Dr Kosiniak i Mr Kamysz. Dwa (trudne) lata koalicyjnego ministra obrony narodowej z PSL
Święto Wojska Polskiego to dzień, w którym żołnierze mają czuć dumę. Przemówienia, podziękowania, defilada – to ich święto. To także drugie Święto Wojska Polskiego z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem u sterów resortu obrony. Co zmieniło się przez ten czas w siłach zbrojnych i co jeszcze nas czeka?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jaki jest bilans dwóch lat rządów Władysława Kosiniaka-Kamysza w Ministerstwie Obrony Narodowej.
- Naco – zdaniem ekspertów – szef MON powinien położyć większy nacisk.
- Co w MON należałoby zrobić lepiej i jakie obszary wymagają zwiększenia uwagi.
12 grudnia 2023 r. Władysław Kosiniak-Kamysz objął stanowisko szefa resortu obrony. W inauguracyjnym przemówieniu mówił, że bezpieczeństwo Polski chce opierać na trzech filarach: wspólnocie pomimo różnic, obecności w sojuszach oraz silnej, dobrze wyposażonej i sprawnie zarządzanej armii.
Co udało się z tego zrealizować wicepremierowi? Kosiniak-Kamysz utrzymywał przede wszystkim dobre relacje z Andrzejem Dudą. Obyło się bez tarć na linii zwierzchnik sił zbrojnych – minister obrony. Dla premiera Donalda Tuska, który w tym zakresie nie miał w przeszłości łatwej sytuacji, musiała to być wartość dodana.
Z tego względu pozycja Kosiniaka-Kamysza jako wicepremiera ani przez chwilę nie była zagrożona podczas niedawnej rekonstrukcji rządu. Prędzej z resortem pożegna się wiceminister Cezary Tomczyk niż lider najważniejszego i najstabilniejszego obecnie koalicjanta Tuska.
W lutym do Polski przyleciał sekretarz obrony USA w administracji Donalda Trumpa, Pete Hegseth. Podjął go właśnie Kosiniak-Kamysz. Rozmówcy XYZ zbliżeni do MON sugerowali wówczas, że atutem ministra może być jego konserwatywność, bliska obecnemu środowisku prezydenta USA.
Dopóki Polska kupuje z USA uzbrojenie – a kupuje go bardzo dużo – względnie koncyliacyjny szef MON może być dodatkowym atutem premiera w trudnych relacjach z Waszyngtonem. Pewną wspólnotowość udało mu się więc wypracować.
Tym bardziej, że stać go było na gesty zarówno wobec koalicjantów, jak i politycznych przeciwników. Awizowany przez Onet awans generalski dla syna gen. Mieczysława Bieńka czy brata byłego ministra sprawiedliwości był ukłonem w stronę pierwszych. Z kolei na czele Military Defence Fund stanął Adam Zawistowski – człowiek bliższy co prawda PO, ale jednocześnie zięć Andrzeja Dudy.
Pokazuje to, że Kosiniak-Kamysz stał się wytrawnym politykiem, potrafiącym lawirować między politycznymi meandrami i zakosami. I że – jak na lidera PSL przystało – nie zapomina o swoich ludziach. Potrafi być niczym książkowy dr Jekyll – łagodny i koncyliacyjny – ale też przebiegły i zdolny do ostrej reakcji jak jego mroczne alter ego, pan Hyde.
Jego najbliżsi współpracownicy to wiceminister Paweł Bejda, odpowiedzialny za modernizację armii i negocjujący olbrzymie kontrakty, oraz pnący się w górę Maciej Samsonowicz z Pomorza – doradca i szara eminencja resortu, aktywnie działający w obszarze infrastruktury, a zarazem utrzymujący dobre relacje z Markiem Biernackim, szefem Komisji Służb Specjalnych.
