Jak trenują najtwardsi zawodnicy w NBA i w czym pomaga im kultura organizacyjna rodem z korporacji
Owocowe czwartki, darmowe gadżety i coroczny wyjazd służbowy – tak w zatrudniających tysiące pracowników firmach buduje się lojalność i poczucie wspólnoty, bazując na podstawowych założeniach teorii nowoczesnego zarządzania. Choć w Miami Heat kulturę organizacyjną krzewi się w nieco inny sposób – karnymi rundkami wokół boiska lub wolontariatem w jadłodajniach dla bezdomnych, to zamysł jest dokładnie ten sam: skłonić pracowników do ciężkiej pracy na wspólny cel, czyli mistrzostwo NBA. Efekt tego nieszablonowego podejścia jest piorunujący.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak przez lata kształtowała się kultura organizacyjna Miami Heat, drużyny, która sieje postrach wśród zawodników NBA.
- Dlaczego włodarze zespołu zdecydowali się ją ujednolicić i jakie przynosi to korzyści w ujęciu operacyjnym i marketingowym.
- Co w dniu meczu na wyjeździe krok po kroku robią koszykarze występujący w barwach zespołu z Florydy.
Najciężej pracujący, najlepiej przygotowany, najbardziej profesjonalny, bezinteresowny, najtwardszy, najpodlejszy i najpaskudniejszy zespół w NBA – taki cytat, który po raz pierwszy pojawił się w opublikowanym prawie dekadę temu filmiku o nazwie “Heat Nation” można zobaczyć nie tylko na ścianach Kaseya Center, na której występują Miami Heat, ale również na ubraniach zawodników czy gadżetach dla kibiców.
Może dziwić, że drużyna używa tak mocnych słów jako opisu swojej tożsamości. Stoi jednak za tym bardzo ciekawa historia. Około dwudziestu lat temu, kiedy popularność zaczęły zyskiwać media społecznościowe i platformy video, zawodnicy NBA po raz pierwszy zaczęli kontrolować przekaz medialny: nie musieli udzielać wypowiedzi dziennikarzowi, który sam przygotuje tytuł i wstęp do artykułu, ale mogli samodzielnie nagrać wypowiedź i wrzucić ją do internetu. Dzięki temu chętniej zaczęli mówić o swojej codzienności.
Dość często poruszanym wątkiem był niezwykle wycieńczający rygor pracy w Miami Heat, którego nawet bardziej doświadczeni sportowcy nie byli w stanie wytrzymać. Shaquille O’Neal spędził w zespole z Florydy trzy lata i mimo że był niezwykle popularny i nawet zdobył z Heat mistrzostwo, to został wytransferowany do Phoenix Suns kilka godzin po treningu, na którym postawił się trenerowi (był nim wtedy znany z Los Angeles Lakers Pat Riley, który od 2008 r. jest prezydentem Heat), gdy ten kazał mu przebiec za karę kilka długości boiska. Takich przypadków było wiele, ale nauka płynęła z tego jedna: liczy się zespół, a nie gwiazdy. Kto nie chce ciężko pracować, ten się nie nadaje.
Sprytni pracownicy działu marketingu i kadr w Miami Heat zebrali najbardziej krytyczne komentarze wobec kultury organizacyjnej zespołu i przygotowali na ich podstawie wspomniany cytat, który stał się emblematem tak zwanej “Heat Culture”. Przez tzw. employer branding przekuli złą sławę w coś pozytywnego: zawodnicy lubią, gdy mówi się o ich ciężkiej pracy i trudach życia codziennego (“najlepiej przygotowany, najbardziej profesjonalny”), a kibice z dumą propagują zadziorność swoich idoli („najpodlejszy i najpaskudniejszy”), szczególnie, że idą za tym wyniki.
Każdego roku chłopaki z Florydy osiągają więcej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Znani są z tego, że ich gra wygląda niemrawo w sezonie zasadniczym, ale rozkwita w kluczowej fazie playoff, kiedy niezwykle ważną umiejętnością jest panowanie nad nerwami. W sezonie 2022/2023 Miami Heat stało się pierwszą drużyną od ponad dwóch dekad, która awansowała do playoffów z ostatniego możliwego ósmego miejsca w konferencji i dostała się do finałów NBA. W trzech z ostatnich pięciu sezonów udało jej się dostać do finałów konferencji wschodniej. W dwunastu z piętnastu ostatnich lat awansowała do fazy playoff (w całym XXI w. zakończyła rozgrywki na sezonie zasadniczym tylko sześć razy).
