Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka

Przy obecnym podziale mandatów wybory w Polsce nie są równe. Dlaczego korekta demograficzna potrzebna jest od zaraz

W USA jeden senator z najludniejszej Kalifornii reprezentuje niemal 20 mln mieszkańców. Z kolei jeden senator z najmniej ludnego Wyoming reprezentuje niecałe 300 tys. mieszkańców. Polski system wyborczy skonstruowano tak, aby tak drastycznych różnic w reprezentacji regionów nie było. Jednak z powodu zaniechań polityków ta różnica z roku na roku się pogłębia. Konstytucyjnie gwarantowana równość wyborów staje się jedynie pustym hasłem. Dlaczego tak jest i czym jest tzw. korekta demograficzna?

Na zdjęciu siedziba Państwowej Komisji Wyborczej na ul. Wiejskiej w Warszawie
Państwowa Komisja Wyborcza co cztery lata aktualizuje podział mandatów w okręgach wyborczych. Jednak od 14 lat podział mandatów dokonuje się według populacji z 2011 roku. Fot. PAP/Rafał Guz

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak wyliczana jest liczba mandatów na każdy okręg wyborczy i czym jest korekta demograficzna.
  2. Dlaczego w obecnej sytuacji głosy obywateli nie są równe.
  3. Jakie jest polityczne tło ignorowania tematu przez obecne i poprzednie rządy.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Zacznijmy od przypomnienia. W wyborach do sejmu wybieramy swoich reprezentantów w 41 okręgach wyborczych w całej Polsce. Na każdy okręg wyborczy przypada z góry określona w Kodeksie wyborczym liczba mandatów. Proporcje dzieli się tak, aby w każdym okręgu liczba mieszkańców na jeden mandat była mniej więcej równa.

Demografia a liczenie mandatów

Wiadomo jednak, że liczba mieszkańców w regionach może się z czasem zmieniać. Z tego powodu Państwowa Komisja Wyborcza na rok przed wyborami parlamentarnymi przesyła do sejmu wniosek ze zaktualizowanym podziałem mandatów na okręgi wyborcze. Jest to tzw. korekta demograficzna. Aktualizacja obliczeń nie jest wyłącznie dobrą wolą PKW, ale jest wymaganym przez Kodeks wyborczy działaniem.

Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że temat jest bardziej techniczny i nie powinien zajmować uwagi opinii publicznej, to w istocie jest zupełnie odwrotnie. Skutek bowiem jest taki, że choć konstytucja gwarantuje równą wagę głosu niezależnie od miejsca jego oddania, to w przypadku wyborów parlamentarnych de facto tak już nie jest.

Podział trwający już 14 lat powoduje, że liczba mieszkańców na jednego posła w Warszawie jest wyraźnie wyższa niż liczba mieszkańców na jednego posła np. w Elblągu, choć głosy warszawiaków i elblążan teoretycznie ważą tyle samo. Okazuje się, że na jednego posła warszawskiego przypada (wg danych PKW z 2022 roku) 82319,3 mieszkańców na jednego posła. Z kolei w okręgu elbląskim na jednego posła przypada 72817,38 mieszkańców. A ta różnica z roku na rok tylko się powiększa.

Mówiąc inaczej – w Elblągu potrzeba mniejszej liczby głosów do zostania posłem niż w Warszawie, mimo konstytucyjnej równości i proporcjonalności wyborów. Nierówność widoczna jest na dłoni.

Korekta na wczoraj

W ostatnich latach powstały liczne raporty ekspertów zwracające uwagę na brak rozwiązania systemowej nierównowagi. Analizy przeprowadziły m.in. Sieć Obywatelska Watchdog czy Fundacja Batorego – autorem tej ostatniej był prof. Jacek Haman z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, który podzielił się z nami komentarzem.

– Kwestia korekty demograficznej – a raczej jej braku – ma dwa aspekty. Po pierwsze, wybory w Polsce stają się coraz mniej równe, tzn. poszczególne okręgi wyborcze coraz bardziej różnią się między sobą liczbą mieszkańców przypadających na jednego posła – mówi prof. Jacek Haman.