Sojusze – jak dziś wygląda nasza siła w UE i NATO
Jak zatem wygląda nasza pozycja w sojuszach – drugim z filarów wskazanych przez Kosiniaka-Kamysza? O to zapytaliśmy Marka Świerczyńskiego, analityka bezpieczeństwa z „Polityki Insight”, od lat zajmującego się tematyką militarną.
Ekspert podkreśla, że obecny minister obrony w dużej mierze kontynuował politykę poprzednika. Nie dostrzega jednak ani wyraźnej zmiany na plus, ani na minus.
– Po prostu jest, jak jest. Nasze położenie geograficzne sprawia, że jesteśmy w centrum zainteresowania Europy, ale to trochę za mało – mówi Marek Świerczyński.
Wskazuje kilka przykładów. Po pierwsze – od lat nie udaje się rozwiązać problemu europejskich, wojskowych rurociągów paliwowych, które dziś kończą się w Europie Zachodniej i nie przekraczają linii Odry.
– Dlaczego nie choćby na linii Wisły? Na ten cel są dostępne środki unijne. Moglibyśmy wspólnie z krajami bałtyckimi rozbudować ten system. Co się stało, że mimo kilku „aktów strzelistych” o współpracy UE–NATO wciąż nie zrobiono nic? – pyta ekspert.
Po drugie – Polska nie obsadziła żadnego istotnego stanowiska w strukturach NATO. Zastępczynią sekretarza generalnego Sojuszu jest obecnie przedstawicielka Macedonii Północnej, wcześniej był nim Rumun.
– Albo nie umiemy skutecznie lobbować, albo nie mamy dobrych kandydatów. A przecież mamy kilku trzygwiazdkowych generałów. „Mamy” też Eurokorpus z gen. Błazeuszem na czele, ale ten zszedł z dyżuru Sił Odpowiedzi NATO – punktuje dalej analityk.
Dla porządku warto dodać, że gen. Błazeusz nie jest jedynym polskim oficerem w strukturach międzynarodowych. Gen. bryg. Cezary Róg pełni funkcję asystenta Szefa Sztabu ds. Rozpoznania w Naczelnym Dowództwie Sił Sojuszniczych w Europie (SHAPE), a gen. Mirosław Polakow objął w sierpniu 2025 r. stanowisko zastępcy szefa sztabu Sojuszniczego Dowództwa Operacyjnego (Allied Command Operations) w Belgii.
Po trzecie – rosnące wydatki obronne i zwiększająca się siła militarna Polski nie przekładają się na realną sprawczość.
– Utrzymujemy kontyngenty w Rumunii i na Łotwie, ale niewiele z tego wynika. Nie widać, byśmy podejmowali aktywną rolę lidera wschodniej flanki NATO – mówi Marek Świerczyński.
Utrzymujemy, jak przytomnie zauważa, kontyngenty w Rumunii i na Łotwie. Tyle, że niewiele z tej obecności wynika. Nie widać, jak mówi, abyśmy podejmowali aktywną rolę lidera wschodniej flanki. A to widać choćby po organizacji wspólnych ćwiczeń na dużą skalę czy – przede wszystkim – w wynikach sprzedaży krajowego sprzętu wojskowego. A my sprzedać naszego militarnego know-how nie potrafimy.
Jak dodaje, widać to choćby po organizacji dużych wspólnych ćwiczeń czy – przede wszystkim – po wynikach sprzedaży krajowego sprzętu wojskowego. Polska nie potrafi skutecznie eksportować swojego militarnego know-how. Chlubnym wyjątkiem są wyrzutnie Piorun i trotyl z bydgoskiego NITRO-Chemu. Tymczasem transportery Rosomak, armatohaubice Krab czy bojowe wozy piechoty Borsuk, sprawdzone na Ukrainie, mogłyby być hitem w zbrojącej się Europie – ale nie są.