To wszystko z ludźmi, którzy na papierze zwykle wyglądali i nadal wyglądają raczej przeciętnie. Poza czasem panowania wielkiej trójki James-Wade-Bosh w latach 2010-2014 zawodnicy występujący dla Miami to podstarzali weterani, byłe gwiazdy i przede wszystkim nowicjusze, którym nikt inny nie dał szansy. Mowa tu o koszykarzach wybranych z dość dalekim numerem w drafcie lub w ogóle pominiętych w loterii i zmuszonych do gry w Europie czy mniejszych prywatnych ligach w USA. Każdego lata Heat organizuje otwarte treningi dla graczy z całego świata, marzących o występach w NBA.
Najbardziej pożądaną przez włodarzy Miami Heat cechą zawodnika jest pracowitość. Założenie jest takie, że jeśli jesteś skory poświęcić całe swoje życie celowi, jakim jest mistrzostwo NBA, to można z ciebie zrobić naprawdę dobrego zawodnika. Strażnikami tej zasady są Pat Riley, prezydent drużyny, Andy Elisbur, główny menadżer oraz Erik Spoelstra, trener. Każdy z nich pracuje w zespole z Florydy od wielu lat, pieczołowicie budując fundamenty “Heat Culture”, o której jest tak głośno.
Niestety media nie mają wstępu na zamknięte treningi Miami Heat w dni bez meczu, natomiast jest możliwość uzyskania dostępu do zawodników w dniu spotkania. To unikatowa szansa, by z bliska oglądać wpływ “Heat Culture” na pracę koszykarzy. Kilka dni temu miałem okazję spędzić w sumie ponad sześć godzin z drużyną Miami Heat przed, po i w trakcie potyczki z Toronto Raptors. Za kulisami spodziewaliśmy się większej intensywności niż w przypadku innych zespołów, do tego wielu mów motywacyjnych i pracy nad koncentracją. Oto co nas spotkało.
Dzień wieczornego meczu wyjazdowego koszykarzy Miami Heat
Zaczyna się standardowo: pobudka, prysznic i śniadanie. Potem wszyscy zawodnicy jadą na halę, by zaliczyć krótki trening rzutowy. Nic wymyślnego, rzuty z miejsca z wybranych przez trenerów pozycji, na przebudzenie i rozruszanie kości. Następnie powrót do hotelu, obiad i poobiednia drzemka (zalecana nawet tym, co nie lubią spać w dzień). Po przebudzeniu mała przekąska, czyli np. zdrowy batonik i kolejna podróż do obiektu, w którym odbędzie się mecz.
Dalsza sekwencja zdarzeń jest taka sama dla każdego zawodnika (wyjątki występują w przypadku specjalnych potrzeb, jak zimne okłady czy dodatkowe masaże na kontuzję), ale czas jej rozpoczęcia jest inny. Zazwyczaj drużyna podzielona jest kilka grup, z których każda w innym czasie zaczyna intensywniej przygotowywać się do meczu.
Najpierw masaż rozluźniający wszystkie mięśnie i stawy oraz skupiający się na częściach ciała, które w przeszłości były leczone i nadal okazyjnie sprawiają problemy. Potem w stroju treningowym przebieżka na parkiet i indywidualna sesja rzutowa z jednym z asystentów trenera. To najbardziej interesująca część przygotowania do meczu.
W jednym momencie mogą się odbywać maksymalnie cztery indywidualne sesje rzutowe. Do każdego zawodnika przyporządkowany jest jeden asystent trenera, specjalizujący się w rozwoju zawodników grających na jednej wybranej pozycji. W Miami Heat każdy z asystentów kiedyś był graczem NBA (m.in. Caron Butler, Wayne Ellington czy sympatyczny Chris Quinn, którego było nam dane poznać nieco bliżej) i zazwyczaj współpracuje z koszykarzami, którzy mają podobną do nich rolę na boisku.
Ćwiczenia zawsze zaczynają się około metr od kosza. Zawodnik bez odrywania się od ziemi ma rzucać do kosza “na czysto”, skupiając się przede wszystkim na technice rzutu i pracy nóg, nadgarstka i palców. Jeżeli występuje na pozycji gracza wysokiego, to potem może też poćwiczyć półhaki lub haki, a jeśli jest niższy, to dwutakty. Zazwyczaj, by przejść do następnej serii rzutów, konieczne jest 10 trafień z jednej z pięciu stron kosza: z naprzeciwka, z boków i pod kątem 45 stopni.
Potem są rzuty z półdystansu, najpierw z pozycji stałej po otrzymaniu piłki, następnie np. po obrocie tyłem do kosza w przypadku wyższych koszykarzy, a po jednym koźle czy zmianie kierunku dla niższych. Podobnie jest z rzutami trzypunktowymi: centrzy rzucają tylko z pozycji stałej po otrzymaniu piłki, a mali gracze oprócz tego odgrywają meczowe sceny, czyli np. biegną do rzutu po zasłonie lub robią kilka kozłów, zanim zaczną mierzyć do kosza.
