Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura

Etno na scenie, regio w sneakersach, czyli dlaczego Danuta Stenka mówi po kaszubsku

W czasach globalizacji, gdy te same sklepy, restauracje, a nawet zwyczaje stają się mainstreamem niezależnie od szerokości geograficznej, to regionalizmy – lokalne języki, dialekty, gwary, ale też tradycje – pozwalają wyróżnić się z jednolitego tła. Śląska godka, podhalańska gwara czy język kaszubski wkraczają na scenę. I nie są tylko folklorystycznym bibelotem, ale pełnoprawnym bohaterem. Widzimy to dziś w teatrach od morza do Tatr.

Scena ze spektaklu "Wòlô bòskô", reż. Jarosław Kilian, 2024. Fot. Krzysztof Bieliński (materiały prasowe Teatr Wielki – Opera Narodowa)

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego Danuta Stenka musiała się nauczyć mówić po kaszubsku, skąd się wziął hejt internetowy na startujący w krajowych eliminacjach eurowizyjnych duet Sw@da i Niczos oraz dlaczego zmieniono tytuł dramatu noblisty.
  2. Gdzie na świecie można obejrzeć sztuki grane w lokalnych językach.
  3. Dlaczego warto obejrzeć sztukę "Tkocze".

Moda na regionalizmy w polskiej kulturze to odbicie skierowania wzroku opinii publicznej, artystów czy pisarzy w stronę ludowości, tej chłopomanii XXI wieku, przyznawania się do wiejskiej przeszłości swoich przodków, zwracania uwagi na korzenie. Widzimy to na księgarskich półkach, w muzeach i na scenach.

Scena ze spektaklu Tkocze
Scena ze spektaklu "Tkocze". Fot. Przemysław Jendroska

Ale to także próba zdefiniowania swojego miejsca w globalnym, wstrząsanym kryzysami świecie. To właśnie zdiagnozowaniu swojego znaczenia służy przywiązanie do tradycji lokalnych. I widać to nawet w „wielkim świecie”. Wystarczy wspomnieć Festival Interceltique de Lorient, który przyciąga ponad 800 tys. osób rocznie, a w jego trakcie mówi się i śpiewa m.in. po bretońsku – zarówno tradycyjne pieśni, jak i te powstałe współcześnie w tym języku. Co więcej, współczesne teatry w Galicji i Kraju Basków grają regularnie w języku regionu. Ruch teatralny Catalunya Teatre en Català rozwija własny kanon dramatyczny po katalońsku. Z kolei np. nowozelandzka Te Rēhia Theatre Company wystawia współczesne spektakle w języku maoryskim.

Między hałdą a elektroniką

Wróćmy do Polski. W ostatnim czasie także u nas sięganie po regionalne różnice i wprowadzanie ich do mainstreamu jest na czasie. Bo regionalizm to już nie wstyd. To strategia i to całkiem modna. Wystarczy spojrzeć na Śląsk. A tam „Tkocze” – czyli spektakl Teatru Śląskiego – zamiast kurczyć się w stereotyp, wywleka śląskość na scenę. Twórcy (reżyseria Maja Kleczewska, dramaturgia Grzegorz Niziołek) nie pytają „kaj je nasze myto” z pozycji ofiary, ale z tupetem artystów. Śląsk tu jest i święty, i śmieszny. I przeklinający, i tańczący. I „godający” (śląscy robotnicy), i mówiący (czyli fabrykanci). Życie między hałdą a elektroniką. Ale właśnie wszystkie te zmiany – włącznie z tytułem (w oryginale „Tkacze”) – i nowe tłumaczenie dramatu noblisty Gerharta Hauptmanna dobrze oddają napięcia, które towarzyszyły historii Górnego Śląska, i na których dziś bazują rozmaite resentymenty.

Scena ze spektaklu Tkocze
Scena ze spektaklu "Tkocze". Fot. Przemysław Jendroska

Dramat opowiadający o buncie robotników w Górach Sowich w XIX wieku w tym wypadku został wpisany w górnośląskie realia, ale zupełnie „bezczasowe” (znakomita scenografia Justyny Łagowskiej!). Dzieje się zawsze i wszędzie. Bo domaganie się „godnej pracy i godnej płacy” nie ma terminu ważności.

Scena ze spektaklu Tkocze
Scena ze spektaklu Tkocze. Fot. Przemysław Jendroska

Romeo i Julia po kaszubsku

Gdyby Romeo i Julia urodzili się nad Zbrzycą, a nie nad Tybrem, ich miłość pachniałaby mchem. Nie odbywałaby się też na balkonie Werony, ale na drewnianym ganku. A przekonać się o tym można w Teatrze Wielkim Operze Narodowej, gdzie pojawił się spektakl „Wòlô Bòskô” – kaszubska wariacja na temat najsłynniejszej szekspirowskiej historii miłosnej. Tyle że język tej tragedii zamienił się w kaszubskie westchnienie. A gdzieś w środku tej regionalnej symfonii Danuta Stenka – aktorka tak "wszechjęzykowa", że potrafiłaby zagrać nawet ciszą – tym razem przemawia kaszubszczyzną. I nic dziwnego: sama przecież z tego regionu pochodzi.

