Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura

Kto nie ryzykuje, nie zostaje w pamięci. Przegląd malarstwa Bielska Jesień

Wydawać by się mogło, że w galerii BWA w Bielsku-Białej widać tylko obrazy. Ale tak naprawdę stamtąd rozciąga się widok dużo szerszy niż pole sztuki współczesnej. Taka jest rzeczywistość Bielskiej Jesieni, jednego z najważniejszych przeglądów malarstwa, który znów swym werdyktem wzbudził kontrowersje, udowadniając, że nie jest to „po prostu” przegląd malarstwa.

Damian Kula "Burza na plaży". Bielska Jesień. Fot. Bielska Jesień
Damian Kula "Burza na plaży". Bielska Jesień. Fot. Bielska Jesień

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Skąd kontrowersje wokół najbardziej znanego konkursu malarstwa Bielska Jesień.
  2. Jakie szanse rynkowe ma nagrodzona twórczość Małgorzaty Mycek.
  3. Kto w poprzednich latach wygrywał ten konkurs i czy była to przepustka do światowej kariery.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Cóż, ta impreza od lat stoi w rozkroku między sztuką a oczekiwaniami wobec niej, między potrzebą pokazania tego, co świeże a pragnieniem wyrażanym przez co bardziej konserwatywne środowiska utrwalania tego, co dobrze znane. I z tego impasu trudno jest wyjść.

Ada Piekarska, kuratorka tegorocznego Biennale, powtarzała, że „jury nie szukało gwałtowności”. Cóż z tego, skoro gwałtowność sama je znalazła.

„Zamiast pocztówkowych obrazków zobaczymy malarstwo gwałtowne, ekspresyjne, intensywne – konfrontujące nas z gniewem, lękiem i dobrze znaną niepewnością jutra” – czytamy w oświadczeniu kuratorki.

To stan rzeczy, który wdarł się do konkursu z zewnątrz. Jak przeciąg, którego nie da się zatrzymać słowami „zamknij okno”. Sztuka znów jest barometrem przemian społecznych, niepewności, szoku.

Podobną tonację przyjął przewodniczący jury Stach Szabłowski. Twierdzi, że prace wyróżnione „mówią równie wiele o kondycji malarstwa, co o chwili, na którą malarstwo reaguje”.

Ładne malowanie czy mocna idea?

Grand Prix trafiło do Małgorzaty Mycek za prace, które „odważnym przepisaniem wizualnej geografii wsi – wrażliwe, ironiczne i polityczne zarazem – redefiniują ją jako przestrzeń oporu, wspólnoty i queerowej wyobraźni”. Jego (tak nie ma tu błędu, bowiem zaimki, którymi się definiuje to „on/jego”, co dodatkowo dolało oliwy do ognia) opowieść otworzyła dyskusje, w których na zmianę brzmiały zachwyt, konsternacja i opór. Mieszała się tu polityka z biografią, malarskość z manifestem. Jury doceniło właśnie tę nieoczywistą mapę wizualną, ale część środowiska odebrała to jako zmianę akcentów.

Małgorzata Mycek „Upał jak diabli".
Małgorzata Mycek „Upał jak diabli". Fot. Bielska Jesień

I choć ta sztuka jest pogrobowym dzieckiem całych pokoleń artystów – od sztuki prymitywnej czy raczej zwanej dziś „surową” po artystów spod znaku Neue Wilde (dosł. „nowi dzicy”), czyli malarzy działających głównie w Niemczech na przełomie lat 70. i 80., którzy stanowili radykalny zwrot przeciwko chłodnej, konceptualnej sztuce poprzedniej dekady, wyszli z potrzeby powrotu do ekspresji, gestu, koloru, ciała i emocji do malarstwa „brudnego”, gwałtownego, żywego – to od razu wzbudziła zamieszanie. Pojawiły się w internecie bardzo zróżnicowane głosy. Od „ładnego malowania” ku „mocnej idei”. I tu pojawiły się emocje mocniejsze niż na niejednej wystawie. W sieci użytkownicy pisali o „art-pato-streamingu”, o ignorowaniu tych, którzy „nie mieszczą się w języku modnym na dziś”. To rodzaj sporu, który znamy już z kilku ostatnich lat, ale w Bielsku wybucha z większą siłą, bo konkurs ma rangę. Dla wielu jest kompasem, wyznacznikiem horyzontu. A stąd już tylko krok do kontrowersji.