Do tego na koniec dochodzi trening rzutów wolnych (konieczne jest 20 trafień) i powtórka z kozłowania. Zazwyczaj zaczyna się od powtarzalnych sekwencji, czyli zawodnik patrzy w dal i w kółko kozłuje np. dwa razy pod nogą, raz przed sobą i raz za sobą, a potem do tego dokładany jest ruch nóg i podania. Rozgrywający muszą też szybko reagować na komendy trenera, który krzyczy lub sygnalizuje, jaki rodzaj kozłowania i podania należy wykonać.
Każde z tych ćwiczeń u amatora wywołałoby potężną zadyszkę, ale z moich dotychczasowych doświadczeń jako akredytowanego przez NBA dziennikarza wynika, że na tle innych drużyn ligi przygotowania Heat do meczu wyglądają na wyjątkowo… lekkie. Założenie jest takie, że trenuje się w inne dni niż meczowy. W dniu spotkania konieczne jest tylko przygotowanie organizmu do wysiłku i umożliwienie koszykarzom pełnego wykorzystania umiejętności, które nabyli podczas jednej z wycieńczających sesji treningowych trenera Spoelstry.
Godzinę przed meczem zawodnicy na laptopach oglądają powtórkę zagrań przeciwnika, by wiedzieć, na co muszą się przygotować. Potem w szatni odbywa się narada taktyczna, po której zawodnicy wychodzą na parkiet na ostatnią część rozgrzewki, czyli klasyczne dwa rzędy (z prawej strony kosza ustawiają się w kolejce rzucający, a z lewej zbierający piłki).
Po meczu w dobrych lub złych nastrojach (w tym przypadku złych, bo wygrali gospodarze z Toronto) koszykarze udają się do szatni. Tam rozmawiają z trenerem (który następnie udaje się na spotkanie z dziennikarzami) i z mediami, a następnie okładają się lodem, biorą prysznic, mają masaż, po czym jedzą kolację i jadą do hotelu lub na lotnisko, by odbyć podróż do innego miasta i stanąć w szranki z kolejnym przeciwnikiem.
Spokój ducha
Ostatnie wyniki Miami Heat nie zachwycają. Drużyna gra wyjątkowo nierówno: potrafi pokonać dobrego przeciwnika, by dzień później dostać łomot od jednego z najsłabszych zespołów w lidze. Nikt jednak nie panikuje, bo ten schemat powtarza się od kilku lat. Zazwyczaj drużyna z Florydy ma niemrawy początek sezonu, po czym budzi się tuż przed playoffami. Zawsze z trudnych momentów udaje jej się wyjść zwycięsko, bo wierzy w swoje umiejętności i przygotowanie fizyczne oraz merytoryczne. Ta pewność wynika z realizacji zasad “Heat Culture”.
Największym obrońcą i kultywatorem kultury organizacyjnej Heat jest Erik Spoelstra. Prywatnie bardzo uprzejmy człowiek z poczuciem humory do pokoju mediowego po przegranej z Raptors wszedł niezwykle zawiedziony postawą swoich zawodników. Kiedy spytaliśmy, jaki jest największy problem defensywy jego podopiecznych w tym sezonie, wskazał przede wszystkim na brak wystarczającego zaangażowania. Powiedział, że żadne ustawienie taktyczne się nie sprawdzi, jeśli zawodnicy nie okażą woli walki.
Nieco odmieniony skład Heat względem poprzednich sezonów (nie tylko doszło kilku zawodników, ale też zmieniły się role, bo ofensywnym liderem jest teraz młody Tyler Herro, a nie doświadczony Jimmy Butler) jest może “najbardziej profesjonalny,, ale przed nim jeszcze długa droga, by stał się też “najpodlejszy i najpaskudniejszy”. Na to jeszcze przyjdzie czas, podłość i paskuda zaczną wychodzić wiosną, gdy coraz bliżej będą rozgrywki o tytuł mistrza NBA.
Główne wnioski
- Miami Heat skorzystało z krytycznych komentarzy by stworzyć unikatową kulturę organizacyjną, która jest atrakcyjna z perspektywy zawodników i kibiców.
- Zawodnicy drużyny z Florydy są znani z niezwykłej pracowitości, a ich podejście do treningów i przygotowania fizycznego przynosi korzyści w kluczowej fazie sezonu.
- Przedmeczowe rytuały koszykarzy Heat są pozbawione intensywności, bo zespół ciężko trenuje w dni bez spotkania z przeciwnikami.