– Czy nie można było obecności w Rumunii obudować umowami na zakup naszego sprzętu? Lubimy nazywać się liderem, ale zasada liderowania jest taka, że ktoś za liderem idzie. Kto dziś idzie za nami? Robimy za mało, mówiąc zbyt dużo – podsumowuje Świerczyński.
Aby plusy nie przysłoniły minusów
W kontekście Święta Wojska Polskiego poprosiliśmy o ocenę dorobku ministra byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisława Kozieja.
Generał unikał ostrej personalnej krytyki, wskazując raczej na plusy i minusy obecnego kierownictwa MON. Za największy atut uznał mniejszą, wyłącznie propagandową obecność ministra i polityków na tle wojska.
– Skończyło się nachalne wykorzystywanie armii do celów partyjnych – podkreślił Stanisław Koziej.
W wojsku – czy szerzej: w obszarze bezpieczeństwa narodowego – dzieje się sporo. Widać postępy w modernizacji, pozyskiwaniu nowego uzbrojenia i konkretyzowaniu umów. Jednak, jak zauważa generał, cytując Misia Stanisława Bareji, „rozchodzi się o to, aby plusy nie przysłoniły minusów”.
Na pierwszym miejscu wśród minusów wymienia zastój w kwestii „fundamentów strategicznych” – brak nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego i niejawnej Polityczno-Strategicznej Dyrektywy Obronnej. Dyrektywa ta jest dokumentem wykonawczym, określającym konkretne zadania struktur państwa w razie zagrożenia lub wojny. Bez niej trudno ocenić, czy podejmowane działania odpowiadają priorytetom strategicznym.
Koziej chwali natomiast pozytywne nastawienie MON do rozwoju nowoczesnych technologii. Wysoko ocenia pracę gen. Molendy, dowódcy Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni, wskazując, że działania obejmują zarówno aspekty defensywne, jak i ofensywne. W ramach tej formacji funkcjonuje też obszar związany ze sztuczną inteligencją – i, jak zaznacza generał, jest to właściwy kierunek. Podkreśla przy tym, że rozwój w tej dziedzinie nie wymaga tak ogromnych nakładów finansowych jak zakupy uzbrojenia, lecz odpowiedniego zaplecza ludzkiego, intelektualnego i organizacyjnego.
Drony, obrona przeciwlotnicza – tu brakuje konkretów
Jak mówi były szef BBN, drugim ważnym filarem sił zbrojnych są dziś bezzałogowce. I choć deklaratywnie „jest dobrze”, to w praktyce gorzej wygląda szkolenie oraz dostarczanie dronów do armii.
– W tej „rewolucji dronowej” jesteśmy nieco z tyłu względem miejsca, w którym powinniśmy być. Powszechne szkolenie żołnierzy z obsługi dronów – zarówno w zakresie ich użycia, jak i obrony przeciwdronowej – powinno być już wdrożone. Obrona przeciwdronowa musi stać się kolejnym poziomem obrony powietrznej. W wojsku i resorcie jest świadomość wagi tego zagadnienia, ale praktyka nie postępuje dostatecznie szybko. Nie zgadzam się też z opinią gen. Kukuły, że drony nie są game changerem. Na poziomie taktycznym w wojskach lądowych już nim są – podkreśla Koziej.
Zapowiedziano powstanie wojsk dronowych, co generał ocenia pozytywnie. Przypomina jednak, że drony muszą być nie tylko w wyspecjalizowanych formacjach do zmasowanego użycia, lecz także w wyposażeniu wszystkich rodzajów wojsk, a w perspektywie – nawet każdego żołnierza (tzw. drony osobiste, „kieszonkowe”). Równolegle z rozwojem dronów powinna być rozbudowywana powszechna obrona przeciwdronowa, obejmująca wszystkie rodzaje wojsk i każdy szczebel dowodzenia.
Kolejnym obszarem, w którym – zdaniem Kozieja – prace mogłyby postępować szybciej, jest obrona powietrzna, przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. Za wolno rozwija się średnie „piętro” tego systemu, czyli program Narew.