Dodaje również, że choć różnice nie są duże, to aby je zniwelować, należałoby zmienić liczbę mandatów już w ponad połowie okręgów.

– Należałoby zabrać lub dodać jeden mandat – a w jednym przypadku nawet dwa mandaty – zauważa prof. Jacek Haman.

Profesor przypomina również, że zasady obliczania liczby mandatów są ściśle określone w Kodeksie wyborczym. PKW ma przedstawiać projekt zmian, a sejm powinien te korekty przegłosować.

– I o ile PKW swoje ustawowe zadanie wykonuje – zgłaszała potrzebę zmian w 2014, 2018 i 2022 r., to kolejne sejmy – niezależnie od tego, kto miał akurat większość – zalecenia PKW ignorowały. I chyba to konsekwentne lekceważenie przez sejm podstawowej zasady demokracji, jaką jest równość wyborów, jest dla mnie najbardziej bulwersujące w tej sprawie – kwituje prof. Jacek Haman.

Polityczne tło zaniechań

PKW w poprzednim wniosku z 2022 r. wprost pisze o naruszaniu przepisów Kodeksu wyborczego. Dlaczego zatem posłowie – niezależnie od barw partyjnych – przez lata przyzwalają na naruszanie przepisów regulujących wybory? Swoją teorię ma socjolog i były poseł Lewicy Marek Rutka, a obecnie członek Rady Mediów Narodowych z ramienia KO. Rutka w poprzedniej kadencji sejmu zasiadał w Komisji Regulaminowej, do której trafił wniosek PKW.

– Prawo i Sprawiedliwość nie zajmowało się tą korektą, ponieważ dotyczyła ona okręgów, w których partia miała wysokie poparcie. Natomiast w obecnej kadencji nie słyszałem w ogóle, aby ktoś wracał do tego tematu. Być może jest to ten moment, w którym warto byłoby wrócić do takiej dyskusji, nawet szerzej, nad korektą granic okręgów – zauważa Marek Rutka.

Były poseł dostrzega także zaburzenia reprezentacji regionów w ramach istniejących już okręgów.

– Z punktu widzenia okręgu nr 26, czyli tzw. gdyńsko-słupskiego jest nadreprezentacja posłów z Gdyni, natomiast Słupsk i region Słupska są bardzo mało reprezentowane w Sejmie. Myślę, że takich okręgów jest nawet więcej, gdzie jest duża dysproporcja, a nawet niesprawiedliwość – mówi Marek Rutka.

Sprawdziliśmy. były poseł ma rację. Na 14 posłów wybranych z okręgu gdyńsko-słupskiego w 2023 roku czworo posłów zamieszkuje Gdynię. Są to Dorota Arciszewska-Mielewczyk i Marcin Horała (PiS), Rafał Siemaszko (KO) oraz Wioleta Tomczak (Polska 2050). Słupsk i region słupski zamieszkuje jeden poseł – szef klubu parlamentarnego KO Zbigniew Konwiński. Również Piotr Müller (PiS) reprezentował Słupsk w Sejmie, jednak przeniósł się do Parlamentu Europejskiego, a jego miejsce zajął Michał Kowalski z gminy Władysławowo. Pozostali wybrani posłowie zamieszkują inne rejony Pomorza, a nawet Warszawę czy Wrocław. Kwestia wystawiania posłów z południa Polski na Pomorzu i vice versa zasługuje na osobny, obszerny tekst.

Zdaniem Marka Rutki zasada równych i sprawiedliwych wyborów jest obecnie zakłócona.

– W ostatnich, przynajmniej dwóch dekadach, migracje wewnętrzne w Polsce były bardzo silne. W związku z tym wydaje się, że do tego tematu warto wrócić – kwituje Marek Rutka.

Komu mniej, a komu więcej?

