Jak nazywać bezmięsne mięso? Roślinne zamienniki na cenzurowanym
Napięcie między producentami mięsa a dostawcami roślinnych zamienników trwa od lat. Pierwsi nie życzą sobie, żeby nazwami kojarzonymi z mięsem określano produkty, które go nie zawierają, bo to „podróbki”. Drudzy zapewniają, że nie łamią prawa i celowo odwołują się do tradycyjnych wzorców. Co na to sami zainteresowani – prawniczka i językoznawczyni?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Na czym polega nieformalny spór między branżą mięsną a przedstawicielami sektora roślinnych zamienników mięsa.
- Jak legalnie można nazywać produkty na bazie roślinnych zamienników mięsa.
- Czego oczekują od rządzących przedstawiciele obu segmentów.
Wartość rynku żywności roślinnej w Polsce wynosi 1,08 mld zł, a roślinne zamienniki nabiału to ponad połowa tej kategorii – wynika z raportu Polskiego Związku Producentów Żywności Roślinnej „Branża Żywności Roślinnej w Polsce 2024”. Z kolei konsumencki rynek mięsa i produktów mięsnych w Polsce osiągnął wartość prawie 50 mld zł w 2022 r. – informuje w raporcie PwC.
Branża mięsna kontra roślinne zamienniki
Mimo że branża mięsna i producenci roślinnych zamienników mięsa wytwarzają produkty z dwóch różnych światów, to jednak od lat bardzo mocno łączy ich spór związany z nomenklaturą. Przedstawicieli branży mięsnej drażni nazywanie roślinnych produktów: roślinnym kurczakiem, kotletem sojowym czy bezmięsnym salami. „Niech nazywają uczciwie swoje produkty np. paćka z soczewicy” – usłyszałam w kuluarowych rozmowach od osoby związanej ze środowiskiem producentów mięsa.
4 grudnia 2024 r. do Czesława Siekierskiego, Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, trafiło pismo sygnowane przez 18 organizacji branżowych, reprezentujących producentów mięsa i miodu, w którym apelują do rządu o podjęcie działań w kwestii wprowadzenia ochrony określeń tradycyjnie stosowanych dla produktów pochodzenia zwierzęcego.
– Stoimy na stanowisku, że jedynym skutecznym kierunkiem zmian w przepisach jest wprowadzenie przez organy UE horyzontalnych regulacji. Powinny one definiować terminy takie jak mięso, produkty spożywcze z nieprzetworzonego mięsa, nazwy zawodów branży mięsnej, nazwy zwierząt, ich elementy anatomiczne, jaja, ryby i miód. Dodatkowo państwom członkowskim należy umożliwić na poziomie krajowym poszerzenie i doprecyzowanie listy określeń chronionych, które tradycyjnie odnoszą się do produktów z danej kategorii np. produktów mięsnych. Dalsze procedowanie poszczególnych krajów będzie odpowiedzią na to, czy zmiany przepisów są potrzebne – czytamy w dokumencie skierowanym do MRiRW.
Rzecznik prasowy MRiRW poinformował naszą redakcję – „uprzejmie informujemy, że pismo otrzymane z Biura Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP jest obecnie analizowane”.
Czy bezmięsne mięso to …mięso?
W całej Unii Europejskiej mamy jasność co do tego, czym jest mleko, ser maślanka czy śmietana.
– Precyzuje to dokładnie rozporządzenie nr 1308/2013, które wymaga, by nazwy te były stosowane wyłącznie do produktów zawierających mleko, rozumiane jako zwykłą wydzielinę z wymion zwierząt. Zasadę tę potwierdził Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w głośnym wyroku ws. Tofu Town [wyrok w sprawie C-422/16 Verband Sozialer Wettbewerb eV/TofuTown GmbH – red.], w którym uznał, że nazwy te nie mogą być stosowane do oznaczania wyrobów wyłącznie roślinnego pochodzenia, nawet gdy nazwy te są uzupełnione wyjaśnieniem lub opisem wskazującym na roślinne pochodzenie danego produktu [np. „wegański ser” – red.]. W przepisach mamy to dokładnie określone, że jeśli chcemy produkt nazwać serem, to musi mieć w składzie mleko. Mamy nazwę legalną i koniec. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o produkty mięsne. „Mięso” jest nazwą prawną i konkretnie oznacza jadalne części zwierząt. I tylko wobec takiego produktu można użyć tej nazwy. Jednak już takie określenia jak „kotlet”, „stek”, „burger” czy „kiełbasa” to nazwy, których prawo ściśle nie reguluje. Dlatego nie jest nielegalne nazwanie kotleta z soi „kotletem sojowym”. Dzięki temu producent może przekazać konsumentowi, w jakim kontekście może spożywać dany produkt [np. z ziemniakami i surówką zamiast tradycyjnego schabowego – red.]. Rodzi to jednak konflikt między branżą mięsną a branżą roślinnych zamienników – mówi Agnieszka Szymecka-Wesołowska, wspólniczka i współzałożycielka Centrum Prawa Żywnościowego i Produktowego Food-Law.
