Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Polityka Świat

Konserwatywna rewolucja Trumpa. Wolny rynek w nowym wydaniu, a handel globalny traci na znaczeniu

Tak jak pierwsze dojście Donalda Trumpa do władzy w 2017 r. można było jeszcze uznać za wypadek przy pracy, tak jego powrót to już wyraźna tendencja, a nawet gruntowny polityczny, a być może także ideowy, zwrot. Dlatego teraz trzeba pytać: Co wnosi „fenomen Trumpa” na amerykańską i światową scenę?

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakie zmiany systemowe przyniósł „konsensus z Waszyngtonu” oraz jego adaptacja w Polsce jako „plan Balcerowicza”.
  2. Dlaczego idea demokracji liberalnej zaczyna być podważana zarówno w USA, jak i w Europie, szczególnie w kontekście drugiej kadencji Donalda Trumpa.
  3. Jakie konsekwencje dla globalizacji i międzynarodowych relacji gospodarczych może mieć zwrot w kierunku narodowego kapitalizmu i protekcjonizmu.

Wygląda na to, że zwrot ten jest znacznie głębszy, niż sobie zdajemy sprawę. To wręcz systemowa zmiana, a na pewno odejście od praktyk i zasad obowiązujących przez ponad trzy dekady, począwszy od upadku ZSRR. Wówczas, w wyniku implozji jednego z dotychczasowych dwóch biegunów, wyłoniła się „jednobiegunowa chwila” bezprecedensowej w dziejach amerykańskiej dominacji – w sensie ideologicznym zdefiniowana przez Francisa Fukuyamę jako „koniec historii”, a w sensie praktycznym ujęta przez premier Margaret Thatcher jako TINA (There Is No Alternative) – brak alternatywy: jest tylko wolny rynek i wszechstronna liberalizacja.

Praktycznie nie było wówczas alternatywy wobec dwóch pakietów podyktowanych przez wszechpotężne wtedy mocarstwo całemu światu, a szczególnie państwom pokomunistycznym, z Federacją Rosyjską Borysa Jelcyna na czele (sprzeciwiły się tylko Chiny). Pierwszy pakiet, gospodarczy, w duchu neoliberalizmu czy nawet – jak twierdził Joseph Stiglitz i inni – „fundamentalizmu rynkowego”, sprowadzał się do bezwzględnie egzekwowanej maksymy Adama Smitha: „rządzi niewidzialna ręka rynku”. A państwo? – Posługując się klasykiem, jego rolę sprowadzono do pozycji nocnego stróża i zagwarantowania „byle tylko była ciepła woda w kranie”.

Program gospodarczy, wypracowany przez Johna Williamsona w Ameryce Łacińskiej, miał być lekiem na całe zło poprzedniego, nieefektywnego i słusznie upadłego systemu. Nazwano go „konsensusem z Waszyngtonu”, a w polskich realiach przełożono na „plan Balcerowicza”. Wiemy z własnych doświadczeń, że sprowadzał się on w gruncie rzeczy do jednej, nadrzędnej formuły: prywatyzacja, prywatyzacja i jeszcze raz prywatyzacja…

Tamte doświadczenia pamiętamy. Natomiast częściej przeoczamy, że Amerykanie wówczas, na początku ostatniej dekady XX w., podyktowali nam jeszcze jeden pakiet, w istocie ideologiczny, wprowadzający do naszych realiów wypracowany w USA system checks and balances – równowagi i kontroli władz. W ramach tego systemu, obok monteskiuszowskiego trójpodziału władzy na egzekutywę, legislatywę i sądownictwo, dodano jeszcze niezależne od tych trzech, a szczególnie od rządu, media oraz społeczeństwo obywatelskie.

Nazwano ten system demokracją liberalną, w odróżnieniu od klasycznej. Narodzona wtedy na mocy traktatu z Maastricht (8 lutego 1992 r.) Unia Europejska (UE) przyjęła go jako swój kanon i sformalizowała – w czerwcu 1993 r. – jako tzw. kryteria kopenhaskie (demokracja liberalna, gospodarka rynkowa, państwo prawa i prawa mniejszości). W przypadku Zachodu była to, powiedzmy, programowa korekta, natomiast w przypadku nas, z pokomunistycznym bagażem, było to nic innego, jak „marksizm na opak”, à rebours, używając pojęć zmarłego już socjologa Jerzego Szackiego w książce wydanej w 1994 r., a godnej ponownego przeczytania dzisiaj – „Liberalizm po komunizmie”.

Na tych zasadach przez niemal trzy dekady żyliśmy w świecie otwartych rynków, globalizacji, wilczego kapitalizmu i konkurencji, niemal całkowicie podporządkowując się gospodarce i handlowi. Mimo że wiara w regulacyjną i sprawiedliwą rolę rynku została podważona już podczas wielkiego kryzysu z 2008 r., przynajmniej w wielu kręgach, a gdzieniegdzie pokutuje do dziś.

Druga dekada tego stulecia przyniosła dla dotychczasowego hegemona, USA, bezprecedensowe wyzwania: wyłoniły się tzw. wschodzące rynki, na czele z Chinami, w wyniku dominacji rynku rozwarstwienie dochodowe w kraju szybko rosło, klasa średnia popadła w stagnację zarobkową, a w Europie doszło jeszcze pokolenie prekariatu – ludzi młodych szukających stałej pracy. Idea społeczeństwa otwartego, u nas mającego być antidotum na poprzednią dyktaturę, niczym rynek na realny socjalizm, też zaczęła być podważana, zarówno tam, jak i tu, szczególnie w kontekście napływających migrantów z różnych krajów i kultur.