– O ile w kwestii Patriotów, czyli najwyższego piętra, widać działania, a w najniższym segmencie (np. system Pilica) również coś się dzieje, o tyle niepokoi mnie cisza wokół piętra średniego – mówi generał.
Zmiana systemu dowodzenia – priorytet na przyszłość?
Następną kwestią jest reforma Systemu Kierowania i Dowodzenia (SKiD). Obecnie w Siłach Zbrojnych główną rolę pełnią dwa dowództwa: Operacyjne i Generalne. Jest też Sztab Generalny Wojska Polskiego, którego rola w obecnym układzie – zdaniem gen. Kozieja – nie jest do końca klarowna i wymaga zmian.
O potrzebie reformy SKiD mówiło się w kręgach politycznych od dawna. Wspominał o niej m.in. prezydent Andrzej Duda, jednak w ostatnich miesiącach temat ucichł.
Generał argumentuje, że skoro zmierzamy do budowy 300-tysięcznej armii, warto rozważyć powrót do odrębnych dowództw poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. W takim układzie konieczne byłyby zmiany dotyczące Dowództwa Generalnego i Dowództwa Operacyjnego.
– Pojawił się pomysł ich połączenia i utworzenia Dowództwa Połączonych Rodzajów Sił Zbrojnych. Zgadzam się z tym rozwiązaniem, jeśli faktycznie wrócimy do koncepcji odrębnych dowództw – mówi Koziej.
W tej wizji szef Sztabu Generalnego nie byłby dowódcą całych sił zbrojnych. Funkcję tę pełniłby Dowódca Połączonych Rodzajów Sił Zbrojnych – zarówno w czasie pokoju, jak i w czasie wojny (jako przewidziany w Konstytucji Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych). Z kolei szef Sztabu Generalnego, jako najwyższy rangą wojskowy, stałby się strategicznym organem pomocniczym Prezydenta, Premiera i ministra obrony, pełniąc de facto funkcję Szefa Obrony Państwa. Zapewniałoby to ciągłość dowodzenia strategicznego i profesjonalne kierowanie przygotowaniami obronnymi oraz obroną państwa w razie wojny.
Rezerwy – problem „od zawsze”
W opinii Kozieja jednym z najważniejszych priorytetów transformacji organizacyjnej jest zapewnienie odpowiednich rezerw dla Sił Zbrojnych RP. Ich stan w Polsce od dekad jest opłakany. W mediach wielokrotnie opisywano problemy rezerwistów z wyposażeniem i umundurowaniem – od przestarzałego sprzętu po brudne mundury czy buty z zapleśniałymi wkładkami.
Generał podkreśla, że obecnie władze nie planują powrotu do poboru, co – jego zdaniem – jest słuszne, o ile Polska pozostaje w NATO. Dotychczasowy model armii opartej na służbie dobrowolnej, zawodowej, zasadniczej i rezerwowej uważa za właściwy.
Jednocześnie apeluje o wyraźne zwiększenie zachęt do służby wojskowej – zarówno dla obywateli, jak i dla pracodawców. Postuluje także utworzenie całych formacji rezerwowych – dywizji i brygad – które w czasie pokoju pełniłyby funkcję centrów szkolenia, doskonalenia i ćwiczeń rezerw, a w razie zagrożenia lub wojny byłyby rozwijane w jednostki gotowe do wsparcia wojsk czynnych.
Na zakończenie Koziej wskazuje trzy najważniejsze wyzwania stojące obecnie przed polską armią: powszechne wykorzystanie dronów, korekta systemu SKiD oraz odbudowa potencjału rezerw.
– Tu oczekiwałbym wyraźnego postępu w najbliższych latach – podsumowuje gen. Koziej.
Homeopatyczna modernizacja?
