości szczytu Ziemi (8611 m n.p.m.) Fot. Jan Korlatowicz/Anna Tybor

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego skialpinizm pojawia się w programie igrzysk dopiero teraz.
  2. Dlaczego polscy skialpiniści mają do dyspozycji mniejsze fundusze niż ich włoscy rywale i rywalki.
  3. Jak bardzo różni się himalaizm uprawiany z butlą z dodatkowym tlenem od tego bez butli.

– Jeszcze nie tak dawno temu pracowałam w biurze architektonicznym. Pomagałam projektować drewniane domki, przebudowy. Bywało podczas Pucharu Świata tak, że inni spali, a ja wysyłałam pliki do szefa. Teraz żadne biuro mnie nie przyjmie, ponieważ często mamy zgrupowania kadry Polski, w 2026 r. są igrzyska olimpijskie we Włoszech, walczymy o kwalifikację – mówi Anna Tybor, niespełna 33-letnia himalaistka i skialpinistka, a także, już bardziej hobbystycznie, paralotniarka.

Mieszka we Francji w Chamonix-Mont-Blanc, słynnej górskiej miejscowości turystycznej, „mekce” narciarskich sportów ekstremalnych. Płaci 600 euro za pokój, otrzymując z Ministerstwa Sportu i Turystyki stypendium wynoszące niewiele ponad tysiąc zł. Nie ma podpisanych żadnych kontraktów sponsorskich. Chyba że wyrusza w Himalaje, wtedy udaje się znaleźć kilku sponsorów. Tylko że koszt takiej wyprawy to ok. 100 tys. zł dla jednej osoby, sponsorskich pieniędzy nie zostaje zbyt wiele.

– Skialpinizm, czyli narciarstwo wysokogórskie, to dyscyplina, którą opiekuje się Polski Związek Alpinizmu. I oczywiście nasze zgrupowania opłaca, ale my na kombinezonach mamy tylko Ministerstwo Sportu i Turystyki, żadnych innych sponsorów. Mieszkałam w przeszłości we Włoszech, znam tamtejsze zawodniczki. Są na etatach w wojsku, policji, otrzymują co miesiąc 1500 euro, mogą się skupić na sporcie – mówi urodzona w Zakopanem Anna Tybor.

Lawina, która zabrała skialpinistom igrzyska

Skialpinizm nie jest nowym sportem, na igrzyskach miał zadebiutować już kilkanaście lat temu. To dyscyplina niebezpieczna, to wyścigi narciarskie po dzikich górskich trasach. Trzeba wbiegać na wzniesienia, mając pod nartami „foki”, czyli specjalne pasy materiałowe. Następnie, już bez „fok”, zjeżdżać na nartach w bardzo trudnych warunkach. Zdarzają się też odcinki tak trudne, że trzeba wspinać się w butach, niosąc narty na plecach. Gdy Międzynarodowy Komitet Olimpijski w przeszłości rozmyślał o włączeniu tego sportu do programu igrzysk, to chciał bliżej przyjrzeć się zawodom. I akurat gdy się przyglądał kilkanaście lat temu, to na sportowców spadła lawina („Nikt nie zginął, tylko lekko ich przysypało” – mówi Anna Tybor). Wystraszyło to MKOL na wiele lat.

Miało też inny skutek – gdy już zdecydowano się na włączenie skialpinizmu do programu igrzysk, zmodyfikowano tę dyscyplinę tak bardzo, że już niewiele zostało z ducha tego sportu.

– To już nie jest prawdziwy skialpinizm. Na igrzyskach będą „wyczyszczone” trasy, niemal jak w biegach narciarskich (tylko że z przewyższeniami). Wyścigi na stokach, publiczność nigdzie się nie będzie ruszać. Mniej niż 100 m przewyższenia. Wszystko potrwa trzy albo cztery minuty. W przypadku dwuosobowej sztafety damsko-męskiej – ponad 20 minut (i tu przewyższenia mogą wynieść np. 150 m). Oczywiście, dla widowiska, jakiś odcinek trzeba będzie pokonać z nartami na plecach. Natomiast ten prawdziwy skialpinizm to już wyraźnie ponad 1000 m przewyższenia, wyścig trwa półtorej lub dwie godziny. A ja najlepiej się czuję w bardzo ekstremalnej wersji naszej dyscypliny, takiej, w której wyścig trwa cztery dni, a codziennie pokonujemy po 2500 m przewyższenia, startując w parach. Ekstremalne podejścia, ekstremalne zjazdy – tłumaczy Anna Tybor.