Pierwszą salwę w Europie oddał węgierski premier Viktor Orbán już w 2014 r., definiując budowany przez niego system jako „nieliberalną demokrację”. Trzy lata później, po raz pierwszy, do władzy dochodzi Donald Trump na wyraźnie przedstawionej agendzie: Ameryka ma być ponownie silna i wielka, a jego mandat bierze się z woli szerokich mas, a nie dokuczających mu i naśmiewających się z niego elit medialnych oraz celebrytów powiązanych z liberałami rządzącymi w Waszyngtonie.

Tamten okres znamy, jest już zamknięty, a my tymczasem mamy Trumpa w Białym Domu po raz drugi. Co to oznacza? Bardzo dużo. Zarówno jego pierwsze wypowiedzi, wygłoszone podczas ceremonii zaprzysiężenia, jak i tuż po niej, jak też skład jego administracji oraz wspierające go Big Techy – czyli dzisiejsza amerykańska plutokracja – każą wyciągać pierwsze, wstępne wnioski na temat tego, co przed nami.

Wszyscy widzieli Jeffa Bezosa, Marka Zuckerberga i Elona Muska stojących obok siebie, praktycznie wewnątrz gabinetu Trumpa. A jest tych wniosków naprawdę wiele – i to ogromnej wagi, a przy tym bardzo różnorodnych co do natury i charakteru.

Nawet uwzględniając charakterologiczną chwiejność i nieprzewidywalność Donalda Trumpa jako jednostki, można pokusić się o stwierdzenie, że w trakcie jego drugiej kadencji:

  • Cała polityka państwa będzie egoistyczna, izolacjonistyczna i bezkompromisowa, podporządkowana hasłu MAGA – „uczynić Amerykę ponownie wielką”.
  • MAGA może objąć próby zajęcia, a przynajmniej podporządkowania sobie nowych terytoriów lub obiektów, ze szczególną rolą Kanału Panamskiego oraz Grenlandii (jako tablicy Mendelejewa i źródła surowców ziem rzadkich).
  • Podobnie jak w pierwszej kadencji, będą forsowane dwustronne porozumienia i układy, słynne deale, nawet z Putinem czy Chinami (choć bardziej prawdopodobne jest starcie z Chinami), kosztem rozwiązań wielostronnych, co stawia UE w szczególnie trudnej sytuacji.
  • UE, jako klasyczna soft power, aby przetrwać, będzie musiała dostosować się do preferowanych przez Waszyngton zasad wielkomocarstwowej gry, hard power.
  • Nie tylko na Węgrzech czy w niektórych kręgach UE, ale nawet w samej kolebce amerykańskiej demokracji, zasady checks and balances oraz liberalnej demokracji będą podważane. Próby umocnienia egzekutywy już trwają, co zapowiada antyliberalną, konserwatywno-narodową rewolucję.
  • Liberalizm zostanie zachowany, ale na specyficznych zasadach zdefiniowanych przez nowego sekretarza skarbu Scotta Bessenta: „wolny handel stoi do pewnego stopnia w sprzeczności z wolnym rynkiem”. Big Techy zadbają, by na scenie wewnętrznej panowała wolnoamerykanka, a wobec świata zewnętrznego zastosuje się dodatkowe cła, bariery i ograniczenia.
  • Donald Trump, podobnie jak niegdyś Margaret Thatcher i Ronald Reagan, bezgranicznie wierzy w prawa rynku, ale zarazem – jak Charles de Gaulle i Thatcher – stawia na państwo narodowe i narodowy egoizm, a nie ponadnarodowe struktury (jak pogodzi to z zapowiadaną unią z Kanadą?).
  • Zamiast globalizacji i otwartych rynków mamy protekcjonizm, nowe cła, bariery i deglobalizację. Ameryka będzie zamykać swoje rynki i granice, a produkcja ma powrócić do kraju. Będzie tam dominował rynek i Big Techy, a własna produkcja i innowacje będą rozwijane i chronione. Otwarcie mówi się o „nowej strategii przemysłowej”, przy czym wolny rynek niekoniecznie oznacza wolny handel. W rezultacie granice będą zamykane, a osoby niepożądane poddawane eksmisji i deportacji.

Naturalnie, przy administracji takiej jak obecna oraz z racji osoby stojącej na jej czele, nie można wykluczyć kolejnych niespodzianek ani gwałtownych zwrotów. My, wraz z Amerykanami – którzy nadal mają na nas ogromny wpływ, bo są silni, a chcą być jeszcze silniejsi – wsiedliśmy na roller-coaster i czeka nas jazda bez trzymanki.

Główne wnioski

  1. W USA mamy obecnie do czynienia z kształtowaniem narodowego kapitalizmu oraz antyliberalną, konserwatywną rewolucją w sensie ideowym („tylko dwie płcie”).
  2. Nadszedł czas głębokiego testowania systemu checks and balances oraz wzmacniania egzekutywy, z pokusami autokratycznymi włącznie. To stawia UE i cały projekt integracji europejskiej – oparty na liberalnych zasadach – w szczególnie trudnej sytuacji, dając jednocześnie wiatr w żagle Viktorowi Orbánowi i jego frakcji Patriotów.
  3. Donald Trump podtrzymuje neoliberalny, prorynkowy kurs w kraju, ale jednocześnie testuje otwarte rynki i globalizację oraz podważa liberalne fundamenty ustroju. Tym samym stawia pod znakiem zapytania dominujący od 1945 r. ład światowy „oparty na wartościach” (value-based order). Na szeroko rozumianym Zachodzie wyłania się nowa era – rządów opartych na autorytecie i nagiej sile, a nie na wartościach, jak dotychczas.