Niektóre państwa członkowskie UE np. Włochy czy Francja przyjęły krajowe regulacje ograniczające użycie „mięsnych” nazw dla produktów plant-based.
– To kraje niezwykle przywiązane do tradycji i nazywanie „kotletem” produktów bez mięsa, według tamtejszego prawa, jest sprzeczne z dziedzictwem gastronomicznym. Co jednak ważne – po ostatnim wyroku TSUE z 4 października 2024 r. – nie każda taka regulacja jest zgodna z prawem unijnym. Trybunał oceniał pod tym kątem francuską regulację i uznał, że jedyną możliwością wprowadzenia w tym zakresie restrykcji jest przyjęcie konkretnych definicji prawnych, które jasno określałyby cechy, jakie powinien posiadać produkt, by nadać mu określoną nazwą. Dekret francuski takich nazw – w ocenie Trybunału – nie wprowadzał, a jedynie ogólnie zakazywał używania zwyczajowych nazw stosowanych w branży garmażeryjnej czy wędliniarskiej do produktów z zawartością białka roślinnego w ilości wyższej niż określona w tej regulacji – dodaje Agnieszka Szymecka.
Co to oznacza dla firm produkujących roślinne zamienniki mięsa?
– Trybunał potwierdził, że dopóki na poziomie unijnym czy krajowym nie zostaną (prawidłowo) przyjęte nazwy dla konkretnych produktów (tj. nie będziemy mieć konkretnej definicji tego, co ma w sobie zawierać i jakie cechy posiadać produkt nazywany „kotletem” czy „burgerem”) należy w tej materii stosować ogólne przepisy dotyczące znakowania środków spożywczych, uregulowane w rozporządzeniu nr 1169/2011. Mowa tu o zasadach nadawania produktom spożywczym nazw, zakazie wprowadzania w błąd czy – w przypadku zastępowania typowych składników innymi – informowania o tym konsumentów na etykiecie – wylicza prawniczka.
W Polsce jakiś czas temu była podejmowana próba uregulowania takich nazw jak „szynka”, „wędlina”, „wędzonka” i „kiełbasa”. Projekt ten jednak nigdy nie przerodził się w obowiązujące przepisy, więc obecnie stosowanie tych nazw podlega pod ww. ogólne normy dotyczące znakowania.
Zdaniem eksperta
Jak nazywać roślinne zamienniki mięsa, by nie grzeszyć językowo
Niewątpliwie problem nazywania roślinnych zamienników mięsa będzie budził u językoznawcy mniejsze emocje niż u producentów wyrobów spożywczych. Zasadniczą sprawą w ocenie takich nazw jest to, że język żyje swoim życiem i źle znosi nadmiar regulacji, zwłaszcza w zakresie semantyki. Nikogo nie powinno zatem dziwić, że nie ma żadnych wytycznych Rady Języka Polskiego ani norm językoznawczych dotyczących takich nazw.
Skoro ludzie używają wegańskich czy wegetariańskich produktów spożywczych naśladujących mięso, nabiał albo w ogóle produktów z różnych względów nieprototypowych, odbiegających od przyjętych standardów, istnieje potrzeba ich nazwania. Nie jest to proste, zwłaszcza że nazwy te powinny być również atrakcyjne marketingowo. Oczywiście w polszczyźnie istnieją już od dawna modele nazewnicze, które mogą być zastosowane w odniesieniu do takich wyrobów. Mam tu na myśli np. złożenia z członem -podobny (czekoladopodobny, mięsopodobny) albo wyrażenia zawierające formułę à la (np. tofu à la kurczak). Można też zaproponować dla takiego produktu całkowicie nową nazwę, wykorzystując ogromny potencjał słowotwórczy języka polskiego (np. masmix – o połączeniu masła z margaryną, tofucznica – potrawa z tofu naśladująca jajecznicę).