Trochę historii

Takie przesunięcia są właściwie częścią DNA Bielskiej Jesieni. W 2023 roku jury również wykonało gest bez precedensu. Przyznało trzy Grand Prix ex aequo. Edyta Hul, Karolina Jarzębak i Adam Kozicki reprezentowali trzy różne języki. Hul – abstrakcyjny, pulsujący, bliski organicznej hipnozie. Jarzębak – ironiczny, konceptualny, wyciągający z codzienności metafory. Kozicki – brutalny i przejmujący, opowiadający o ciałach zapomnianych i wykluczonych. Trzy różne światy i trzy różne estetyki.

Jeszcze wcześniej, w 2021 roku, zwycięski Tomasz Kulka niemal natychmiast wszedł do dyskusji o malarstwie narracyjnym, a jego „Game over” zaczęło funkcjonować jako rodzaj obrazowej diagnozy świata zapętlonego w katastrofizmie. Nagrody dostali też m.in. Wilhelm Sasnal czy Ewa Juszkiewicz, dziś już eksportowe nazwiska polskiej sztuki, obecne na najważniejszych światowych wystawach i w prestiżowych kolekcjach. Nawet jeśli nie każdy z nagrodzonych będzie drugim Sasnalem i Juszkiewicz, to i tak jednak wejdzie do artworldu.

Z Małgorzatą Mycek nie będzie inaczej. Wystarczy zauważyć, że na właśnie otwartej wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie pt. „Sztuka kobieca” także prezentuje swoją twórczość,. Została ona zakwalifikowana do tego pokazu na długo przed wynikami Bielskiej Jesieni. To dobrze pokazuje, że świat sztuki zaadoptował ją już wcześniej do grona „wartych obserwowania”. Co więcej, zarówno jury – osoby wpływowe w świecie sztuki – jak i krytycy oraz magazyny o sztuce fundujące wyróżnienia sprawią, że jej twórczość się w najbliższych latach zjawiskiem docenianym – także w wymiarze finansowym.

Patrząc wstecz, łatwo zauważyć, że Bielska Jesień nigdy nie była miejscem jednego języka. Raz wygrywało malarstwo chłodne i analityczne, raz emocjonalne, czasem to bliskie abstrakcji, innym razem osadzone w społeczności. Ale prawie zawsze było to miejsce, w którym młodzi artyści mogli wyjść z cienia. Po nagrodach pojawiały się rezydencje, zaproszenia do galerii państwowych i prywatnych, udział w przeglądach i targach. Nie każdy startował potem wysoko. Ci jednak, którzy potrafili to wykorzystać, już na stałe znaleźli swoje miejsce na polskiej mapie sztuki. 

Kolejka

Damian Kula (2 miejsce) w tegorocznej edycji pojawił się z malarstwem, które działa jak świetnie skomponowana pułapka. Najpierw przyciąga intensywnością koloru i bezpośredniością gestu, a chwilę później odsłania konstrukcję znacznie bardziej złożoną. Kula operuje formalnym chaosem, który paradoksalnie trzyma się wewnętrznej logiki, jakby każdy rozbłysk, rozmaz i pęknięcie było świadomą decyzją, a nie efektem ekspresyjnego przypadku. W jego pracach jest rodzaj malarskiej dramaturgii. Obrazy wyglądają tak, jakby powstawały w zwarciu ze światem i samym sobą, ale jednocześnie nie tracą konstrukcyjnej dyscypliny. Ten balans między emocjonalnością a świadomą architekturą obrazu sprawił, że Kula wyrósł na jednego z najważniejszych komentowanych finalistów tegorocznej edycji.

