Krucha sztuka i ciężar tematów
Ceramika na dobre weszła w świat sztuki współczesnej i rozgościła się w galeriach i muzeach.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Kim jest artysta zwany „ceramik transwestyta”.
- Dlaczego prace artystki Justyny Smoleń mogą uchodzić za metaforą życia.
- Którego artystę inspiruje Łysa Góra i dlaczego.
Gdy najsłynniejsze wyróżnienie dla młodego artysty – nagrodę Turnera – otrzymał w 2003 r. Grayson Perry, wielu uznało to za wynaturzenie świata sztuki. Albo przynajmniej za potknięcie jury słynnego konkursu. I wcale nie największą kontrowersją był fakt, że artysta jest transwestytą i ma swoje kobiece alter ego, a w obiektach-wazach utrwala m.in. sceny z życia codziennego. Dla wielu przesadą było właśnie wpuszczenie ceramiki do galerii sztuki współczesnej. Gest godny pogrobowcy jednego z najsłynniejszych twórców XX w., Marcela Duchampa, który w 1917 r. wystawił pisuar i nazwał go „Fontanną”.
Przez 20 lat Grayson Perry zrobił użytek z towarzyszących mu kontrowersji. Przylgnęła do niego zresztą etykietka „ceramika transwestyty”, a dwa lata temu wyszła nawet książka o jego życiu.
Porcelanowe i ceramiczne Frankensteiny
Od tego czasu transfer ceramiki i porcelany do artworldu już nie dziwi. Sukcesywnie pojawiają się kolejni artyści, którzy na różne sposoby obrabiają tę materię. Przykładem może być najnowsza wystawa w miejskiej galerii Bunkier Sztuki w Krakowie, czyli „Kruche sny” Justyny Smoleń.

Artystka tworzy „porcelanowe i ceramiczne Frankensteiny”. Montuje swoje prace z rozmaitych odłamków – potłuczonych talerzy, odłamków imbryczków i cukiernic, połamanych bibelotów i wybrakowanych figurek. Zestawia je w fantazyjne rzeźby, w których pozornie nic do niczego nie pasuje. Z popularnego kubka-ryby, jakie znamy z uzdrowisk, „wytryskuje” fontanna zestawiona z rączek, nóżek, twarzy, fragmentów zastaw stołów, kawałków muszelek przywiezionych znad morza. Z wazonu z kolei wystaje fantazyjny bukiet pełen kwiatów, figurek, zwierząt. Tu zamiast łodyg mamy końskie kopyta. To gejzery pomysłów w iście barokowej i rokokowej formie. Nawet jeśli nie wszystkie pomysły scenograficzne są na tej wystawie trafione (podesty stworzone ze sklejki i starych mebli wręcz znakomite, natomiast półprzezroczyste zasłony, które tylko psują wrażenie ekspozycji, to pomysł co najmniej dyskusyjny), zobaczyć ją warto.
Pandemia każe sklejać świat na nowo
Historia rzeźb Justyny Smoleń zaczyna się na strychu w rodzinnym domu. To tam znalazła pudełko z kawałkami bibelotów i połamanych porcelanowych figurek. A ponieważ działo się to w czasie pandemii, kontakty społeczne były utrudnione, inspiracji trzeba było szukać w najbliższym otoczeniu. Z porozbijanych fragmentów poskładała nowe światy. W sumie to jak metafora popandemicznych realiów, w których rzeczywistość musieliśmy oswoić na nowo.

Artystka przygląda się zmieniającym się modom, ale też temu, co wyrzucamy na śmietnik historii. Pokazuje, jak łatwo w czasach wolnorynkowej gospodarki wyszczerbione obiekty przedstawiające sielskie sceny pełne misternie wykonanych kwiatów czy błogo uśmiechające się aniołki stają się po prostu nieprzydatnymi odpadkami. Bo piękno bywa kruche. Ale Justyna Smoleń daje tym przedmiotom drugie życie.
W tym kontekście można zauważyć związek sztuki krakowskiej artystki z japońską sztuką naprawiania talerzy, czarek czy filiżanek z porcelany zwaną kintsugi. To połączenie kawałków utłuczonych naczyń z pomocą laki i sproszkowanego złota lub innego metalu szlachetnego. To nie tylko nauka medytacji, skupienia i wytrwałości. To wręcz filozofia życiowa, która pokazuje, ile piękna drzemie w niedoskonałości, a każde pęknięcie – będące dowodem przeżyć i doświadczeń – wręcz uszlachetnia i nadaje indywidualny rys.

Upominając się o anonimowe artystki
Sztuka Justyny Smoleń to objaw szerszego zjawiska. Fala mody na vintage, ekologiczne podejście do powtórnego wykorzystania materiałów, popularność rękodzieła przynosi efekty. Dziś w tym materiale pracuje przynajmniej kilku artystów, na których warto zwrócić uwagę.
Niezwykłe są prace porcelanowe Wojciecha Ireneusza Sobczyka, który sięgając po motywy ze sztuki dawnej i korzystając z zawartej w niej symboliki, podejmuje tematy cielesności i pożądania.

Z kolei malarz Grzegorz Siembida, nominowany do prestiżowej nagrody Strabag, inspiruje się m.in. ceramicznymi dziełami z fabryki w Łysej Górze. Sięga wręcz po bardzo konkretne obiekty – patery czy talerze, które kupuje na pchlich targach, i włącza je w swoje artystyczne opowieści. Zestawia je – jak w wypadku swojej ostatniej wystawy „Inkastacje” w BWA w Ostrowcu Świętokrzyskim – ze swoimi obrazami, które momentami przypominają te abstrakcyjne, niezwykle nowoczesne jak na tamte czasy formy. Co więcej, artysta tworzył już z nich w przeszłości niezwykłe instalacje, włączając je w swoje wystawy, a przy okazji upominał się o pamięć artystek, które te niezwykłe dzieła tworzyły.
Gdy w krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej (MOCAK) przygotowano w 2023 r. wystawę „Powrót do ceramiki”, okazało się, że – poza obecną także na tym pokazie Justyną Smoleń - w Polsce artystów, którzy pracują w kruchym materiale – czasem jako dodatkowej materii - jest sporo.