Obok wskazanych sposobów konstruowania nazw istnieje również taki, w którym wyrób nieprototypowy, np. uzyskany w nieoczywisty sposób albo pozbawiony jakiegoś istotnego składnika, nazywa się połączeniem rzeczownika i jego określenia, przy czym rzeczownik sugeruje, że mamy do czynienia z produktem standardowym, a jego określenie wskazuje na nietypowość. Tego typu nazwy funkcjonują nie tylko w branży mięsnej (np. wegańskie kiełbaski, bezmięsny boczek, salami roślinne), lecz także w odniesieniu do innych produktów spożywczych: pieczywa (np. chleb bez mąki), deserów i słodyczy (lody bez jajek i mleka, miód sztuczny – czyli niepochodzący od pszczół). Stosunkowo łatwo zrozumieć, dlaczego właśnie taki model zyskał chyba największą popularność – zwraca się tu uwagę na to, że dany produkt niezależnie od swego składu czy pochodzenia pod wieloma względami przypomina oryginał – np. smakiem i innymi właściwościami sensorycznymi (wyglądem, zapachem, strukturą) oraz funkcją.
Warto też podkreślić, że omawiany model nazewniczy może w przyszłości wpłynąć na zmianę znaczenia rzeczowników, które występują w takich połączeniach. Na razie mięso jest powszechnie rozumiane – i definiowane w słownikach – jako produkt pochodzący od jadalnych zwierząt, a poszczególne potrawy czy wyroby mięsne (np. gulasz, pieczeń, kiełbasa) – jako wytworzone z surowca odzwierzęcego. Jeśli tendencja do stosowania tych wyrazów w nazwach produktów wegetariańskich czy wegańskich będzie się nasilała, niewykluczone, że z biegiem czasu cecha „pochodzenie od zwierząt” przestanie być dla nich istotna. Podobnych procesów było wiele w historii polszczyzny; ciągle zachodzą one zresztą na naszych oczach w odniesieniu do słów z rozmaitych kręgów tematycznych – np. w używanym dziś często wyrażeniu rodzina międzygatunkowa określenie międzygatunkowa dość znacznie modyfikuje standardowe znaczenie rzeczownika rodzina, który na razie oznacza przecież wspólnotę ludzką.
Sądzę, że – podobnie jak w przypadku rodziny międzygatunkowej – używanie bądź nieużywanie „mięsnych” nazw bezmięsnych produktów i potraw to kwestia światopoglądu i postawy wobec języka. Osoby o przekonaniach liberalnych nie dostrzegą tu zapewne żadnego problemu; zwolennicy bardziej konserwatywnego i restrykcyjnego podejścia raczej nie odniosą się do omawianych określeń pozytywnie. O tym, jak potoczą się dalsze losy tych nazw, ostatecznie przesądzą konsumenci, będący jednocześnie użytkownikami polszczyzny. Językoznawca nie jest właścicielem polszczyzny i dlatego nie powinien w ten proces ingerować – może jedynie z ciekawością go obserwować i opisywać.
Jak nazywać bezmięsne mięso?
Prawniczka Agnieszka Szymecka-Wesołowska przyznaje, że coraz częściej obserwuje w środowisku producentów produktów plant-based tendencję odcięcia się od mięsnego kontekstu i nazw.
– Producenci roślinnych zamienników mięsa coraz częściej chcą lokować te produkty w innej kategorii i pozycjonować się jako odrębny segment. Mamy tego zresztą wyraźny przejaw w propozycji definicji „żywności roślinnej” zaproponowanej przez Polski Związek Producentów Żywności w najnowszym raporcie z października 2024 r. „Branża żywności roślinnej w Polsce 2024 – dane, szanse i wyzwania”. O ochronę swoich interesów wystąpili ostatnio także przedstawiciele polskiej branży mięsnej, kierując do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi wniosek o podjęcie kwestii regulacji i ochrony określeń tradycyjnie stosowanych dla produktów pochodzenia zwierzęcego na poziomie unijnym w ramach zbliżającej się w polskiej prezydencji w Radzie Unii – wylicza Agnieszka Szymecka-Wesołowska.