Mieszkałam w przeszłości we Włoszech, znam tamtejsze zawodniczki. Są na etatach w wojsku, policji, otrzymują co miesiąc 1500 euro, mogą się skupić na sporcie”.

„Modyfikacja” skialpinizmu to pierwszy powód, dla którego Anna Tybor nie jest faworytką do złota w 2026 r. Drugi powód to oczywiście problemy finansowe, a trzeci jest taki, że Polka dotąd nie poświęciła się zupełnie swojej dyscyplinie, ponieważ „w międzyczasie” uciekała w Himalaje lub Karakorum. Po igrzyskach zamierza tam wrócić, by jako pierwsza kobieta w historii zjechać na nartach z K2, drugiego co do wysokości szczytu Ziemi (8611 m n.p.m.)

Życie to góry

Pierwszą wielką wyprawę odbyła w 2014 r., kilka miesięcy po tym, jak w polskich górach zginął jej brat, też wielbiciel skialpinizmu. Cała rodzina to miłośnicy gór. Ojciec, który zmarł z powodu choroby nowotworowej, był skialpinistą oraz ratownikiem TOPR. Mama jest przewodniczką tatrzańską.

– Po śmierci brata nie miałam żadnego momentu zawahania co do własnej drogi życiowej. Wiem, że to ryzykowne porównanie, ale ja tamtą tragedię porównuję do wypadku samochodowego. One się zdarzają w naszym życiu. A dla mnie życie to góry. Tam czuję się najlepiej. Po śmierci brata czy taty od razu uciekałam w góry. To mój dom – mówi Anna Tybor.

W lipcu 2023 r. zdobyła szczyt Broad Peak (8051 m n.p.m.) bez dodatkowego tlenu, a następnie, jako pierwsza kobieta w historii, zjechała z niego na nartach. Ponad 3 tys. m w dół, aż do bazy (która jest już na morenie).

– Po podjęciu decyzji, że będę zdobywać ośmiotysięczniki, wiedziałam, że będę też z nich zjeżdżać. Ponieważ wywodzę się ze skialpinizmu, a ten prawdziwy właśnie na czymś takim polega. To jazda na nartach w warunkach ekstremalnych. Andrzej Bargiel, czyli pierwszy człowiek, który zjechał na nartach z K2, też wywodzi się ze skialpinizmu. On był zawodnikiem polskiej kadry skialpinizmu, kiedy spadała ta lawina, która wystraszyła MKOL. Jak wygląda taki zjazd? Głównie to są zjazdy przerywane. Dwa zakręty lub trzy i już trzeba się zatrzymać, bo brakuje tlenu – mówi Anna Tybor.

Tybor podkreśla, że w najwyższych górach działa bez dodatkowej butli z tlenem, a także bez pomocy Szerpów, tybetańskiego ludu zamieszkującego Himalaje. Szerpowie to wybitni zdobywcy gór i wspaniali pomocnicy na wyprawach.

Bez butli, czyli „czystość” stylu

– My, czyli ja i mój górski partner Francuz Tom Lafaille, sami zakładamy sobie obozy, nasze plecaki ważą 23 kg. Pomoc mamy zapewnioną tylko do bazy, a ona znajduje się na wysokości niższej niż 5 tys. m n.p.m. Czasem 4800, czasem 4200 m n.p.m. Ci, którzy wychodzą w górę z tlenem, czują się o wiele lepiej niż my. Dodatkowy tlen sprawia, że organizm reaguje tak, jakby był 2 tys. m niżej. Nie zdarzają się też odmrożenia, ponieważ krew krąży znacznie szybciej. A co daje pomoc Szerpów? Ludzie korzystający z niej mają lekkie plecaki, w środku tylko woda i kurtka. My musimy sobie sami wykopać platformę, przymocować namiot, żeby się nie zsunąć w nocy. Bywało czasami tak, że przychodziliśmy do obozu równocześnie – my i oni, czyli ludzie korzystający z tlenu i pomocy Szerpów. Oni wchodzili do gotowego namiotu, mieli już ugotowaną zupę. I to było np. o godzinie 14. A my do 19 kopaliśmy platformę, ustawialiśmy namiot, a następnie musieliśmy ugotować wodę, czyli stopić śnieg. A wiadomo, że maszynkę do tego mamy jak najmniejszą, żeby jeszcze weszła do plecaka – wyjaśnia Anna Tybor.