Ostatnim obszarem jest modernizacja armii. Mogłoby się wydawać, że tu sytuacja powinna wyglądać najlepiej. Diabeł jednak tkwi w szczegółach – a o tym, że polski przemysł zbrojeniowy nie jest mistrzem eksportu, pisaliśmy już wcześniej.
Kosiniak-Kamysz w wielu kwestiach kontynuuje politykę Mariusza Błaszczaka. Pojawia się więc kilka pytań: czy naprawdę potrzebujemy aż 96 śmigłowców Apache? Co z przeciągającym się w nieskończoność programem „Orka”, dotyczącym nowych okrętów podwodnych? I co z operacją „Szpej”, która miała przynieść znaczące zakupy umundurowania, wyposażenia osobistego i sprzętu dla żołnierzy?
Plany Błaszczaka były ambitne, momentami wręcz nierealne. Chciał zamówić 500 wyrzutni HIMARS – liczbę absurdalną, bo tyle nie mają nawet siły zbrojne USA. Wciąż opóźnia się również pozyskanie 36 samolotów bojowych FA-50 w wersji PL z Korei Południowej. Obecny MON nie patrzy na ten zakup przychylnie.
Kontrowersje budzi także kwestia śmigłowców Apache. Wielka Brytania, znacznie bogatsza od Polski, ma ich dwa razy mniej. Tymczasem otwarte pozostają pytania o uzbrojenie, załogi, obsługę techniczną i infrastrukturę. Z informacji uzyskanych w resorcie wynika jednak, że rozważany jest scenariusz, w którym liczba Apache’y zostanie zmniejszona, a w ramach kontraktu do Polski trafi kilkanaście lub kilkadziesiąt śmigłowców transportowych Chinook.
Warto przy tym zauważyć, że za kadencji Kosiniaka-Kamysza MON mocniej rozwija program „Tarcza Wschód” – system umocnień na granicy z Białorusią oraz na północy, od strony obwodu królewieckiego. To również pochłania znaczne środki. W tym celu zakupiono dwie specjalistyczne maszyny UBM (Ultimate Building Machine) do wznoszenia modułowych, odpornych na warunki atmosferyczne konstrukcji – m.in. hangarów, garaży i magazynów.
MON ma dalekosiężną wizję rozwoju infrastruktury. Planowane jest m.in. dofinansowanie budowy Drogi Czerwonej w Gdyni, która ma odciążyć strategiczny port przeładunkowy. Inwestycji wymagać będzie również budowa umocnień na granicy północnej. W kilkudziesięciu miastach mają powstać „huby” logistyczne do składowania materiałów niezbędnych do fortyfikowania pasa nadgranicznego.
Jak radzi sobie minister obrony z PSL? „To skomplikowane”
Dwulecie Władysława Kosiniaka-Kamysza w MON trudno jednoznacznie ocenić. Z jednej strony widać, że do swojej misji podchodzi poważnie, ucząc się skomplikowanej materii obrony narodowej. Nie jest wolny od błędów, ale jak dotąd obyło się bez poważnych wpadek – zarówno wizerunkowych, jak i merytorycznych.
Na plus można zapisać sprawną komunikację medialną resortu. Tam, gdzie jest potrzeba, pojawiają się żołnierze: przy usuwaniu skutków powodzi, w akcjach poszukiwawczych (z użyciem drona Bayraktar), przy ochronie granicy. Trzeba jednak pamiętać, że takie działania odciągają armię od podstawowych zadań, takich jak szkolenia czy ćwiczenia.
Minister stara się wsłuchiwać w potrzeby żołnierzy. Do MON trafił starszy chorąży sztabowy Paweł „Naval” Mateńczuk, pełnomocnik ds. warunków służby wojskowej. Wpłynął już m.in. na zmiany w przepisach mundurowych (buty) i Regulaminie Ogólnym (możliwość posiadania zarostu), a obecnie pracuje nad reformą systemu opiniowania służbowego i ocen w rocznym egzaminie z WF. Pozostaje pytanie, czy uda mu się przejść przez ministerialną biurokrację.