Jednak przedstawiciele branży mięsnej są zgoła innego zdania…
– Nie nazywałbym produktów roślinnych zamiennikami, bardziej pasują mi tu sformułowania „podróbki” czy „imitacje”. Dlaczego? Produkty roślinne starają się naśladować nie tylko nazewnictwo, ale również wygląd i sposób podawania oraz wartości odżywcze produktów pochodzenia zwierzęcego. W sprawie nazewnictwa jestem przeciwnikiem używania nazw produktów mięsnych przez produkty roślinne, gdyż jest to wprowadzanie w błąd konsumenta, jak również wykorzystywanie dziedzictwa kulinarnego. Dlaczego wprowadzanie w błąd? To proste, konsument spodziewa się produktu nie tylko o podobnym smaku, ale i o podobnej wartości odżywczej, co często jest nieprawdą. Rozumiem, że podszywanie się pod produkty o uznanej marce, czy znane od wielu lat ułatwiają komunikację i ograniczają koszty wydane na marketing i szukanie własnej drogi. Na rynku jest miejsce dla wszystkich produktów, muszą one jednak być sprzedawane pod własną nazwą, reklamowane niezależnie i muszą zawierać przejrzyste informacje na temat ich składu i pochodzenia – wylicza Jacek Zarzecki, wiceprzewodniczący Polskiej Platformy Zrównoważonej Wołowiny.
Nie nazywałbym produktów roślinnych zamiennikami, bardziej pasują mi tu sformułowania „podróbki” czy „imitacje” – mówi Jacek Zarzecki, wiceprzewodniczący Polskiej Platformy Zrównoważonej Wołowiny.
Jacek Zarzecki ubolewa, że w prawie polskim nie ma przepisów w zakresie ochrony nazewnictwa produktów pochodzenia zwierzęcego.
– W grudniu ubiegłego roku Janusz Kowalski będący wówczas wiceministrem rolnictwa w czasie gdy resortem kierowała Anna Gembicka, przygotował przepisy krajowe w zakresie nazewnictwa. Niestety prace nad nimi są zawieszone, ale mamy nadzieję, że do nich wrócimy. Nie ma też ochrony nazw produktów mięsnych w przepisach unijnych, nad czym ubolewam. Szkoda, że nie możemy liczyć na taką ochronę jak sektor mleczarski, gdzie nie ma „mleka roślinnego”, a jest ewentualnie napój, bo nazwa mleko jest „zastrzeżona” dla produktu pochodzącego od zwierząt. Prawo unijne daje krajom członkowskim możliwość wprowadzania własnych krajowych przepisów chroniących nazwy. Jednak ostatni wyrok TSUE w sprawie nazewnictwa wskazuje ścieżkę, że najpierw trzeba stworzyć definicję produktu, a dopiero potem można go chronić. Problem nazewnictwa imitacji mięsa jest w całej UE, dlatego chcemy jego ochrony. Producenci roślinnych „podróbek” nie są zbyt twórczy. Wolą wykorzystywać gotowe i sprawdzone nazwy, znane konsumentom. Liczę jednak, że z równie wielkim zaangażowaniem, z jakim atakują sektor produkcji zwierzęcej, skupią się na wymyślaniu własnych niepowtarzalnych nazw. Tutaj im kibicuję – zapewnia Jacek Zarzecki.
Rafał Czech, członek zarządu BVTCHER, właściciela marki Bezmięsny, która produkuje m.in. wegańskie kotlety, bezmięsne parówki, szynkę, salami czy kabanosy, podkreśla, że orzeczenie TSUE jasno określiło warunki używania nazw tradycyjnie związanych z mięsem w produktach roślinnych, uzależniając taką możliwość wyraźnym oznaczeniem charakteru oferty.
Nasze produkty stanowią roślinną alternatywę, ale nawiązują do formy i smaku znanych z klasycznych dań mięsnych, co ułatwia konsumentom przejście na bardziej roślinne diety – mówi Rafał Czech, członek zarządu BVTCHER, właściciela marki Bezmięsny.