Gdyby sejm uchwalił proponowaną przez PKW korektę, to o jednego posła więcej wybieraliby mieszkańcy okręgów z siedzibami m.in. w Poznaniu, Gdańsku czy Rzeszowie. Straciłyby za to okręgi z siedzibami w Kielcach, Lublinie czy Elblągu. Dodatkowe dwa mandaty zyskałby tzw. obwarzanek warszawski – czyli okręg skupiający powiaty wokół Warszawy.

Ikona wykres interaktywny Wykres interaktywny
Ikona pełny ekran Pełny ekran

Załóżmy, że zmiany zostałyby dokonane przed wyborami w 2023 r. Wówczas zaobserwowalibyśmy zmiany w liczebnościach klubów parlamentarnych, które delikatnie wzmocniłyby obecną większość. Szymon Pifczyk, autor bloga „Kartografia ekstremalna” obliczył również, jak zmieniłby się podział mandatów wobec faktycznej populacji Polski.

Zyskać powinny największe metropolie

Ikona wykres interaktywny Wykres interaktywny
Ikona pełny ekran Pełny ekran

– Problem z danymi GUS jest taki, że wliczają one do populacji Polski miliony ludzi, którzy już dawno w Polsce nie mieszkają. Mam tu na myśli wszystkich, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Niemiec 20 lat temu, ale się nie wymeldowali. Dalej są wliczani. Natomiast te dane nie wliczają tysięcy, a nawet setek tysięcy ludzi, którzy przyjechali do Polski, na przykład z Ukrainy czy Białorusi – tłumaczy Szymon Pifczyk.

Autor „Kartografii Ekstremalnej” wyjaśnia skąd różnice pomiędzy kalkulacjami w oficjalnych danych GUS-u a jego metodologią.

– Moja kalkulacja polegała na tym, że wziąłem dane z ostatniego spisu powszechnego z 2021 r. Tam GUS policzył liczbę emigrantów po powiatach. Odjąłem te dane od oficjalnej liczby ludności. Dodałem natomiast liczbę imigrantów w Polsce, którą GUS też policzył po powiatach i podał w różnych miejscach, ale nie dodał jej do oficjalnej liczby ludności. Moja kalkulacja polega więc na odjęciu Polaków, którzy nie mieszkają w kraju, oraz dodaniu obywateli spoza Polski, którzy w Polsce mieszkają, ale nie są wliczani do oficjalnej ludności.

Kto zyskałby na zmianach?

– W uproszczeniu na zmianach po korekcie zyskałaby tzw. Wielka Piątka (Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań i Trójmiasto), a traciłyby tereny peryferyjne. To wynika z tego, że jeśli te metropolie zyskują mieszkańców, to zyskują również wyborców. Jedno wynika z drugiego – wyjaśnia Szymon Pifczyk.

Okazuje się zatem, że różnica między stanem mandatów w sejmie a stanem bazującym na realnej demografii okazuje się jeszcze większa. Wydaje się, że takie zmiany z czysto politycznego punktu widzenia byłyby na rękę ugrupowaniom rządowym. Z kolei zupełnie odwrotny interes miałby prezydent i jego ugrupowanie. Ale czy o zmianach systemowych powinien decydować tylko interes polityczny?

Główne wnioski

  1. Podział mandatów w okręgach wyborczych od dawna sprawia, że wybory w Polsce przestały być równe. Głosy oddane w Warszawie czy Poznaniu z powodów demograficznych "ważą" mniej niż np. w Elblągu.
  2. Prof. Jacek Haman z UW zwraca uwagę, że winnymi tego stanu są politycy, którzy nie dokonują zmian proponowanych przez PKW. Marek Rutka, były poseł Lewicy sugeruje, że to dobry moment, aby wrócić do dyskusji o korekcie demograficznej.
  3. Według Szymona Pifczyka autora "Kartografii Ekstremalnej" na zmianach w reprezentacji sejmowej zyskałyby przede wszystkim największe metropolie, które obecnie w parlamencie są niedoreprezentowane. Z politycznego punktu widzenia zmiana przepisów byłaby korzystna dla koalicji rządowej. Z podobnych względów można spodziewać się potencjalnego weta prezydenta.