Scena ze spektaklu Wòlô bòskô, reż. Jarosław Kilian, 2024
Scena ze spektaklu "Wòlô bòskô", reż. Jarosław Kilian, 2024 Fot. Krzysztof Bieliński (materiały prasowe Teatr Wielki – Opera Narodowa)

To nie jest cepeliada w operowym kartonie. To świadome sięganie po regionalizm jako kod artystyczny, a nie tylko ozdobnik. To kaszubska reinterpretacja klasycznej tragedii – ułożona przez Damiana Wilmę (teksty i selekcja pieśni), skomponowana przez Łukasza Godylę i wyreżyserowana przez Jarosława Kiliana.

Całość wybrzmiewa jak requiem utkane z języka, melodii i światła. Nie idzie w ścieżkę folkloru rozumianego jako skansenowy zbiór motywów. Tworzy partyturę, która pulsuje napięciem między tradycją a nowoczesną wrażliwością. I to największy atut przedsięwzięcia.

Scena ze spektaklu Wòlô bòskô, reż. Jarosław Kilian, 2024
Scena ze spektaklu "Wòlô bòskô", reż. Jarosław Kilian, 2024. Fot. Krzysztof Bieliński (materiały prasowe Teatr Wielki – Opera Narodowa)

Śląska godka jako wehikuł historii i emocji? Proszę bardzo: „Mianujom mie Hanka” z katowickiego Teatr Korez. Monodram Grażyny Bułki napisany przez Alojzego Lyskę to lokalna opowieść uniwersalna – o kobiecie uwikłanej w XX-wieczną historię Górnego Śląska. Całość poprowadzona jest w gwarze.

Z kolei na Podhalu mamy „Wdowa po sołtysie”. Spektakl grany jest gwarą góralską, przez aktorów-amatorów z Białki Tatrzańskiej. Lekka komedia, gdzie język jest nie tylko środkiem, ale też bohaterem. Gościnnie grana m.in. w Teatrze Witkacego w Zakopanem.

I to nie są wcale odosobnione przypadki. W ostatnich latach języki regionalne i lokalne dialekty rozpychają się na scenach w całej Polsce.

Euro-Podlasie

Na drugim biegunie – i nie chodzi tylko o inny skrawek na mapie Polski, ale też obszar kultury – mamy Podlasie. I ono również mówi: „słychać mnie?”. I to jak! W ramach preselekcji do Eurowizji 2025 do walki stanęli tamtejsi reprezentanci Sw@da i Niczos z piosenką „Lusterka”, która brzmi jakby powstała na skrzyżowaniu remizy, folk-klubu i TikToka. To mieszanka elektroniki, śpiewu białego, ale przede wszystkim podlaskiej zadziorności. Nieprzypadkowo, bo to właśnie regiony, do niedawna milczące – obśmiane, zbanalizowane – dziś odzyskują głos. I mają coś do powiedzenia. Własnym językiem. Dosłownie. Choć zespół spotkał spory hejt – także za brak wierności regionalizmowi – to trzeba powiedzieć jedno: o podlaskim dialekcie wreszcie usłyszeli w całej Polsce.

Dagadana już dawno pokazała, że nie trzeba wybierać między regionalnym a nowoczesnym. Ich muzyka – łącząca elektronikę, jazz, śpiew tradycyjny i język ukraiński oraz polski – nie tylko zdobywa festiwale, ale też serca tych, którzy mają dość dźwiękowego plastiku. Bo Dagadana to taki bimber dla duszy – mocne, lokalne i domowej roboty. Ich koncerty to nie tylko muzyczne przeżycie, ale też kulturowy manifest obecności i wpraszania się lokalnych tradycji na wielkie estrady.

Tradycja to nie skansen, tylko fundament, na którym można zbudować wszystko. To już nie jest romantyzm chłopomanii ani PRL-owska Cepelia. To świadome budowanie tożsamości lokalnej w globalnym kontekście. Artyści, muzycy i twórcy teatru wiedzą, że nie można dziś opowiadać świata z poziomu samej Warszawy, Berlina czy Paryża. Bo prawda często leży też w Przeworsku czy Kole – i tylko trzeba umieć jej posłuchać i zobaczyć. A więc słuchają. I remiksują.

Główne wnioski

  1. Modę na regionalizmy w polskiej kulturze można widzieć jako odbicie skierowania wzroku opinii publicznej, artystów czy pisarzy w stronę ludowości, chłopomanii XXI wieku, przyznawania się do wiejskiej przeszłości swoich przodków, zwracania uwagi na korzenie.
  2. To zjawisko, które pojawia się nie tylko w Polsce. Wystarczy wspomnieć Festival Interceltique de Lorient, który przyciąga ponad 800 tys. osób rocznie, a w jego trakcie mówi się i śpiewa m.in. po bretońsku – zarówno tradycyjne pieśni, jak i te powstałe współcześnie w tym języku. Co więcej, współczesne teatry w Galicji i Kraju Basków grają regularnie w języku regionu – nie jako egzotyka, ale codzienność. Ruch teatralny Catalunya Teatre en Català rozwija własny kanon dramatyczny po katalońsku. Z kolei np. nowozelandzka Te Rēhia Theatre Company wystawia współczesne spektakle w języku maoryskim.
  3. Moda na etno i regio pojawia się na poważnych scenach teatralnych, ale także w kulturze popularnej, czego dowodem są sukcesy np. duetu Sw@da i Niczos.