Tomek Kulka tworzy figurki nawiązujące do obiektów kultu religijnego. Wazy Juliana Jakuba Ziółkowskiego oblepiają twarze, których wspólnym mianownikiem jest tekst „Sick of Love”. Z kolei postacie Agaty Kus, balansujące na granicy świata fantazji i rzeczywistości, mają w sobie coś niepokojącego przez zastosowaną jednolitą czerń. Prace Aleksandry Liput tworzą instalację site-specific, przypisaną do miejsca. Są naroślą na ścianach muzeum. Pokazują, jak nawet zdrowe tkanki instytucji potrafią się zdegenerować.

Na świecie także nie brakuje artystów tworzących w tej materii rozmaite obiekty. Obok Feiko Beckers, Burçak Bingöl czy Nschotschi Haslinger wymienić można także m.in. grupę ASE+F, która odwołuje się m.in. do tradycji sielankowych
Następcy Picassa
Popularność sztuki współczesnej sprawie, że transfer idzie też w przeciwną stronę. Wystarczy wspomnieć talerze z serii Ende x Waliszewska. To efekt współpracy znanej artystki młodego pokolenia, Agnieszki Waliszewskiej, z Ende Ceramics Natalii Gruszeckiej. To znak nowych czasów. Młodzi artyści nie boją się komercji, ale też gier z różnymi technikami i materiałami. Co najważniejsze, wciąż wypowiadają się na ważne dla nich tematy. To powrót do przeszłości, gdy wielcy projektowali wzornictwo przemysłowe. Obiekty z tej linii trafiły na listę zakupów do zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, co dowodzi, jak zmienia się definicja dziedzictwa i zabytku.
Takie współprace zresztą to nic nowego – przecież ceramikę projektował nawet Pablo Picasso, a jego niedawna wystawa na fali powrotu mody na tę dziedzinę wzornictwa w tym samym Muzeum Narodowym w Warszawie przyciągnęła tłumy – choć pod względem wystawienniczym raczej można uznawać ją za propozycję z gatunku „średnich”. Ale tu lokomotywą było po prostu nazwisko artysty.
Czas „kruchych arcydzieł”
Dobra porcelana (zwłaszcza historyczna) jest odporna na mody. Zawsze znajdują się nabywcy – zwłaszcza na najlepsze przykłady z Miśni czy – żeby nie szukać daleko – Ćmielowa. To nie efekt ostatnich lat. Na aukcjach ceny wybitnych obiektów utrzymują się od lat i znajdują kupców – tak prywatnych kolekcjonerów, jak i publiczne instytucje. Niemniej trudno nie zauważyć, że pojawiają się np. warsztaty i szkolenia dla osób, które są zainteresowane poszerzeniem wiedzy o porcelanie. I cieszą się powodzeniem.

Co więcej, warto dostrzec też, że w muzeach nadszedł czas „kruchych arcydzieł”. Rok 2024 to moment, w którym dwa ważne muzea rezydencjonalne – niezależnie od siebie – otworzyły stałe wystawy swoich bogatych zbiorów porcelany. Mowa o Zamku Królewskim w Warszawie oraz Zamku Królewskim na Wawelu. Są wśród nich prawdziwe hity – jak elementy najsłynniejszych serwisów, czyli hrabiego Sułkowskiego i łabędziego, a także grupa „Ukrzyżowanie” (Wawel) czy jedyny w Polsce zespół osiemnastu naczyń dekorowanych motywami fantastycznych zwierząt – Fabeltiere (Warszawa).
Obie wystawy to dowód na to, jak można się „pięknie różnić”. Zamek Królewski w Warszawie postawił na kredensy, komody czy konsoletę i ekspozycję nieco bardziej spoglądającą w stronę tradycji. Wawel z kolei to półmrok, czernie i nowoczesne szklane gabloty. Każda z tych propozycji ma swoje plusy i przy okazji pokazuje, jak różnie można podchodzić do aranżacji ekspozycji – co samo w sobie jest dobrą nauką dla odbiorców sztuki dawnej.
Dla niektórych pewnie zaciemnione sale nie są najlepszym sposobem prezentacji, dla mnie z kolei niestety kredensy więcej zasłaniają, niż odsłaniają. I to mimo tego, że osadzone są w duchu epoki rokoka, z której pochodzi przecież europejskie „białe złoto” – jak nazywano materiał w czasach króla Augusta II, za którego panowania odkryto receptury wcześniej skrywane przez dalekowschodnich mistrzów, i stworzono manufakturę w Miśni. W nich porcelana niestety gra tylko rolę ozdobnika, a nie bohatera pierwszego planu. Niemniej – obie wystawy zobaczyć warto, nim wybierzemy się do galerii sztuki współczesnej, by oglądać prace Justyny Smoleń.
Główne wnioski
- Dwie najcenniejsze kolekcje porcelany w Polsce udostępniły w zeszłym roku na wystawach stałych Zamek Królewski w Warszawie i Zamek Królewski na Wawelu
- Wielu artystów współczesnych sięga po porcelanę i ceramikę jako materiał dla swojej sztuki.
- Polskie współczesne fabryki chętnie zapraszają artystów do tworzenia limitowanych edycji swojej porcelany.
-