Julia Poziomecka, zdobywczyni trzeciej nagrody, pokazała malarstwo, które wybrzmiewa bardziej szeptem niż krzykiem. Zostaje jednak w pamięci na długo dzięki swojej precyzji i konsekwencji. Jej obrazy budują intymny mikrokosmos. To przestrzenie zawieszone między realizmem a wrażeniowością, w których każdy element wydaje się przefiltrowany przez osobistą, miękką optykę. Poziomecka świetnie operuje światłem. Potrafi sprawić, by zwykłe przedmioty i codzienne sytuacje nabrały delikatnej aury nierzeczywistości. Wyglądają, jakby były fragmentem większej, nie do końca wypowiedzianej opowieści. To malarstwo, które nie epatuje efektem, lecz rośnie w widzu z każdym spojrzeniem, odsłaniając kolejne warstwy emocji, nastroju, pamięci. W tegorocznej edycji jej prace pełniły rolę kontrapunktu wobec ekspresyjnych głosów. Przypominały, że siła malarstwa bywa również w ciszy, subtelności i uważnym przyglądaniu się detalom, które zwykle mijamy bez zainteresowania.

Julia Poziomecka „Urodziny u babci"
Julia Poziomecka „Urodziny u babci". Fot. Bielska Jesień

W tegorocznej edycji poza nagrodzonymi widać potężny potencjał w twórczości artystów, którzy nagród nie dostali, choć ich prace budziły poruszenie. Zresztą tak często bywało w historii konkursu: po latach pamięta się tych „nienagrodzonych”, którzy jednak zrobili swoje. Zresztą to charakterystyczne dla konkursów otwartych, w których czasem głosy z zewnątrz – publiczności, krytyki, marszandów – są głośniejsze niż jakikolwiek kuratorski wybór.

Wyróżnienia za poruszenia

Warto zatrzymać się przy Agacie Nowosielskiej, której malarstwo od lat przypomina precyzyjne ćwiczenie z patrzenia. Z pozoru jest chłodne, geometryczne, niemal ascetyczne. Im dłużej się w nie jednak wchodzi, tym bardziej ujawnia ukryte drgania i rytmy. Zaczynają one przypominać notatki z codzienności zapisane w języku zredukowanym do minimum. W Bielsku jej prace pokazują, że malarstwo może być jednocześnie analityczne i czułe. W dyscyplinie formy wcale nie musi ginąć emocja, lecz może pojawić się bardziej wyczuwalna niż w gęstych narracjach.

Jakub Sobczyński, wyróżniony w tym roku, reprezentuje zupełnie inną wrażliwość, bardziej intuicyjną, miękką, trochę jakby malował pamięcią zamiast pędzlem. Jego obrazy pulsują od niedopowiedzeń. Są jak migawki ze snu, w którym ktoś wyrwał kilka klatek i pozwolił im dryfować bez kontekstu. W tej „międzyformie” kryje się siła. Sobczyński maluje bowiem rzeczywistość na krawędzi rozpadu, ale nie popada przy tym w modny katastrofizm. Jest w jego obrazach rodzaj delikatnego oporu wobec przytłaczającej linearności świata.

Karol Bagiński to natomiast temperament zupełnie inny. Malarz, który lubi uderzyć obrazem. Jego prace mają wizualną energię z pogranicza plakatu, komiksu. Są błyskawiczne, mocne, celowe. Na wystawie w Bielsku wyróżniały się dynamiką. Bagiński potrafi połączyć nerw współczesnych mediów z klasyczną świadomością obrazu. Tworzy malarstwo, które nie odwraca wzroku od świata. Jednocześnie nie rezygnuje z jego przetworzenia w formę osobistą, przerysowaną, świadomie przesterowaną.

Natomiast Natalia Sara Skorupa pracuje w rejestrze o wiele bardziej intymnym. Jej obrazy są jak zapiski z wnętrza. To wizualne dyptychy emocji i nastrojów, w których kolor i faktura stają się językiem równorzędnym wobec reprezentacji. Nie ma tu deklaratywności ani celowego „hałasu”; Skorupa buduje swoje narracje z subtelności, zawieszeń, nagłych pęknięć. To malarstwo, które bardziej się odczuwa, niż ogląda: wrażliwe, organiczne, chwiejne, jakby dopiero co wyjęte z prywatnego dziennika.