Mówi, że też od razu wiedziała – tak jak w przypadku zjeżdżania ze szczytów – że będzie wchodzić bez tlenu i pomocy Szerpów. Nie chodziło o koszty, tylko o „czystość” stylu.

Dodatkowy tlen sprawia, że organizm czuje się tak, jakby był 2 tys. m niżej”.

W lipcu tego roku Anna Tybor wróciła z wielkiej wyprawy na szczyty Dhaulagiri (8167 m n.p.m.) oraz Nanga Parbat (legendarna góra, 8126 m n.p.m.). Nie udało się zdobyć żadnego.

– Na Dhaulagiri na wysokości 6300 m n.p.m. już były bardzo trudne warunki, duże zagrożenie lawinowe, śnieg. Wszyscy zawrócili, również ci ze wspomaganiem tlenowym. Na Nanga Parbat zabrakło nam ok 70 m do szczytu, byliśmy już na wysokości wyższej niż 8 tys. m n.p.m. Już w strefie śmierci, która zaczyna się od 7900 m. n.p.m. Ilość wydychanego tlenu wynosi jedną trzecią tego, co wydychamy, będąc na poziomie morza. Niezwykle wzrasta ryzyko choroby wysokościowej, bardzo łatwo o niedotlenie, obrzęk płuc i obrzęk mózgu. Było strasznie zimno, mnóstwo śniegu i ciężka mgła. Mogliśmy nawet nie zobaczyć, czy jesteśmy na szczycie, czy nie. Mogło nam też zawiać ślady. To było zbyt duże ryzyko. Życie mamy tylko jedno – wyjaśnia Anna Tybor.

Na zdjęciu Anna Tybor, polska skialpinistka
Anna Tybor na razie odpuszcza Himalaje, skupia się na walce o kwalifikację olimpijską.

Kryzys finansowy

Wróciła z wyprawy w lipcu, zbliżała się sportowa jesień i zgrupowania kadry. Praca w biurze architektonicznym, nawet zdalna, odpadała. Nie było też zaproszeń na różne festiwale górskie, tak jak rok wcześniej, po zjechaniu z Broad Peak. Nie było zaproszeń, bo nie było sukcesu. A takie propozycje pozwalają załatać niejedną dziurę w budżecie.

– Dlatego ostatnio sprzątałam apartamenty w Chamonix. Żeby opłacić czynsz, móc coś zjeść – mówi Anna Tybor.

Trochę pieniędzy zostało też z poprzednich prac czy wypraw. Próbuje też pomóc rodzina.
Gdyby mieszkała w Polsce, byłoby pewnie łatwiej. We Francji Anna Tybor ma znakomite trasy, na których może szlifować umiejętności potrzebne w walce o kwalifikację olimpijską.

– Sezon 2024/25 jest bardzo ważny, ale kluczowa będzie połowa sezonu 2025/26, te miesiące tuż przed lutowymi igrzyskami – przewiduje Anna Tybor.

Odpocznie zatem od Himalajów i całego środowiska.

– To bardzo męski świat, nie wierzy się tam w kobiety. Trochę może na zasadzie tego żarciku, że nas niby bolą głowy codziennie na normalnych wysokościach, więc co dopiero w najwyższych górach… Ale my tam pokazujemy, że często jesteśmy silniejsze. I właśnie bardziej odporne na ból – kończy z uśmiechem Anna Tybor.

Na zdjęciu Anna Tybor, polska himalaistka i skialpinistka
Anna Tybor mówi, że nawet po śmierci brata w górach nie zawahała się, czy nadal chce uprawiać tak ryzykowny sport jak skialpinizm.
Fot. Anna Tybor

Główne wnioski

  1. Polska kadra skialpinistek wspierana jest tylko przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Prywatnych sponsorów nie ma, zawodniczki otrzymują stypendium wynoszące niewiele ponad tysiąc zł.
  2. Anna Tybor nie może już zarabiać jako architektka, ponieważ rozpoczyna treningi przed olimpijskim sezonem.
  3. Himalaizm z dodatkową butlą z tlenem to zupełnie inny rodzaj sportu niż himalaizm uprawiany bez wspomagania tlenem.