– Nasze produkty spełniają te kryteria, ponieważ używamy jednoznacznego określenia – „Bezmięsny”. Historia jedzenia mięsa w Polsce jest długa i zakorzeniona w naszej tradycji kulinarnej, gospodarce czy religii. Potrawy mięsne, takie jak kiełbasy, szynki czy pasztety są częścią narodowej historii kulinarnej przez co, dla wielu Polaków te nazwy przywołują konkretne wspomnienia smaków i form podania, a to sprawia, że są intuicyjne i łatwe do zrozumienia. Wskazywanie formy, zamiast wynajdywania całkowicie nowych nazw, ułatwia im poruszanie się po rynku. Wybierając nazwy takie jak „Bezmięsne Kiełbaski” czy „Bezmięsny Pasztet”, celowo odwołujemy się do tych tradycyjnych wzorców, aby jasno wskazać, jakich smaków i tekstur konsumenci mogą się spodziewać. Nasze produkty stanowią roślinną alternatywę, ale nawiązują do formy i smaku znanych z klasycznych dań mięsnych, co ułatwia konsumentom przejście na bardziej roślinne diety. Taki wybór nazw nie tylko wspiera komunikację, ale także podkreśla naszą dbałość o respektowanie tradycji w nowoczesnym i roślinnym wydaniu – nie wyprzemy się historii, ani nie wymażemy naszej kulinarnej tradycji, ale możemy ją wykorzystać po to, aby zmienić podejście do jedzenia oraz zwiększyć świadomość zdrowotną i ekologiczną. Dbałość o jasność komunikatu oraz nasze zaangażowanie w promowanie roślinnych alternatyw w sposób autentyczny i przejrzysty, chcieliśmy wyrazić też zmianą nazwy z „Bezmięsny mięsny” na „Bezmięsny” – dodaje Rafał Czech.
Zdaniem eksperta
Konsumentom nie zdarza się przypadkowo wybierać roślinnych produktów zamiast mięsnych
Kolejne instytucje podważają zasadność projektów dotyczących zakazu „mięsnego” nazewnictwa dla roślinnych alternatyw mięsa. Październikowy wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wskazał, że nazwy takie jak “kotlet”, “szynka”, czy “kiełbaska” mogą być wykorzystywane w nazewnictwie roślinnych produktów. W Polsce, Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi w odpowiedzi na poselską interpelację przesłaną przez posła Franciszka Sterczewskiego poinformowało o zawieszeniu prac nad projektem rozporządzenia o wprowadzeniu takiego zakazu w Polsce. Pod koniec ubiegłego roku próbował je przeforsować “dwutygodniowy” rząd z ówczesnym Ministrem Januszem Kowalski na czele.
W ostatnich dniach kilkanaście polskich podmiotów związanych z branżą mięsną przesłało list do Ministra Rolnictwa Czesława Siekierskiego sugerując, by uczynił kwestię zakazu nazewnictwa roślinnych alternatyw mięsa kwestią priorytetową dla nadchodzącej prezydencji Polski w Radzie UE. Badania opinii publicznej prowadzone w Polsce, jak i innych europejskich krajach potwierdzają, że konsumentom nie zdarza się mylić i przypadkowo wybierać roślinnych produktów zamiast mięsnych przy codziennych zakupach. Wspomniany wcześniej projekt rozporządzenia krytykowała także Polska Federacja Producentów Żywności, wskazując na bezzasadne ograniczenie konkurencyjności roślinnej żywności względem produktów odzwierzęcych. Ponadto, producenci żywności roślinnej aktywnie podkreślają roślinny skład wytwarzanych przez siebie kiełbasek, burgerów, czy wędlin, a odniesienie do tradycyjnych nazw ma na celu wskazanie sposobu wykorzystania danego produktu.
Prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej to szansa na podjęcie i rozwinięcie kwestii wskazanych w raporcie z Dialogu Strategicznego odnośnie do przyszłości żywności i unijnego rolnictwa. Te kwestie, obok fundamentalnych wątków związanych z bezpieczeństwem czy kryzysem klimatycznym, powinny przede wszystkim skupiać naszą uwagę w nadchodzącym półrocznym okresie, w którym Polska będzie przewodzić Radzie UE.
Główne wnioski
- Producenci mięsna i roślinnych zamienników mięsa wytwarzają produkty z dwóch różnych światów. Jednak od lat bardzo mocno łączy ich spór związany z nazywaniem produktów bezmięsnych.
- Mięso” jest nazwą prawną i konkretnie oznacza jadalne części zwierząt. I tylko wobec takiego produktu można użyć tej nazwy. Z kolei takie określenia jak „kotlet”, „stek”, „burger” czy „kiełbasa” to nazwy, których prawo ściśle nie reguluje. Dlatego nie jest nielegalne nazwanie kotleta z soi „kotletem sojowym”.
- 4 grudnia 2024 r. do Czesława Siekierskiego, Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, trafiło pismo sygnowane przez 18 organizacji branżowych, reprezentujących producentów mięsa i miodu, w którym apelują do rządu o podjęcie działań w kwestii wprowadzenia ochrony określeń tradycyjnie stosowanych dla produktów pochodzenia zwierzęcego. Pismo jest obecnie analizowane przez MRiRW.