Kasia Banasiak, również wyróżniona, wnosi do konkursu zupełnie inną perspektywę. Jej prace to często eksploracje zmysłowości obrazu, ale nie zmysłowości oczywistej, lecz podszytej napięciem i ambiwalencją. Banasiak umie wywołać dyskomfort poprzez delikatność, co nie jest częstą umiejętnością. Jej malarstwo przypomina dialog z cielesnością, która nie jest ani dosłowna, ani abstrakcyjna. Jest raczej zawieszona między tymi porządkami, niczym chwila, w której gest dopiero szuka swojego kształtu.

…i inni

W finale warto również wspomnieć o artystach, którzy nie zdobyli nagród, ale ich prace tworzyły istotne kontrapunkty. Wśród nich pojawiły się obrazy budujące napięcie między dokumentem a fantazją, prace korzystające z języka popkultury, ale wykręcające go w stronę niepokoju, a także płótna operujące światłem jak reżyserią – malowane tak, jakby ktoś zaprojektował w nich niewidzialną scenę. To właśnie ci artyści dopełniali opowieść tegorocznej edycji: głosy nienagrodzone, ale nie dające się pominąć.

Wszystko to sprawia, że Bielska Jesień staje się nie tylko przeglądem prac, lecz także rodzajem diagnozy. Nie tyle „kim są najlepsi”, ile „kim jesteśmy jako środowisko”. A odpowiedź na to pytanie, patrząc na tegoroczne reakcje, wcale nie jest wygodna. Widać podziały: między tymi, którzy chcą w malarstwie ratunku, a tymi, którzy oczekują ryzyka. Między zwolennikami warsztatowego kunsztu a zwolennikami idei. Między publicznością, która lubi obrazy „do mieszkania”, a instytucją, która dała głos malarstwu bardziej świadomemu czasu i geografii, z której wyrasta.

Ale może tak wygląda dziś życie malarstwa — niespójne, rwące się, niepewne, pełne sprzecznych oczekiwań. Jeśli kuratorka mówi, że to malarstwo „niepokojące” i „intensywne”, a jury widzi w nim „chwilę, na którą reaguje”, to znaczy, że wszystko jest na swoim miejscu. Nervus rerum, nerw rzeczy.

I może właśnie tego najbardziej warto się z Bielską Jesienią nauczyć. Konkursy nie służą do utrwalania hierarchii, lecz jej ucierania. Do obserwowania, gdzie sztuka podgrzewa, gdzie paruje, a gdzie stygnie. W tym roku temperatura była wysoka. I dobrze, bo malarstwo, które nie ryzykuje, nie zostaje w pamięci.

Główne wnioski

  1. Grand Prix trafiło do Małgorzaty Mycek za prace, które „odważnym przepisaniem wizualnej geografii wsi – wrażliwe, ironiczne i polityczne zarazem – redefiniują ją jako przestrzeń oporu, wspólnoty i queerowej wyobraźni”. Jego (tak nie ma tu błędu, bowiem zaimki, którymi się definiuje to „on/jego”, co dodatkowo dolało oliwy do ognia) opowieść otworzyła dyskusje, w których na zmianę brzmiały zachwyt, konsternacja i opór. Mieszała się tu polityka z biografią, malarskość z manifestem. Jury doceniło właśnie tę nieoczywistą mapę wizualną, ale część środowiska odebrała to jako zmianę akcentów.
  2. Wybór od razu zrodził w internecie bardzo zróżnicowane głosy. Od „ładnego malowania” ku „mocnej idei”. I tu pojawiły się emocje mocniejsze niż na niejednej wystawie. W sieci użytkownicy pisali o „art-pato-streamingu”, o ignorowaniu tych, którzy „nie mieszczą się w języku modnym na dziś”. To rodzaj sporu, który znamy już z kilku ostatnich lat, ale w Bielsku wybucha z większą siłą, bo konkurs ma rangę.
  3. Warto pamiętać, że Bielska Jesień to konkurs, w którym w przeszłości wygrywały osoby pokroju Wilhelma Sasnala czy Ewy Juszkiewicz, dziś już eksportowe nazwiska polskiej sztuki, obecnych na najważniejszych światowych wystawach i w prestiżowych kolekcjach.

Artykuł opublikowany w wydaniu nr 373
Strona główna Kultura Kto nie ryzykuje, nie zostaje w pamięci. Przegląd malarstwa Bielska Jesień