Mimo tych działań opinie żołnierzy o szefie MON są skrajne – od umiarkowanie pozytywnych po zdecydowanie krytyczne.
– Twardo walczy o miano najgorszego ministra obrony w XXI w. Jeszcze przed nim Klich, ale tylko odrobinę – mówi wysoki rangą oficer wojsk lądowych.
Zarzuca Kosiniakowi-Kamyszowi, że interesuje się wszystkim poza własnym resortem, delegując większość decyzji zastępcom. W przeciwieństwie do Mariusza Błaszczaka, który stosował mikrozarządzanie i sam podejmował kluczowe decyzje. Co więcej – obecny minister nie rozpoczął żadnych nowych programów modernizacyjnych, a jedynie kontynuuje projekty odziedziczone po poprzedniku.
Można jednak zauważyć, że podpisywane dziś umowy to w większości dokumenty konkretne, wykonawcze, a nie – jak za Błaszczaka – pozbawione mocy formalnej umowy ramowe.
Pytanie, jakie duże projekty modernizacyjne zostaną po Kosiniaku-Kamyszu, wciąż pozostaje otwarte. Odpowiedź „żadne” jest kusząca, ale należy pamiętać, że budżet MON na lata został mocno obciążony przez umowy zawarte przez Błaszczaka. To on rozpoczął rozmowy o zakupie F-35, Apache, czołgów Abrams, wyrzutni HIMARS, a także podpisał koreańskie kontrakty na czołgi K2, wyrzutnie K239 Chunmoo, armatohaubice Krab oraz myśliwce FA-50. Te ostatnie dla obecnego kierownictwa MON są jednak bardziej problemem niż szansą na nowe otwarcie w siłach zbrojnych.
Jako minister Władysław Kosiniak-Kamysz konsekwentnie zabiega o zwiększenie nakładów na wojsko. W tym jednak zakresie musi działać w realiach wyznaczanych przez resort finansów, który decyduje o podziale środków w skali całego państwa. A potrzeby dotyczą nie tylko armii.
Biorąc pod uwagę warunki, w jakich przyszło mu pracować, można uznać, że radzi sobie na stanowisku nieźle. Kieruje jednym z najtrudniejszych resortów, w którym potknęli się znacznie bardziej doświadczeni politycy. Dodatkowo robi to w wyjątkowo wymagających realiach „okołowojennych”. Premier i Szef Sztabu Generalnego regularnie przestrzegają przed możliwością konfliktu, różniąc się jedynie co do terminu jego wybuchu. Kosiniak-Kamysz jak dotąd unika spektakularnych katastrof.
To, jak zostanie zapamiętany, zależy w dużej mierze od niego samego. Czy będzie postrzegany jak Bogdan Klich – minister cięć wydatków i likwidacji jednostek wojskowych? Notabene powszechnie uznawany przez żołnierzy za najgorszego szefa MON w III RP? Czy raczej jak Jerzy Szmajdziński, mniej pamiętany, ale uchodzący za modernizatora.
Główne wnioski
- Święto Wojska Polskiego z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem u sterów MON skłania do podsumowania jego dwóch lat w resorcie. Gen. Stanisław Koziej wskazuje, że MON musi działać bardziej zdecydowanie w trzech kluczowych obszarach: reformie systemu kierowania i dowodzenia, wdrażaniu technologii dronowych oraz odbudowie rezerw.
- Marek Świerczyński z „Polityki Insight” negatywnie ocenia aktywność MON na arenie międzynarodowej pod rządami Kosiniaka-Kamysza.
- Minister kieruje wyjątkowo trudnym resortem w skomplikowanych warunkach geopolitycznych i wewnętrznych, unikając jednak poważnych kryzysów wizerunkowych i organizacyjnych.